Trudne zadanie stojące dziś przed wielkopowierzchniowymi marketami polega na utrzymaniu w klientach iluzji uczestnictwa w prawdziwym życiu. Klient musi uwierzyć, że jabłka są z drzewa, bułki z piekarni, a cola to płynne szczęście. W ciasnych salkach korporacji trwają więc spotkania, na których brand menagerowie wespół z właścicielami sklepów ustalają, jak w nowej rzeczywistości mają wyglądać nowe działy, do których wchodząc, widziałoby się coś innego niż symetryczną, horyzontalną nieskończoność kolorowych półek. Ten szerszy trend (który z pewnością zmieni i nasze życie), oznaczony pojęciem experience marketing, przypomniał mi się podczas wizyty na białostockiej wystawie Huberta Czerepoka „Historia i utopia“.
To, nad czym pracują tęgie mózgi marketingu, Hubertowi Czerepokowi, Monice Szewczyk i organizatorom wystawy udało się może nie bez wysiłku, jednak kształtnie i na pewno przekonująco. Wchodząc do sali białostockiej Elektrowni, zostaję otoczeny przez chłód i ciemność, a po chwili zaczyna do mnie docierać, że stałem się świadkiem kolejnej próby kompletnego opisania świata. Błądzenie po korytarzach i salach wystawy ma coś z wizyty Jonasza w brzuchu wieloryba, czy fascynacji etnografa stojącego na środku wiejskiej chaty i przypominającego sobie lektury o hierofaniach, punktach symbolicznych i kosmogonii utrwalonej w przestrzeni domu. Tu także na ogólne wrażenie pracuje cała przestrzeń, każdy z kierunków jest znaczący i domaga się zrozumienia.
Co to ma wspólnego z experience marketing? Otóż podobnie jak w wielkopowierzchniowych sklepach, tak i na wystawie Czerepoka mamy do czynienia z karykaturą świata, tworem (najprawdopodobniej celowo) rozbitym, fragmentarycznym i pokurczonym. W przeciwieństwie do sklepów nie jest to jednak wizja optymistyczna, poruszamy się bez kolorów i emocji, powoli wciągani w mrok.
Całość składa się z kilkunastu nagrań wideo, neonów, rzeźb, instalacji. Na początku, przy wejściu, oglądamy zapis wideo obrazujący dziecięcą demokrację – strajk dzieci. Jest to pocieszne, ale i zastanawiające. Dzieci same wypisują sobie żądania na pikietownikach: więcej mleka, 4 miesiące wakacji i inne, które niosą później pod pałac prezydencki. Czy my, dorośli, nie jesteśmy do nich podobni? Czym dla dzieci jest historia? Fikcją. Czym utopia? Teraźniejszością. Ruszamy dalej, dziecięca wieczna teraźniejszość się kończy i stajemy przed kolejnym wideo: wielokątem ułożonym z ekranów wideo dokumentujących opłynięcie tropikalnej „Wyspy Diabła“, nazwanej tak z powodu znajdującego się tam w XIX wieku francuskiego więzienia. Autor porównuje wyspę do Benthamowskiego panoptikonu i jest to centralny punkt całej wystawy. Dalej jest tylko ciemniej. Przechodzimy do kolejnej sali, w której odbywa się projekcja wideo z norweskich Lofotów, której towarzyszą „bebechowate“ – jak napisano w blurbie – wyznania Breivika, Theodore’a Kaczyńskiego, Hitlera. To jeden z porządków utopii i historii na tej wystawie.
Drugi to relacja między centrum, a więc promienną, pełną palm Wyspą Diabła, a wszystkim, co ją otacza. To odwrócony panopticon, światło dociera tu z zewnątrz, a więc oglądając ją z filmowej motorówki, stajemy się także jej strażnikami. W Benthamowskim panoptikonie strażnicy nie byli potrzebni, tutaj stają się wszechobecni, jak boskie światło. Pilnujemy siebie sami. W ogóle wychodzi z tego zastanawiające pomieszanie, o które Czerepok wydaje się dalej pytać, zastanawiając się nad naturą światła i jego relacją do ciemności.
Oglądamy więc neonowy krzyż wpisany w koło z napisem „Death from above“ (na kształt benedyktyńskiego: „Niech Bóg będzie mi przyjacielem, niech diabeł nie będzie mi przyjacielem“), cykl obrazków – pomieszane obrazy orgii, rozpadających się kościołów, publicznych egzekucji, a nawet intymnych szkiców artysty, gdzie ciemne plamy mają oznacza rozpad.
Ktoś bardziej wnikliwy i zapamiętały w strukturalnej krzyżówce z pewnością znalazłby odpowiedź, czym może być dla Czerepoka światło i ciemność. Ja się gubię, choć jestem pod wrażeniem tego, jak myśl artysty meandruje i otacza Wyspę. Przychodzi mi na myśl boska łaska, illuminatio, które wyraża się zazwyczaj promieniem światła i która przeistacza człowieka w jednej chwili, dając mu dostęp do boskości. Tu jednak światło jest strażnikiem zniewolenia, a my wszyscy skazańcami.
Kolejną znaczącą opozycją (rozwikływać zagadki tej wystawy to przyjemność) jest kierunek góra-dół. W ostatniej, niemal najciemniejszej sali znajduje się tryptyk – trzy prace, które, jak zakładam, mają się wzajem uzupełniać. W głębi industrialnej przestrzeni elektrowni znajduje się podświetlony model bomby atomowej, nad nim wyświetla się wideo z Lofotów (praca: „Lux Aeterna“), na którym z początku podróżujemy norweskimi tunelami (te, jak wiadomo, są długie), słysząc transowy monolog lektora czytającego manifesty i przemyślenia współczesnych szaleńców (praca inspirowana morderstwami Breivika); następnie rzecz się uwzniośla i wychodzimy na powierzchnię. Motorówka rusza między fiordy. Kamera obserwuje szczyty gór i po pewnym czasie zmienia położenie o 180 stopni. Góry rosną do dołu. Tym razem słyszymy w tle monolog Kordiana stojącego na Mont Blanc. Wzniosłość, która złamana jest przekręconym obrazem. A co jest jeszcze wyżej? Tym razem coś bardziej pop, choć również w ciężkim sosie – w części tej wielkiej ciemnej sali oglądamy odtworzony latający spodek, „Haunebu“, projekt tajnej broni Niemców, podobno nigdy nie wykorzystanej. To bawi, ale i zastanawia – czy to wszystko, co może nam zaoferować ruch w górę i w dół? Na filmie z Norwegii horyzont oceanu zamyka przestrzeń również od góry.
Czy jest więcej takich zależności na wystawie? Na pewno. Wielu prac nie opisałem, a stanowią one konsekwetną całość. Do bardzo ciekawych należy zapis historii polskiego projektu lotów kosmicznych (wideo „Siegnąć gwiazd“, obrazujące wysiłki inżynierów zmierzające do wzbicia się w kosmos, ruch, który kończy się swobodnym opadaniem motolotni – jakby nie dało się uciec). Do nużących i banalnych należy zapis wideo z podróży wynajetym wagonem towarowym z Tarnowa do Oświęcimia. Ma zbliżać do uczuć więźniów z pierwszego oświęcimskiego transportu, ale znaczy o tyle, o ile mówi o braku światła i relacji do centralnego panoptikonu. Wszystko jest tu podszyte wątpliwościami, niejednoznaczne, bardzo szybko zaczyna mówić o swoim przeciwieństwie. Najlepszym przykładem jest zamykający wystawę postument z drewnianą monetą umieszczoną dla kontrastu w srebrym otoku. To złośliwie wykonana replika srebrnej niemieckiej monety z 2012 upamiętniającej Fryderyka II Pruskiego, największego psuja polskiej waluty. Wszystko na odwrót, wszystko nie tak. I tak jest na całej wystawie.
Przypomina to właśnie światy marketingowców. Też przekornie. Oni tam za wszelką cenę starają się przywrócić życie rzeczom, które od dawna są go pozbawione, wytężają się i natężają, ale choćby przyszło tysiąc marketingowych atletów, to nie uczynią świata z pierwszego lepszego Tesco. Miejsca, w którym poczujemy, jak pachnie jabłko i zrozumiemy, że cola to szczęście. To niemożliwe i wiedzą to nawet dzieci z filmu Czerepoka – bawiąc się jak dorośli w „demokrację“.
A jako próbę zrozumienia, co jest naprawdę, postrzegam tę skomplikowaną strukturę Czerepoka. Tyle że to nakładanie się na siebie warstw i kierunków wcale nie daje mi wrażenia porządku, jest jak poruszanie się w trzewiach olbrzymiego potwora. Co było przed nim? Bo na pewno coś było, coś można by opowiedzieć, ale ogólne wrażenie ginie, nie ma do niego dostępu. Zostaje industrialny chłód i niepokój, i być może trzeba tu teologa, który mógłby powiedzieć, jak te rzeczy wyglądały kiedyś.
Na koniec chciałem powiedzieć o jeszcze jednej rzeczy, która jest dla mnie równie ważna, aby zrozumieć tę wystawę: nie ma w niej w ogóle uczuć. Wszystko znajduje się na poziomie rozumu i jeszcze bardziej wzmaga chłód. A jako coś, jedną jedyną rzecz, która to podważa, mogę przytoczyć tylko dwa zabłąkane obrazki, prywatne, intymne szkice A4 w głównej sali. Czerń wydobywającą się spomiędzy ud kobiety i warg smuci, w końcu smuci, jak powinien smucić racjonalny chłód całości.
Byliśmy tam z moją córką i znajomą. Gdy ja chodziłem i próbowałem zrozumie Czerepoka, one tańczyły i robiły sobie zdjęcia przed neonami. Na tle jednego z nich z napisem C - ZŁO - WIEK – stoi moja córka w pięknej, tanecznej pozie. I od tego chłodu chciałbym się teraz odwrócić ku niej, tego mi brakowało.
Wcześniej trafiliśmy przypadkiem do galerii Arsenał na wystawę Elki Krajewskiej „Pole Lokalne“, która jest cała o konkretnych ludziach, zero struktur.
Być może dopiero obydwie stanowią całość.
Hubert Czerepok, „Historia i utopia“, Galeria Arsenał elektrownia, 5.04 - 23.05.13