Rewitalizacje Wojciecha Gilewicza

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Wojciech Gilewicz, "Rewitalizacje"
Wojciech Gilewicz, "Rewitalizacje"

Po latach dewastacji i powszechnej entropii nasz kraj ogarnęła fala masowych rewitalizacji. Długotrwałe i kompleksowe w założeniach programy w praktyce kończą się najczęściej na działaniach czysto fasadowych, pozbawionych głębszej refleksji o istocie problemu. Te zdecydowanie pozytywne pod względem ogólnej poprawy estetyki miast procesy mają również inne, tylko przez niektórych dostrzegane konsekwencje. Indywidualna historia i specyfika miejsc znika, by mogły powstać miasta-makiety, pełne stypizowanych elewacji i banalnej kostki brukowej. Przy głównych arteriach, tuż za rozciągniętymi parawanowo nowymi frontami kamienic, istnieją równoległe, popadające w coraz większą ruinę światy podwórek i zaułków. Poza tym zmiany obejmują najczęściej centra, omijają peryferie, które zazwyczaj zapomniane i marginalizowane we wszelkich planach najbardziej ich potrzebują.

Wojciech Gilewicz wkroczył na wielki sanocki plac budowy z własną propozycją artystyczną. Postanowił swoimi obrazami naprawić najbardziej zdewastowane i jednocześnie zaniedbane fragmenty tkanki miejskiej, a tym samym dokonać poprzez sztukę rewitalizacji rejonów na co dzień omijanych. Zdecydował, że wykorzysta malarstwo do działań wyłącznie utylitarnych. Artysta objął swoimi interwencjami sanockie "Okęcie", czyli dworzec linii podmiejskich, gdzie naprawił walący się od ciężaru reklam i ogłoszeń parkan, cuchnącą moczem bramę, w której remontu wymagała najbardziej skorodowana od uryny ściana, zaułek, z którego elewacji złuszczały się warstwy kolejnych pobieżnych remontów. Na dworcu umieścił białe ekrany płótna, które wprowadziły dawno utracony ład, a ich intrygująca pustka miała zainspirować przyzwyczajonych do chaosu informacji wizualnych mieszkańców. W zaułku i bramie artysta zamontował monochromatyczne płótna o żywej fakturze malarskiej, a także wypełnił obrazami o nieregularnych kształtach niewielkie dziury w murze. Gilewicz dokonał również pomniejszych napraw, uzupełnił brakujące płytki, kratkę wentylacyjną i wyłamane kwietniki. Powstały obrazy bardzo różnorodne, od wielkoformatowych jednolitych płaszczyzn po niewielkie, wręcz organiczne formy, których granice określiła przestrzeń wybranego miejsca. Prace zostały pozostawione w przestrzeni publicznej, by oddziaływali na nie przechodnie, warunki atmosferyczne i z czasem w pełni stopiły się z miejscem, w którym zostały umieszczone.

Wojciech Gilewicz, "Rewitalizacje"
Wojciech Gilewicz, "Rewitalizacje"

Wojciech Gilewicz, "Rewitalizacje"
Wojciech Gilewicz, "Rewitalizacje"


Projekt "Rewitalizacje" bardziej niż dotychczasowe działania autora obnaża utopijność interwencji artystycznych. Jest to też ważny głos na temat obserwowanej ostatnio mitologizacji przestrzeni publicznej i masowego widza, którego, jak realizacja Gilewicza dobitnie to udowodniła, najbardziej typowy wkład do projektów to obojętne ignorowanie działań artystycznych lub ich dewastacja. Projekt, jak twierdzi sam autor, z góry skazany był na niepowodzenie. Radykalnie abstrakcyjny obraz nigdy nie odpowie ani na praktyczne, ani na estetyczne potrzeby przeciętnego przechodnia. W Sanoku działania artysty spotykały się z natychmiastową reakcją. Bardzo często czuł się intruzem, nękany był przez meneli i dresiarzy, a pozostawione na chwilę płótno znajdował bezsensownie zniszczone. Po kilku dniach zmienił czas pracy na wczesne godziny ranne, zaczął się też wahać co do montażu najbardziej udanych obrazów, w obawie przed ich zniknięciem czy też dewastacją. Los umieszczonych w przestrzeni miasta prac najdobitniej demaskuje kondycję przypadkowego widza. Działania artysty były dla niego po prostu niezrozumiałe, a same prace pozbawione walorów plastycznych. Monochromatyczny obraz, który w galerii sprawia wiele problemów niewykształconej publiczności, w przestrzeni miejskiej nie został w ogóle rozpoznany jako dzieło sztuki. Prace Gilewicza rozczarowywały już w momencie powstawania projektu. Gdy jednej z mieszkanek zaułka na pytanie co robi odpowiedział zgodnie z prawdą, że maluje ten kawałek ściany na płótnie, usłyszał: "...a myślałam, że jest pan artystą", innym razem do galerii wróciła grupa osób z pytaniem, czy rzeczywiście chodzi o te "kolorowe prostokąty". Optyczna biel parkanu nie skusiła nawet graficiarzy, dopiero po dwóch miesiącach dystans przełamała bojówka nacjonalistyczna, która okleiła płot ideologicznymi plakatami. Wkrótce zaczęły pojawiać się ogłoszenia i parkan powoli zaczął wracać do dawniej pełnionej funkcji. Gilewicz sam musiał zająć się artystycznym przetworzeniem nowej-starej sytuacji. Powstałe w wyniku tych działań malarskie kolaże tego samego dnia znikały pod kolejnymi warstwami reklam. Być może nikt nie poczuł się adresatem tej interwencji, ponieważ "Okęcie" to ziemia niczyja, przemieszcza się po nim ludność podmiejska, a mieszkańcy identyfikujący się z miastem pojawiają się tam rzadko. Ale obrazy w bramie również przejęły na siebie funkcję miejsca i stały się dość oryginalnym pisuarem. Choć w tym wypadku niektórzy mieszkańcy zauważyli zmiany, wyrażali nawet zadowolenie, że ktoś pomyślał o cuchnącej bramie i zamontował na ścianie specjalne osłony. Narożnik w zaułku został poznany i zgłębiony empirycznie, już po tygodniu obok podobrazia wisiała rozdarta połowa płótna. Od samego początku obydwa narożniki swoją "nowością" sztucznie odcinały się od lica muru, wpisywały się w prowizoryczność powierzchownych remontów. Teraz, paradoksalnie, wbrew intencjom autora praca pogłębiła wrażenie ogólnego nieporządku. Te zmagania z nieadekwatnością medium zainspirowały Gilewicza do porzucenia płótna na rzecz bezpośrednich działań na elewacjach. Tak zrodził się projekt muralu, który zamiast zasłaniać defekty, podkreśliłby je w sposób dość jaskrawy. Przewrotnie mural odpowiedziałby na realne potrzeby mieszkańców, podarowałby im wizję totalnej destrukcji, którą wbrew pozorom akceptują i do której w swych reakcjach dążą. Dla mieszkających w zaułku sanoczan szary, naturalnie rozpadający się mur stał się przez lata otoczeniem oswojonym i przewidywalnym, w przeciwieństwie do nieobliczalnych działań artysty. Dlatego realizacja nie doszła do skutku, nawet za cenę odnowienia ściany. Pomocy nie udało się również uzyskać u urzędników, zbyt zajętych i nieobecnych z powodu wielkich, oficjalnych rewitalizacji.

Podobne działania we Wrocławiu zakończyły się dużym sukcesem. Obrazy przetrwały prawie rok, a zmiany w ich strukturze były realnym dialogiem. W kontekście "Rewitalizacji" można się zastanawiać, jaki byłby los projektu wrocławskiego, gdyby powstał w mniej reprezentacyjnej części miasta, a jego obserwatorami byliby jedynie zwykli ludzie, a nie środowisko artystyczne związane z galerią, które podjęło dialog. Być może różnica w losach projektów tkwi właśnie w odmienności miast i miejsc ingerencji. W Sanoku artysta wkroczył do rejonów wymazanych z map spacerowych sanoczan i turystów, do miejsc, gdzie czas upływa bezrobotnym na wieczornych libacjach lub bacznej obserwacji skrawka ulicy pod oknami, jedynego obszaru, gdzie na coś mają wpływ. Miejsca te cechuje zupełnie inna dynamika niż gwarną zabytkową starówkę, której mieszkańcy i goście nie są w stanie w pełni ogarnąć i monitorować. Pozostaje pytanie, czy obojętność i negacja potrzeby artystycznych interwencji to cechy prowincji, czy może powszechna tendencja, a mikroskala Sanoka ułatwiła jedynie jej zdefiniowanie?

Wojciech Gilewicz, "Rewitalizacje", wystawa w Galerii Sanockiej BWA, Sanok, 6-26.09. 2007

Działania w przestrzeni miejskiej Sanoka prowadzone były od 21 do 27.05.2007.

Wojciech Gilewicz, "Rewitalizacje"
Wojciech Gilewicz, "Rewitalizacje"

Wojciech Gilewicz, "Rewitalizacje"
Wojciech Gilewicz, "Rewitalizacje"

Wojciech Gilewicz, "Rewitalizacje"
Wojciech Gilewicz, "Rewitalizacje"