Nienasyceni

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Truizmem jest dziś twierdzenie, że popkultura wyparła starość, o której z kolei przypominała sztuka krytyczna. Bo młodość jako temat sztuki jest nudna, kiczowata, ograna, czysto estetyczna i przewidywalna. Dlatego wystawa w Rastrze, której tematem jest młodość („W młodości mej niesytej") to zjawisko nietypowe. Zwłaszcza że twórcy wystawy nie starali się podkolorować tematu, dodać jakiejś traumy, psychozy, krwawego buntu młodych. To - wydawać by się mogło - grzeczna wystawa, pytająca niewinnie o definicję młodego pokolenia i o czynniki tworzące jego specyfikę, o to, co popycha młodych do kolektywnego działania i jakimi prawami ta wspólnota się rządzi.

Temat oddano w ręce trójki artystów, którzy są przedstawicielami różnych pokoleń, doświadczeń i podejść. Chcąc nie chcąc będziemy szukać różnic i podobieństw w tych trzech odsłonach wystawy. Dlatego pisanie daty urodzenia artysty obok jego nazwiska jest tu, jak rzadko kiedy, uzasadnione.

Przy wejściu do galerii witają nas zdjęcia Michała Wasążnika (ur. 1956), które można znać z albumu „Generacja". To pełne wigoru zdjęcia punkowej młodzieży z lat 80. Włóczęga po mieście, imprezy, koncerty, skórzane kurtki, irokezy, papierosy i alkohol - dresscode jest nie do pomylenia. Mnóstwo dobrej zabawy i radości ze spędzania wspólnie czasu według określonego modelu zachowania - buntowniczego, wyluzowanego i kolorowego na tle szarej komunistycznej Polski.

Milena Korolczuk,
Milena Korolczuk, "Białystość", film HD, 2011, dzięki uprzejmości galerii Raster

Potem zmiana klimatu i kolorystyki. Milena Korolczuk (ur. 1984) pokazuje film przedstawiający młodą dziewczynę w białej sukience, bardzo naturalną, która porusza się w monotonny takt bicia kościelnych dzwonów na tle niebieskiego nieba. Zanim założymy słuchawki, nie domyślimy się, że właśnie takie dźwięki usłyszymy. Dziewczyna wsłuchuje się, kołysze jakby w transie, wybiera najwygodniejsze dla siebie pozycje, stara się czuć w tym wszystkim jak najbardziej naturalnie, wygodnie, stara się w tej monotonii znaleźć swój rytm. Wpasowuje się w to, co zastane, jednocześnie nie tracąc swojej unikalności. Lekko, świeżo, jasno, czysto; tytuł „Białystość" mówi sam za siebie. W opozycji do „Białystości" znajduje się praca „Black (after Reinhardt)", seria czarnych fotografii na białym tle galeryjnej ściany, która przywodzi na myśl obrazy Malewicza i Reinhardta. Gdy jednak podejdziemy bliżej, zobaczymy w tej ciemności sylwetki młodych ludzi z piwami w rękach. Łatwo ich przegapić. W tej ciemności i pustce dostrzegamy ludzi, którzy co wieczór spędzają czas wolny w taki sam sposób w Zabłudowie, rodzinnej miejscowości artystki. Ciężko ich zauważyć na mapie dzisiejszego świata - dla niego są czarną dziurą. A kim są dla siebie? Czy czymś więcej niż dla reszty świata?

Milena Korolczuk, "Black", 2009, dzięki uprzejmości galerii Raster
Milena Korolczuk, "Black", 2009, dzięki uprzejmości galerii Raster

Milena Korolczuk, "Black", 2009, dzięki uprzejmości galerii Raster
Milena Korolczuk, "Black", 2009, dzięki uprzejmości galerii Raster
Milena Korolczuk, "Black", 2009, dzięki uprzejmości galerii Raster
Milena Korolczuk, "Black", 2009, dzięki uprzejmości galerii Raster

Milena Korolczuk, "Black", 2009, dzięki uprzejmości galerii Raster
Milena Korolczuk, "Black", 2009, dzięki uprzejmości galerii Raster

Milena Korolczuk, "Black", 2009, dzięki uprzejmości galerii Raster
Milena Korolczuk, "Black", 2009, dzięki uprzejmości galerii Raster

Ostatnia odsłona to film szwedzkiej artystki Johanny Billing (ur. 1973) przedstawiający zapis warsztatów, dokument z przygotowań, zajęć choreograficznych, lekcji rytmiki, na których grupa młodych ludzi za pomocą ruchu wyraża siebie. O ile w filmie „Białystość" dziewczyna sama szukała swojego rytmu, to w filmie Billing każdy z uczestników musi go znaleźć, będąc częścią grupy, w której wszyscy zależą od siebie. Zgodnie z tytułem filmu - „I'm Lost Without Your Rhythm". Uczestnicy raz sobie ufają, innym razem oddalają się od siebie i niepewnie obserwują nawzajem. Ćwiczą upadanie i podnoszenie się ze schodów, piszą na maszynie... Całe to „falowanie i spadanie" odbywa się w starej szkole w Rumunii, gdzie nie tak dawno wszelkie kolektywne działania były wyćwiczonymi przez władzę gestami - marszami i pochodami na cześć wodza. Niełatwo jest im się zgrać, ale to wszystko w pojedynkę nie miałoby sensu, nie byłoby tej skali trudności i wyzwania. Zależymy od rytmu innych, czy tego chcemy, czy nie. W tle filmu widać bylejakość, szarość i wałęsające się po śmietnikach psy.

Z tych wszystkich odsłon wynika, że młodość nie lubi samotności. Że aby siebie określić, musi odbijać się w oczach rówieśników, z którymi wypracowuje się podobne kody zachowań i bawi w te same gry. Albo młodzi sami się organizują, gdy jasno widzą przeciwnika - czego przykładem może być okres komuny - albo ktoś im zorganizuje wspólne pole do szukania rytmu, albo błądzą w ciemności po omacku - bez celu, ale razem.

„W młodości mej niesytej" to bardziej wystawa o zbiorowości, lecz - jak się okazuje - najlepiej ją przedstawić na przykładzie młodych. Okres wchodzenia w dorosłość to czas szukania własnego miejsca i tożsamości w społeczeństwie, wybierania grupy odpowiedniej dla siebie. Jednocześnie państwo szufladkuje ludzi na grupy społeczne, wiekowe; zaczyna się już w szkole - podziałem na klasy (w każdym znaczeniu tego słowa). Nieufnie patrzymy na tych, którzy chcą uczyć dziecko w domu. Jedynakom życzymy braciszka lub siostrzyczki. Samotność to zło - najlepiej, jak jesteśmy częścią grupy i dobrze się w niej czujemy, grając swoją rolę.

Młodość z kolei uwodzi artystów swoją plastycznością, potencją, możliwości stania się wszystkim. Artyści, którzy wcześnie zmarli - a już najlepiej tragicznie - są ciągle przypominani przez media. Kurt Cobain, Jim Morrison, Janis Joplin i ostatnio Amy Winehouse są medialnie nazywani Klubem 27, bo w wieku 27 lat umarli. Wiecznie młodzi, stają się intrygujący dla coraz to nowych pokoleń, które manifestują swoje fascynacje na bluzach z kapturem.

Tytuł wystawy „W młodości mej niesytej", cytat z wiersza Andrzeja Bursy, poety wiecznie młodego, dodatkowo podkreśla mitologizowanie młodości. A młodość, jak każdy mit - jest piękna, intrygująca, ale i okrutna zarazem. Jak można przeczytać w notce do wystawy, Bursa to „geniusz ubogi - niedoskonały lirycznie i intelektualnie - ale ucieleśniający to, co stanowi o sile wieku młodego - chropawość, brutalność, piękną niedojrzałość i niezwykłą energię". Tylko młodości tak łatwo wybaczamy niedoskonałości, a nawet czynimy z nich atut. Ta wystawa podobnie jak młodość wydaje się naiwna, prosta, ładna, przyjemna, ale pod piękną maską kryje się jakaś sprzeczność, pytania o kwestie niby dawno już ustalone. Niby fajnie jest, zabawa trwa, ale czasem w tej grupie, chociaż głupio się to tego przyznać, jakoś tak niewygodnie i nie po swojemu. Jeśli nie ma się własnego rytmu, a grać trzeba, pozostaje tylko fałszować.

„W młodości mej niesytej", Raster, Warszawa, 10.12.11 - 28.01.12

W młodości mej niesytej, Raster, Warszawa

W młodości mej niesytej, Raster, Warszawa