Adriana Prodeus: Twoje ostatnie rzeźby to zdeformowane modele architektury – kruche, pastelowe. Daleko im do ostentacyjności wcześniejszych prac. Czy przechodzisz jakąś zmianę stylu?
Erwin Wurm: Wbrew pozorom nie są takie kruche. To akryl, nie ceramika. Chciałem, żeby były kremowe, smaczne, wyglądały jak rzeźby z masła czy lodów śmietankowych. Nie interesuje mnie powtarzanie tych samych rozwiązań, w pracy używam równocześnie wielu narzędzi – rysunku, filmu, rzeźby – szukam najlepszych środków wyrazu danej idei. Miniaturowe domy powstały też jako odmiana od dotychczasowych doświadczeń. Doszedłem do punktu, w którym wszystkie moje obiekty są perfekcyjne warsztatowo, zrealizowane przez asystentów w precyzyjnym procesie produkcji bez mojego fizycznego udziału. Kontrolowanie efektu i opracowywanie koncepcji przestało mi wystarczać – poczułem, że chcę wrócić do bezpośredniego obcowania z tworzywem. Pracowałem z wielkimi bryłami gliny, na których siadałem, po których skakałem, niszczyłem je. Równocześnie powstała seria rzeźb – kiełbasek frankfurterek, prezentowanych teraz na mojej wystawie w galerii Xavier Hufkens w Brukseli. W rezultacie stworzyłem też serię „Abstract Attack”, rzeźb budynków: fabryk, więzień, magazynów, bunkrów i domów mieszkalnych niszczonych przez parówki.
Parówki?
Parówki to pretekst. Gdy przełamałem opór przed niszczeniem wypracowanych wcześniej rzeźb, zaczęła się frajda. Gotowe obiekty odlałem z brązu.
Czyli konceptualista zatęsknił za poczuciem uczestnictwa, śladem ręki artysty?
Interesuje mnie taktyka rozmijania się z oczekiwaniami. Zobacz zdjęcia na stronie z tej brukselskiej wystawy, to się zdziwisz. Spodziewałabyś się czegoś chłodnego, technicznego, lśniącego. A już w pracach pokazywanych w MOCAK-u widać delikatność wynikającą z formowania gliny.
A jaki jest twój stosunek do użycia w dziele gotowych przedmiotów? Na wystawie w MOCAK-u pokazujesz ciężarówkę wspinającą się tylnymi kołami na ścianę.
Nie używam ready-made, zawsze dekonstruuję przedmioty, zanim włączę je w obręb pracy. Jestem ich ciekawy, tego, jak są zrobione. Ciekawi mnie wyobrażenie sobie czegoś nieoczekiwanego, czego możemy doświadczyć ze strony przedmiotów. A potem to sprawdzam.
Twoje podejście jest z ducha surrealistyczne czy raczej popowe?
Surrealizm? Na pewno nie. Gdy byłem czternasto-, piętnastolatkiem interesowałem się dada, Josephem Beuysem, ale i z tym od lat młodości niewiele mam wspólnego. Nie podzielam zamiłowania surrealistów do dramatyzmu, do wielkich, teatralnych gestów. Popart natomiast interesuje mnie jak najbardziej. W Brukseli obok konstrukcji z kiełbasek i serdelków pokazuję też figury ludzkie. Są one zdeformowane za pomocą przedmiotów, mają np. plastikowe wiadro w okolicach talii jako dodatkowy segment. Albo doniczkę zamiast szyi. Poszczególne części ciała są przeskalowane, pokawałkowane, a jednak wciąż tworzą dumne, choć niedorzeczne posągi.
To jeden z twoich ulubionych tematów: badanie granic ludzkiego ciała. Twój bohater o imieniu Fabio w performatywnej akcji ubiera się we wszystko, co ma w szafie. Albo zakłada trzydzieści swetrów jeden na drugi. W filmach dokumentujących te przemiany ludzkiego ciała pokazujesz mglisty moment, kiedy przestaje ono być podmiotowe, a staje się tylko zarysem figury. Podobne wrażenie wywiera też „59 pozycji” i cykl słynnych fotografii dla Palmersa. W Krakowie na sąsiedniej wystawie prezentowany jest film, w którym przyglądasz się zmieniającym się ludzkim twarzom, każdej przez trzydzieści sekund i mimo tej uwagi, mimo specyfiki zupełnie różnych twarzy, w końcu zlewają się one w jakieś jedno widmo. Skąd to zainteresowanie kształtem ludzkim czy raczej procesem jego utraty?
Dziwne pytanie. Przecież stanowię centrum swojego świata, ty swojego... Mierzymy wszystko miarą swojego ciała, odnosimy do niego każde zjawisko, każde wrażenie. Bezustannie jesteśmy w ciele i tylko przez nie poznajemy rzeczywistość. Ma to aspekt filozoficzny, bo spotykamy się na jednej ziemi, ale każdy z nas dzieli z innymi zupełnie inną, wychodzącą z jego własnego ciała rzeczywistość. Relatywizm oznacza też, że różne aspekty tego zjawiska komplikują komunikację między nami. I nie chodzi tylko o ciało, ale też o myśl.
No właśnie. Zdziwiło mnie, że w cyklu rysunków „Rozmyślając o filozofach” każesz swoim postaciom, a przez nie też nam, myśleć o filozofach, a nie o ich ideach. O Auguście Comcie, Tomaszu z Akwinu, Lyotardzie...
To przewrotne, odnosi się do wiedzy w ogóle czy raczej do tego, czego nie wiemy. Myśl filozoficzna to rodzaj science fiction, a jednocześnie część rzeczywistości.
Zostawiasz w swoich pracach dużo pustej przestrzeni – w rysunkach z serii „Myśląc o filozofach” jest to pusta płaszczyzna kartki, miejsce, gdzie mamy wyobrazić sobie, co myślą postacie. A znów „Jednominutowe rzeźby” całe są wolne, opróżnione, czekające na aktywność widza. Do czego tak bardzo potrzebna ci pustka w twoich pracach?
To dla mnie kluczowe! Fajnie, że to zauważyłaś. Pustka jest w centrum mojej pracy, stwarzam warunki, żeby zaistniała. Potrzebna jej konkretna przestrzeń, pewne ramy. Wtedy jest w niej potencjał. Mam do niej bardzo osobisty stosunek i chciałbym, żeby w ten sposób działała też na widza. Tu chyba zbliżam się do rzeźby społecznej Beuysa.
Beuysa masz w swojej kolekcji, która wypełnia twój dom. Oprócz niego jest w niej m.in. Lucio Fontana, Dürer, Picasso, współczesna sztuka austriacka. Co ten zbiór dzieł mówi o tobie?
Że tęsknię za perfekcją. To nie jest zbiór odniesień dla mojej sztuki, ale rodzaj tęsknoty za tym, żeby umieć stworzyć ideał. W mojej kolekcji sztuka tradycyjna sąsiaduje z awangardą, wizerunek Chrystusa z abstrakcją. Prace, które zbieram i eksponuję, łączy to, że wszystkie w jakiś sposób wyrażają ideał. Kreują swoistą atmosferę duchowości.
Mówisz często o tym, że dzieło sztuki może trwać tylko chwilę. Temu służą m.in. „Jednominutowe rzeźby”. A jednocześnie tęsknisz za jakimś Absolutem?
Dzieło sztuki nie powinno trwać wiecznie. Co za samolubne żądanie autora, żeby wymagać tego dla siebie! „Jednominutowe rzeźby” mogą nie trwać ani sekundy, jeśli odmówisz udziału, albo mogą trwać tylko jako niespełnione wyobrażenie w twojej głowie. Tworzę formy otwarte, oferuję jakąś możliwość ich trwania, ale nie nalegam. Dopuszczam też błąd. Na tym polegało choćby moje „59 pozycji”. Lecz pomyłka może stać się częścią pracy tylko gdy jest w jakiś sposób płodna, nie w każdym wypadku. Błąd w procesie można przyjąć wyłącznie na bardzo konkretnych warunkach. Doceniam go, bo bez niego wszystko wydaje się zbyt eleganckie i jest po prostu nudne!
Krytykujesz świat sztuki, czasem tworzysz satyrę na sposób jego funkcjonowania, a jednocześnie jesteś jego częścią. Wolno ci to robić, bo jesteś tak wylansowanym nazwiskiem?
Krytykuję go, bo dobrze go znam. Czuję się swobodnie, tworząc prace w rodzaju: „Bądź miły dla swojego kuratora” czy „Art Basel fucks Documenta”, które są swoistą satyrą. A zarazem uważam za karygodne, że tak wielu doskonałych artystów nie może odnieść sukcesu, bo w ten właśnie sposób działa ten system, że promuje, wspiera może jeden procent twórców w tej dziedzinie. To gigantyczne galerie, ale niewielu znaczących kuratorów i niewielu wybranych artystów. Niełatwo działać w świecie sztuki. Pozwala on tylko nielicznym naprawdę być sobą.
Czujesz się reprezentantem teraźniejszości, artystą swoich czasów? Tematy, które poruszasz, często są blisko związane z tym, co akurat się dzieje tu i teraz.
Jasne. Są wynikiem konkretnego czasu, konkretnego miejsca, konkretnego mnie. Polityka po 11 września doprowadziła do powstania „Instrukcji jak być niepoprawnym politycznie”. Ta obsesja kontroli skłoniła mnie do zrobienia zdjęć z tego cyklu, takich jak „Inspekcja” czy „Być terrorystą”. Zresztą, od czasu, gdy powstały te prace, kontrola – zwłaszcza niewidzialna, w sieci, esemesów, e-maili – jeszcze wzrosła. To dramatyczny brak zaufania do społeczeństwa, który w odpowiedzi budzi agresję i lęk. Zajmuje mnie jako pewien stan świadomości, zjawisko, które wszystkich nas dotyczy. Nie chodzi mi w mojej pracy o szybką reakcję na konkretne zdarzenia polityczne, jakie mają miejsce każdego dnia. Sztuka jest zbyt ważna, żeby zajmować się czymś doraźnym.
Erwin Wurm, „Good Boy”, MOCAK, Kraków, 18.10.2013 - 26.01.2014