Broń z arsenału języka. "Moja matka nie jest boska" w Bunkrze Sztuki

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Cytat. Może to być fragment piosenki rockowej, tytuł filmu, hasło propagandowe, cytat z książki. Proszę porównać film "Me nuits sont plus belles que tu jours" Andrzeja Żuławskiego z nocnym programem tegorocznego biennale. Jak mówi reżyser, dla niego jest to po prostu historia dziewczyny w dużych, słonecznych okularach, w której zakochuje się młody chłopak. Dziewczyna ma zazdrosnego męża i występuje w kabarecie, a chłopak jest śmiertelnie chory. Oboje chcą przeżyć coś bardzo intensywnego - nie wiedzą jednak jak szybko to co ich łączy będzie musiało się skończyć. Zastanawiam się czy dla Adama Szymczyka metafora śmiertelnej choroby "wchłaniającej" głównego bohatera była ważnym kontekstem w nocnej części biennale...Albo o czym myślał Harald Szeeman, kiedy zdecydował się wykorzystać aforyzm Leca: "Uważaj wychodząc z własnych snów. Możesz się znaleźć w cudzych"? Zarówno w przypadku berlińskiego biennale, jak i legendarnej wystawy w Zachęcie efektowne, poetyckie zdania, które służą za tytuły, nie potrzebują rozbudowanego znaczeniowego zaplecza. Bazują i/lub pasożytują na tych kilku słowach i wcale nie mają potrzeby zgłębiać kontekstu, w którym zostały skonstruowane. Natomiast bardzo dobrze funkcjonują jako dekoracyjny spinacz zbioru materiałów wizualnych.

Dzięki strategii zapożyczania cytatów autorzy i ich dzieła zostają "rewitalizowani"; odkryci na nowo dla innej publiczności, zestawieni z czymś bardziej "cool", po prostu bardziej aktualnym. Na przykład Juliusza Słowackiego regularnie zabija się na lekcjach języka polskiego. Grzegorz Kowalski zafascynował się jego wierszem "Co widzi trupa wyszklona źrenica", gdzie obsesyjnie przewija się to pytanie. Potraktował utwór jako bazę dla projektu-wystawy o śmierci, granicy między życiem, a śmiercią.

Co jednak z książkami jako całościowym projektem? Wystawa, która bardzo dosłownie przełożyła język opowieści na wizualność to "Po Jedwabnem" Zofii Lipeckiej (Zachęta, 2008). Instalacja została oparta na książce Jana Tomasza Grossa "Sąsiedzi". Na projekcjach ukazane są twarze w dużym zbliżeniu. W tle czytane są fragmenty wspomnień Szmula Wasersztajna o tym, co stało się w Jedwabnem. Książka Grossa jest cały czas obecna na wystawie. Dźwięczy nam w uszach tragiczna żydowska historia, a obrazy towarzyszą jej na zasadzie ilustracji.

Zupełnie inaczej stało się przy okazji wystawy "Moja matka nie jest boska", którą do końca sierpnia można oglądać w Bunkrze Sztuki. W roli kuratorki zadebiutowała Anka Sasnal wraz z Martyną Sztabą - szefową Wydawnictwa Ha!art (w 2006 roku zrobiła razem z Małgorzatą Mleczko wystawę "Monitoring"). W przypadku prezentacji w Bunkrze to właśnie wydana przez Ha!art książka Bożeny Umińskiej-Keff "Utwór o Matce i Ojczyźnie" stała się inspiracją dla podjęcia tematu relacji matczyno-córczanych.

Kuratorki zaprosiły artystki do "pracy z tekstem", a kluczem doboru była "silna osobowość, która nie da się przytłoczyć przez tekst". Nie chodziło więc o wizualne przełożenie tego, co zawarte w języku książki, ilustrowanie jak w przypadku "Po Jedwabnem". Artystki nie mogły dać się "pochłonąć" bardzo sugestywnemu językowi Umińskiej-Keff.

O czym jest "Utwór o Matce i Ojczyźnie"? Autorka opisuje swoje trudne relacje z matką, która przeżyła Holokaust i jest "nosicielką tragedii prywatnej, a także tragedii swojego narodu" (s. 81). Ciążąca na niej trauma nie pozwala zbudować nowego życia, odnosić się do pozytywnych przeżyć czy mówić o przyszłości. Wszystko przykrywa mgła historii, która nie daje się odpędzić. Matce świat jawi się jako pełny niebezpieczeństw, ludzie jako źródło wszelkiego zła. Przede wszystkim zaś codzienne cierpienia, małe tragedie są zawsze niczym w porównaniu do tego, co przydarzyło się w przeszłości matce. W tej relacji córka jest bardziej elastyczna niż matka, próbuje różnych sposobów żeby się z nią komunikować. Matka zaś pozostaje monolitem - niezmienna, zastygła w swoim bólu. Wywołująca poczucie winy i zapamiętana w byciu ofiarą. To jej sposób na przetrwanie w świecie "po Zagładzie", to część na nowo skonstruowanej tożsamości Matki, która odnosi się jedynie do przeżytej tragedii. Wobec tak silnej osobowości córka nie ma szans żeby stworzyć samą siebie. Jej tożsamość jest przeźroczysta, może istnieć tylko w relacji do tego, kim jest Matka. Córka podejmuje walkę o samą siebie, a jest jej o tyle trudniej, że nie stoi za nią żadna wspólnota. Jeżeli wyrzeknie się rodzicielki, to nadal pozostaną korzenie żydowskie, które ją sytuują na zewnątrz narodowościowo-religijnego poczucia "bycia razem".

Bardzo ważny w "Utworze o matce i ojczyźnie" jest język, którym w bardzo świadomy sposób gra Umińska-Keff. Dla córki, chcącej uwolnić się od Matki, jest on narzędziem testowania granic terytoriów niepodległych matce. Jak pisze Maria Janion i Izabela Filipiak w posłowiu książki, bohaterka Usia miesza tony dramatyczne i komiczne, pojawia się wzniosłość, a zaraz potem wulgarność czy groteskowość. Bunt córki wyraża się też w używaniu języka obcego matce, czyli na przykład języka popkultury. Wykorzystując obce jej motywy, stwarza swój własny świat. Elastyczność języka rozgrywa narrację całej książki. Można mieć wrażenie, że córka jak kameleon próbuje zmieniać swój wizerunek, a Matka trwa niezmienna, nieporuszona. Córka krąży wokół, tańczy, podskakuje, chce zmienić relacje. To jednak się nie udaje.

Prace na wystawie "Moja matka nie jest boska" także poruszają się w obrębie redefinicji języka matczyno-córczanego. W większości odrzucona została chęć reprezentowania, przedstawiania - tworzenia kolejnych wizualnych wcieleń, odbić, portretów matek i córek. Artystki skoncentrowały się na języku i tym, jak on kreuje rodzinne relacje.

Wystawa została zaprezentowana w najbardziej niewdzięcznej części Bunkra Sztuki: podziemiach, które są przestrzenią małą, ciemną i opresyjną. Kuratorki wykorzystały tą atmosferę, podbijając ją podziałem na jeszcze mniejsze przestrzenie. Miejsce nabrało charakter mieszkania: dosyć nieprzyjemnego, pustawego, ponurego. Umeblowane zostało rozświetlającym się i gaszącym na przemian lampionem z tekstem: "Robi mi się" Jadwigi Sawickiej. To pierwszy obiektem, który widzimy. Zanim jednak zejdziemy do podziemi, usłyszymy dziecięcy głosik (praca Oli Buczkowskiej) wołający jednostajnie: "mamo, mamo". Brzmi on jak zaklęcie, magiczny rytuał, który ma wyzwolić, potwierdzić, zastąpić, uspokoić. "Mamo" - krzyczane w chwilach złości, strachu, wstydu. Wchodząc głębiej w przestrzeń wystawy, zanurzamy się w kolejne warstwy dźwięków: pracę Zorki Wollny i głośny drum&bass z wideo Karoliny Kowalskiej.

Jadwiga Sawicka, "Robi mi się"
Jadwiga Sawicka, "Robi mi się"

Jadwiga Sawicka, "Robi mi się"
Jadwiga Sawicka, "Robi mi się"

Pracy Zorki Wollny nie służy ta polifonia głosów. Jej film jest oparty na rozmowach, których nie słychać dokładnie. Artystka gra z formułą dokumentu. Dzieli narrację na kilka części, których tytuły zaczerpnięte są z książki Umińskiej-Keff. Pozwala bohaterkom wygłaszać długie monologi, miejscami delikatnie podpytuje, obserwuje, towarzyszy rozmowom. Jej ujęcia są statyczne jak w klasycznym dokumencie, ale rzadko pokazują osobę mówiącą. Oko kamery koncentruje się raczej na otoczeniu, w którym znajdują się opowiadające kobiety. Ślizga się po przedmiotach, których pewnie używają na co dzień, zatrzymuje się na kocie, mknie przez obrazy na ścianach. Często zamiast twarzy mówiącej pokazana jest jakaś aktywność: jak zaplatanie wianka sznurkiem; ciasno, dokładnie - kiedy kobieta opowiada o córce, z którą potrzebuje nawiązać kontakt. Jeżeli córka nie zadzwoni jednego dnia, ona natychmiast dzwoni i pyta co się stało. Pielącej ogródek matce towarzyszy opowieść córki, o tym, że poznała chłopca, który jest cudownie wolny. Nie tak jak one, którym mówiono, że jeżeli nie wykonujesz pewnych określonych rzeczy w życiu, jeżeli nie masz wykształcenia, pracy, to jesteś nikim.Tych historii jest wiele, przeplatają się z czytanymi fragmentami bajek oraz ujęciami kobiet w pozycjach, które gdzieś znamy z ikonografii.

W kolejnym pomieszczeniu mamy fototapetę Oli Buczkowskiej z napisem znalezionym w jakiejś publicznej toalecie: "Ty suko!" Z boku stoją przeźroczyste fotele Doroty Buczkowskiej połączone rurką, przez którą przepływa czerwona ciecz i wideo Karoliny Kowalskiej, która do swojej pracy wykorzystała teledysk Madonny "What it feels like for a girl". Żółty, sportowy samochód, szybka jazda, otoczenie poddawane kompletnej destrukcji, starsza kobieta, która ogląda to wszystko, a może uczestniczy? Nie jest to do końca klarowne.

Ostatnia praca to wideo Anny Baumgart "Do Utworu o Matce i Ojczyźnie". Oparta jest na tańcu dwóch kobiet - obie są w białych sukienkach. Na przemian przyciągają się i odpychają. Przywodzi to na myśl zmaganie się dwóch ciał, które próbują dominować nad sobą. Żadna z nich jednak nie potrafi wygrać - dynamika, energia i zmęczenie, rezygnacja. Świetnie rozegrana kompozycja z oknem/drzwiami, które w kadrze mieszczą się w prawym, górnym rogu. Do otworu wspinają się w pewnym momencie kobiety, jedna po drugiej, tak jakby chciały wyskoczyć. Nagle okazuje się, że okno jest drzwiami i mogą przejść przez nie spokojnie i zawrócić. Ucieczka nie jest ostateczna, być może jest tylko żartem, próbą sił. I ostrzeżeniem: pójdę sobie w świat, które zawsze znaczy tyle samo. Baumgart rysuje tańcem wektory energii, które krążą między córką, a matką.

Założenie wystawy zakładało subiektywną interpretację, bazującą na wiedzy artystek o relacji matka-córka. Własne doświadczenie rozmawia tutaj z "przeczytanym, obejrzanym, zaobserwowanym" i de facto najważniejsze jest właśnie to jak ja, kobieta, definiuję to, co dzieje się pomiędzy. Doświadczenie staje ponad fantazją.

Na wystawie nie pojawiają się odniesienia do Matki-Ojczyzny, poza jednym zdaniem w pracy Zorki Wollny, kiedy jedna z bohaterek mówi, że dzieci się rodzi dla przyszłych pokoleń, żeby było lepiej. Motyw żydostwa także okazał się być poza tym, co interesowało artystki. Zaprezentowały one raczej bardzo uniwersalne wizje tego, czym jest relacja matczyno-córczana. Natomiast co ciekawe dowartościowały w tym wszystkim pozycję córki. Dla mnie jest to wystawa córek walczących o swoją tożsamość, przeciwstawiających się matce, próbujących zrozumieć; krzyczących - raczej nigdy bezsilnych. Przede wszystkim aktywnych podmiotów w tej relacji.

"Moja matka nie jest boska", Anna Baumgart, Jadwiga Sawicka, Aleksandra Buczkowska, Dorota Buczkowska, Karolina Kowalska, Zorka Wollny; kuratorki - Anka Sasnal, Martyna Sztaba; Bunkier Sztuki, 6.06 -31.08.2008.

przeźroczyste fotele Doroty Buczkowskiej
przeźroczyste fotele Doroty Buczkowskiej