Sztuka specjalnej troski

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Czy istnieje, a jeśli tak, to czym jest w XXI wieku - w dobie performansu i eksperymentów multimedialnych - sztuka naiwna, czysta kreacja niezmanierowanego artysty-amatora? To pytanie zadali sobie kuratorzy wystawy "Histoires de voir. Show and tell", zorganizowanej w paryskiej Fundacji Cartiera dla Sztuki Współczesnej, miejsca znanego do tej pory głównie z zamiłowania do sztuki "luksusowej i snobistycznej", czyli z założenia dalekiej od twórczości prymitywów. Skutkiem tego artystycznego mezaliansu jest ekspozycja, której bliżej do przedziwnego eksperymentu na żywym organizmie i percepcji widza, aniżeli do rzeczywistej wystawy sztuki rozumianej w najbardziej podstawowym sensie tego określenia.

W nowoczesnej, przeszklonej przestrzeni Fundacji zaprezentowane zostały prace ponad pięćdziesięciu współczesnych artystów-samouków pochodzących z całego świata - od Ameryki Południowej, przez Afrykę, po Azję. Możemy więc natknąć się na rzeźby "wyrzutków" zamieszkujących ubogie przedmieścia Meksyku i rysunki szamana ludu Yanomami, któremu biali podetknęli zestaw kolorowych flamastrów. Przekrój społeczno-geograficzny jest przebogaty, choć poziom naiwności dzieł doskonale wyrównany, w większości wypadków sprawiających wrażenie czy też po prostu nie wykraczających poza próby artystyczne dziewięciolatków na zajęciach plastycznych. Atmosferę szkolnej świetlicy potęguje scenografia wystawy, której niezwykle dumnym autorem jest Alessandro Mendini, włoski designer głoszący w tekście towarzyszącym, iż stworzona przez niego oprawa "jest jak szkatułka, prosta, acz drogocenna, pomyślana, aby zawierać, chronić i eksponować sztukę absolutnie szczególną, pozostającą w szerokim związku z hiperwrażliwością serca". Wspomniana "hiperwrażliwość serca" zdaje się być jednym z haseł-kluczy do tej dziwacznej wystawy-terapii zbiorowej.

Histoires de voir. Show and tell, Fondation Cartier pour l'art contemporain, Paryż

Przygotowani tym wstępem, uświadomieni, że oto teraz przyjdzie nam spotkać się ze sztuką czystą, dobrą, prawdziwą i nieskażoną okropieństwem królującym w brutalnym świecie współczesnej sceny artystycznej, możemy zanurzyć się w przestrzeń ekspozycji. Pastelowe ściany i ścianki, fikuśne pomarańczowe fotele porozstawiane tu i ówdzie, aż w końcu panele informacyjne przypominające coś na kształt króliczych uszu - wszystko to buduje atmosferę rodem z "Alicji w krainie czarów", co niewątpliwe podoba się dzieciom i wprawia w osłupienie dorosłych, którzy co jakiś czas zdają się nerwowo sprawdzać, czy na pewno nie pomylili adresu.

Histoires de voir. Show and tell, Fondation Cartier pour l'art contemporain, Paryż

Jeśli pierwsze wrażenie nas nie złamie, możemy odważnie kroczyć dalej, aby pogrążyć się w tęczową otchłań płócien pełnych wesołych żab i krągłych nosorożców oraz niemałej ilości nieproporcjonalnych figurek i lekko ociosanych pni z nosami. Co bardziej świadomi "artyści" próbują podejmować dialog z Wielkim Ojcem - Celnikiem Rousseau, jak np. Tadanori Yokoo, który kopiuje obrazy francuskiego prymitywa, przemieszczając ich elementy lub uzupełniając je o zabawne detale. Inni oddają w swoich dziełach zwykle to, co im najbliższe: rodzimą naturę, zwyczaje, własne fantazje. Zgodnie z podtytułem wystawy - "Show and tell" - każdemu twórcy towarzyszy nota biograficzna i krótka historia przebudzenia talentu oraz rozwoju kariery. Dzięki temu widz dowiaduje się, że obrazy, które właśnie ogląda, są autorstwa sprzątacza z Salvadoru, a rysunki wyeksponowane na przeciwległej ścianie latami tworzył brazylijski robotnik z plantacji bawełny, dorabiający jako stróż nocny (w miarę zapoznawania się z życiorysami kolejnych artystów zdecydowanie łatwo skonstatować, że współczesna sztuka naiwna jest głównie domeną nudzących się stróżów nocnych).

Histoires de voir. Show and tell, Fondation Cartier pour l'art contemporain, Paryż

Z każdym kolejnym krokiem i eksponatem rośnie jednak wielkie pytanie: co tak naprawdę oglądamy? Odpowiedź wydaje się dosyć oczywista, gdy uświadomimy sobie, że przede wszystkim "dzieła" te nie istnieją bez historii ich autorów - urocza żyrafa na soczyście zielonym tle, mówiąc brutalnie, wydaje się idealna na tapetę do pokoju dziecięcego, ale jej wartość artystyczno-symboliczna, a tym bardziej innowacyjność formalna nadal pozostają co najmniej wątpliwe. Nawet po zapoznaniu się z informacją, że została namalowana w wyniku fascynacji twórcy tymi egzotycznymi zwierzętami, których nigdy nie miał okazji zobaczyć na własne oczy.

Histoires de voir. Show and tell, Fondation Cartier pour l'art contemporain, Paryż

Niemniej jednak to nie brak pomysłowości czy elektryzujących arcydzieł jest największym mankamentem tej wystawy. Absurdalnym i niesprawiedliwym byłoby wymagać od artystów-amatorów konkurowania z nieustannie pulsującymi tendencjami w sztuce współczesnej, podobnie jak spychać wszystkich do artystycznego podziemia. Tym, co na tej ekspozycji uderza najbardziej, jest to, że paradoksalnie, zamiast socjalizować, zdaje się ona upośledzać artystów, a kuriozalna scenografia Mendiniego tylko potęguje efekt kiepskiego żartu. Stając w obliczu tego rodzaju delikatnej sztuki, która od zawsze balansuje na granicy wciąż modnego kiczu i zwyczajnej śmieszności, widz, stykając się z jej oprawą, dostaje pierwszy sygnał, że "to nie do końca na serio". Prawdziwy Rousseau budzi szczere emocje właśnie dlatego, że w Orangerie demonstrowany jest na szarej ścianie w sąsiedztwie subtelnych portretów Modiglianiego i pejzaży Cézanne'a, unika pretensjonalności i śmieszności, bo nie jest traktowany jak artysta specjalnej troski, w odseparowanym pastelowym pokoiku.

Histoires de voir. Show and tell, Fondation Cartier pour l'art contemporain, Paryż

Zatem idea tej wystawy jest o tyle chybiona, że działa tu trochę cichy protekcjonalizm - bogaty wujek Cartier zaprasza ubogie dzieci kuzynów na wakacje w swojej willi, a spod politycznej poprawności wychodzi mieszczaństwo, łechtające swoją próżność fałszywym altruizmem wobec maluczkich. Tym bardziej warto zauważyć, że większość z tych rzekomo odnoszących sukcesy artystów prymitywnych nadal piastuje stanowiska woźnych, sprzątaczek lub pozostaje rezydentami domów dla obłąkanych. Całość zatem wypada dziwnie, trochę jak gdyby - aby odwołać się do popularnego ostatnio tematu igrzysk olimpijskich - ktoś zorganizował paraolimpiadę, promując ją hasłem: "Patrzcie, kaleka, a też może!".

Francisco da Silva, Bez tytu+éu, 1966, Collection C+ęr+Ęs Franco, Lagrasse
Francisco da Silva, Bez tytu+éu, 1966, Collection C+ęr+Ęs Franco, Lagrasse

Mimo wszystkich ale "Historie widzenia" mają niewątpliwie jedną dużą zaletę: pokazują, że twórczość, ekspresja artystyczna (niekoniecznie od razu sztuka) nie jest zarezerwowana wyłącznie dla wybranych, mitycznych artystów, mnożących zera na swoich kontach. Powiązanie zaprezentowanych prac z osobistą historią autora - w jednej z sal wyświetlane są krótkie nagrania wideo z twórcami opowiadającymi o sobie - niewątpliwie uwiarygodnia i pozwala stworzyć spójny obraz całości, jaką niegdyś stanowiło dzieło i twórca, co w sztuce współczesnej jest zwykle największym problemem. Niewątpliwie to, co wydaje się przemawiać najsilniej, to owa szczerość - artysta naiwny nie kłamie i nie przypisuje swoim dziełom treści obejmujących całe uniwersum ludzkich przeżyć. Nie kłamie, bo nie ma powodu, bo nie musi podbijać ceny, utrzymywać pozycji czy wręcz rozwijać produkcji, jak wygląda to coraz częściej w wypadku topowych twórców. I może właśnie dlatego artysta naiwny wciąż pozostaje artystą naiwnym, niewychodzącym poza swój pastelowy pokoik.

 

"Histoires de voir. Show and tell", Fondation Cartier pour l'art contemporain, Paryż, 15.05 - 21.10.2012