Rozbuchane, ekscentryczne, ekstrawaganckie, czyli wizerunek artystki w polskim kinie

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Do kin wszedł właśnie film „Zbliżenia" Magdaleny Piekorz - historia toksycznej relacji nadopiekuńczej matki z ubezwłasnowolnioną córką. Film jest nieudany, sprawia wrażenie rozciągniętego ponad miarę studenckiego filmu średniometrażowego. Fatalne są Ewa Wiśniewska, królowa polskich kabotynek, i Joanna Orleańska, aktorka serialowa w pełnym tego określenia znaczeniu - dwie osoby, na których opiera się cała akcja. Partnerujący im głównie przez marszczenie czoła Łukasz Simlat podnosi nieznacznie poziom, ale i tak całość razi skrajnym brakiem autentyzmu, naciąganymi rozwiązaniami narracyjnymi, papierowymi dialogami i licznymi sekwencjami kręconymi w stylistyce rodem z reklamy telefonii komórkowej. Czemu więc o nim piszę? Otóż bohaterka tego filmu jest artystką.

Już od pierwszej sceny z udziałem granej przez Orleańską Marty wiadomo, jak będzie: artystka ze łzami w oczach nożem do chleba tnie własne płótno i aż dziw bierze, że nie krzyczy przy tym: „Szał, szał, szał!!! A potem śmierć!". W kolejnych scenach jest już tylko lepiej: bohaterka rzeźbi w glinie, robi gipsowe odlewy, stuka młotkiem (wiadomo, rzeźbiarka musi w skrajnie niewygodnej pozycji, przytrzymując odlew nogą, czasem sobie młotkiem w dłuto postukać), odcina własnym rzeźbom głowy i cycki... A wszystko to w nienagannie schludnym, designerskim wnętrzu z antresolą, wolno stojącą wanną, no i oczywiście pięknym, oprawionym w barokowe ramy lustrem z wetkniętym z brzegu zdjęciem Aliny Szapocznikow. W swojej pracowni artystka pije, przebiera się, maluje usta, podejmuje próbę wykonania ponętnego tańca, uprawia zakończone fiaskiem stosunki seksualne... Sztuka tworzy się niejako sama - przy okazji i przypadkiem. Jest wywiedzionym z nagłego natchnienia momentem niezaplanowanej i nieprzemyślanej wcześniej kreacji.

"Zbliżenia", reż. Magdalena Piekorz, Polska 2014
"Zbliżenia", reż. Magdalena Piekorz, Polska 2014

Polskie kino jest wciąż mocno szowinistycznym zjawiskiem, zaskakująco mało jest produkcji przechodzących test Bechdel. Panom reżyserom, a przed nimi panom scenarzystom postaci kobiece służą przede wszystkim do podawania zupy swoim ukochanym/bohaterskim/mężnym/niezłomnym/wrednym/psychopatycznym/szalonym mężom i partnerom. Są tłem dla głównych ról męskich, kwiatkiem do ich kożucha. Rolę kobiet w polskim kinie pozostawmy jednak badaczkom i badaczom i przyjrzyjmy się wyłącznie postaciom artystek. Tych nie było w rodzimej kinematografii zbyt wiele, jednak wszystkie mają silne cechy wspólne - od Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej z serialu Andrzeja Wajdy „Z biegiem lat, z biegiem dni", która rzuca się i wpada w apopleksję na widok „Szału uniesień" Podkowińskiego, po graną przez Romę Gąsiorowską tytułową Ki z filmu Leszka Dawida. W tej kwestii polscy filmowcy wpisują się w szerszy nurt kina międzynarodowego: jak świat długi i szeroki artystki wyglądają w filmach podobnie: są rozbuchane, ekscentryczne, egocentryczne, ekstrawaganckie (zwłaszcza w kwestii fryzur, ubioru i stylu palenia papierosów), są też przede wszystkim odważne i doświadczone seksualnie. „Po godzinach" Scorsesego, „Nieznośna lekkość bytu" Philipa Kaufmana, serial „Sześć stóp pod ziemią", „Vicky Cristina Barcelona" Allena czy w końcu „Życie Adeli" Kechiche'a - przykłady można mnożyć. We wszystkich tych filmach widzimy postaci kobiece służące filmowcom do inicjowania seksualnego głównych bohaterów/ek, wprowadzenia wątku szalonego seksu z osobą nie do końca zrównoważoną, za to bardzo wyuzdaną, pokazania ekscentrycznej i zwariowanej kontry dla „normalnej", nudnej egzystencji, ukazania alternatywnego stylu życia, polegającego głównie na piciu alkoholu oraz paleniu papierosów. O twórczości raczej cisza, z małymi wyjątkami biegania na golasa z aparatem lub mazania się w uniesieniu farbą. I na tym prawdopodobnie mógłbym skończyć ten tekst, gdyby nie to, że jednak kilkoro twórczyń i twórców postanawia skupić akcję swojego filmu wokół artystki w roli pierwszoplanowej. Wtedy - poza wspomnianym już repertuarem - postać ta w którymś momencie, chcąc nie chcąc, zaczyna tworzyć. Dopiero wtedy robi się naprawdę śmiesznie: kiedy rozbuchane artystki wyjdą już z łóżek i spod pryszniców, względnie wstaną z podłogi, na której właśnie uczyły swoich niewinnych i nieświadomych partnerów i partnerki akrobatycznego seksu, widzimy z reguły pełne spektrum zjawiska znanego jako „sztuka kobiet". Jest ona czymś z założenia podrzędnym w stosunku do sztuki tworzonej przez mężczyzn (ta nie wymaga żadnych dookreśleń - jest po prostu sztuką) i do tego silnie związanym z kobiecą seksualnością. Mamy więc przykłady sztuki menstruacyjnej (czerwona farba akrylowa do mazania po płótnach, ścianach, drzwiach i kroczach jest niezbędnym rekwizytem w każdej pracowni filmowej artystki), kobiecych aktów (ach, te gliniane tyłki klepane z nagłego doskoku przez opętane szałem tworzenia rzeźbiarki! te serie czarno-białych zdjęć wykonywanych obowiązkowo na golasa i w sytuacji łóżkowej) i przedziwnych wielkoformatowych bohomazów, koniecznie malowanych w twarzowej opasce na włosach, rozpiętej pod szyją męskiej koszuli i na wielkim płótnie leżącym na podłodze. W filmach twórców i twórczyń będących nieco bardziej au courant nie może też zabraknąć sztuki wideo - zdecydowanie najciekawiej wypada tutaj przywołana Ki, która w przerwach między podrzucaniem dziecka koleżankom i ucinaniem końcówek imion znajomych robi zawrotną karierę artystki wizualnej. Jest to kariera przyśpieszona: w jednej scenie Ki zastanawia się, czy nie zacząć projektować ubrań (wszak doradza w zakupach wszystkim koleżankom), a już w następnej umawia się z wiodącymi galerzystkami na wystawy indywidualne swoich niezrealizowanych jeszcze wideo-artów. Nie bez powodu: artystce podczas rejestracji filmu z procesu smażenia na patelni kostki masła udaje się odkryć głębszy sens: płonący na patelni tłuszcz jest świetnym wizualnym odwzorowaniem pojęcia miłości. Aż dziw bierze, że wspomniana galerzystka mówi jej tylko, że „dobrze kombinuje", a nie wysyła filmu FedExem bezpośrednio do dyrektorów MoMA.

"Z biegiem lat, z biegiem dni", reż. Andrzej Wajda, Edwark Kłosiński, Polska 1980
"Z biegiem lat, z biegiem dni", reż. Andrzej Wajda, Edwark Kłosiński, Polska 1980

Oczywiście wiem, że nie tylko artystki są w filmach traktowane stereotypowo i krzywdząco - cóż mają powiedzieć np. policjanci z drogówki lub miłośnicy mediów społecznościowych? W wypadku artystek tym, co jest szczególnie niepokojące, jest jednak sposób, w jaki w polskim kinie (i nie tylko kinie - odsyłam do opisu wernisażu w książce „Kochanie zabiłam nasze koty" Doroty Masłowskiej) prezentowana jest sama sztuka współczesna. W „Zbliżeniach" w trakcie rozmowy artystki z profesorem z akademii sztuk pięknych pada zdanie: „Nic z tego nie rozumiem, ale chyba nie dorosłam do sztuki współczesnej" - wypowiada je ni mniej, ni więcej tylko... artystka współczesna. W „Ki" pewien lekarz neurolog z błądzącym na ustach kpiarskim uśmieszkiem wypowiada kwestię: „Ostatnio mamy coraz więcej pacjentów po wystawach sztuki współczesnej". Doszło więc do sytuacji, w której nie ma nic wstydliwego w stwierdzeniu: „Nie rozumiem i nie oglądam sztuki współczesnej" lub: „To ma być sztuka? To tylko śmieci", a osoby, które za nic nie przyznałyby, że nie rozróżniają dźwięku skrzypiec od altówki, że od kilku lat nie były na żadnym spektaklu, nie przeczytały żadnej książki, bez śladu żenady drą łacha ze sztuki współczesnej, traktując ją jak nic innego, tylko właśnie niezrozumiałą zabawę umazanych farbą wariatek tarzających się na golasa po prześcieradłach. Wychodzi na to, że sztuki współczesnej wypada wręcz nie rozumieć, a nawet że to nierozumienie jest powodem do dumy. Po reżyserach i reżyserkach filmowych, którzy sami do niedawna borykali się z podobnym problemem, spodziewałbym się jednak trochę więcej, zwłaszcza mając świeżo w pamięci lata 90., kiedy chodzenie do kina na polskie filmy było uznawane za straszny obciach.

"Ki", reż. Leszek Dawid, Polska 2011
"Ki", reż. Leszek Dawid, Polska 2011

Warto zauważyć, że wspomniane filmy tworzą niezwykle zdolni i popularni młodzi twórcy i twórczynie - Leszek Dawid ma na swoim koncie hit „Jesteś bogiem", a Magdalena Piekorz za „Pręgi" i „Senność" dostała wiele nagród. Publiczność ich filmy docenia i ogląda w liczbie, o której galerie wystawiające sztukę współczesną nie mogą nawet marzyć. I tak wykreowany przez nich wizerunek artystki zostaje wpojony widzom niemającym żadnego innego odniesienia. To, że o sztuce współczesnej, jeśli oczywiście nie towarzyszą jej obyczajowe skandale, prawie w ogóle nie mówi się w mediach, tylko ten stan potęguje. I jak tu nagle tłumaczyć kolegom scenarzystom i aktorom, koleżankom reżyserkom i pisarkom, że praca artystek w życiu codziennym wygląda zupełnie inaczej? Przede wszystkim, że jest właśnie PRACĄ, a nie jakąś fanaberią, że jest procesem intelektualnym, być może także intuicyjnym, ale który akt twórczy nim nie jest? Że dojście nawet do prostych rozwiązań wymaga czasu, studiów, prób, budowania koncepcji, często dogłębnej dokumentacji. Że sztuka nie powstaje przypadkiem, w pijackim widzie czy w trakcie seksu. Tak jak nie powstają książki, filmy i utwory muzyczne.

Na koniec mam dla naszych filmowców i filmowczyń małą radę: skoro już decydujecie się podjąć w swoich dziełach temat sztuki współczesnej, sugerowałbym zawitać raz czy dwa do którejś poważnej galerii lub muzeum; chociażby po to, żeby wiedzieć, że bezgłowe kobiece torsy z oberżniętymi biustami i tyłkami ogląda się raczej w pracowni studentów pierwszego roku niż na dużych wystawach indywidualnych w odnowionym Muzeum Śląskim. Że akademizm w przeciwieństwie do poszukującej sztuki współczesnej wcale nie jest cool. Że nie wszystkie artystki i galerzyści ubierają się jak wyjęci z festiwalu reggae w Ostródzie lub z Castle Party w Bolkowie. Że dzieła sztuki powstają, podobnie zresztą jak filmy fabularne, w procesie twórczym, a nie w półświadomej zabawie w małego chemika. Na szczęście sztuka polskich artystek w przeważającej większości nijak się ma do jej infantylnego filmowego obrazu.

"Sześć stóp pod ziemią", USA 2001-2005
"Sześć stóp pod ziemią", USA 2001-2005