Nie wszystko na sprzedaż

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Kolonia robi wrażenie miasta wolnego od stresu. Może to iluzja, może wpływ łagodnej bryzy znad Renu. A może to ta katedra. Góruje nad miastem, ponad codzienną gorączką. Stąd już blisko do kompleksu targowego, w którym w ostatni weekend kwietnia sprzedawano sztukę. W muzeum obok katedry amerykańska artystka pokazała film, w którym sprzedaje swoje ciało w imię sztuki.

Cynizm Andrei Fraser byłby nie do zniesienia, gdyby nie zdumiewające poczucie humoru, z jakim artystka rozprawia się ze współczesnym światem sztuki. Na swojej retrospektywie w kolońskim Museum Ludwig Amerykanka chłoszcze, a jednocześnie w przewrotny sposób oddaje hołd instytucjom muzeum, kolekcjonera, artysty, a w końcu i widza. Sama siebie również wystawia na potępienie, kiedy idzie na schadzkę z bogatym kupcem swojej sztuki, swojego ciała. Wernisaż Fraser to jeden z kluczowych momentów Kolońskich Targów. Perwersja sięga tu zenitu. Bezwstydne obnażenie artworldu odbywa się podczas targów, które z takim trudem, po latach, odzyskują utracony prestiż. W Kolonii, która w skrytości żyje chyba wspomnieniem starych dobrych lat i potrzebuje tych targów. Bardzo potrzebuje.

Targi sztuki rządzą się oczywiście logiką współczesnego kapitalizmu, który chimerycznie przemienia topografie swoich rynków. Kolonia była chyba (obok Düsseldorfu) najważniejszą sceną artystyczną zachodnich Niemiec w latach 70. i 80. Z tym rejonem związany był Beuys, a później anarchiści bad painting, Oehlen, Kippenberger. Później wszystko wyssał Berlin.

Prace Zofii Kulik na stoisku galerii Żak/Branicka na Art Cologne 2013
Prace Zofii Kulik na stoisku galerii Żak/Branicka na Art Cologne 2013

Od kilku lat nad renomą targów pracuje ich nowy dyrektor, Daniel Hug. I jeśli wierzyć różnym tekstom i wywiadom, nie był to czas zmarnowany. Ale tu, w tej kolońskiej historii, odsłania się też inna strona dziwnej logiki kapitalizmu. Ta logika, mimo globalnego rozpasania, jest czuła na lokalne niuanse, odmienności. O taką właśnie tożsamość zabiegają teraz kolońskie targi. Jedna z pierwszych deklaracji kolońskiej imprezy: Kolonia to nie Miami, Nowy Jork, Londyn. Więcej: nie chce nimi być. Nie chce być targowiskiem próżności, lecz miejscem kontaktu ze sztuką. Może w tym kontekście retrospektywa monstrualnej satyry ze świata sztuki w wydaniu Fraser nie jest wyrazem cynicznej świadomości, ale rodzajem lekcji poglądowej o tym, co jest chore. Po odrobieniu tej lekcji można znowu uwierzyć w sens robienia tego znojnego przedsięwzięcia, jakim jest oranie pola sztuki. Jestem skłonny tak myśleć, kiedy przypominam sobie uśmiechniętą twarz Moniki Branickiej, którą spotkałem w boksie jej galerii, Żak/Branicka. Obok wisiała praca Zofii Kulik. Legendarny już fragment portretowej serii, znanej niemieckiej publiczności dzięki prezentacji na Documenta w Kassel przed sześciu laty. Kulik w tych portretach analizuje swoją suwerenność wobec sztuki, historii, wszelkich systemów władzy. Jest w tej pracy swoboda i patos, który jednak nie drażni Nie ma tu cynizmu. Zestawienie z pracami Fraser jest zdumiewające. Przecież widać jak na dłoni, z jak różnych światów obie artystki czerpią swoje genealogie. Ale Kulik gra teraz na boisku rozpoznanym przez Fraser. Tu musi obronić swoją suwerenność Monika Branicka jest dobrej myśli; dobrze się czuje na targach w Kolonii, podoba jej się towarzystwo. Bo bohaterką tego towarzystwa jest inna kobieta, pochodząca z obłędnie bogatej rodziny niemiecka kolekcjonerka Julia Stoschek. Buduje swoją kolekcję w sposób bardzo przemyślany. Zbiera wideo i potrafi wokół swojej kolekcji stworzyć fascynującą opowieść. Tak powstała specjalna ekspozycja w ramach targów, „Muzeum Płonie”.

Wystawa kolekcji Julii Stoschek, Das Bildermuseum Brennt, Art Cologne 2013
Wystawa kolekcji Julii Stoschek, Das Bildermuseum Brennt, Art Cologne 2013

Pod takim tytułem zaprezentowane zostały niezwykłe filmy – wnikające w istotę tego, czym jest przestrzeń pokazywania i robienia sztuki. Muzeum jako metafora świata kontrolowanego, wykluczającego, budującego raniące dystynkcje. Tak jak w filmie Clemensa Von Vedemayera, gdzie na trzech ekranach przemykają obok siebie po pustym muzeum znużony ochroniarz, waletujący bezdomny i zabłąkany widz. Od tego filmu wystawa zapożyczyła tytuł. Spektakularna praca, synchronizująca epizody na trzech ekranach. Przestrzeń sztuki nie jest niewinna. To również jedno z oczek w sieci społecznej władzy. Kpi sobie z niej w swoich filmach Klara Liden, wkradając się do typowej galerii. Jej akcję filmuje kamera przemysłowa. Inny film to klasyczne już wideo Bruce'a Naumana. Artysta wędruje po swojej pracowni i donośnie tupie. Pojawia się w kadrze i znika. Nadal słychać tupot jego nóg. Sytuacja kameralna, ale wciąż obowiązuje jakiś układ odniesień między tym, co widać, a tym co skrywane, między patrzącym a mieszkańcem tego pozornie prywatnego świata.

Kolekcja Julii Stoschek nie jest przedsięwzięciem wyłącznie komercyjnym, finansowe spekulacje rynku sztuki nie rodzą się jeszcze w oparciu o wideo. Sama kolekcjonerka przyznaje, że należy do generacji wychowanej w złotych czasach muzycznych klipów. Zakochana w teledyskach Björk, rozwija swoją przygodę z wizualną kulturą ruchomych obrazów. Zatem również i w tym świecie, którego opoką jest skuteczna wymiana handlowa i gdzie nigdy utopia nie spotkała się z polityką, możliwy jest bezinteresowny kontakt ze sztuką. Coraz dalej od sarkastycznej kpiny Fraser.

Andrea Fraser, "Untitled", 2003, Courtesy: Andrea Fraser und Galerie Nagel Draxler, Köln/Berlin
Andrea Fraser, "Untitled", 2003, Courtesy: Andrea Fraser und Galerie Nagel Draxler, Köln/Berlin

Ale przecież chodzi o pieniądze. W końcu jesteśmy na targach. A główną osią tych targów nie jest sztuka krępująca lub niepokojąca, lecz bardzo klasyczne malarstwo. Nowoczesność zapisana już w podręcznikach. To idzie na pierwszy ogień. Znalazłem ulotkę dla dziennikarzy zawierającą highlits Targów. Cena obrazu Maxa Pechsteina „Vor dem Baden”, olej na płótnie: 980000 euro. Klasyczna moderna – tak to się nazywa w Niemczech. To jest ten najlepszy kąsek dla klientów i dochód galerii. Ale nie tylko pierwsze dekady XX wieku osiągają imponujące sumy. Damian Hirst – 540000 dol. Nieco starszy klasyk George Segal za 485000 dolarów. Wielka niemiecka gwiazda, Neo Rauch, wyceniony na 14000000 dolarów. Ale oczywiście króluje ta „klasyczna moderna”. Przynajmniej w Niemczech. Informuje o tym inna ciekawa broszura – „Niemcy na rynku sztuki”. Jak jest w Niemczech? Nie najlepiej. Na rynku aukcyjnym Niemcy to tylko 2 procent w globalnej skali sprzedaży. Nie mogą się równać z paryskimi domami aukcyjnymi, londyńskimi Christies, Sothebies. Niemieccy klienci mają gust nieco zachowawczy. Ich zainteresowania kończą się na ekspresjonizmie i neue sachlichkeit. Otto Dix, Emil Nolde itd. Ale jednak poza Niemcami na światowym rynku gwiazdami są właśnie niemieccy artyści, Gerhard Richter, Anselm Kiefer, Albert Ohlen, Martin Kippenberger. Niemiecka sztuka od upadku muru jest żyłą złota i fabryką międzynarodowych gwiazd. Jedyna z Europy, jeśli trzymamy się państwowych granic, zdolna do konkurowania z Brytyjczykami i Amerykanami. I co ciekawe, niemieccy klienci jakby o tym nie wiedzieli. Broszurka kończy się pytaniem: „Kiedy my, Niemcy docenimy wreszcie Richtera, Kiefera, Gursky'ego”.

Ostatnio rynek, nie tylko niemiecki, docenił kolońską awangardę lat pięćdziesiątych: grupę Zero założoną przez między innymi Heinza Macka. Ten wysublimowany esteta tworzył niezwykłe konstrukcje operujące światłem i czystą relacją przestrzeni. Zero, absolutny początek budowania formy. Od nowa, w roku 1957, jeszcze w cieniu niedawnej katastrofy. Ten entuzjazm robienia sztuki pojmowanej klasycznie, z wrażliwością na fundamentalne pytania o kompozycję, barwę i dotyk, ten styl tworzenia jest chyba mocno zakorzeniony w niemieckiej tradycji. Zdaje się to potwierdzać konstrukcja Kathariny Grosse stojąca przed wejściem do targowych hal. Dynamiczna bryła, pulsująca barwą i fałdami rzeźbiarskiej materii. Ta praca wydaje się tak czysta, daleka od historii, instytucji, rynku. A jednak wystawiona została na sprzedaż.

Tegoroczne targi w Kolonii w niezwykle harmonijny sposób grały tymi wszystkimi sprzecznościami. Nie skrywając swojego komercyjnego celu, celebrowały to, co jest misją, kosztownym poświęceniem energii i środków w imię wspólnego dobra. Obok tego idealizmu Kolonia demaskowała uwikłanie sztuki, tego pięknego fetyszu, w układy władzy, kulturowej hegemonii, narzędzi dominacji, a nawet prostytucji.

Rzeźba Kathariny Grosse przed wejsciem na Art Cologne 2013
Rzeźba Kathariny Grosse przed wejsciem na Art Cologne 2013

Targi się skończyły. Jeszcze przez kilka miesięcy w kolońskim Ludwig Muzeum można oglądać wystawę Fraser, niezwykłą wyprawę po bezdrożach instytucji nazywanej sztuką. To rodzaj szczególnej psychoanalizy dla artysty cierpiącego na nieczyste sumienie, który jednak potrafi się śmiać i rozbawiać. W tym samym muzeum trwa jeszcze wystawa Brytyjczyka Phila Collinsa, który zamieszkał w Kolonii. Collins zbiera i wykorzystuje pragnienia i marzenia zwykłych ludzi, marzenia spętane w kalki przemysłu pop. Nagrał rozmowy telefoniczne, których przeprowadzenie umożliwił za darmo, choć z ostrzeżeniem, że są nagrywane i zostaną wykorzystane w pracy artysty. Ludzie starali się rozmawiać. Później Collins połączył te rozmowy z muzyką i zaprezentował widzom. Można ich słuchać w wygodnych budkach, z których roztacza się widok na miejski park. Zrobiłem tak, nie czułem się cynicznie. Świat taki jest. Patrzyłem na park i zastanawiałem się nad aurą Kolonii. Dzięki niej być może udało się tak harmonijnie połączyć te wszystkie fascynujące sprzeczności współczesnej sztuki. Jej cynizm i idealizm, globalny blichtr i lokalna tożsamość, klasyczne piękno i niepokojące nowatorstwo. Bardzo chciałbym wrócić do Kolonii za rok.

The 47th Edition of ART COLOGNE, 19 – 22.04.2013, http://www.artcologne.com
„Andrea Fraser. Wolfgang-Hahn-Prize 2013”, Museum Ludwig, Kolonia, 21.04 –21.07.2013