Czytając "Wieczną radość"

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

1. Dobór uczestników

Czytając książkę "Wieczna radość"*, przypomniałem sobie o jednym z bohaterów filmu "Ładunek 200" (znany też jako "Gruz 200"). Był nim wykładowca w średnim wieku, zajmujący się chyba naukowym ateizmem, (a może polityczną ekonomią lub teorią marksizmu). Miał na imię Artjom. Wydawał się najbardziej nieprawdopodobną postacią z filmu. Z jego powodu trudno mi było uwierzyć w proponowaną przez reż. Anatolia Balabanova fabułę1. A to dlatego, że po pewnych (co prawda, szokujących dla niego) wydarzeniach, Artjom zbyt łatwo odstępuje od swoich marksistowskich teorii, i wygląda na to, iż nawraca się na wiarę w chrześcijańskiego Boga. Wprawdzie, z pewnego punktu widzenia, zrezygnowanie z marksizmu nie było wielką stratą w czasach gdy, jak pisze dystrybutor tego filmu w Polsce: "Ideologie powoli upadały... Obwieszczony został koniec historii". Ponadto, przynajmniej niektóre osoby, które uczestniczyły w lekcjach marksizmu lub ateizmu naukowego na uczelniach w czasach komuny opowiadają, iż były to straszne nudne wykłady, ale musiały na nie chodzić, próbować nie zasnąć, i uczyć się ich treści na pamięć, ponieważ bez egzaminu z tego przedmiotu, nie można było skończyć żadnych poważnych studiów. Nie mówiąc już o karierze w państwowych instytucjach. Wydaje mi się, że właśnie do tych byłych studentów adresowany był przede "Gruzu-200". Wielu z nich wróciło ostatnio do prawosławia, szczególnie politycy, ale też i nowi zneoliberalizowani i zoligarchizowani komuniści w Rosji i w państwach powstałych po dezintegracji ZSRR. Wiadomo, na wydarzenia z przeszłości patrzymy z pozycji post factum, zatem to, że pewien kapłan marksizmu zarzucił swoją wiarę nie jest oczywiście wykluczone.

Wolałbym jednak, żeby Artjom został w tym filmie przy swoich teoriach, przy ideach, przy jasnej myśli, odłączonej od wiary, (nawet jeżeli w latach 80. już można było przeczytać w niektórych książkach, iż komunizm to też dogma), i zamiast konwersji, zbierał np. materiały na książkę, powiedzmy, o włoskim ruchu Autonomii. Dyskutował, na przykład, przy kielichu ze swoim szwagrem z milicji pokazanym na początku filmu, o fordyzmie lub o tym, co robi i pisze Antonio Negri, i czy uzasadniony jest zarzut "antypaństwowych powiązań i działań", na podstawie którego skazany został na długoletnie więzienie. I może, jeżeli byłby postacią nie fikcyjną, to za jakieś 30 lat byłby zaproszony jako panel speaker, na konferencję "Ekonomia polityczna społecznej kreatywności. Praca i wartość we współczesnym kapitalizmie", która odbyła się w październiku 2011 w Warszawie. I może w "Wiecznej radości" - która jest tej konferencji rezultatem, przeczytalibyśmy i jego tekst prezentujący zachodnioeuropejską perspektywę ujęcia zagadnień zaproponowanych przez organizatorów:  

  1. Ideologiczne przywłaszczenia: kognitywny kapitalizm i przemysły kreatywne

  2. Przyszłość pracy. Zmieniające się formy pracy i wynagradzania

  3. Własność i wartość

  4. Peryferia kapitalizmu kognitywnego - kontynuacja czy redefinicja?

  5. Polityka w epoce pracy niematerialnej

Załóżmy jednak, że Artjom - jak bohater "Róży z Kairu" Woody Allena, zszedł z ekranu i zaistniał jako żywa osoba z krwi i kości. Został przy swoich badaniach na uniwerku, pracował nad teorią pod nieustającą presją radzieckiej, a potem i postsowieckiej rzeczywistości, uważając na każde sformułowane zdanie, na każde oświadczenie. Swoje i innych. Nie wyobrażam sobie, by w tej rzeczywistości (Związku Radzieckim w latach 80.) mogłaby się w państwowym wydawnictwie ukazać książka, jak to stało się w Polsce, z takim oto fragmentem: "Ciągle jeszcze damskie organy wydają mi się dziwaczne, [...] niektóre mają zarost bardziej okrągły, gęsty i twardy, wyglądają jak Karol Marks, Zygmunt Freud czy Joseph Conrad" (Joseph Heller, Coś się stało, PIW, 1979.) Pewnie jest wielu takich rzeczywistych Artjomów, lecz tym razem żaden z nich nie przybył do Warszawy. To, że naukowiec taki jak on, nie był obecny na wspomnianej konferencji nie znaczy, że badania nad doświadczeniem upadku państw komunistycznych nie są ważne dla dzisiejszych lewicowych teoretyków. Podejrzewam, iż nieobecność Artjomów to raczej skutek sposobu w jaki zwykle organizowane konferencje: po podjęciu decyzji o organizacji, ogłasza się terminy call-for-papers, które pojawiają się w kilku sieciach profesjonalno-społecznościowych. Badacze składają abstrakty swoich opracowań. Niektóre abstrakty są akceptowane, inne nie. Oczywiście, jeśli ktoś nie dołoży starań, aby wysłać streszczenie swego referatu lub nie ma dostępu do pewnego obiegu informacyjnego, nie ma szans na udział w danej konferencji.

Większość tekstów w zbiorze "Wieczna radość" pochodzi, więc od polskich i zachodnioeuropejskich autorów i są w nich poruszane (z kilkoma wyjątkami) problemy raczej dotyczące świata Zachodniego. Ze względu na precyzję można to było jakoś dodać do nazwy zbioru, lub przynajmniej we wstępie do niego. Wydawcy zdecydowali się na bardziej poetycką nazwę. Brzmi ona mniej rygorystycznie i całkiem pięknie. Inspiracją dla tytułu zbioru jest zawarty w nim esejem Neila Cummingsa, który z kolei, pożyczył to zestawienie sformułowanie z wiersza Keatsa, umieszczonego nad wejściem na "Wystawę Skarbów Sztuki" w Manchesterze w1857 roku. Sztuka miała być właśnie generatorem niekończącej się radości. Czy była tym? Czy tym jest?

Ponieważ w książce nie ma ani krótkich biografii autorów, ani kontaktu do nich, czego można było by oczekiwać od takiego rodzaju publikacji, ciekawski czytelnik zmuszony jest do dodatkowej czasochłonnej pracy poszukiwawczej, która może doprowadzić do interesujących odkryć, takich jak na przykład portal academia.edu lub krótkie filmy nagrane w trakcie konferencji. Za darmowe udostępnienie ich w sieci należy się wydawcom pochwała, lecz niestety w książce nie są podane linki do tych nagrań.

Pochodzenia i geograficznego ulokowanie autorów dokonałem intuicyjnie, kierując się brzmieniem ich nazwisk i ekologiami omawianymi w ich esejach, co oczywiście jest metodą bardzo subiektywną. Na przykład, jedno ze wschodnioeuropejsko brzmiących nazwisk w tym zbiorze to Vlad Morariu. Jednak pisze on nie o wschodnich realiach lecz (owszem bardzo interesująco) o kolonialnej Brytanii:

"Przykładem [...] mogą być polemiki dotyczące budowy National Gallery w Londynie, zakończone wnioskiem, że suma pieniędzy potrzebna takiej instytucji jest niczym w porównaniu z korzyściami, jakie ona przyniesie. W zapisach z debaty z lipca 1832 roku wzmiankowany jest argument Sir Roberta Peela, że: obecnie, w czasach politycznego wzburzenia, wzmagający się gniew i niespołeczne odczucia mogą zostać złagodzone dzięki efektom, jakie sztuki piękne zawsze wytwarzały w umysłach ludzi [...] wzniesienie tego budynku [...] przyczyni się do [...] cementowania więzów jedności między bogatymi i biedniejszymi w państwie". Przypomina się Althusser i opisane przez niego opresyjne aparaty państw. Ta niezwykła aktualność tematów omawianych przez Morariu nadaje jego pracy pewne cechy paraboli, a więc, czuje się jednak w tym tekście uwzględnienie doświadczeń Europy centralnej i wschodniej, nawet jeżeli na pierwszy rzut oka te przestrzenie nie są przedmiotem jego zainteresowań w tym eseju.

Także Bojana Romić, inna autorka z niezachodnio brzmiącym nazwiskiem (pracuje chyba w Belgradzkim Uniwersytecie Singidunum) nie pisze o peryferiach, jeżeli można to tak określić, lecz o nowej, wirtualnej przestrzeni i mniej ciekawie: o Facebooku.

Jedyny autor z nazwiskiem brzmiącym niezachodnio, który w książce kieruje uwagę na wschód Europy to Dušan Grlja. Bardzo mi zaimponował. Po pierwsze dlatego, że w jednym z przypisów udało mu się przemycić do tej książki dosyć wywrotowy fragment, który można odczytać jako kontrapunkt dla całej jej linii teoretycznej. Jest to cytat z tekstu A. Penzina i D. Vilenskyego "What's the Use? Art, Philosophy and Subject Formation. A chto Delat dualog, "Chto Delat?" (2009). Notabene, Artjom, jeżeli wyszedłby z ekranu do naszej rzeczywistości, zapewne znalazłby się dziś pomiędzy działaczami grupy takiej jak Chto Delat. Chodzi mi o następującą notatkę:

"[D]ostrzegamy nadprodukcję teorii [nawiasem mówiąc, książka "Wieczna radość" ma 448 str. drobną czcionką] oraz inscenizowanie jej jako dekoracyjnego "dodatku" do działań artystycznych i aktywistycznych (np. konferencje teoretyczne jako platformy dyskursywne rozmaitych biennale, dużych wystaw, forów społecznych itd.). Obserwujemy liczne przypadki nadprodukcji, komercjalizacji i "dekoracyjności" autorów i tekstów lub wszystkie te gęste, lecz niezrozumiałe katalogi "dokumentacji teoretycznej", publikowane jako dodatek do projektów artystycznych [...]. Wszystko to jest ukoronowane przez system intelektualnych "supergwiazd", które nawet gdy podejmują dość radykalne działania krytyczne, nie są zdolne przeciwstawić się ustawianiu ich w funkcji dekoracyjnej myślicieli i głównych mówców niekończących się serii seminariów i konferencji".

Nie wiem czy to przypadek, ale tekst Grlja jest wydrukowany tuż po tekście Jasona Francisa MC Gimseya "Narracja jako ontologiczny awantaż w kapitalizmie kognitywnym", którego narracji nie byłem, niestety, w stanie do końca ogarnąć po pierwszej lekturze.

Tekst Grjia w "Wiecznej radości" niezwykły jest i przez to, iż to praca zespołowa - Kolektywu Prelom2. Oprócz wstępu podpisanego przez organizatorów (kolektyw WUW), są tylko dwa takie kolektywne eseje w tym zbiorze: tekst Grjia oraz tekst Free Art Collective "Ekonomiści się mylą"3. Żaden z autorów pozostałych dwudziestu trzech opracowań nie wylicza współpracowników, podziękowań też brak. Można byłoby oczekiwać w tym zbiorze więcej kolektywnych tekstów, zwłaszcza, że we wstępie organizatorzy podkreślają, iż dla nich kreatywność to proces społeczny, i że zdecydowanie odrzucają wyobrażenie o artyście-autorze jako kartezjańskim podmiocie, samotnym geniuszu, którego twórczość jest ekspresją jego wyjątkowego talentu, osobowości, życia i intelektu.4

Ponieważ znaczenie lokalnego doświadczenia, innymi słowy, znaczenie poszczególnych kontekstów, nie było zapowiadanym celem tej konferencji, zatem moje uwagi na temat nieobecności "delegatów robotników z prowincji" są nie tyle krytyką, co raczej komentarzami i postulatami na przyszłość. Zdaję sobie też sprawę, że nie sposób wydać książki lub zorganizować konferencji obejmującej wszystko.

2. Wspólnie

Nie wolno nie wspomnieć tutaj o tekście Marthy Rosler "Artystyczny sposób rewolucji:od gentryfikacji do okupacji" i wybranych przez nią zdjęć lub zdjęć jej autorstwa, które okupują całą książkę. Są małego formatu, ale myślę że przede wszystkim mają oddziaływać ilością i komunikować, iż dużo się dzieje. Że istnieje pewna masa krytyczna ludzi oburzonych, gotowych do akcji. Że mówi się coraz głośniej o nowej klasie - prekariacie. Coś wrze, coś się dzieje w całym zachodnim świecie. Ludzie domagają się od rządzących sprawiedliwości, równości, ale w dosyć pokojowy sposób. Coś musi się zmienić. I artyści aktywnie biorą w tym udział. Nawet na Wschodzie. Miejmy nadzieję, że tak będzie. Jednak, mam pewne wątpliwości co do tłumu. Czuję się nie do końca dobrze w tłumie ludzi oskarżających. Nawet kiedy osoby obok mnie mówią, krzyczą lub trzymają transparenty z hasłami z którymi się zgadzam. W ogóle bardzo lubię hasła i transparenty. Szczególnie te przygotowane przez artystów. Ale, ponieważ w tłumie jest tych haseł za dużo, boję się że jakoś zginą. Zostaną nie do końca spostrzeżone. Tak jak się dzieje z niektórymi hasłami nawet na zdjęciach Marthy Rosler. Ale i dlatego, że znajduję się trochę pod wpływem Dürrenmatta. Tam jeden z rebeliantów, lider anarchistów, twierdził, że nie można zmienić świata, nie zabijając nikogo. Potem, gdy "doszedł do władzy, nocne niebo płynęło czerwienią [...] Ale złagodził swoje rządy, jego światopogląd zbladł i pewnego pięknego dnia [...] Znowu zapanował mieszczański ład".

Podsumowując, niewątpliwie ten zbiór tekstów jest kolejnym dowodem na to, iż Wolny Uniwersytet Warszawy i Fundacja Bęc Zmiana to poważni producenci wiedzy, a więc Kultury, przez duże K, zamaszyście wyrastający w czasoprzestrzeni Warszawy. Wiedza ta, miejmy nadzieję, rozprzestrzeni swoje nasiona na cała glebę kultury polskiej i będą one kiełkować i rosnąć i dalej mnożyć się. Najlepiej jednak pracować nad zbiorem tych idei wspólnie. Zanurzyć się w pracę słuchania, jak to nazywa Patricia Reed w ostatnim tekście zawartym w "Wiecznej radości". Zbierać się w kolektywach i czytać fragmenty z tej książki i spróbować wytłumaczyć je sobie nawzajem, przedyskutować, ewentualnie zmierzyć znajdujące się w książce idee z rzeczywistością. Ale też i spróbować je podważać.

*Wieczna radość. Ekonomia polityczna społecznej kreatywności, Warszawa, 2012.

Autorzy tekstów: Luc Boltanski, Alexander Neumann, John Roberts, Jason Francis Mc Gimsey, Dušan Grlja, Massimiliano Tomba, Matteo Pasquinelli, Bojana Romic, Yiannis Mylonas, Joanna Bednarek, Ewa Majewska, Anna Zawadzka, Isabelle Bruno, Patricia Reed, Diedrich Diederichsen, Neil Cummings, Marina Vishmidt, Isabelle Graw, Hans Abbing, The Freee Art Collective, Vlad Morariu, Stevphen Shukaitis, Martha Rosler, Gigi Roggero, Patricia Reed. Wydawca: Fundacja Nowej Kultury Bęc Zmianahttp://www.funbec.eu/ , cena: 40 zł.

Zobacz także:

Teodor Ajder, "Wieczna radość" i przymus kreatywności http://www.obieg.pl/recenzje/25991

Wieczna radość. Ekonomia polityczna społecznej kreatywności
  1. 1. W filmie tym jest scena, w której pokazane jest jak w czasach zmierzchu Związku Radzieckiego wykonanywano wyrok śmierci przez rozstrzelanie. Zastanawiam się, czyżby nie dlatego ten film znalazł się niedawno w programie TVP 2, po tym jak na Białorusi rozstrzelano, prawdopodobnie w podobny sposób, dwóch mężczyzn oskarżonych o zamach terrorystyczny w białoruskim metrze.
  2. 2. http://www.prelomkolektiv.org
  3. 3. http://freee.org.uk/
  4. 4. Aczkolwiek fascynująca jest ewolucja tej dychotomii atrybucji potencjału twórczego (jednostce/geniuszu - kolektywowi). Kilka intrygujących uwag na ten temat można znaleźć w książce Historia twarzy autorstwa Jean-Jacques Courtine i Claudine Haroche.