Pamiętam, jak w pierwszych latach szkoły podstawowej z zadziwieniem patrzyłam na mrugający jaskrawymi animacjami ekran telewizora, z którego dziwnymi słowy przemawiał barwnie ubrany osobnik zwany Konjo. Niewiele z tego rzecz jasna rozumiałam, więc zaszeregowałam te wrażenia do całej lawiny nowych bodźców, dostarczanych mi przez rodzącą się właśnie kapitalistyczną rzeczywistość. Nie zdawałam sobie sprawy z powagi chwili. Te pierwsze testy artystycznej wolności w mediach publicznych przypomina dziś Bartosz Paduch w swoim dokumencie poświęconym gdańskiej formacji Totart. Patrząc na ocierające się o psychodelię i mistycyzm fragmenty programów "Lalamido" i "Dzyndzylyndzy, czyli brulion TV", nie mogę wyjść z podziwu: w czasach legendarnych początków telewizja transmitowała sztukę. Wciąż dziś żywe marzenia kuratorów i artystów o chwilowym chociażby przejęciu anteny ziściły się już dawno temu, a oddziaływanie tej grupy gdańskich artystów okazuje się mieć znacznie większy wpływ na polską kulturę (również tę z przedrostkiem pop), niż mogłoby się wydawać.
Trudno w prostych słowach określić, czym właściwie była założona w 1986 roku Tranzytoryjna Formacja Totart. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się czymś zupełnie nieprawdopodobnym. Paweł Konnak czyli Konjo, jeden z członków założycieli, opisuje ją w filmie Paducha jako "bojówkę artystyczną, której zadaniem było rozpierdolenie wszystkiego dookoła". Przekraczające granice absurdu i dobrego smaku działania, operujące szokiem, transgresją i szarganiem wszelkich świętości wydają się naturalną odpowiedzią studenckiej młodzieży na pogrążoną w beznadziei rzeczywistość ostatniej dekady PRL. Na jeden z ich pierwszych występów złożyły się takie elementy, jak pokaz porno z VHS, kolędy i rzucanie słynnymi "pigułami", czyli mokrymi kulami z gazet w publiczność; w innym pojawiła się udawana kopulacja z godłem, a w końcu mazanie się nawzajem ekskrementami (pozostaje kwestią dyskusyjną, czy to naprawdę miało miejsce, choć oczywiście stanowi ważny element współczesnego mitu grupy). Totart opierał się na pełnej improwizacji, która niekiedy wymykała się spod kontroli, jak przyznają sami bohaterowie filmu.
Choć radykalnością i skalą działań wyróżniał się na tle innych, Totart nie był zjawiskiem odosobnionym. Efektem poszukiwań antidotum na bezradność wobec otaczającej szarości były takie zjawiska w polskiej kulturze jak Pomarańczowa Alternatywa, Dezerter czy właśnie Totart, który współdziałał zarówno z tymi pierwszymi, jak i z wieloma innymi grupami w całym kraju. "Interesowała nas sztuka jako terapia. Mieliśmy wszyscy ogromny problem z otaczającym nas światem", mówi Tymon, którego w kontekście jego intensywnej w ostatnim roku obecności na ekranach rozmaitych rozmiarów można określić mianem posttotartowskiego celebryty.
Paduch w swoim dokumencie pokazuje historię formacji, głos oddając jej przedstawicielom. Ale to nie jest nostalgiczny seans wspominkowy, tylko jazda przez odmęty wspomnień, domysłów i narosłych przez lata elementów mitologii kontrowersyjnej formacji. Wywiady z bohaterami częściowo kręcone były na VHS - obrazy te, wymieszane z archiwami i zdjęciami współczesnymi, powodują, że granica między wspomnieniem a tym, co realne, zaciera się. Ekipa filmowa i kamera pozostają przezroczyste - bohaterowie mówią bezpośrednio do widza, oprowadzają go po historycznych miejscach: Konjo pokazuje uniwersyteckie zakamarki, a Paulus Mazur klatkę schodową bloku, w którym mieszkał ich przywódca. Reżysera nie interesuje jednak budowanie kolejnej wersji legendy o tym, jak runęła komuna, tym razem ze sfrustrowanymi studentami zamiast Wałęsy i robotników w roli głównej. Rok 1989 nie jest tu szczęśliwym happy endem, choć w nowej rzeczywistości przed członkami grupy otwierają się wszystkie drzwi, z bramą telewizji publicznej włącznie. Kiedy na początku lat 90. "Lalamido" wyemitowano w Dwójce o godzinie 19.30, a oglądalność sięgnęła trzech milionów, okazało się, że działania totartowców, dotychczas pozostające w podziemiu, nagle stały się częścią oficjalnej kultury.
W interesujący sposób Paduch buduje postać lidera Totartu, Zbigniewa Sajnóga, który przez prawie cały film pozostaje fizycznie nieobecny. Z żonglerki wspomnień, fotografii i fragmentów filmów wyłania się postać charyzmatycznego przywódcy, trochę mistyka i trochę dekadenta, hipisa i niechluja. "Długie czarne włosy, gumowy płaszcz, torba, w której trzymał swoje wiersze i bagnet, którym opędzał się od przedstawicieli polskiego społeczeństwa" - przywołuje obraz Sajnóga z pierwszego spotkania w uniwersyteckim bufecie Konjo. Otoczony barwnym korowodem swoich nieskoordynowanych towarzyszy Sajnóg wygłasza z pozoru absurdalne manifesty, w których jednak trudno nie wyczuć pewnej wyraźnej nuty mistycyzmu, mającego nadać działaniom totartowców głębszy wymiar. Kiedy na końcu pojawia się jego postać (Paduch pokazuje go tylko przez moment, pozwalając mu wypowiedzieć jedynie kilka zdań), dawny lider odcina się od współczesnych działań niegdysiejszych kolegów, opisując je jako trociny, a cały Totart uznając za pomyłkę. W liście otwartym skierowanym do Paducha i Darka Dikti, producenta filmu, drobiazgowo wyjaśnia nieporozumienie, opisując, czym były i z czego wynikały działania członków formacji.
Z konfliktu na płaszczyźnie Sajnóg - reszta wyłania się znacznie szerszy problem. Chodzi tu o coś więcej niż tylko to, że charyzmatyczny lider nie wytrzymał skutków ustrojowej transformacji, że interesował go tylko nihilizm i rozkład, a twórczość w jakimkolwiek sensie konstruktywną czy optymistyczną negował. Sajnóg tak, jak odrzucał PRL, ostatecznie odrzucił też rodzącą się III RP, szukając sensu świata w sekcie Niebo. W tym czasie pozostali na różne sposoby i z różnym skutkiem uczyli się nowych reguł gry. Tymański wprost mówi w filmie, że "znormalnieli", a po chwili dodaje, że on sam pracuje w Agorze, a Konjo "daje dupy w Biedronce". W tym momencie początek filmu staje się bardziej znaczący niż tylko ekspozycja - preludium do opowieści o pewnej grupie i prezentacja bohaterów. Konnak w roli konferansjera na pikniku Disco Polo i Brzóskiewicz omawiający przez telefon mało ambitne zlecenie literackie to gorzki obraz rzeczywistości, w której trudno pogodzić sztukę z koniecznością opłacania rachunków. W tym kontekście - jak również w odwołaniu do słów Tymańskiego - tytułowe odzyskiwanie rozumu nabiera zupełnie nowego znaczenia. Czy Totart miał w tym odzyskiwaniu członkom grupy pomóc, czy też odwrotnie, działania w ramach formacji pozbawiały ich kontaktu z realem?
"Totart, czyli odzyskiwanie rozumu", reż. Bartosz Paduch, Polska 2014