Założenia kuratorskie tegorocznego Biennale w Lyonie niebezpiecznie ocierają się o truizmy dotyczące dzisiejszej kultury: jest w nich o dynamicznej i fragmentarycznej komunikacji międzyludzkiej, będącej wynikiem nagłego rozwoju technologicznego, o wszechobecnej narracji wizualnej, o tym, że sztuka opowiada historie. Trzy słowa: „Tymczasem… Nagle i potem” (Entre-temps… Brusquement, et ensuite), stanowiące tytuł imprezy, wyraźnie określają przyjęty przez kuratora Gunnara Kvarana temat przewodni, czyli narrację.
Obok artystów dobrze znanych – jak Jeff Koons, Yoko Ono, Erró, Fabrice Hyber – kurator postanowił zaprosić także młodych, spełniając tym samym ważne zadanie każdego biennale: rewizję stanu sztuki najnowszej. Z wielu podjętych tematów żaden nie odkrywa jednak niczego nowego. Po raz kolejny biennale tworzy obraz kultury opierającej się w dużym stopniu na estetyce i dynamice internetu, grafice komputerowej i przepracowywaniu znanych powszechnie obrazów. Przygniata je historyczny bagaż wielkiej polityki, obciążają wizualny bełkot filmów kręconych komórką, informacyjny szum z głośników, nasycenie polityką i problemami socjalnymi współczesnego świata, przeerotyzowanie języka i obrazu, zalanie informacjami. To jeden z aspektów tego biennale.
Na wystawie międzynarodowej oglądamy prace ponad siedemdziesięciu artystów koncentrujących się na szeroko pojętej narracji: jej strukturze, estetyce opowiadania oraz samej informacji. Nie ma tu jednak tradycyjnie opowiadanych fabuł. Niewiele też tekstu – jedynie syntetyczne objaśnienia prac. Ważny jest obraz, rysunek, zdjęcie, przedmiot, instalacja. Trudno doszukać się wideo, którego narracja przypominałaby tradycyjny sposób konstruowania fabuły. A filmy są, nawet pełnometrażowe, jak choćby „Drawing Restraint 9”(2005) Mathew Barneya czy „About the unknown girl – Ma Sise” (2013-2015) Yanga Fudonga. W obu jednak wypadkach projekcje stanowią element rozbudowanych narracyjnych instalacji, mówiących o procesie pracy nad obrazem, poczynając od przybliżenia opowiadanej historii, przez ekspozycję rekwizytów, po szkice do scenariusza kończąc.
Narracja na lyońskim biennale w myśl intencji jego dyrektora ma opowiadać o dzisiejszym świecie, w którym nośnikiem przekazu nie jest już tylko słowo pisane czy drukowane, ale również ciało, gest, znak graficzny, kolor lub ich kombinacja. Uniwersalne wnioski artystów przedstawiane są za pomocą odwołań do wydarzeń historycznych lub konkretnych postaci kultury najnowszej, a wiele z nich koncentruje się na ikonografii internetu. Należy tu wspomnieć świetne wideo Eda Atkinsa „Even Pricks” (2013), którego konstrukcja opiera się na powtarzalnym motywie dłoni zaciśniętej w pięść z wyciągniętym kciukiem. Dziś pierwszym skojarzeniem z tym gestem jest fejsbookowy przycisk „lubię to”, który tylko pozornie ma mniejszą władzę nad nami niż rzymski gest; wprawdzie nie odbiera rzeczywistego życia, lecz możne zmienić to wirtualne.
Gest i jego znaczenie stają się ważne dla kolektywu artystycznego MadeIn Company. W swoim „Physique Of Consciousness Museum” (2013) prezentują w muzealnym stylu historię kilkunastu rytualnych gestów, które funkcjonują dziś w różnych kulturach i kontekstach. Rezultatem tego antropologicznego badania jest zamknięty w gablotach obraz historii głęboko zrytualizowanej ludzkości.
Współczesna kultura obrazu i światowy kult informacji przyczynia się do powstawania mitów i antybohaterów, a właściwie bohaterów makabrycznych. Karl Haendel opowiada o tragedii, która miała miejsce na premierze ostatniej części „Batmana” w lipcu 2012 roku w Kolorado. Zostało wówczas zastrzelonych kilkanaście osób, a morderca twierdził, że jest Jokerem, filmowym czarnym charakterem. Imponujące wielkoformatowe rysunki ołówkiem realistycznie przedstawiają okoliczności, które pośrednio przygotowały w amerykańskim społeczeństwie grunt dla tej tragedii, ale także reakcje tego społeczeństwa oraz świata polityki na jej ogrom.
Równie krytyczna jest praca „Barbie Slave Ship” (2013) Toma Sachsa prezentowana w kościele Saint-Just, jednej z pięciu lokalizacji przeznaczonych na tegoroczną główną wystawę Biennale. Poruszyła mnie nie tyle ze względu na podjęty temat, ile jego ciekawe ujęcie. Ponadto zeświecczony kościół, stanowiący tło prezentacji dzieła, wzmocnił artystyczną wypowiedź artysty; w zlaicyzowanej Francji nietrudno natrafić na świątynie zamknięte i pozbawione dewocjonaliów. Praca, wykonana z żywicy i różnych odpadów, jest repliką XVIII-wiecznego okrętu przeznaczonego do transportu niewolników i stanowi krytykę kultury odrzucającej tradycyjne wartości. Statek Sachsa nie wydaje się wypełniony przymusowymi robotnikami. Pod pokładem zostały gęsto ułożone lalki Barbie. Otwierając zaś jego tylną część, odkrywamy doskonale wyposażony mini bar: amerykańska popkultura i jej kult piękna nie zaistniałaby na taką skalę, gdyby nie niewolnictwo. Sachs twierdzi zresztą, że amerykańska stopa nie stanęłaby na Księżycu, gdyby nie postęp technologiczny możliwy dzięki darmowej pracy dziesiątków tysięcy rąk. Idąc dalej tym tropem, należy wspomnieć pracę Nobuakiego Takekawy, według którego niewolnictwo istnieje nadal. Oczywiście w innej, częściowo zhumanizowanej postaci – większość ludzkości to niewolnicy globalnej polityki ekonomicznej.
Historia doprowadziła nas do momentu, w którym obraz, słowo, tekst i każdy inny element opowieści o nas jest pod ciągłą presją cyrkulacji. Trzeba go forwardować, trzeba się nim dzielić, trzeba coś przecież innym na swój temat pokazać. To wpływa na jakość, brak dbałości o czystość samego obrazu, ale i innych elementów formujących przekaz: dźwięk, kolor czy nawet sens... Uderza to szczególnie w wideo Jamesa Richardsa. Artysta zaczerpnął fragmenty filmów i nagrań z YouTube'a montując je w mało zrozumiałą fabułę – to nie ona jest tutaj ważna. Liczy się jej zaskakująco zła jakość: fatalny montaż, słaba rozdzielczość obrazu, zakłócenia dźwięku (między innymi typowy dźwięk interferencji sygnału telefonu komórkowego, pojawiający się kilkukrotnie w czasie projekcji i wywołujący dyskretnie powściąganą panikę wśród widzów). Inną tego typu pracą jest teatralna instalacja Ryana Trecartina i Lizzie Fitch – wideo imitujące nagrania z telefonów komórkowych podczas imprezy w klubie.
Z przyjemnością poddałam się więc ciszy w pomieszczeniu oddanym Jasonowi Dodge’owi, gdzie kilka poduszek złożonych pod ścianą opowiadało historię osób na nich niegdyś śpiących. Kojąca instalacja Roberta Gobera „Series of Works” (1978-80) to domki dla lalek, a właściwie miniatury ludzkich historii. Bez zbrodni, bez agresji, bez bólu, ale też i bez całego chaosu codzienności.
Biennale w Lyonie przemyca zatem nutkę optymizmu. Jest jeszcze miejsce na piękno, poezję, wirtuozerię. To ważny gest kuratora, to potrzebne zestawienie mocnych i radykalnych prac z lżejszymi, nieepatującymi społecznymi konfliktami zachęca do obejrzenia wystawy. Kulturowe truizmy nie dominują całkowicie, a narracja okazała się strukturą dającą wiele możliwości.
12. Biennale w Lyonie, Entre-temps… Brusquement, et ensuite, 12.09.2013 – 5.01.2014