Miasta idealne, miasta niewidzialne w Zamościu

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Poprzez sień i podcienia byłego klasztoru, dziś służącego jako dom mieszkalny, wchodzi się na podwórko - niegdyś klasztorny dziedziniec. Pierwsze, co zwraca uwagę to ruch, niemal zamieszanie, ale jednocześnie półprywatny charakter przestrzeni. W labiryncie z uchylnych białych ścianek - instalacji Franki Hörnschemeyer stojącej pośrodku dziedzińca - buszuje chmara dzieci. Obok kilka kobiet spokojnie obiera ziemniaki. Filmującą na krużganku artystkę demaskują wesołe okrzyki "Franka, Franka!". Uderza witalność i pozytywność tej bezpośredniej konfrontacji sztuki z życiem. W Zamościu, idealnym renesansowym założeniu urbanistycznym trwa pierwsza część projektu "Ideal City_Invisible Cities", którego wiodącym tematem jest utopia idealnego miasta - zarówno rzeczywistego (zachowany historyczny plan), imaginacyjnego (jak np. kolorowe, popowe fantazje Archigramowców z lat 60. ubiegłego wieku) czy niewidzialnego, o jakim pisał Italo Calvino, istniejącego jako forma mentalna, utkana ze zwielokrotnionych, niewidzialnych warstw - pokładów historii, emocji, zmian wynikających z upływu czasu, nałożonych na rzeczywistą tkankę. Jest to międzynarodowa prezentacja 41 artystów w przestrzeniach publicznych i wielu miejscach wystawowych w dwóch miastach - jesienią projekt kontynuowany będzie na innym idealnym planie: w niemieckim Poczdamie. Jak deklarują kuratorzy, "oba miasta historyczne i zawarte w nich miasta niewidzialne miały być punktami odniesienia dla 'exposition imaginaire', której za motto może posłużyc tajemne przesłanie Pedro Cabrita Reisa: "After all, constructing an art work is still building a dream".

Franka Hörnschemeyer "Konditional", 2006, dziedziniec Pod Karpiem
Franka Hörnschemeyer "Konditional", 2006, dziedziniec Pod Karpiem

Klasyczne rozróżnienie pomiędzy instalacjami 'site specific' a 'drop sculptures' (jak pop-artowskie rzeźby-spinacze do prania czy minimalistyczne kubiki) zaciera się często wobec faktu, że cała wystawa czy projekt jest tak naprawdę 'drop' - niczym desant artystycznego komanda, mającego określone cele do zrealizowania i działającego według ściśle określonego planu akcji. Najpierw pojawiają się kuratorzy-reżyserzy, wyczuleni na jeszcze nie wyeksploatowaną, dziewiczą lokalność, malowniczość i egzotykę. Potem artyści, którzy mają za zadanie jakoś dopasować się do postawionego tematu, a na koniec na pokaz przedwernisażowy przybywają przywykli do tej art-turystyki wyrobieni goście i prasa, po czym następuje błyskawiczna ewakuacja. System ten ugruntowany został dużymi wystawami typu biennale, które, podobnie jak festiwale filmowe czy teatralne, można by pewnie zwiedzać non-stop, przemieszczając się po całym świecie (pod hasłem "W 80 biennale dookoła świata"). Dodatkowym uwarunkowaniem wejścia w lokalny kontekst jest rozbudzenie nadziei miejscowych artystów na zaistnienie - co najczęściej kończy się rozgoryczeniem i konfliktem wobec niewzruszonej postawy kuratorów. A tak naprawdę rozbudzane są nadzieje wszystkich, dla których międzynarodowy projekt jest obietnicą jakiejś zmiany biegu wydarzeń i wyjścia poza własne, dobrze znane problemy. Wtedy zaś pojawia się dylemat wyboru pomiędzy pragnieniem utopii współpracy, kooperacji i otwarcia systemu produkcji i obiegu sztuki a jednoczesną koniecznością zachowania prawa do autonomii artystycznego dyskursu, wymagającego od publiczności zaangażowania i wiedzy. Znalezienie rozwiązania, dzięki któremu lokalna przestrzeń kulturowa i jej uczestnicy nie zostaną potraktowani jedynie jako egzotyczny, jednorazowy sztafaż dla megaprodukcji wydaje się wciąż bardzo trudnym, utopijnym wręcz zamierzeniem.

Jak jest w przypadku wystawy w Zamościu? Nowością w polskich realiach jest przede wszystkim fakt, że wystawa zorganizowana została (przy współpracy z Instytutem Adama Mickiewicza) przez parę berlińskich kuratorów - Sabinę van der Ley, dyrektorkę artystyczną coraz bardziej znaczących targów Art Forum i Markusa Richtera. We wstępie do katalogu Anda Rottenberg, inicjatorka przedsięwzięcia, przybliża nieco historię pomysłu na projekt w Zamościu, wspominając o rozmowach w hiszpańskim San Sebastian i zainteresowaniu Berlińczyków miejscem, gdzie urodziła się Róża Luksemburg. Projekt rozpoczął się więc właśnie od narracji o niewidzialnym, wyobrażonym mieście, należącym niemal do jakiejś innej, odległej geografii, zwłaszcza z perspektywy baskijskiego wybrzeża oceanu.

praca Danieli Brahm
praca Danieli Brahm

Dzięki parze zagranicznych kuratorów pojawiła się możliwość konfrontacji nie tylko z artystami, ale i międzynarodowymi producentami kultury, którzy nie tylko importują, ale i pracują na miejscu, w polskim kontekście. Drugą istotną sprawą jest fakt, że w wystawie udział biorą zarówno polscy, jak i zagraniczni artyści liczący się na międzynarodowej scenie, jak Mirosław Bałka, Monika Sosnowska, Lawrence Weiner, Tacita Dean czy Francis Alys, a takich prezentacji, na równych prawach łączących artystów tematycznie, a nie np. geograficznie wciąż jest za mało. Idea wystawy - konfrontująca problem miasta idealnego, urbanistycznej utopii architektonicznej ze współczesnym spojrzeniem artystów wydaje się bardzo pociągająca, zwłaszcza wobec bogatego dyskursu teoretycznego dotyczącego tematyki miasta i zmian, jakie zachodzą w urbanistyce (kurczące się miasta i megametropolie), a także aktualnego zainteresowania sztuki dziedzictwem późnego modernizmu. Wreszcie Zamość - kiedy ostatni raz słychać było o tym miejscu w kontekście sztuki współczesnej? Dla wielu widzów będzie to okazja, by po raz pierwszy wybrać się do tego miasta, położonego bliżej Lwowa niż Warszawy. Powstało więc ciekawe połączenie świeżej perspektywy wobec miejsca oddalonego od utartych szlaków obiegu sztuki oraz koncepcji aktualnej, tematycznej wystawy.

Otwarcie. Fot. Daniela Brahm
Otwarcie. Fot. Daniela Brahm

Idea wystawy polega na wykorzystaniu uporządkowanej struktury urbanistycznej jako ważnej osi prezentacji, owego 'site', dla którego powstać miało artystyczne 'specific' Zamość, prywatna fundacja kanclerza Jana Zamoyskiego, zaprojektowany w drugiej połowie XVI wieku przez Bernarda Morando to - z dzisiejszej perspektywy - jakby połączenie architektury i designu w małej skali. Jego wymiar jest ludzki, ma bezpośrednie przełożenie na skalę pojedynczego człowieka. Jednocześnie, błądząc po uliczkach i przechodząc tworzącymi ciąg podcieniami, można odczuć pewną sztuczność struktur miejskich poddanych odgórnemu założeniu, zasadzie, która ujawnia się w delikatnej miejskiej scenografii i naszym przyjęciu roli aktora.

Rozmieszczenie prac w przestrzeni miejskiej podkreśliło kluczowe elementy struktury urbanistycznej - centralny rynek, pośrodku którego ustawiono drewnianą piramidę-wieżę Colina Ardleya a nieopodal kwietny zasiew Teresy Murak, oraz dwa place - Rynek Wodny z tryskającą brudną wodą niepozorną fontanną Moniki Sosnowskiej i Rynek Solny z drewnianą rzeźbą-instalacją Kaia Schiemenza, przypominającą nieco Pomnik Międzynarodówki Tatlina. Pozostałe instalacje przestrzenne wpasowały się w wewnętrzne dziedzińce czy placyki. Dwóch artystów zadziałało bezpośrednio z tekstem: Lawrence Weiner, rzecz jasna, napisami w arkadach Domu Ormiańskiego na głównym rynku oraz Jakob Kolding poprzez akcję plakatową, zwracającą uwagę na politykę wpływania na społeczność poprzez planowe kształtowanie przestrzeni publicznej (plakat z pytaniem, wyjętym jakby z ankiety socjologicznej: "Czy podejmowano próby przeciwdziałania pewnym wzorcom zachowań lub lansowania ich przez odpowiednie planowanie waszego osiedla?").

Colin Ardley, 2006, Rynek Wielki
Colin Ardley, 2006, Rynek Wielki

Teresa Murak, 2006, Rynek Wielki
Teresa Murak, 2006, Rynek Wielki

Monika Sosnowska, Rynek Wodny
Monika Sosnowska, Rynek Wodny

Kai Schiemenz, Rynek Solny
Kai Schiemenz, Rynek Solny

Lawrence Weiner, Catalogue #851, 2000, napisy w arkadach Domu Ormiańskiego, Rynek Wielki
Lawrence Weiner, Catalogue #851, 2000, napisy w arkadach Domu Ormiańskiego, Rynek Wielki

Jakob Kolding, akcja plakatowa
Jakob Kolding, akcja plakatowa

W synagodze zaaranżowano kolorowe, abstrakcyjne murale z pasteli Dawida Tremletta, podejmujące dialog z autentyczną historyczną architekturą wnętrza, minimalistyczną rzeźbę Pedro Cabrity Reisa "Compound" oraz pracę Katarzyny Józefowicz "Games", składającą się z tysięcy uporządkowanych, papierowych kostek na podłodze, których układ pozostaje jednak otwarty na dezorganizację przez działanie publiczności.

synagoga
synagoga

David Tremlett, rysunki pastelem na ścianie synagogi
David Tremlett, rysunki pastelem na ścianie synagogi

Pedro Cabrita Reis, "Compound", synagoga
Pedro Cabrita Reis, "Compound", synagoga

Katarzyna Józefowicz "Games", synagoga
Katarzyna Józefowicz "Games", synagoga

Katarzyna Józefowicz "Games", synagoga
Katarzyna Józefowicz "Games", synagoga

Prace znalazły się także w fortyfikacjach, wyznaczających czytelny obrys miasta. Na linii obwarowań w pobliżu Nowej Bramy Lubelskiej pojawiła się nowa konstrukcja - cienka ściana o ściętych narożnikach, przypominająca zarys domu ze spadzistym dachem. Prosta, minimalistyczna w formie nowa praca Mirosława Bałki "Witaj / Willkommen" swój ukryty wymiar ujawnia dzięki widzom, którzy przechodząc obok uruchamiają dźwięk żywo granego marsza. Ten ledwie fantom domu, nagle ożywa jak nawrót wspomnienia wywołanego znajomym motywem, odwołując się w intencji artysty do znanego z literatury i zdjęć dokumentalnych obrazu orkiestry w Auschwitz, grającej na powitanie więźniów przed budynkiem obozowej kuchni w ramach szyderczego, upiornego spektaklu.

Mirosław Bałka, "Witaj / Willkommen", 2006, w pobliżu Nowej Bramy Lubelskiej
Mirosław Bałka, "Witaj / Willkommen", 2006, w pobliżu Nowej Bramy Lubelskiej

W Bastionie VII, flankującym fortyfikacje miejskie pokazano prace trojga artystów, nawiązujące do obwarowań i wojska oraz murów miejskich jako gwarancji bezpieczeństwa mieszkańców, które, jak piszą kuratorzy wystawy, są "artystycznym komentarzem do wizji idealnego miasta, ukazując je jako "ozdobną warownię"". Można także dodać, że europejskie miasta w wielu przypadkach wywodzą swoje szachownicowe plany, przecięte rygorystycznymi osiami 'cardo' i 'decumanus' z rzymskich obozów wojskowych. Idealny układ miejski można więc także czytać w kontekście bardzo utylitarnego porządku architektury wojskowej.

Samo przejście przez chłodne, niekończące się, wąskie, amfiladowe pomieszczenia bastionu jest niesamowitym doświadczeniem. Na początku natrafiamy na pięcioczęściową projekcję czarno-białych, surowych zdjęć Ruli Halawani "The Wall" (2004), dokumentujących kontrowersyjną budowę muru w Jerozolimie. Ta najnowsza, a jednocześnie tak archetypiczna architektura obronna, przede wszystkim głęboko i dotkliwie separująca, nie pojawia się tu przypadkowo (podobnie jak w pracy Tareka Al.-Ghousseina, w innym zamojskim bastionie, mieszczącym obecnie klub karate) - Jerozolima, biblijne miasto idealne, dziś jest jedną z ostatnich fizycznie i niewidzialnie podzielonych stolic, miast pękniętych. Gdzieś w głębi bastionu dochodzimy do kolejnej projekcji. W filmie Francisa Alysa "Guards" (2004-2005) londyńscy gwardziści początkowo samotnie maszerują pustymi ulicami, stopniowo łącząc się w grupy, by w finale utworzyć żywą, poruszającą się ludzką rzeźbę, podporządkowaną rytmowi marszu i uformowanej kolumny. "Sound Mirrors" (1999) Tacity Dean, sugestywnie eksponowane w ciemnym, dużym pomieszczeniu z projektora 16mm ukazują dziwne, opuszczone, futurystyczne budowle. Jako część brytyjskiego systemu ochrony przeciwlotniczej z lat 20. ubiegłego wieku miały przechwytywać dźwięki nadciągających nieprzyjacielskich samolotów. System, dziś zdumiewający anachronicznością, ma w sobie też coś niesamowitego, niczym scenografia dla ponurej, antyutopijnej wizji przyszłości i sugestywna metafora - gdy wyobrazić sobie ludzi dosłownie nasłuchujących w podziemiach dźwięków nadciągającej wojny. Całkowita bezużyteczność wobec błyskawicznego postępu techniki pozostawiła go w stanie klęski zrealizowanego eksperymentu wczesnego modernizmu, porzuconego gdzieś na angielskiej prowincji.

Rula Halawani "The Wall", 2004, Bastion VII
Rula Halawani "The Wall", 2004, Bastion VII

Francis Alys "Guards", 2004-2005, Bastion VII
Francis Alys "Guards", 2004-2005, Bastion VII

Kolejną część wystawy zaprezentowano w budynku byłej Akademii - dziś zamojskim liceum. Wzdłuż szkolnego korytarza, którym podążają widzowie rozciągnęła się niezwykle fotogeniczna instalacja malarska Jarosława Flicińskiego - tworząca abstrakcyjny, geometryczny wzór z przenikających się linii i elips, przerywany wejściami do kolejnych pomieszczeń. Wątek modernistycznego 'patternu' i rastra powraca także w filmie "Nuevo" Antona Vidokle, dokumentującym malowanie stacji metra w Mexico City i fotografiach Oli Kolehmainena, których kompozycja podporządkowana jest regularnym, kratowym podziałom płaszczyzny fasad różnych budynków.

Jarosław Fliciński,  Liceum im. J. Zamojskiego
Jarosław Fliciński, Liceum im. J. Zamojskiego

Ola Kolehmainen, Liceum im. J. Zamojskiego
Ola Kolehmainen, Liceum im. J. Zamojskiego

Pośród prac rozmieszczonych w szkolnych klasach znalazł się także slide-show "Homes for America" Dana Grahama ze słynnym klaserem/archiwum elementów zunifikowanej amerykańskiej architektury przedmieść z końca lat 60. Obok pokazano projekt Jonasa Dahlberga "Invisible Cities" - film i pokaz slajdów, poprzez które widz wchodzi w przestrzeń idealnie bezosobowych osiedli domów niewielkich, niezidentyfikowanych miast, pozbawionych jakichkolwiek charakterystycznych znaków, czy choćby reklamowych sygnatur. Wyczyszczone z ułatwiających czytanie przestrzeni znaków informacyjnych i pozbawione mieszkańców stają się czymś na granicy miejskiej fatamorgany, sztucznej scenerii, budzącej lekki niepokój. Potęguje go fakt dziwnej perspektywy - nieco z góry, jakby z lotu ptaka tuż nad dachami domów. To jakby współczesne pendant dla typologii Grahama. Standardowa architektura suburbiów, nudnych podmiejskich sypialni, kojarzona zwłaszcza z amerykańskim przedmieściem stała się już także pewną kliszą, utrwaloną zwłaszcza poprzez obrazy filmowe (jak choćby w sztandarowym "American Beaty") i spokrewnioną z nimi inscenizowaną fotografię (Jeff Wall).

Dan Graham "Homes for America", Liceum im. J. Zamojskiego
Dan Graham "Homes for America", Liceum im. J. Zamojskiego

Dan Graham "Homes for America", Liceum im. J. Zamojskiego
Dan Graham "Homes for America", Liceum im. J. Zamojskiego

Narracja o niewidzialnych miastach znajduje kontynuację w "Hometown" Krzysztofa Zielińskiego. Ten fotograficzny projekt, tak inny w nastroju i o wiele mniej egzotyczny w kontekście wschodnioeuropejskim jest jakby łącznikiem z Zamościem. Jednocześnie wśród innych prac pokazywanych w Akademii wydaje się najbardziej naznaczony indywidualnym, subiektywnym i emocjonalnym spojrzeniem autora - mimo dokumentalnej konwencji i wyjścia poza łatwą mitologizację prowincji. Architektura i miasto nie są tu jedynie scenografią, makietą pewnego planu, lecz stanowią ważny kontrapunkt dla indywidualnej tożsamości.

Kolejna część prezentacji - w Muzeum Zamojskim - skupiła się na konfrontacji klasycznych przykładów urbanistycznych utopii późnego modernizmu spod znaku "Plug-in-City" Archigramu czy "New Babylon" Constanta z pracami artystów aktualnie powracających do tych wzorów, jak budujący rzeźby-instalacje z kartonu czy MDF Tilman Wendland czy Matthias Müller. Wendland nawiązuje do kompleksowych rozwiązań planowanych dla Chandigarh, Brasilii czy Lublina. Wątek ten kontynuuje z kolei silny wizualnie film "Vacancy" Müllera, w który wmontowane zostały found footages z amatorskich filmów podróży z lat 60., ukazujący Brasilię - kolejne pozaeuropejskie miasto, w którym miał się spełnić architektoniczny sen modernistów, tym razem w postaci rządowej dzielnicy Oskara Niemeyera.

Archigram, projekty "Plug-in-City", Muzeum Zamościa
Archigram, projekty "Plug-in-City", Muzeum Zamościa

Tilman Wendland,  Muzeum Zamościa
Tilman Wendland, Muzeum Zamościa

Całości projektu dopełnia jeszcze wystawa w zamojskim BWA, gdzie kontynuowane są główne wątki - geometryczny raster (obrazy Tima Ayresa), także jako kratownicowy plan wyżłobiony w tkance megamiasta jak Meksyk (czarno-białe zdjęcia lotnicze Melanii Smith) oraz relacje z minimal artem w postaci prac Sol LeWitta czy Carla Andre.

W ramach wydarzeń towarzyszące 'Ideal City…' BWA zorganizowało również prezentację lokalnych artystów zamojskich oraz pokazano wystawę uczniów liceum plastycznego - obydwie odnoszące się do tematu wystawy.

W kuratorskim statemencie kuratorzy pisali o motywach podjęcia tematu wystawy:
"Wydaje się nam, że nadszedł czas, by ponownie sięgnąć po temat miasta idealnego. Właśnie dzisiaj, kiedy dyskusja o kształcie i rozwoju przestrzeni urbanistycznych tak mocno zależna jest od aktualnej problematyki politycznej (jak np. zagadnienie shrinking cities) można się pokusić - a przynajmniej żywimy taką nadzieję - o artystyczną refleksję nad wizją miasta idealnego, aby, pozbawione wizji współczesne przemyślenia urbanistyczne wzbogacić o inne możliwości". Jednak wydaje się, że właśnie tego elementu - inspirującej odpowiedzi na skrajnie pragmatyczny polityczno-ekonomiczny dyskurs w urbanistyce i myśleniu o kształtowaniu przestrzeni na wystawie zabrakło. Jak zauważają zresztą sami autorzy wystawy, podjęcie wątków architektonicznych we współczesnej sztuce nie ma charakteru krytycznego, zbliża się bardziej do czystej estetyki i jeśli kontynuuje projekt modernizmu, to głównie w warstwie wizualnej. Wydaje się, że negatywne skojarzenie fantazji o ideale z jego zniekształconą wersją w postaci totalitarnej dominacji nad potrzebami jednostki w imię bezimiennego ogółu zablokowało na stałe już nawet samą wyobraźnię architektów i artystów. Faktem jednak pozostaje, że być może zbyt często zapomina się o ścisłym połączeniu kwestii problemów społecznych i kształtowania przestrzeni publicznej w miastach.

Powracając do koncepcji wystawy jako projektu site specific - podczas otwarcia wystawy wydawało się, że instalacje nadzwyczaj szybko przeszły w użytkowanie lokalnej publiczności, jakby wszyscy chcieli je wypróbować. Już pierwszego wieczora na szczyt piramidy na rynku wspinała się zarówno zamojska młodzież (by pograć tam w karty), jak i starsze panie w szpilkach, a inni obserwowali z ratuszowych schodów oświetloną bryłę. Gdy weszłam na podwórko, gdzie ukryło się "Kolumbarium" - wieża-gołębnik Lucasa Lengleta z ciemnoczerwona cegły mieszkańcy z ciekawością przyglądali się kolejnym widzom, jednocześnie zachwalając, ze "ich" projekt jest najlepszy.

Lucas Lenglet "Kolumbarium"
Lucas Lenglet "Kolumbarium"

Dzieci, jak opowiadała Monika Sosnowska, przechrzciły od razu jej "brudną fontannę" na "smutną fontannę". Nawet jeśli to jedynie pierwszy entuzjazm czy ciekawość związana z nowością, to i tak wytworzyła jakąś wyczuwalnie przyjazną atmosferę dla projektu. Ponownie w przypadku grupowych wystaw sprawdza się zasada 'less is more' (i bynajmniej nie 'bore'): wielu artystów, ale każdy z jedną tylko pracą wkomponowaną w określoną wystawienniczą czy miejską przestrzeń, tworzącą konieczną dla recepcji widzów sferę pomiędzy. Nie bez znaczenia wydaje się także współpraca z władzami Zamościa, którym zależało na urzeczywistnieniu projektu i podjęciu ryzyka nowej formuły. Wydaje się więc, że w przypadku "Ideal City" udało się uniknąć zrzucenia niczym na spadochronie projektu-fantazji kuratorskiej i przez to instrumentalizacji lokalnego kontekstu. Można by oczywiście spytać, czy konieczne było uciekanie się do angielskiego tytułu projektu, skoro np. "miasta niewidzialne" mają jasną konotację z książką Calvino, a Zamość to nie Berlin.

Jednak pozytywna wibracja, jaka towarzyszyła otwarciu sugerowała, że nawiązano bardzo cenną nić porozumienia, bez względu czy to w 'ideal city', czy też 'mieście idealnym'. Wystawa pozostaje także całością silnie obecną w pamięci niczym rozpostarty na całe miasto obraz, którego elementy połączone są indywidualnym doświadczeniem. Pozostaje czekać na drugą odsłonę projektu jesienią, dzięki której być może niewidzialny Zamość będzie delikatnie obecny niczym fantom na poczdamskich uliczkach.

Fot. Autorka i organizatorzy

Ideal City-Invisible Cities, 41 artystów w przestrzeniach wystawienniczych i publicznych w Zamościu (18.06-22.08.2006) i Poczdamie (09.09.-29.10.2006).