Blow job (nie ma sorry)

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Dla Jakuba Banasiaka werdykt prosty: wystawa to koronkowa robota inspirowana Szymczykiem, ale prace w większości średnie. Według niektórych są dwie lub trzy góra dobre prace, ale i tak warto. Polska i Molska, a niektórzy dodają jeszcze Kosma. No może jeszcze film z Maciejowskim. Aha, i niezły jest też najnowszy film Bąkowskiego. W sumie ujdzie, bo przecież mural Pawszaka daje radę, a Krakowiak też nieźle z tym spadochronem wymyśliła i nawet pasuje do koncepcji, bo wszystko tu spadło z księżyca. Mniej w temacie, za to ładny ten film z pociągiem studenta z zagranicy. I jeśli się dobrze przyjrzeć to przecież ten stadionowy kawałek też niczego sobie a gra z Robakowskim całkiem zabawna na początek. Szkoda, że wzięli słabe rzeczy Jastrubczaka, a to przecież dobry artysta, a tu jakoś tego nie widać. To niezła wystawka, bo tylko kilka prac dobrych, ale za to jak ułożonych. Na tym w końcu ma polegać kuratorski fach, którego na studiach w Krakowie wyuczyli się autorzy. To tyle z powierzchownych, czyli super wpływowych i kuluarowych ocen z pierwszego weekendu.

Blow job (nie ma sorry)
Blow job (nie ma sorry)
Blow job (nie ma sorry)

Na szczęście w "Obiegu" na takich prostych ocenach nie poprzestajemy i nie musimy podzielać opinii kolegów z ArtBazaaru, dla których nasze teksty są za długie i jakieś nieczytelne, mało konkretne. Nas interesuje to, co się dzieje w sferze znaczeń a nie tylko cen. Interesują nas opinie wtajemniczonych, a nie rankingi i oczka, możecie od nas oczekiwać rzetelności (i rozliczać z niej). No właśnie, korzystając z okazji, wnikliwych czytelników poproszę o opinię o naszym ostatnim Wydarzeniu w "Obiegu" - chyba poniosło nas niesłusznie, więc walcie w nas - to nas tylko (i was) zahartuje. Zatem do roboty, bo gdzie drwa rąbią, to i wióry lecą, nie ma sorry.

Po kolei, po kolei ziomuś. Wystawę faktycznie czyta się ładnie. Najpierw o tym, że sztuki nie ma a jej definicje nie istnieją. O tym opowiada film na dzień dobry z cytatem z Józefa Robakowskiego, wspaniałego pedagoga, "żywej legendy", a nawet punktu odniesienia dla pokoleń młodych artystów. Czym jest sztuka? Marcin Nowicki odpowiada głosem Robakowskiego "Nie wiem". Prosty i zgrabny przecież film nawiązujący formalnie do popisów wiecznego prześmiewcy z Łodzi. Na Robakowskiego dali się nabrać też młodzi. Jak można wierzyć staremu bykowi, że nie wie, jak wie. Przecież to jego kolejny żart i to wiemy. Chyba. Bo trudno powiedzieć, czy film Nowickiego sztuką jest czy nie, raczej przypisem do Robakowskiego, sympatycznym dziełem, które na pewno u psora dałoby szóstkę bez pudła. Nie wiem też do końca, co znaczy następna - futbolowa - praca. To znaczy wiem aż za bardzo, tylko co tu robi ten bardzo zgrabny dokument. Ma pewne mankamenty warsztatowe, ale to sztuka współczesna, więc nie prowadzeniem kamery, lecz sensem trzeba się zajmować. Grupa kibiców z Biłgoraja aranżuje scenki na meczach swojej drużyny, którą kocha i nie są to puste słowa. To całe życie, wiara i poświęcenie, uczucie głęboko autentyczne. Gdy kibice malują transparent to wciągamy się z nimi w ten kolektywny trud. Gdy śpiewają i rzucają serpentyny papierowe na murawę, to jesteśmy z nimi i w nich wierzymy i w ich drużynę. Wygrają! Zatem szaliki w górę. To kibicowanie przypomina pracę bodajże Kuskowskiego, to czytelny trop, przecież od niego wiemy, że jak z kibicami, tak ze sztuką, i tu kultura i tu subkultura i nawet ciekawsza, bo autentyczna, a takiej autentyczności w sztuce już nie uświadczysz - czym jest sztuka? Nie wiem, ale wiem, że moja drużyna musi wygrać. To zwiększa poziom metadyskursywny. Wystawa reklamowana przez kolektyw ośmiu kuratorów jako "skrajnie antytaksonomiczna struktura" zaczyna zaskakiwać.





Blow job (nie ma sorry)

Blow job (nie ma sorry)
 

A jak nasi nie wygrają? Ta myśl przyświeca mi, gdy wchodzę do minimalistycznie kiszkowatego korytarza MSN. Wybór między skrętem w lewo/prawo to jak tabletka niebieska/czerwona. I tak wita nas Jastrubczak, Łukasz, czyli "źle wyrenderowane zło" (to też z kuratorsko/artystycznej nowomowy) i jak "humanoidalny obiekt" mówi mi, że nie ma sorry, korekty tu nie było, a powinna, tylko co zostaje ze źle zrenderowanego zła po korekcie, dobrze zrenderowane zło, czy też obiektoidalny człowiek. Faktycznie, okiem jaszczurczym mruga do widza Jastrubczak, młody zdolny zdeprawowany, a takich tu wielu. Numer trzy na mapce muzealnej. Jastrubczaka można wpisać w nurt kolejny na wystawie młodych kuratorów, czyli "oduczanie" się rozwiązań i metod powszechnie praktykowanych przy produkcji wystaw. Cokolwiek to znaczy.

Za Jastrubczaka obiektem humanoidalnym ukryte są prawdziwe skarby i nie chodzi o zaasfaltowany samochód Franciszka Orłowskiego przypominający jakieś rzeźby z lat sześćdziesiątych/siedemdziesiątych ostatniego wieku, lecz o równie pastiszowy zestaw zdjęć Agnieszki Polskiej, której w karierze pomóc/przeszkodzić może złośliwa echolalia z Molskiej. Te prace oszukują i uwodzą, montując w poprzek oczekiwań widza Muzeum modernistyczne artefakty z zupełnie banalnymi sytuacjami. Sala z jakiejś ultranowoczesnej jak na owe czasy elektrowni atomowej wygląda jak galeria minimalistycznych obrazów, a biust dziewczyny zakopany w piachu to nic innego tylko młoda dziewczyna wyrzeźbiona przez Szapocznikow, korytarz wyglądający jak z wizualizacji MSN Kereza to też jakaś ściema. Polska retrospektywnie wpływa na znaczenia Jastrubczaka. Jego prace też wydają się jakieś nieistniejące (podobnie u Orłowskiego wyraźniej da się odczuć potencjał symulacji po obejrzeniu fotomontaży i filmu Polskiej). Struktura gęstnieje, taksonomia się rozrzedza. Uwagę skupioną na poezji odciągają migające obrazy, to ten natręt Bąkowski, Wojciech, o którym w jego stylu słów kilka.

Blow job (nie ma sorry)

Proszę czytać / na przydechu i wydechu / transowym, narkotycznym niby / pisać trzeba odwrotnie jakoś / nie da się inaczej chyba / coś jak z gwiezdnych wojen składnię ten autor ma / czyli mały dziwny ludzik / nie pamiętam jak zwał / się / pół metra chyba tylko liczył / i uszy / dziwne, takie spiczaste miał / przecież to najlepszy film autora / tego reprezentanta, tej / no ekspresji / poznańskiej chyba nowej / a może i innej, szkoły animacji / i nawet się podoba / bo ten myk ze ścianą to już gdzieś / tę gąbkę rogatą chyba widziałem, pachniała / tylko / jakoś inaczej / to było w Arsenale / jak zwykle pustym / ale prac pełnym / chyba nie / bo jednak to bez dżointów też / jakoś wchodzi / jak w galerii no tam / niedaleko rastra starego, niemrawego / bliżej placu trzech krzyży / i / kościoła okrągłego takiego / z kolumnami / tam w lato pokazywali / w dupie ciemnej / to było / a w lato / też / było nieźle / w tym, no / zuju niedaleko / parku / też w mieście / ale bez kościoła przecież, z młodymi / że niby obiecującymi / atak klonów to był / co najmniej / więc w sumie to już / chyba piąty, albo czwarty raz w tym roku / ale jak festiwal / to festiwal / filmowy / czyli najlepszy / bo animowany.

Takie grepsy nadają się do korekty w każdej szkole, zwłaszcza stylistycznej. To charakterystyczny język, który do łez parodiować można na każdej wystawie. Oczywiście, z Wojtkiem Bąkowskim. Wrażenia to zostawia tyle w widzu co przejeżdżający pociąg (do kariery?) z filmu Paula Destieu. Nie ma co się rozwodzić. Kuratorzy wiedzą co piszą i pokazują: "wideo powstało podczas podróży kolejowej artysty z Maribor do Ljubljany. Kamera jest nieruchoma, w kadrze widzimy tylko fragment pejzażu z trakcją kolejową. Na kilka sekund obraz nabiera dynamiki - dwa pojazdy mijają się, wzbijając w powietrze kolorowe śmieci". Tytułem nieusprawiedliwionej dygresji dodam, że jak każdy krytyk, ja również uwielbiam przepisywać materiały prasowe. Tym bardziej, że kuratorzy przygotowali dobry zestaw, przydatny dla dziennikarzy, a tym gorzej dla artystów, bo naprawdę wiele prac jest takich, dokładnie, jak ich opis. Co innego Bąkowski.


Blow job (nie ma sorry)

Blow job (nie ma sorry)
Blow job (nie ma sorry)

Znacznie więcej czasu wymaga przemyślenie filmu Piotra Żylińskiego "Pod lipami": "Film abstrakcyjny, oparty na rejestracji prostego mechanicznego fenomenu. Miejscem akcji jest osiedle Pod Lipami w Poznaniu" (nie widać tego, bo to film abstrakcyjny, przypominam). Tak, czy inaczej ładnie, modernistycznie w Muzeum, pod schodami wygląda. Można iść dalej. Dyskurs wyczerpania i eksploatowania (o tym się mówi, że to post-Szymczykowe wpływy, faktycznie odczuwalne tu i ówdzie w MSN). Z powrotem Jastrubczak i dalsza część wystawy. Po prawej Anna Panek, nie wiem co napisać. Znów chyba opis, tylko czy zastąpi kolorową breję zalewającą okno, wątpię. "Praca została wykonana na jednym z okien Muzeum. Artystka pokrywa szyby i ściany kolorowymi zaciekami i ornamentami w taki sposób, że obraz wylewa się z architektonicznych ram". Gdyby ta wystawa była konsekwentna to wystarczyłby opis zamiast pracy, to może nawet bardziej konceptualne by było, ale nie można się wyżywać, bo już na ścianie naprzeciwko naprawdę wart grzechu wykwit grzybopodobny Pawszaka. Pozwolę zgodzić się z autorami noty, że w tym "obrazie namalowanym na ścianie ważniejsze niż elementy narracyjne, wydają się być fizyczne właściwości farby olejnej, która wnika w ścianę tworząc trudno usuwalny malarski 'nowotwór'". Miejmy nadzieję, że nikt nie umrze, a zwłaszcza Muzeum i nadzieja, bo ta umiera ostatnia. Sto lat życzymy, Pawszakowi oczywiście, bo to zdolny artysta, zdolny, więc żeby się nie zmarnował, a że inni wolą Panek? Takie życie. Te prace to ciąg serii instytucjonalnej łamanej na korekcyjną wystawy. Część szerszej dyskusji z profesorami, co się pogubili i nie wiedzą co to sztuka, więc jak tej sztuki mogą uczyć? Ano przekazując pewne korekty, uwagi co do postawy twórców młodej generacji. Taką metodę prezentuje Grzegorz Kowalski, ten Grzegorz Kowalski, którego uwagi odśpiewuje Anna Molska. Nie mylić z Polską, Molska, to też naprawdę zdolna artystka i świetne ma oko i ucho, czyli wrażliwość. Dziewczęca i mocna zarazem, podobno pisali w Artforum, co młodym się nie zdarza tak często. Ale jak się ma Berlin Biennale w kieszeni Adama Szymczyka i Tomasz Fudala z MSN pisze, a Stachowi Szabłowskiemu odmawia wejścia do Establiszmentu (po tym jak wygrała Samsunga), to chyba trzeba uznać, że ta artystka rokuje dobrze - do kariery kuratorom drzwi szeroko otwiera. To już nie oduczanie, o nie! I żaden tam metadyskurs, że nie wiem co to sztuka, ha ha ha, ani żadne ryzyko i penetracja obszarów nie do końca rozpoznanych i zdefiniowanych. Moim zdaniem obecność tej pracy to raczej nowy trend, polemika z "nowymi zjawiskami", bo takiego zjawiska to jeszcze nie było, więc jest najnowsze można powiedzieć zjawisko. Ja mu kibicuję, bo i przecież dla pedagogów jest to ważne, by w swych korektach się nie mylili i trafne oceny wystawiali. Ta relacja świetnie tu wybrzmiewa. Wybierasz pracownię, korygują cię, aż śpiewasz i filmujesz, pokazujesz, eksponujesz i sukces gotowy. Tylko dlaczego Molska jest jedna jedyna? A może jest ich więcej w tej pracowni tylko czekają na odkrycie? Podobno wybrano artystów z ponad trzech setek, kryteria raczej dowolne, ale wybór ważny, znaczący. Molska musiała być, przedziera się przez każde sito, nawet najostrzejsze, a inni? Z tym różnie bywa.

Blow job (nie ma sorry)

Blow job (nie ma sorry)

Co na to ma powiedzieć przykładowo artystka obok wystawiana, mniej znana, a też ciekawa Julia Zborowska (praca nr 13). Z niczym się nie kojarzy nazwisko na pierwszy rzut oka, a Maciejowskiego beznadziejnie wręcz pognębiła. Maciejowski to nie Robakowski, ani Kowalski, tu wielkiego mistrza nie będzie, ani nawet pedagoga, to jakaś beznadzieja, choć nieźle się zapowiadał. Ale gdzie do ludzi z malarzem, co o linoleum mówi, że o tym może mówić, bo nie o swoich obrazach przecież, bo jak - cytuję - się wypróżni to nic mu nie zostanie. Więc o linoleum nawija, bo folia to jednak się brudzi i pracownię brudziła, więc kupił to, co praktyczniejsze. On nie od teorii, tylko od praktyki. Lepiej już niech nie analizuje swoich prac, bo jeszcze się załamie psychicznie. Jak ona to zrobiła, że on te brednie przed kamerą uskutecznia przez ponad pięć minut? Julia Zborowska rżnie głupią aż miło, artystkę idiotkę, która z wielkim malarzem rozmawia na luzie, a ten w to wchodzi i nie widzi co ona z nim robi. Matko, wstrząsające, katartyczne wprost doświadczenie dla każdego fana ładnizmu. Młodzież wdeptuje w ziemię starych, a zwłaszcza Maciejowskiego, nie ma sorry Marcin.

Aha, pominąłem jeden film poza strukturą skrajnie antytaksonomiczną, czyli film numer 16 Łukasza Pietrzaka (celowo pominąłem też Kosmę, do którego zaraz wrócę). "Oddech" Pietrzaka to "film oparty na prostym zabiegu: sylwetka artysty nad brzegiem jeziora zbliża się i oddala, jak przyczepiona do bungee (sic). Ścieżka dźwiękowa to zmechanizowany oddech słyszalny także na zewnątrz Muzeum" (na co, po co, nie wiem, przyznaję się do bezradności, może chodzi o jakiś wewnątrzartystyczny dyskurs, albo formalne nawiązanie do liczenia tętna u Kosmy, tu tętno, tam oddech, sam nie wiem).

A więc Zborowska i Maciejowski. Oprócz Molskiej i Polskiej to wstrząs autentyczny, nawet jeśli to tylko żenujący żart i blaga. Prace dla mnie osobiście poruszające i pouczające, po których moja struktura zaczyna się niebezpiecznie przemieszczać, po których lektura prac takiego Maciejowskiego już nigdy nie będzie taka sama (he he he).

Nie podejmuję się opisu, a tym bardziej analizy pracy Pawła Sysiaka, za co autora i czytelników przepraszam. Strasznie to skomplikowane, poza kartką z montażem profesora Tarasewicza "malującego" zupełnie inny obraz. Wpiszmy to w dyskurs wewnątrzpracowniany, rozliczenia z pedagogiem. Oni dwaj na pewno wiedzą o co konkretnie chodzi.



Blow job (nie ma sorry)

Zgrabną metaforą okazuje się film Marka Tobiasa Winterhagena - celowo nie po kolei przeze mnie opisywany, bo prezentowany w sali przed Sysiakiem - zatytułowany "The Callgirl and Her Client". To w jakiejś mierze odwrócenie relacji z filmów Molskiej i Zborowskiej. Tym razem w tej "sensacyjnej miniaturze filmowej w konwencji erotyczno-filozoficznej, której bohaterami jest prostytutka i jej klient kobieta snuje rozważania na temat czasu i przemijania, podczas gdy jej partner, nieczuły na metafizyczne uniesienia, staje się coraz bardziej nachalny i agresywny". Prawda, że ładna zbitka. Maciejowski był coraz bardziej zbity z malarskiego pantałyku przez ubraną w mini, rozbawioną i równo ostrzyżoną Zborowską, a Kowalski? Kowalski też ledwo trzymał fason, bo kto byłby w stanie długo trzymać fason przy takiej Molskiej to nawet słynny profesor wydaje się jakby onieśmielony, jakby kokieteryjny w swoich korektach, które stają się przedmiotem zainteresowania młodych rzeźbiarek. Tak, tu zataczamy erotyczno-artystyczną pętlę i wpadamy znów na rozbryzganą bez sensu farbę na szybie MSN (Anna Panek przypomnijmy).

Tu zaczyna się opis tego, czego na wystawie już zobaczyć się nie da, no może jeszcze poza filmem Wojciecha Kosmy "Cross Pulse-Counting" to "dwie osoby, splecione w nienaturalnej pozie, mierzą swój puls. Głośno odliczają kolejne skurcze serca". Pracę Kosmy, według kuratorów/organizatorów, "eksperymentalnego muzyka, można uznać za minimalistyczny utwór oparty na prostym rytmie". I tak, i nie. W ten sposób wszystko można uznać za minimalistyczny utwór (ale w końcu co jest sztuką? Zwłaszcza minimalistyczną? Robakowski: "Nie wiem"). Kosmę odczytałbym mniej tautologicznie, a bardziej metaforycznie, czyli mniej jak kurator, bardziej jak krytyk. Kto komu mierzy puls, sprawdza i kontroluje, jak krąży energia na tej wystawie to widać właśnie w tej czujnie umieszczonej na skrajnej ścianie projekcji. Kurator artyście, artysta pedagogowi, pedagog pedagogowi, krytyk kuratorom, kuratorzy organizatorom, organizatorzy pedagogom kuratorów. To jakaś przedziwna sytuacja, niezwykle powściągliwa, bezsensowna w tym kontekście i prymarna zarazem. Frapująca i nie do rozwikłania. Film Kosmy jest magnetyczny niczym Molska, prosty jak pytanie Nowickiego, poetycki niczym Polska, a zarazem odpychający niczym Maciejowski.


To wszystko można zobaczyć na wystawie w MSN. Nie da się już tak łatwo dotrzeć do performensów. Zresztą na wernisażu też się nie dało. Na przykład, przypadł mi kawałek hermetycznego koncertu człowieka krzaka, kawałek żenującego występu duetu performerskiego (żenada była celem i środkiem tej pracy jak zapewnili mnie znawcy tego medium ekspresji artystycznej, a także kuratorzy piszący o żenadzie jako jednym z powracających wątków wystawy). Niestety, ominął mnie także performens wyreżyserowany - tak! wyreżyserowany - przez Wojciecha Kosmę. Tu muszę zdać się na relacje rozbieżne i znacząco wymykające się skrajnie antytaksonomicznej strukturze tego tekstu. Otóż część źródeł donosi, że to dziewczyna klęcząc na schodach MSN przed jakimś facetem z mikrofonem między nogami symulowała seks oralny. W ustach innych brzmiało to jak robienie laski, czyli obciąganie fallicznego w kształcie urządzenia już bez żadnego modela. Tak czy inaczej, tego wieczora różnie, acz nader ostrożnie interpretowano to, co się wydarzyło.

Być może ostrożność wynikała z rzadko uświadamianej przez środowisko artystyczne pruderyjności naj-młodszej sztuki z Polski (NMSP). Kontynuując wątek tautologiczny obecny w autokomentarzach do prac z wystawy można pokusić się o dość przekorną interpretację performensu Kosmy według której chodziło o lizanie mikrofonu wobec zebranej publiczności wernisażowej. Jednak - według preferowanej przeze mnie bardziej metaforycznej interpretacji sztuki Wojciecha Kosmy - loda robiła reprezentantka artystów kuratorowi, ale też niektórzy uznali, że odwrotnie to kuratorzy chcieli pokazać jaką przyjemność - w przenośni - potrafią sprawić artystom/kom. Czyli jak kuratorzy artystom, tak artyści kuratorom. Złośliwi dodawali, że to kuratorzy kuratorom, a artyści sobie. Rolą krytyki, jak zwykle, było bierne przyglądanie się, bądź jak w moim wypadku - o zgrozo - wsłuchiwanie się w podniecone głosy i szepty osób trzecich i na podstawie tego budowanie wątpliwych znaczeń. Mało to subtelne, ale jakże wiele mówi o kondycji sztuki współczesnej w Polsce. Zwłaszcza w jej świeżo zinstytucjonalizowanej, kuratorskiej formie i najmłodszym generacyjnym wydaniu. Być może sytuacja symulowanego seksu oralnego niektórym wyda się żenująca (w sensie, poruszająca wątek żenady na wystawie), ale osobiście próbowałbym przemieścić znaczenie i uczynić z robienia laski efektowną metaforę dla nowej tendencji w sztuce polskiej.

W tym odczytaniu byłoby to związane z pozycjonowaniem przez artystów/kuratorów własnej kariery w stopniu niespotykanym w latach poprzednich. Świadomość tego jest wprost porażająca i konstytutywna dla wystawy w MSN, bo jak czytamy w tekście kuratorskim "interesuje nas moment, w którym kurator 'otwiera drzwi' artyście oraz gdy ten, pełen ambicji, przeczuć i obaw (ale też coraz lepiej wyposażony w know-how) rozpoczyna swoją karierę. Realia są jednak bezlitosne - dla pomyłek "nie ma sorry". W sytuacji, w której przewidywalne rozwiązania i receptury są obowiązującym kanonem, najtrudniejsze jest odrzucenie nawyków i przyznanie się do własnej niewiedzy. W przeciwnym razie doświadczać będziemy jedynie pozorów zmiany, zamiast autentycznych 'nowych tendencji'".

Wydaje mi się to uczciwą propozycją. Przystaję na nią chętnie. A wystawa też mi się podobała, zwłaszcza jej tytuł, bo faktycznie w tym jednym i kuratorzy i artyści mają rację w dzisiejszych, jakże trudnych czasach nie ma sorry. Nie to co artyści "dawnej Młodej Sztuki z Polski". Ci to mieli dobrze, nic tylko jedno wielkie sorry, ale to już inna historia.

PS. Zapomniałem o Wojciechu Doroszuku. Przepraszam autora i publiczność za to znaczące pominięcie. Doroszuk jak zwykle nie mieści się w żadnej strukturze.