Lato w Gdańsku w tym roku to nie tylko morze i plaża, ale także wystawa, która może spowodować, że zmienimy na trwałe podejście do naszej intymności. Kolejna wersja "Miłości i demokracji" Pawła Leszkowicza w "Łaźni" znowu pokazuje do jakiego stopnia dwa porządki: prywatny i publiczny są tożsame.
Pierwszy raz mogliśmy ją oglądać w Poznaniu z górą rok temu podczas Targów Sztuki. Tym razem mamy do czynienia nie tylko ze "zwykłym" przeniesieniem wystawy do innego miejsca, ale także z jej rozbudowaniem. Wydaje mi się, ze około połowy dzieł jest nowa. Tego rodzaju zabieg nie jest podejmowany przez kuratorów często, więc zastanawiałam się dlaczego Leszkowicz zdecydował się na ten sam tytuł, podejmując podobną problematykę w swej kolejnej wystawie. Rodzi to bowiem niebezpieczeństwo ugruntowania przekonania, że na ten jakże istotny temat - równouprawnienia orientacji seksualnych (tak palący w polskiej polityce i życiu społecznym) - mówić można językiem "wystawienniczym" tylko w jeden sposób. Z drugiej strony rozumiem, ze formuła "Miłość i demokracja" jest na tyle trafna, a do tego stanowi rodzaj wykładni książki Leszkowicza i Kitlińskiego o tym samym tytule (sic!), ze trudno ją zastąpić czymś innym. W tej sytuacji należy ją rozumieć także jako projekt polityczny - obaj autorzy proponują aby "miłość" dotąd nieobecną w języku politycznych praw podnieść do rangi takich wartości wspólnotowych, jaką jest demokracja. I to połączenie należy powtarzać jak rodzaj politycznej "mantry".
W przypadku homoseksualistów i lesbijek, którym dziś w Polsce odmawia się praw (patrz niedawne wystąpienie sejmowe nowego premiera Jarosława Kaczyńskiego), właśnie język prawa nie staje na drodze do "miłości", jak to ma miejsce w heteroseksualnych legendach w typie "Tristana i Izoldy", a raczej ją umożliwia. Podważa to, jak mi się zdaje, niektóre współczesne teorie pragnienia, jak np. Lacana, w której "spełnienie" i "prawo do" jest zaprzeczeniem samej natury pożądania. Nie można go rzekomo nigdy zaspokoić, więc iluzyjna ma być walka o legalizację jego prawa. Oglądając taką wystawę jak Leszkowicza można poczuć wyraźnie, ze choć zakaz nie uniemożliwia pragnienia, ani go nie tłumi, "prawo" powoduje, że zaczyna ono kwitnąć.
Kurator potraktował przestrzeń galerii jako przestrzeń wolną, w której afirmuje się "prawo do..." w opozycji do ulic i przestrzeni publicznej, która obecnie w Polsce opresjonuje homoseksualność. Stało się to tym bardziej możliwe, ze przestrzeń galerii z natury rzeczy otwiera się na porządek wyobraźni, który jest najbardziej archaiczny i anarchiczny. Mamy więc w niej święto artystycznej demokracji, które triumfuje nad uchybieniami demokracji politycznej. Zresztą aluzji politycznych jest tu mnóstwo: sam tytuł pracy "Demosutra" Roberta Rumasa, serii fotografii "hieroglifów" dłoni na tle malowniczych chmur i nieba jest w równym stopniu odwołaniem do "sztuki miłości", jak i sztuki polityki. Wyraźnie polityczny charakter ma film grupy "Syreny", zrobiony podczas przedostatniej Parady Równości w Warszawie.
Ale poza swym znaczeniem aktualnym wystawa ma być przede wszystkim "otwarciem na wiele narracji miłosnych i znaczeniowych" - jak podkreśla Leszkowicz - "można ją oglądać w sposób apolityczny, czysto estetyczny lub surrealistyczny, o jednym biegunie - społecznym, a drugim - psychicznym." W tej warstwie estetycznej oczywiście jest ona propozycją mocniejszą i wyraźniejszą. Z nowych dzieł zwraca uwagę "barokowa" praca Anny Nawrot pokazująca na stojących naprzeciwko siebie manekinach dwie pełne przepychu suknie haute couture, wykonane z męskich krawatów. Te męsko-kobiece, męsko-męskie i kobieco-kobiece narracje kontynuowane są przez androgyniczne autoportrety Osiki, pracę wideo "Mężatki" Karoliny Breguły (rejestrująca rozmowę telefoniczną dwóch kobiet natychmiast po wyjściu mężów do pracy), fotografie nagich par pozujących w stylu John Lennon i Yoko Ono "odbitych" na prześcieradłach Katarzyny Korzenieckiej. Niektóre z nich można było już zobaczyć w Poznaniu. Podobnie jak "Barbie bar" Katarzyny Górnej, która zarejestrowała taniec młodych gwiazd gejowskiego klubu czy niektóre zdjęcia Breguły z kampanii "Niech nas zobaczą".
Historyczny rys nieobecny w Poznaniu nadaje wystawie w "Łaźni" projekt Neila Cummingsa/Marysi Lewandowskiej "Entuzjaści - love?" pokazujący niezależne filmy amatorskie z okresu PRL oraz kontrastujący z nimi w klimacie i obyczaju film wideo Michała Stachyry rejestrujący udziału młodego artysty w wyborach "Mister Universum" na jednej z polskich uczelni. Zdjęcia Adriana Siny z serii "Intersubiektywna biżuteria" prezentujące rozmaite pary rąk złączone przy pomocy tajemniczych podwójnych pierścieni - o pochodzeniu ni to przemysłowym, ni to jubilerskim - są alternatywną formą obrączek ślubnych. Być może jest to najbardziej pozytywny akcent na wystawie - jedno z tych zdjęć znajduje się także na okładce książki Leszkowicza i Kitlińskiego, czyniąc z obu wydarzeń wspólny projekt.
Leszkowicz prowadzi konsekwentną kampanię, rodzaj nieustępliwej walki podjazdowej, dbając o niesłychaną konsekwencję swych propozycji zarówno jako piszący książkę krytyk, jak i organizujący wystawę kurator. Widzę w nim nawet swego rodzaju kapłana, albo szamana, który powtarza ten sam rytuał, aby odczynić i egzorcyzmować rzeczywistość. Choć jej symptom "wykluczania" się pogłębia, rytuały te mają chyba swoją moc. Gdy przebywałam w sali poświęconej aluzjom do współczesności - z filmem "Syren" i pracą Nieznalskiej "Fetysz" (2004-2005), której obecność jest już dzisiaj zawsze w galerii nie tylko artystyczna, ale "polityczna" - zwróciły moją uwagę czarne zasłony, którymi udekorowano ściany gdańskiej galerii. Dostrzegłam w nich nagle rodzaj kiru żałobnego, zasłony pamięci domagającej się uchylenia. I równie nagle zdałam sobie sprawę, że słowo "łaźnia" w nazwie tej przestrzeni pochodzi od prawdziwej łaźni, która miała tu kiedyś miejsce - jednym słowem, że znajdujemy się w budynku dawnej żydowskiej mykwy. Nie wiem skąd wzięło się to skojarzenie, dotąd nie interesowałam się historią tego miejsca. Podejrzewam, że "oświeciły" mnie rytuały Leszkowicza, choć nie wiem czy brał to pod uwagę , i oby miały ona taką moc nie tylko w tym konkretnych przypadku...
"Miłość i demokracja", kurator Paweł Leszkowicz, CSW Łaźnia,Gdańsk, 10.06 - 10.09. 2006