Nie mam bibliofilskich sentymentów. Rozmowa z Jadwigą Sawicką

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Katarzyna Nalezińska: W tekście do wystawy „Głosy w głowie" w krakowskim Składzie Solnym pojawia się zdanie: „Do pełnej wypowiedzi [za pomocą kolażu, cytatu - przyp. K. N.] jednak nie dochodzi, zostaje ona w głowie; tam powstaje pełny obraz i całe opowiadanie". Na tej wystawie dominował kolaż, który pani bardzo lubi. W związku z tym, że razem z Ewą Łączyńską-Widz kuratorowała pani ostatnio trzy wystawy („Sen jest drugim życiem"; „Róża jest różą""; „Spojrzenia"), chciałam zapytać, czy praca kuratora artysty nie jest właśnie tworzeniem kolażu? Składaniem całości z mniejszych części? Wystawa jako kolejna technika artystyczna, prace innych artystów jako medium. Jak pani to traktuje?

Jadwiga Sawicka: Tak, to trafne spostrzeżenie. Z tym, że w wypadku „Spojrzeń" wybór artystów był zdeterminowany przez konkurs, wystawa miała więc inny charakter - z kuratorskiego punktu widzenia było to bardziej formalne wyzwanie: jak zaaranżować przestrzeń, żeby dobrze wszystkich pokazać. Oprócz tych wymienionych, ważnym doświadczeniem były dla mnie trzy wystawy w Galerii Sztuki Współczesnej w Przemyślu, na które składały się prace studentów Wydziału Sztuki UR, gdzie pracuję, oraz zaproszonych artystów. Za pierwszą ja byłam odpowiedzialna, natomiast kolejne robiliśmy już w zespole z fotografem Krzysztofem Pisarkiem i moją współpracowniczką Karoliną Niwelińską („Temperatura ciała i pokojowa", 2010; „Różne stany niepamięci", 2011; „Na zewnątrz. Oswajanie przestrzeni", 2012).

Pociąga mnie możliwość badania tematu, który mnie interesuje i możliwość włączania prac innych artystów zajmujących się tym tematem.

Tak, tworzy się kolaż, a ponieważ dobra artystyczna wypowiedź ma intrygującą cechę niedopowiedzenia, ten kolaż jest kompozycją otwartą.

Ważnym elementem kolażu są dla mnie teksty literackie, za każdym razem (oprócz „Spojrzeń") katalogi towarzyszące wystawom były właściwie książkami, kompilacjami różnych tekstów. Dochodzi tu jeszcze katalog wystawy „Co pozostaje" (2013, BWA Sokół w Nowym Sączu, kuratorką była Magda Ujma), do którego wybierałam teksty. Dla widza mają one stworzyć tło, ale dla mnie są równorzędnym elementem wystawy. W „Co pozostaje" tworzyli ją - obok prac - także między innymi Raymond Roussel, Borges i Pamuk. Albo raczej na równi z moją pracą i pracami innych na wystawie był na przykład konkretny fragment z „Muzeum niewinności" Pamuka albo „Chora róża" Williama Blake'a na wystawie „Róża jest różą"). Fakt, że istnieje taka alternatywna, prywatna wersja wystawy, jest dla mnie dodatkowym źródłem cichej, egoistycznej satysfakcji.

Jadwiga Sawicka, „Fragmenty opowiadania”, dzięki uprzejmości BWA Warszawa
Jadwiga Sawicka, „Fragmenty opowiadania”, dzięki uprzejmości BWA Warszawa

Na wystawie „Fragmenty opowiadania" można oglądać kolaże, które składają się z fotografii miejskich pejzaży z wklejonymi cytatami z powieści. W jakich okolicznościach i gdzie zostały zrobione te zdjęcia murów? Na spacerach, których celem było zebranie materiału zdjęciowego do archiwum czy już z myślą o tej serii kolaży?

Zdjęcia są przeważnie z Przemyśla. Kiedyś często chodziłam z aparatem, teraz znowu zaczęłam to robić. Wcześniej nie były to kadrowane fragmenty muru, raczej fragmenty pejzażu miejskiego, które wydawały mi się ciekawe z powodu nastroju: różne napisy, szyldy, wystawy. Korzystałam z tych zbiorów i jeśli chciałam coś konkretnego zrobić, to szukałam w plenerze miejskim więcej takich motywów, jakich potrzebowałam, czyli na przykład wystaw czy napisów.

 

To dla pani ważne, że na niektórych fragmentach muru jest graffiti, czyli znowu słowa?

Graffiti - jeśli pojawia się w kadrze - jest plamą koloru. Tym razem szukałam tła dla cytatów. Nie traktuję tych zdjęć jako autonomicznych prac; od początku powstawały z nastawieniem, że zostaną uzupełnione napisami. Bez napisów byłoby to dla mnie tylko pięknoduchostwo bez większego znaczenia. Bo te ściany są estetycznie interesujące, ale ich stan obecny jest efektem długiego procesu, a fazy tego procesu wcale nie były pozytywne - coś zostało kiepsko zrobione, później się popsuło, a jeszcze później ktoś coś nowego namazał. Szukałam malowniczego zniszczenia: odpadającego tynku, łuszczącej się farby, rycia, drapania, bazgrania kredą. Takie malarskie, estetyzujące nastawienie. Z drugiej strony nie umiem patrzeć abstrakcyjnie - tak jak w dzieciństwie wpatruję się ciągle w tę samą ścianę przy łóżku - widzi się zarysy jakichś kształtów, mapy, doszukuje się znaczeń albo pojawiają się niechciane znaczenia; sugestie obrazów i historii powstałe przeważnie z nudów, ale czasem i z desperacji, gdy nie można zasnąć.

Jadwiga Sawicka, „Fragmenty opowiadania”, dzięki uprzejmości BWA Warszawa
Jadwiga Sawicka, „Fragmenty opowiadania”, dzięki uprzejmości BWA Warszawa

Ostatnio można zaobserwować (choćby wystawy „Głosy w głowie" w BWA Warszawa, „Co widać" w MSN, „Róża jest różą" w BWA Tarnów), że tło w pani obrazach straciło jednolitość, warstwa materii stała się gęstsza, bardziej mięsista. Skąd ta zmiana? Czy ma to związek z malarstwem ekspresji? W tekście do najnowszej wystawy pisze pani o tym emocjonalnym potencjale, o tym, że materia opowiada autonomiczną wobec tekstu historię. Kiedy przypominam sobie pani prace z wystawy „Róża jest różą" (zdjęcia fragmentów garderoby pokrytych miejscowo grubą warstwą farby), myślę o tej warstwie materii jako o formie pasożytującej. A może to jest jakieś pogodzenie się czy powrót do tego, co robiła Pani w latach osiemdziesiątych? Ujarzmiła Pani formę, ale ta znowu zaczyna się wyrywać?

Materia, która pojawia się na obrazach, nie jest efektem emocjonalnych gestów, jest konstruowana na chłodno. Myślę o niej jako o naddatku w stosunku do koloru, obraz mógłby się bez tych zgrubień i narośli obyć; nadal byłby to napis na bladawym, rozbielonym tle. Tak jak ludzka skóra, która obyłaby się bez zgrubień i narośli - kiedy jednak się pojawiają, stają się jej częścią, a jednocześnie wydają się żyć własnym życiem. Zgadzam się ze skojarzeniem z pasożytowaniem, to jest dla mnie rodzaj choroby powierzchni malarskiej. Masza Potocka powiedziała mi kiedyś, że każdy z tych obrazów ma inną malarską chorobę. Taka choroba, która nie zabija, ale deformuje, zmienia wygląd nosiciela.

Myślałam także o tym, jak według Oliviera Sacksa nudzący się mózg generuje własne obrazy, posługując się naszą pamięcią. Opisuje on zespół Charlesa Bonneta - halucynacje, którym ulegają starsi ludzie, którzy tracą wzrok wskutek zwyrodnienia plamki żółtej. Na przykład pacjentka Rosalie „straciła wzrok, partie mózgu odpowiedzialne za widzenie nie otrzymują już bodźców. Stały się nadwrażliwe i po prostu same się wzbudzają. Mózg się nudzi i zamiast czekać na sygnał ze zmysłów, generuje własne obrazy, sięgając do pokładów pamięci. Podobnych halucynacji doświadczymy, jeśli zasłonimy sobie oczy na wiele godzin". („Książki. Magazyn do czytania", nr 1, lipiec 2011).

Jadwiga Sawicka, „Fragmenty opowiadania”, dzięki uprzejmości BWA Warszawa
Jadwiga Sawicka, „Fragmenty opowiadania”, dzięki uprzejmości BWA Warszawa

Kiedy czytam tekst do wystawy w BWA Warszawa, mam skojarzenie z najnowszymi pracami Zuzanny Janin z wystawy „Nie minął czas okrutnych cudów". Janin odwołuje się do „Solaris" Lema. Mówi o tym, że ludzie rekonstruują sobie innych na podstawie własnych wspomnień, przeżyć i doświadczeń, w konsekwencji zatem ludzie wizualizują się nie tacy, jacy byli, ale tacy, jakich ich zapamiętano. Janin traktuje „Solaris" jako pars pro toto sztuki. To skojarzenie nasuwa mi się poprzez zdanie: „To wystawa o [...] narracjach, które zaczynają się od środka, urywają i podejmowane są na nowo w arbitralnie wybranym momencie".

Narracje, o których mowa, nie są o konstruowaniu tożsamości, prawdziwej lub nie; są fragmentami, strzępami materii, która w tym wypadku zrobiona jest ze słów, narracje te - trochę z rozpędu, z potrzeby lub frustracji - próbujemy osadzić w jakimś kontekście. Bez tego umocowania forma jest za bardzo podatna na mutacje, może spotwornieć jak plama na ścianie, która najpierw przypominała coś znajomego, a po zmroku, kiedy krawędzie się zacierają, przeobraża się z nieprzyjemną płynnością w jakieś niemiłe warianty.

 

Tworzy pani prace, w których wykorzystuje książki. Czy myślała pani o tworzeniu liberatury? Albo o wydaniu artbooka? A może liberatura jest tu tylko podjętym wątkiem, bo jak wiadomo z definicji, jest to połączenie tekstu i formy, głównym autorem jest tu pisarz. Czy interesuje panią sam zabieg na cudzej książce? W tekście do wystawy można przeczytać: „Sawicka podobne zabiegi przenosi w obszar sztuk wizualnych". Od czego zaczęła się ta gra na liberaturze?

Zajmowanie się książkami wynikło z zainteresowania tekstem w ogóle - jego formą i treścią. Ostatnio są to akurat książki, ale tekst może też pojawiać się na ścianie albo na przedmiocie. Książki z powodu swojej materialności są ciągle na pograniczu stania się problemem; w pewnym momencie stają się księgozbiorem, ciałem zbiorowym, zakurzoną masą pożółkłych kartek. Więc zajmowanie się książkami-obiektami także zaczęło się wtedy, kiedy pojawił się problem księgozbioru: odziedziczyłam go, w przeważającej większości składał się z książek, których sama bym nie kupiła, tym bardziej narzucała się ich materialność. Z drugiej strony, miał - ma - pewną wartość emocjonalną, bo stanowił nieodłączną część pejzażu mojego dzieciństwa i dorastania; księgozbiór był jak zrośnięty z biblioteczką, poszczególne książki zawsze stały na tym samym miejscu na półce, miał stonowany szarozielonkawy koloryt z brudnożółtymi i różowobrązowymi akcentami. Bez ilustracji. Nie był źródłem przeżyć estetycznych, bo to znajdowałam w innych książkach, ale mieścił się w jakiejś innej, trudnej do zidentyfikowania strefie.

Na przestrzeni kilkunastu lat (a może raczej kilku? odczucie jednak było takie, jakby trwało to całe życie) co jakiś czas wybierałam coś z niego i czytałam, przeważnie fragmenty, zazwyczaj w jakiejś niewygodnej pozycji, bo przynajmniej z początku było to nieoficjalne korzystanie z lektury nieprzeznaczonej dla mnie. Czytałam przeważnie bez zrozumienia. Niezrozumienie zresztą było powodem powrotów, bo dawało nadzieję, że jednak znajdzie się tam coś interesującego. Wracałam z nudy i desperacji, gdy nie było niczego innego do czytania, ale takie czytanie było także wyabstrahowanym, zmysłowym doświadczeniem, fizycznym brnięciem przez materię tekstu. Teraz nie miałabym chyba do tego cierpliwości, ale pamięć tego doświadczenia jest wystarczająco silna i w jakiś sposób dość atrakcyjna, żeby prowokować do różnych eksperymentów i prób odtworzenia doświadczenia. Ta - nieprzesadna, ale jednak - udręka związana z byciem obarczoną księgozbiorem dała mi też pewną dozę śmiałości lub bezczelności, żeby wykorzystywać książki do różnych działań.

Był jeszcze drugi księgozbiór, mniejszy, szarobrudnożółty, mieścił się w szafce na strychu i składał się z książek wydawanych w latach pięćdziesiątych. To bardzo tanie i liche wydania, powieści historyczne, rozsypujące się i brudzące ręce; była to już bardziej skonsolidowana (przez stopień zniszczenia) masa, z której nie miałam takiej ochoty wyodrębniać pojedynczych książek.

Nie mam bibliofilskich sentymentów. Podoba mi się myśl, że tekst książki nie musi być związany z papierowym nośnikiem, doświadczanie e-booka czy audiobooka jest jednak bardzo odmienne. Może dopiero następne pokolenia wypracują sobie sentymenty z nimi związane.

Jadwiga Sawicka, „Fragmenty opowiadania”, dzięki uprzejmości BWA Warszawa
Jadwiga Sawicka, „Fragmenty opowiadania”, dzięki uprzejmości BWA Warszawa

Pojawia się też wątek powtórzenia, o którym mówi pani, że nie ma dobrej prasy. Z czego wynikają te powtórzenia? „Remainder" [polski tytuł „Resztki"], który pani przywołuje, bierze się z obsesji. Ale to podobny mechanizm. To kwestia perfekcjonizmu w pani wypadku? A może przeprowadzania ciągle i na nowo tego samego eksperymentu w celu uzyskania satysfakcjonującego wyniku? Artyści mają oczywiście swoje ulubione motywy, ale w tym momencie zostało to wytłuszczone, podkreślone. Zresztą ten „Remainder", dzięki pani sugestii stał się punktem wyjścia wystawy „Co pozostaje". Dla mnie ma to też pewien związek z „Solaris".

Tym, co mnie ujęło w powieści McCarthy'ego, była precyzja opisu przeprowadzania akcji, której narrator się podejmuje. (Bohater powieści, utraciwszy pamięć wskutek tajemniczego wypadku, wydaje olbrzymie odszkodowanie na ekstrawagancką w swoich rozmiarach rekonstrukcję zapamiętanych fragmentów rzeczywistości). Kiedy dąży się do osiągnięcia jakiegoś rezultatu, nie ma się wrażenia monotonii ani nawet wrażenia powtarzania. „Eksperyment" to dobre określenie, bo zawiera w sobie element dynamiczności i rozwoju.

Jadwiga Sawicka, „Fragmenty opowiadania”, dzięki uprzejmości BWA Warszawa
Jadwiga Sawicka, „Fragmenty opowiadania”, dzięki uprzejmości BWA Warszawa

Wypada mi pogratulować otrzymania Nagrody im. Jana Cybisa za 2013 rok za całokształt twórczości. Chciałam zapytać o reakcję na wiadomość o otrzymaniu nagrody od ZPAP (Okręg Warszawski). W 2002 roku okleiła pani wielką ścianę w Domu Plastyka dziesiątkami plakatów z hasłem „ZARAZA". Marta Skłodowska napisała o tej pracy: „«Zaraza», powtórzone kilkadziesiąt razy na szczelnie zakrywających przeszkloną ścianę wejściową galerii plakatach. Układające się w ten napis solidne litery na cielistym tle Jadwiga Sawicka zainstalowała pierwszy raz w witrynach Domu Artysty Plastyka w Warszawie, pokazując, że słowo «sztuka» funkcjonuje czasem jako zastępstwo dla słowa «zaraza». To delikatny temat, ale czy rzeczywiście w tym konkretnym wypadku1 chodziło właśnie o zastąpienie słowa „sztuka"? A może jednak chodziło o ZPAP"?

Interpretacja Marty Skłodowskiej wpisuje się w moje intencje; „zaraza" może się także odnosić do zinstytucjonalizowania sztuki, idea stojąca za instytucją kultury łatwo się wykoślawia, co sprzyja skostnieniu, bezwładowi i popadaniu w różne konflikty, potrzebna jest więc czujność. Ale do tego konkretnego budynku i konkretnej organizacji nic nie miałam, ja jestem przecież z Podkarpacia.

Szukałam miejsca do umieszczenia napisu ZARAZA. Myślałam o nim już wcześniej i uważałam, że jest to słowo, które dobrze by się sprawdziło w różnych kontekstach, zwłaszcza na budynku: informuje o zagrożeniu, które jest wewnątrz, ostrzega przechodniów, stygmatyzuje mieszkańców. Wygląda też niebezpiecznie przez zygzak powtarzającego się skosu litery Z i A, ale także przyciężkawo, bo A powtarza się rytmicznie. Mówiłam o powtarzaniu chyba także w kontekście powielania słów, testowania ich potencjału w ten sposób.

Nagroda była zaskoczeniem, przyjemnym ze względu na towarzystwo poprzednich laureatów (między innymi Paweł Susid, Marek Sobczyk, Robert Maciejuk, Tomasz Ciecierski). Wiąże się z dużą wystawą, która jest planowana na koniec jesieni tego roku, a przestrzeń galerii ZPAP to spore wyzwanie.

Cybis też jest istotny, nie tylko z malarskich względów. Kiedy byłam na studiach, ukazały się jego „Notatki malarskie", duży tom w kolorowej, błyszczącej obwolucie, na której jest zdjęcie zbliżenia faktury malarskiej. Chociaż koloryzm zupełnie do mnie nie przemawiał (teraz z większym zainteresowaniem patrzę na fakturę), to byłam wtedy w końcowej fazie czytania biografii artystów i nerwowego przymierzania się do nich; było to frustrujące, bo bohaterowie tych biografii byli mężczyznami, a pojawiającym się kobiecym postaciom przypadał z reguły albo podrzędny albo tragiczny los. No i nie była to dobra literatura, te biografie. „Notatki..." natomiast były literacko ciekawsze, bo prawdziwe, z pierwszej ręki. U Cybisa szukałam więc czegoś o Hannie Rudzkiej-Cybisowej, ale wtedy, w okresie, który „Notatki" obejmują, czyli 1954-1966, była ona już przeszłością, u boku Cybisa zastąpiła ją inna malarka, Helena Zaremba, i to był tradycyjny układ pod względem podziału ról.

Jadwiga Sawicka, „Fragmenty opowiadania”, dzięki uprzejmości BWA Warszawa
Jadwiga Sawicka, „Fragmenty opowiadania”, dzięki uprzejmości BWA Warszawa

Oglądałam dzisiaj pani cztery prace na wystawie „Co widać" w MSN. One też zostały sparowane. „RASOWY" - „narodowa" i „OJCZYSTY" - „macierzysta". Oczywiście ważne jest tutaj to, że słowa wyrwane są z kontekstu i przez to stają się otwarte znaczeniowo. Tylko że forma w tym wypadku - męskie przymiotniki malowane są wielkimi literami na większych płótnach - daje już pewną sugestię. Gmatwa się to, kiedy zastanowić się nad kolorem tła, bo tu te pierwsze skojarzenia zostają zmienione. To, co kiedyś próbowała pani zunifikować, w tych pracach zyskało więcej charakteru. Jaki jest cel tworzenia takich dyptyków?

Celem jest tworzenie albo raczej sugerowanie bardzo krótkich narracji. Łączyłam te pary arbitralnie, na co pozwala język polski. Niestety, ginie to w tłumaczeniu na angielski. To są niedobrane pary, trochę groteskowe, takie, o których mówi się: „No ale co on w niej widzi?" albo: „Ona jest w porządku, ale on...". Zwykle w takiej parze jest ktoś dominujący albo ten/ta „w porządku", stąd zróżnicowana wielkość.

Czasami jest to złośliwe zestawienie, jak w „judaszowy" - „kainowa"; to jest para zainspirowana przez księdza Oko. Użył on tej zbitki: „judaszowo-kainowy" dla opisania „Tygodnika Powszechnego" i zrobiło to na mnie duże wrażenie. Samo zło, i to brzmienie! W tym wypadku oba słowa pisane są małymi literami. Zresztą, nie zawsze to są męsko-damskie zestawienia; jest także „ŁATWE" - „ROBACZYWE"; myślę o tym zestawieniu jako zalążku historii z morałem, bo to mogłyby być na przykład łatwe pieniądze. Coś jak „Stracone złudzenia" Balzaka.

 

Jadwiga Sawicka, „Fragmenty opowiadania", BWA Warszawa, 24.05 - 2.08.2014

  1. 1. Praca została pokazana w ramach wystawy „Supermarket", której kuratorką była Agnieszka Żechowska.