Folderowy kurort w Baden-Baden. Olśniewająca przeszłość cesarstwa i legenda o upadku Dostojewskiego, zaczadzonego hazardem w miejscowym kasynie. Zapach sytego drobnomieszczaństwa za kunsztownymi fasadami kamienic. Jednak Kunsthalle w Baden Baden uparło się, by przemycać w ten pozorny dobrobyt pytania irytujące, moralizujące, angażujące. Wystawa „Siła bezsilnych" (za słynnym esejem Vaclava Havla) zbiera prace artystów prześwietlających niewidoczne podbrzusze współczesnego świata. Strukturalna nędza, wypychana w zglobalizowane getto, nieustanny przepływ emigrantów, którzy nigdzie nie mogą zapuścić korzeni, permanentna inwigilacja każdego z osobna łagodnym narzędziem internetu. Ciężki kaliber tematów z samego sedna współczesnej frustracji. Na wernisażu dominowała publiczność zdradzająca wszelkie symptomy związku z zamożną klasą średnią. Można podejrzewać, że ich obecność wyrażała wierność pradawnym manierom, do których należy bywanie na otwarciach nowych wystaw - sztuka pełni tu raczej rolę szlachetnego środka ucieczki od prozaicznej wulgarności ulicy. Czy prace zebrane w Kunsthalle zburzą ten klarowny porządek? Na wszystkie te pytanie z nadzieją odpowiada podczas otwarcia kurator wystawy i szef galerii Johan Holten. Mówi o tym, że turystyczne Baden-Baden to miasto o największej liczbie odbiorców świadczeń Hartz IV w regionie. Hartz IV to piętno społecznego wykluczenia, niemiecki zasiłek dla bezrobotnych. Na wernisażu są oni oczywiście niewidoczni, ale prawda o ich istnieniu ma poruszyć tych, którzy, jak się zdaje, należą do lepszego świata. Niewidzialność wykluczonych ma szanse wyjść na światło dzienne dzięki sztuce, deklaruje Holten.
O istnieniu tej granicy oraz o próbie jej przekroczenia opowiada praca Teresy Margolles „La Promesa", obietnica. Polski widz może znać tę artystkę, w kolekcji warszawskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej znajduje się bowiem jej przejmujący dokument okrucieństwa codziennego życia w Meksyku: resztki nici użytych przy operacyjnym stole, na którym wylądowały ofiary przemocy. W Baden-Baden artystka działa według tej samej taktyki, wykorzystując strzępy prywatnych nieszczęść i nadając im symboliczny wymiar. W galerii w poprzek głównej hali leży podłużny kloc z kamiennego wapienia. Surowcem dla tej kamiennej sztangi są resztki opuszczonych domów z miasta leżącego przy granicy amerykańsko-meksykańskiej. Ludzie uciekli stamtąd ze strachu przed bezprawiem, wojnami gangów, nędzą. Pozostały opuszczone domy. Ze skrawków tych domów Margolles ulepiła próg między nadzieją a obietnicą, który jest jednocześnie rekonstrukcją granicy między Meksykiem a Stanami. Fragment zapory dzielącej rzesze biedaków od ich marzeń o lepszym świecie. Podczas wernisażu asystentka artystki pochyla się nad kamiennym progiem, z wysiłkiem zdrapuje palcami kolejne warstwy wapiennego głazu. Do tej żmudnej pracy zaprasza również zwiedzających. Być może uda się przez kolejne dni wspólnym wysiłkiem zniwelować ten próg. Problem granicy to fascynujący temat, zwłaszcza w epoce, która swój obraz buduje na ideologii braku granic. W takim świecie istnienie granicy to eksces, skamielina na autostradzie nieprzerwanej wymiany towarów.
Problem ten można by rozwiązać przez anulowanie samego terytorium, które ograniczało się na zewnątrz i do wewnątrz. Zniesienie granic i wydzielonych terytoriów stworzyło jednak armię pozbawionych swego miejsca wędrowców. Rozpaczliwie starają się ponownie postawić stopę na twardym gruncie, zyskać siłę legalnej tożsamości. To na ich potrzeby stara się odpowiedzieć słoweńska grupa IRWIN akcją handlowania paszportami. Ten proceder trwa od lat. Idea narodziła się z hukiem rozpadu dawnej Jugosławii. Oczywiście miała być to tylko akcja w ramach obiegu artystycznego, jednak z czasem po paszporty zaczęli się zgłaszać autentyczni wygnańcy, nomadzi wędrujący za lepszym miejscem do życia. Potrzebowali dokumentu, jakiegokolwiek. I tym razem sprzedaż paszportów odbywa się w galerii, jednak kupcami są ludzie o wystarczająco zasobnym portfelu i wyrobionych już autentycznych dokumentach. Cena: dwadzieścia euro.
Potrzebujący przedstawiciele gatunku homo sacer pozostali na przedmieściach bądź nadal są daleko w drodze w szarej strefie między niewidocznymi, ale realnymi granicami. Może ktoś powinien zorganizować im transport? Taki bus sztuki, środek edukacji artystycznej. Przykład do naśladowania można znaleźć w ramach wystawy. Przed budynkiem galerii zaparkował bus do przewozu pasażerów samolotów. Nikt dobrowolnie tym busem nie podróżował. To środek deportacji niechcianych przybyszy, ślad po akcji niemieckiej artystki Silke Wagner z roku 2001. Samochód opatrzony jest logo Lufthansa Deportation Class. Lufthansa długo się procesowała, oburzona, że ktoś jej wytyka organizowanie przelotów dla pasażerów z wilczym biletem. Deportowani, migrujący, przybysze, turyści, świat w ruchu, który znalazł miejsce dla swojej agory w internecie. Do tego świata odwołuje się logo Wikileaks, zaprojektowane przez krytycznych dizajnerów z holenderskiej grupy Metaheven. To logo jest płynne, niestabilne, a jednocześnie czytelne, widoczne. Graficzny znak rozjechanej tożsamości świata puszczonego w ruch, ale ciągle w tym ruchu transportującego własne granice. One podróżują razem z nami. Również w nieograniczonym obiegu świata cyfrowych danych.
Kto jest obywatelem tego świata? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć wystawa „Global Activism" w kompleksie ZKM w sąsiednim Karlsruhe. ZKM (Centrum Sztuki i Mediów) to klocowaty budynek dawnej fabryki amunicji, zamieniony po 1989 w ośrodek sztuki. Ta geneza decyduje o programie centrum, które stara się ogarnąć cywilizacyjne transformacje świata ostatnich trzech dekad. Symboliczny koniec modernizmu i narodziny globalnego obiegu przepływu obrazów pod szyldem dzikiego rozkwitu medialnej technologii.
Centrum w Karlsruhe samo usytuowało się na granicy historii (pohistorii), ale z tej pozycji emanuje jakimś staroświeckim entuzjazmem i radością wobec nadciągających czasów. Próg historii i naszej teraźniejszej posthistorii to jednak tylko kolejny etap w procesie ciągnącym się od Oświecenia. Światło rozumu i wolności ogarnia po prostu kolejne ciemne miejsca. Globalny zryw politycznej aktywności to ucieleśnienie tego procesu. Pokaz w ZKM próbuje zreferować fenomen miejskich protestów, wybuchów buntu, karnawału i tragedii demonstracji ostatnich lat. Obraz ogarnia cały świat, który jednocześnie utracił swój terytorialny substrat, bo agorę odnalazł w medialnej przestrzeni internetu. Zapośredniczeni poprzez wirtualne łącza objawiają się teraz obywatele globalnej wioski. Kurator wystawy Peter Weibel sięga wprost do pomysłu z kanonów epoki światła. Za Rousseau przywołuje postać Citoyen, obywatela - model dojrzałej indywidualności politycznej, tak bardzo inspirujący Kanta. Obywatel przywołuje nadzieje na nadejście świadomej i dojrzałej jednostki, zdolnej do SUWERENNYCH DECYZJI bez utraty zdolności do kolektywnego działania. Do wspomnianych klasyków musi dołączyć oczywiście Schiller, który zapewne według Weibla w protestach oburzonych obywateli zobaczyłby spełnienie swojego ideału estetycznego człowieka. Ideału politycznego i ideału artystycznego bo, głosi Weibel, ta kultura protestów to pierwszy prawdziwie współczesny kierunek artystyczny, „artywizm". A jednocześnie być może także nareszcie urzeczywistniony sen awangardy sprzed stu lat o zniesieniu granicy między sztuką a życiem. Choć może to raczej Rzeczywistość zbliżyła się do Sztuki. Rzeczywistość pozbawiona stabilnych punktów referencyjnych nagle zaczęła przemawiać językiem artystycznego zdarzenia i eksperymentu, kreatywnego głosu chęci oporu i zmiany - bez ideologicznych ram, oparcia instytucji państwa, tradycji, ekonomii. Bez hierarchii.
Ta efemeryczna rzeczywistość objawia się nagle, na krótko, ale z bezwzględną siłą w miejskiej scenerii, w parkach, na placach, przed dworcami. Tak było w Stuttgarcie, gdzie miesiącami trwały zażarte protesty przeciw rekonstrukcji dworca kolejowego (jeden z najbardziej spektakularnych przykładów manifestacji Ruchu Oburzonych na niemieckim terenie). Wystawa w ZKM stara się zebrać wszystkie ikoniczne obrazy demonstracji ostatnich lat. Widz wędruje przez archiwum wydarzeń arabskiej wiosny, ląduje na placu w Nowym Jorku, ogląda akcje i gehennę Pussy Riot. Obok zapisów doraźnych i efemerycznych wystąpień, wystawa prezentuje również profesjonalne produkcje sztuki zaangażowanej. Wśród nich cykl brechtowskich songów rosyjskiej grupy Czto Diełat'. Rosyjski kolektyw sięga po alienującą i pełną ironii metodę Brechta, by widz zdobył się na jakąkolwiek refleksję o losie emigrantów w Holandii. Na filmie Czto Diełat' uchodźcy schronili się w muzeum i aby przetrwać, zmieniają swoją obecność w artystyczny performans - nie uchroni ich to jednak przed deportacją. Brytyjczyk Mark Walinger zrekonstruował propagandowy płot ustawiony przed brytyjskim parlamentem. Było to dzieło jednego człowieka zbuntowanego przeciw całemu światu. Płot zniknął, bo rząd zakazał podobnych demonstracji przed ważnymi budynkami w Londynie. Artysta jednak pamięta, a płot jest widoczny w ZKM. Obok, a w centrum ekspozycji, znajdują się wielkie, dosłowne rekonstrukcje chwil chwały i grozy: góra namiotów z placu Tahir w Stambule. Nie brakuje oczywiście propagandowego płotu spod dworca w Stuttgarcie. Zresztą protesty te dzieliły niemiecką opinię publiczną. Nie zabrakło osób, które w oporze przeciw modernizacji stacji kolejowej widziały tępy, konserwatywny bunt prowincjonalnych mieszczan. Jednocześnie ta sama opinia bez zastrzeżeń kibicowała demonstracjom w Turcji.
Wystawa w ZKM unika jednak krytycznej analizy znaczenia i kontekstu konkretnych wystąpień. Opowiada o zjawisku, o narodzinach „Artywisty" i jego nowej „sceny", „artywistycznej" przestrzeni publicznej. To zresztą największa słabość tej wystawy. Jest chłodna, beznamiętna. Jest niczym więcej, jak tylko skrupulatną archiwizacją, zapośredniczoną zresztą przez media, rejestracją tego, co już się wydarzyło i było pełne emocjonalnego żaru, co było poszukiwaniem obywatelskiego życia tam, gdzie to życie zostało wyparte przez komercjalizację, nadzór, brak praw obywatelskich, hierarchie władzy, przemoc lub obojętność. W tym kontekście apel drukowany na plakatach reklamujących wystawę „zaangażujcie się" brzmi idiotycznie.
Grubych murów dawnej fabryki amunicji nie jest w stanie naruszyć żaden powiew rewolucyjnego wiatru spod São Paulo, Moskwy, Kijowa, a nawet sąsiedniego Stuttgartu; zresztą gdzieś po drodze wytracił tempo i spowolnił do sennego rytmu życia w sytym prowincjonalnym mieście. I tej granicy nie byli w stanie sforsować nawet autentyczni aktywiści, którzy zjechali na minikongres przy okazji wystawy. Zeszli z dokumentów, filmów i zdjęć rozwieszonych na ścianach galerii. Próbowali opowiedzieć o tym, jak okupuje się plac w arabskim mieście, teatr we włoskiej stolicy, plac w centrum Kijowa. Był wśród nich również Artur Żmijewski, który pomógł zorganizować plastyczny seans ekspresji na koniec konferencji. W hali wystawy na podłodze rozwinięto bele papieru, na którym aktywiści zaczęli malować slogany, manifesty, barwne symbole. Objęli też w posiadanie fragmenty ścian. Przez chwilę starali się przypomnieć sobie te niezwykle doznania, które były ich udziałem podczas rauszu protestów, marszów, walki. Działo się to pod czujnym okiem kuratorów, niespecjalnie szczęśliwych, że ich projekt, już sfinalizowany i absolutnie zgrany w każdym detalu, zostaje poddany jakimś dziwnym korektom. Przecież nie każdy może być kuratorem, nawet „artywista".
„Macht der Machtlosen", Staatliche Kunsthalle Baden-Baden, 16.11.2013 - 9.2.2014
„Global Activism", ZKM, Karlsruhe, 14.12.2013-30.3.2014