"Ostatnia, nowa" czyli kilka słów o kuratorach i artystach

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.
Kaja Gliwa - Był, będzie
Kaja Gliwa - Był, będzie

Od trzech lat działają w Krakowie studia "produkujące" kolejne serie młodych kuratorów. I choć jest to inicjatywa niezwykle cenna dla rozwoju i propagowania sztuki współczesnej w Polsce, warto wspomnieć, że na pytanie o subiektywną ocenę tego, czym jest dzisiaj zawód kuratora, paru uczestników studiów poddało w wątpliwość lub wręcz zanegowało konieczność utrzymywania i propagowania tej profesji. Zaledwie po trzech latach istnienia tego kierunku pojawiła się nuta pesymistyczna, wynikająca zapewne z potrzeby krytycznego spojrzenia na sam zawód i sztukę funkcjonującą w ramach instytucji. Co więcej, odpowiedzi sugerowały wykluczenie kuratora jako pośrednika między widzem i artystą, który miałby przejąć funkcje tego pierwszego. Taki model jest bliski modelowi angielskiemu, gdzie twórcy sami stają się producentami swoich lub cudzych wystaw, czyniąc siebie arbitrami wiedzy tajemnej. W Polsce też nie jest to novum, gdyż artyści z różnych przyczyn często samodzielnie organizowali wystawy. Zawód kuratora stał się produktem importowanym, będącym próbą rekompensaty a raczej wyrównania szans wynikłych z historycznych uwarunkowań.

Maciej Chorąży - Bez tytułu
Maciej Chorąży - Bez tytułu

Maciej Chorąży - Bez tytułu
Maciej Chorąży - Bez tytułu

Dość znamienna w tym kontekście wydaje się być wystawa zorganizowana w Stalowej Woli przez młodych adeptów i studentów uczelni artystycznej. Pomysłodawcą i kuratorem jest Kuba Woynarowski, absolwent krakowskiej ASP, który zaprosił do współpracy kilku studentów z Wydziału Grafiki macierzystej uczelni: Kaję Gliwę, Justynę Gryglewicz, Mikołaja Moskala, Pawła Olszczyńskiego, Agnieszkę Polską i absolwenta Wydziału Artystycznego UMCS w Lublinie - Macieja Chorążego. Wspólnie stworzyli wystawę Ostatnia, nowa prezentowaną na terenie znajdującym się w pobliżu Huty Stalowa Wola. Do swoich potrzeb zaanektowali niewielkie przestrzenie istniejącej wystawy COP dla przyszłości, oraz pobliski las. Ich akcja była próbą zmierzenia się z fascynującym zjawiskiem, jakim było powstanie w przeciągu dwóch lat praktycznie od zera idealnego, przedwojennego miasta, będącego spełnieniem snów Drugiej Rzeczypospolitej o nowoczesności, postępie gospodarczym i solidnym zapleczu militarnym. To miasto było także wyrazem "stalowej woli narodu".

W powietrzu na lądzie i morzu. - Kuba Woynarowski
W powietrzu na lądzie i morzu. - Kuba Woynarowski

W powietrzu na lądzie i morzu. - Kuba Woynarowski
W powietrzu na lądzie i morzu. - Kuba Woynarowski

Część ekspozycji w sposób niezwykle dyskretny została włączona w obręb wystawy COP dla przyszłości, doskonale wtapiając się w historyczną aranżację. Przy wejściu umieszczono czarno-białe zdjęcia Kuby Woynarowskiego w małym formacie - tak naturalne, że aż niezauważalne. Wobec całej masy fotografii dokumentalnej wydawały się częścią dużej, historycznej ekspozycji. Dopiero uważne oko widza mogło wyłowić pewne nieścisłości, alogiczne zestawienia będące wynikiem fotomontażu. Artysta bazując na materiale archiwalnym stworzył własne interpretacje snów o potędze i technicznym postępie. Jego fotomontaże to pusty świat martwej architektury: domy bez okien, place i dumne hasła bez wiwatującego tłumu, ulice bez drzew, za to z ich substytutem - cieniem. Jego architektura to mający trwać wiecznie ślad działalności człowieka, wyzuty z humanistycznej idei, to wszechwładna geometryzacja modernistycznego obrazu dominująca nad naturą. Nienaturalność i sztuczność, stała się zabiegiem pokazującym przeczucie zagrożeń wynikłych z zabaw w demiurga a także podkreślającym dysonans między światem postępu technicznego a naturalnym pejzażem. Podobny kontekst można odnaleźć w filmie Justyny Gryglewicz. Krajobraz leśny w statycznym ujęciu został zestawiony z industrialnymi odgłosami nagranymi w hucie, przy czym pozorny kontrast okazał się stanem faktycznym otoczenia HSW. Drugi film wyświetlany na terenie wystawy to animacja Agnieszki Polskiej. Nawiązując do stylistyki lat 30. wykorzystała ona w minimalistycznym obrazie proces obróbki kawałka stali. Pośród metalowych maszyn pojawia się sekwencja z ręką gładzącą mechanicznym ruchem obrobiony surowiec, ostatni dotyk ukształtowanej materii. Autorka wzorowała się na wizerunku rękawiczki chirurgicznej z niemieckiego podręcznika z 1943 r. Mechaniczność procesu, monotonność scen, zwolniony i jednostajny ruch wzmagał poczucie bezsensowności zapętlonego i powielanego obrazu technicznej obróbki.

Mikołaj Moskal - Termitiera
Mikołaj Moskal - Termitiera
Mikołaj Moskal - Atena
Mikołaj Moskal - Atena

Pozostałe prace zostały rozrzucone w pobliskim lesie. Refleksja Kaji Gliwy nad tym co przemijalne i tym co trwa dalej, zabawa w cytaty z przeszłości i gra wizualności z wykorzystaniem kontrastów między tym co naturalne a sztuczne Mikołaja Moskala, czy trudna do rozszyfrowania gablota ze sztucznym futrem Macieja Chorążego, to tylko fragment atrakcji na ścieżce poznania. Ciekawe wydały się realizacje Justyny Gryglewicz operujące minimalistycznymi, ale niezwykle atrakcyjnymi wizualnie efektami. Stalowe gwoździe wbite w pień drzewa, będącą przewrotną ingerencją w naturalny pejzaż stały się powieleniem i komentarzem do historycznej tradycji miejsca. Podobnym odniesieniem był zbiornik z mlekiem zagłębiony w ściółce opierający się na wizualnych skojarzeniach ze stalą oglądaną na czarno-białych filmach dokumentalnych. Pośród minimalizmu i pejzażu leśnego zaskakiwała estetycznie realizacja Mikołaja Moskala: antyczne popiersie Ateny - wojowniczej patronki skojarzonej z historią miasta mającego służyć produkcji militariów. Do architektury bezpośrednio odniósł się Paweł Olszczyński projektując makiety dwóch wież ciśnień ukrytych pośród traw.

Justyna Gryglewicz Krenal
Justyna Gryglewicz Krenal

Justyna Gryglewicz - Meridiany
Justyna Gryglewicz - Meridiany

Całe przedsięwzięcie, chociaż nierówne artystycznie stanowiło dowód możliwości i potencjału twórczego młodych artystów. Ich realizacja stała się przykładem wystawy odwołującej się do konkretnego miejsca i jego historii, była próbą oddania i przefiltrowania genius loci "miasta idealnego", a zarazem punktem wyjścia dla szerszej refleksji na temat relacji człowieka, techniki i natury. Początkiem przygody było poznanie miejsca i jego przeszłości. Dopiero na tym gruncie zrodził się ostateczny kształt wystawy poddany zespołowej obróbce. Doszło tutaj do odwrócenia utartego schematu. Z jednej strony mamy nieustannie do czynienia z boomem na młodych artystów. Bardziej otwarte instytucje (pomijamy te skostniałe) poszukujące świeżych talentów, dążą do realizacji mitu o potrzebie tworzenia i zaskakiwania przez nowość, której urzeczywistnieniem jest kompromis wynikający z mariażu między teorią i wymogami rynkowymi. Ponieważ mechanizm tych poszukiwań nie jest jednak doskonały, ich rezultaty bywają różne, zaś droga, która często wiedzie przez same instytucje tworzy w rezultacie zamknięty krąg wzajemnych zależności. W efekcie inicjatywy oddolne, w pewien sposób niezależne od medialno-instytucjonalnych schematów, pomimo niedociągnięć (których nie brak i bardziej szacownym miejscom wystawienniczym) stanowią ze względu na swą świeżość i naturalność większą wartość niż wystudiowane, zaplanowane na zimno i skalkulowane wystawy. W tym aspekcie kurator - artysta wygrywa z kuratorem posługującym się glejtem akademickim.

Justyna Gryglewicz - Bez tytułu
Justyna Gryglewicz - Bez tytułu

Agnieszka Polska - Stahlwille
Agnieszka Polska - Stahlwille

Zaletą wystawy Ostatnia, nowa wydaje się być jej spontaniczność i ingardenowska prawdziwość kryjąca się w szczerości i zgodności z intencjami. Wobec zalewu wystaw "przepracowanych", często bez jakiegoś clou, tematycznie opartych na zgrabniejszych i mniej zgrabnych narracjach - ta staje się pewnego rodzaju powiewem witalności niepozbawionym uroku nawet pomimo chaotyczności i błędów. W obliczu powszechnego zmęczenia i postmodernistycznej koncepcji kultury wyczerpania widocznej także w wystawach, w nadprodukcjach i powieleniach, zastanawiające jest właśnie podejście osób młodych - ich pęd niezależny od instytucjonalnych uwarunkowań, o ile nie ma w tym przewrotności czy łobuzerskiej kokieterii. Narzuca się tutaj pytanie: na ile wystawa oparła się modnym i wypracowanym trendom i na ile obroniła się swoją świeżością. Czy był to kolejny głos w chórze zachwytów nad architekturą modernistyczną, czy też raczej próba czynnej rewizji historycznego dziedzictwa i czy przypadkiem odpowiedzi nie jest tyle, ile realizacji zebranych pod przewrotnym tytułem Ostatnia, nowa.

Paweł Olszczyński - Bez tytułu
Paweł Olszczyński - Bez tytułu