"Oni" i lustro

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Na początku anegdota. Szukam galerii WWA na Koźlej 3/5. Chodzę i pytam. Gdzie jest moja kamienica. Dlaczego jest tylko 3, dlaczego nie ma 5? Jest za piętnaście ósma, a chciałbym zdążyć nim zamkną wystawę. "Przepraszam, czy wie Pani, gdzie jest ulica Kożla 3/5" - nim kobieta zdąży odpowiedzieć, podchodzi do niej chłopak i powtarza pytanie: "Przepraszam, czy wie Pani, gdzie jest ulica Koźla 3/5?" - "Panowie, jest Koźla i Kozia. Może to na Koziej?". Tak, to nasza pomyłka, dlatego teraz będziemy już razem, podwójnie na Koźlej pytać o Kozią. W końcu zaczepiamy dziewczynę: "Wiesz jak na Kozią?" - "Wiem. Właśnie stamtąd wracam. Pomyliłam ulice".

"No to może ciebie tam podwieźć?" - pyta mnie chłopak z którym się zgubiłem i odnalazłem. Ok, czemu nie. W samochodzie trochę gadamy, on sprzedaje komputery, dziś sobie przeciął czymś palce, miał wypadek i jest wkurzony; do klienta musi trafić przed ósmą. W końcu trafiamy na Kozią. Ja idę na wystawę, on parkuje - już więcej się nie spotkamy.

I to tyle anegdoty. Ale nie koniec serii niecodziennych wypadków. Okazuje się, że na wystawie pokazywane są podwójne autoportrety Wojtka Gilewicza robione przy użyciu filtra połówkowego - a na każdym ze zdjęć siedzi dwóch Wojtków, tytułowych "Onych". Wojtek rzeczywisty parzy mi miętę, spostrzega, że też mam na imię Wojtek i mówi, że na chwilę będzie musiał mnie opuścić, bo... musi odebrać komputer.

Wojciech Gilewicz, "Oni"
Wojciech Gilewicz, "Oni"

Po chwili oglądania zdjęć słyszę dzwonek do drzwi galerii. "Czy to Pan zamawiał komputer?" - "Tak" - odpowiada Gilewicz. Rozliczają się w kuchni, a ja po cichu sprawdzam czy to chłopak z Koźlej. A jakże! Teraz musi minąć chwilą nim obydwaj się poznamy (w końcu zdjęliśmy czapki) i zaczniemy bawić się zbiegiem okoliczności. Ta dziewczyna i te ulice, zdjęcia i Wojtkowie.

Ale byłoby za prosto tłumaczyć zdjęcia dziwną powtarzalnością. Te podobieństwa jednak się rozwarstwiają. A widać to dopiero po obejrzeniu wystawy. Bo fotografie Wojtka Gilewicza nie mówią o zbiegach okoliczności, o przygodach rzeczywistości, jej meandrach i samouwielbieniu, które się w takich psikusach ujawnia. Zdjęcia Wojtka powtarzalność planują.

Na każdym z nich Wojtek - siedzący, patrzący w obiektyw, tulący psa, siedzący na klopie - ma swojego sobowtóra. Potem, w rozmowie, Wojtek mówi mi trochę jeszcze o samotności, o poznaniu samego siebie przez podwójność, przez obcowanie z samym sobą.

Myślę, czemu nie? - jest to w końcu jakaś metoda. Metoda, która ujawnia się w tych fotografiach. Nie wiem ile czasu nad nimi spędził, ale na pewno się przygotowywał, planował ujęcia, przemyślał ich symbolikę (tu dwóch onych trzyma psa i kota, tu płaczą trzymając w ręku fotografie) i wszystko jest takie, jak chciał Wojtek. Nie widać wężyka, bo "na to są sposoby", nie widać chwili fałszu na twarzy każdego z sobowtórów - są zawsze prawdziwi, doskonale pierwsi i żaden nie podważa autentyzmu drugiego. W tym sensie fotografie Gilewicza faktycznie pokazują sposoby na samotność i poznanie siebie. Można by je streścić w słowach: "weź i zaangażuj się w coś, co pozwoli Ci zająć się samym sobą, a będzie w tym jednocześnie tyle techniki, że praca stanie się dla Ciebie samodzielnym angażem, który zmyje pustkę narcyzmu"

Wojciech Gilewicz, "Oni"
Wojciech Gilewicz, "Oni"

I tę metodę widać w zdjęciach Wojtka, ale poza nią są błahe. W końcu te niuanse, symbolika, duperele w gruncie rzeczy nie mówią nic. Skupiamy się raczej na wyrazie twarzy, budowie ciała i pomieszczeń w których te ciała widać. A podwójność? - to było już w teledyskach, było w Hollywood i będzie jeszcze w reklamie - ale, o ile tam miałkość sytuacji zasłania miałkość kontekstu, to tu widać ją już po pierwszym obejściu galerii. To trochę jak z sytuacją z którejś z nowel iberoamerykańskich - Cortazara czy Borgesa - gdzie narrator, siadłszy na ławce w parku, spotyka swojego sobowtóra - po czym chwilę siedzą, milczą, zastanawiają się wzajem nad swoimi myślami i rozchodzą. Dla świętego spokoju i utrzymania realności świata wokół. A przecież autor takiego dziełka mógł im zgotować los co najmniej metafizyczny, miał przecież dużo większe możliwości manewru niż połówkowe filtry. Jego bohaterowie jednak tego nie chcieli - każdy z nich wybrał w końcu siebie, pojedynczego i osobnego z swoimi tajemnicami i pragnieniami, niż obcowanie z sobowtórem, który zawsze w końcu (przy pełnej wiedzy) stanie się przedmiotem i w końcu nudą. A tą paradoskalną nudę, widać właśnie w zdjęciach Gilewicza.

Ale jest na wystawie jedno zdjęcie, które tej nudnej powtarzalności zadaje kłam, które ją łamie i odkrywa na nowo. Ta inność, to Wojtek ubrany w strój klauna i robiący miny do lustra. Nagle okazuje się, że jeśli chodzi o tożsamość, o samotność i szukanie siebie wygrywają tradycyjne metody - gimnastyka twarzy przed lustrem, przebranie, klaunowska żonglerka rolami i nastrojami. I dotyczy to szerszej sprawy - roli lustra w kulturze, przedmiotu kojarzonego z metafizyką, z zaświatami i tajemnicą jaźni. Stąd stendhalowskie robienie min do lustra, stąd rycina Goi "Do ostatniego tchu", stąd przygody Alicji i mnóstwo znanych tylko Wam sytuacji, gdy gapiliście się w lustro minutami idącymi w wieczność. Zabawne, bo w życiu bym tego nie zauważył, gdyby nie inne zdjęcia na tej wystawie. Były tłem, które pozwala mi teraz przypuszczać, że zabawy ze zwielokrotnianiem siebie rzadko okazują się czymś więcej niż kultem techniki.

Wojciech Gilewicz, "Oni"
Wojciech Gilewicz, "Oni"

A na to zdjęcie z lustrem, można spojrzeć jeszcze inaczej. Skoro okazuje się, że nie możemy znaleźć siebie inaczej jak w odbiciu, to od min przed lustrem, blisko będzie nam już tylko do min robionych przed innymi ludźmi - królestwa tajemnic, samotności, pragnień i braków - zawsze niedopowiedzianych, niewyrażonych, niepewnych. Królestwa w którym okazuje się, że rzeczywistość choć na ogół składna, gości w sobie chochlika, który zamienia Kozią w Koźlą, powoduje, że wszyscy spotkani ludzie mówią o jednym miejscu i odbywają swoje podróże tą samą drogą choć w różnych kierunkach. To dopiero falowanie rzeczywistości i podwójność, co? Dlatego kto wie, czy nie lepiej fotografować na przykład pary?

Wystawa Wojtka Gilewicza. "Oni" inaugurowała 24.02.2005 działalność nowego miejsca prezentacji prowadzonego przez Warszawski Aktyw Artystów. Zapamiętajmy: z Krakowskiego Przedmieścia skręcamy przy pomniku Mickiewicza w ul. Kozią i po lewej stronie wchodzimy przez bramę na podwórko, w głębi znajdziemy budynek, w którym na parterze jest to miejsce (ul. Kozia 3/5 lok. nr 26).

Wojciech Gilewicz, "Oni"
Wojciech Gilewicz, "Oni"

Wojciech Gilewicz, "Oni"
Wojciech Gilewicz, "Oni"