Kiedy jechałem do Białegostoku na nową wystawę Jana Simona i przypominałem sobie kilka widzianych na stronie Arsenału reprodukcji, miałem dziwne przeczucie, że oto za chwilę będę musiał powtórzyć swój ubiegłoroczny tekst o "Gradiencie". Że haiku, że niejednoznaczność, że zaduma, że forma raczej, niż prosta humoreska czy krytyka... A tu - figa! Czy raczej fuga. Z mojego punktu widzenia to dobrze, bo nie musiałem głowić się, jak powiedzieć to samo, tylko za pomocą innych słów. Z punktu widzenia Simona - niekoniecznie.
"Fuga" to zaprzepaszczona szansa. Wystawa potencjalnie dobra, ale chyba trochę za szybka, popuszczona, nieprzemyślana. Sypie się tu wszystko: układ poszczególnych elementów w przestrzeni galerii, ich ilość oraz spinająca wszystko retoryka. Podobne wrażenie potęguje wspomnienie świeżego, spokojnego i konsekwentnego "Gradientu".
Zacznijmy od tego, że "Fuga" ma być rzeczą o... biurze. Biurze, dodajmy, widzianym jako symbol zła wszelakiego, a co najmniej wyzysku człowieka przez człowieka (co robią w tym wszystkim nawiązania do Jodorowsky'ego - nie wiem; wrócimy do tego).
I tu dochodzimy do tekstu towarzyszącemu wystawie, który już dziś może pretendować do miana "kuriozum roku". Zacytujmy większość, bo to prawdziwy rodzynek: "Wystawa >>Fuga<< Janka Simona odnosi się do kondycji człowieka XXI wieku - poddawanego coraz skuteczniejszym zabiegom, które mają wpływać na jego systemy wartości, poglądy i decyzje. Manipulacjom powodującym zamęt w głowie, zagubienie czy zmianę dotychczasowych postaw. Wszystko za sprawą mediów, uznawanych za czwartą władzę na świecie, wykorzystywanych zarówno przez korporacje rozbudzające w nas sztuczne potrzeby konsumpcyjne, jak i przez polityków starających się przekazać nam określony obraz świata". I dalej: "Biuro jest siedzibą firmy zatrudniającej zastępy inteligentnych, dobrze opłacanych, kreatywnych i przedsiębiorczych ludzi, którzy pracują nad najskuteczniejszym zmanipulowaniem i nakłonieniem nas do nabycia określonych produktów, a idąc dalej - nad stworzeniem od nowa naszych potrzeb i języka, którym się komunikujemy".
Zaiste, niebywale przenikliwe to kawałki. Moja wiedza na temat złowrogiego świata XXI wieku, a także sektora reklamowego i biurowego, została przenicowana, a następnie rozbita w pył. Zamęt w głowie, oj zamęt.
Ale żarty na bok (choć trudno na poważnie zreflektować ten prostoduszny tekst). Zastanówmy się tymczasem cóż to w ogóle za idea - krytyka biura? Pracownicy biur jako zło wcielone? Ukryte za szklanymi taflami wieżowców (biurowców) zaplecze diabolicznych polityków i mediów? Nie wiedziałem, że jest aż tak źle, nie podejrzewałem tej kasty o jakieś specjalnie niecne cele. I trudno mi pojąć, dlaczego Simon dokonał tak osobliwego wyboru. Tym bardziej, że ma on w swoim dorobku prace o wydźwięku antysystemowym, które broniły się właśnie dlatego, że pełne były dystansu, humoru i subtelnych wieloznaczności. Ale mniejsza już o biuro, media i polityków. Przyjrzyjmy się tymczasem - już uważniej - plastycznej emanacji tego konceptu."
Jak wiadomo, mniej znaczy więcej, a sądząc po "Gradiencie" wie to także Simon. Stanąwszy przed przestronnymi wnętrzami Bunkra Sztuki nie dał się im wessać, a przeciwnie - okiełznał je prostymi, krótkimi gestami. Tym bardziej można żałować niektórych rzeźb (tak będę te obiekty mimo wszystko określać) obecnych na "Fudze", ale wrzuconych w natłok innych elementów: symetrycznie ustawionych butelek z kolorowymi płynami, paprotki, której liście co jakiś czas leniwie unosiły niemal niewidoczne, przeźroczyste żyłki, spiralnego kabla przyklejonego do ściany czarnym skoczem, czy piramidy z zapałek. Znać w nich sznyt wizualnej poezji, do jakiej ostatnio przyzwyczaił nas Simon. Niestety, butelki są tu ustawione na szerokim konferencyjnym stole "jak w biurze", spirale pomyślano jako hipnotyzujący wzór "w gabinecie prezesa", zaś piramidka stoi na biurku tegoż. (Tu warto zaznaczyć duże przekłamanie zdjęć. W skutek braku flesza wygląda to tajemniczo, lecz w rzeczywistości wystawa jest jaskrawo oświetlona, a przez to jeszcze bardziej jednoznaczna. Tym samym pojedyncze, potencjalnie nośne obiekty, giną wrzucone w nieudaną całość).
I właśnie dosłowność jest tu pierwszym grzechem, zaraz obok nadmiaru. Wystarczyło przecież ową nieszczęsną biurową tematykę jedynie zasygnalizować (choćby tekstem), a poszczególne obiekty wyabstrahować z teatralnych bez mała dekoracji. Same w sobie byłby bardziej niepokojące, a i snuły raczej psychodeliczną, niż tylko krytyczną - a zatem już nie tak groteskową - opowieść. Niechby o biurze.
Jest na tej wystawie coś jeszcze, a mianowicie przedziwne geometryczne, czarnobiałe i ustawione na cokołach obiekty, także ich wersje rysunkowe. W tekście kuratorskim stoi wprawdzie, że to "zabarwione wody mineralne, piramida z zapałek - są zawoalowanymi cytatami z filmów Alejandro Jodorowsky'ego >>La montana sagrada<< (>>Święta góra<<) i >>El topo<< (>>Kret<<), jednak wymienione przez Szewczyk obiekty przywodzą na myśl raczej wcześniejsze realizacje Simona, i to tak w formie, jak i klimacie. Wspomniane filmy oglądałem jednakowoż stosunkowo dawno, więc może faktycznie ich psychodeliczna wizualność stanowiła tu punkt wyjścia? Tak czy inaczej, to raczej czarnobiałe kubiki i piramidki kojarzą się z południowoamerykańską atmosferą i architekturą. I choć wiem, że nie o architekturę w tej inspiracji (potencjalnie) chodzi, to jest to jedyny link, jaki znajduję pomiędzy Jodorowskym, a geometrycznymi konstrukcjami Simona. Ale niech będzie: twórczość tego reżysera była tu bodźcem. Z drugiej strony, wizualny symbol owych klocków widnieje na "laptopie mefistofelicznego szefa". Czyżby więc symetryczność i hieratyczność tych konstrukcji była tu "logiem" hieratyczności i rygoru korporacji... a może wszystko łączy się ze wszystkim? W każdym razie, niezbyt udane to kompozycje, a jako symbole banalne. Zresztą rażą już na poziomie nieprecyzyjnego wykonania (tu znowu: zdjęcia niezwykle te modele "wygładzają").
A może to zmiksowały się dwie wystawy, połączone nieco na silę, czy też z innych, niezrozumiałych przeze mnie powodów? Czuć tu bowiem rudymentarny brak wyczucia przestrzeni: dwie raczej niewielkie sale naćkane do bólu rozlicznymi elementami. Tak zresztą też można było zagrać - zawalić wnętrza ponad miarę, aż do przesady (labiryntowe, biurowe boksy i temu podobne). Jednak "Fuga" zawisła gdzieś pomiędzy, a przez to jest doskonale nijaka. To po prostu wystawa w galerii. Ani krytyczna, ani estetyczna. Kolejna. Bez siły.
- "Pamiętacie tego artystę? To ten od chodzących chlebów" - zaanonsowała ekspozycję opiekunka. "Pamiętamy!!!" - odpowiedziała zgodnie grupa, na oko na granicy liceum i studiów. I tak oto radosna młodzież konfrontuje się z diablo wywrotowym projektem. A mi czas opuścić Arsenał.
Może to i dobrze, że Simon, po okresie niewątpliwych sukcesów, się potknął. Bo oto okazuje się, że nie istnieje recepta na udane dzieło, a sztuki nie produkuje się z automatu. To za każdym razem proces. Nawet, a może przede wszystkim wówczas, kiedy ma się za sobą tak udaną wystawę, jak "Gradient". Simon po dziesięciu miesiącach ciszy pokazał nowy zestaw prac, z czego znaczna część nigdy nie powinna opuścić pracowni. Zresztą niezdecydowanie czuć tu na każdym kroku. Czy jest to jedna opowieść, czy dwie? O czym? To płomienna krytyka czy wieloznaczna psychodelia?
Jak czytamy w tekście, "Tytuł >>Fuga << (łac. ucieczka) to (...) rezultat metarefleksji, która zrodziła się w głowie [artysty] podczas pracy nad wystawą. Odnosi się do intelektualnej ucieczki od tego, co racjonalne, w stronę niewytłumaczalnych do końca psychodelicznych obszarów". I nawet tu mamy pęknięcie: intelekt to zaiste specyficzna droga ucieczki "od tego, co racjonalne". Może dlatego, że została wybrana "podczas pracy nad wystawą"?
dyskutuj także na www.krytykant.pl
Jan Simon, "Fuga", Galeria Arsenał, Białystok, 26.01 - 05.03.2008 www.galeria-arsenal.pl