Projekt połączenia sił promocyjnych siedemnastu galerii oraz jednoczesnego otwarcia wystaw w każdej z nich po to, aby widz lub klient mógł jednego dnia zapoznać się z jak najszerszą ofertą artystyczną odniósł spektakularny sukces. Galerie pękały w szwach, a na wieńczącej całość imprezie bawiło się całe środowisko, wznosząc toasty za udany weekend. Warto wspomnieć, że na tym się nie skończy, bo wystawy trwają, a projekt będzie miał swoje kolejne odsłony.
Tymczasem prezentujemy skrótowy przegląd tego, co udało się zobaczyć w galeriach. Oceniamy, ale oczywiście nie przyznajemy sobie prawa do nieomylności. Z kuluarowych rozmów wiemy, że opinii było znacznie więcej niż galerii, które brały udział w wydarzeniu.
Appendix2 to groch z kapustą, miejscami jednak dość smakowity. Organizatorzy informują, że "Preview" to zbiór prac, które znajdą się niebawem na indywidualnych wystawach w galerii. Jest to więc rodzaj trailera mającego pobudzić zainteresowanie działalnością Appendixu w najbliższym roku. Pomysł ryzykowny, bo o ile niektóre prace rzeczywiście budzą ciekawość - na przykład wideo Henryka Gajewskiego, kolekcje miejskich "zakazów" Pawła Kowalewskiego czy malarskie pejzaże Aleksandra Ryszki - to większość zaprezentowanych realizacji, pozbawionych jakiegokolwiek komentarza i kontekstu, budzi jedynie konsternację. A może jest tak dlatego, że są po prostu nieciekawe? Na razie trudno osądzać, pozostaje tylko czekać na "pełne" wersje wystaw.
W Asymetrii tymczasem całkiem sprawnie zorganizowana wystawa fotografa "Przekroju" Wojciecha Plewińskiego. Urzekająca, można powiedzieć. Od podszewki prezentuje to, co dziś jest domeną głównie pism life stylowych: piękne modelki na świetnych i oryginalnych fotografiach. Nie jest to może wystawa, nad którą można się zastanawiać tygodniami, ale zawiera wiele smaczków dla miłośników fotografii, jak choćby notatki grafików na rewersach zdjęć, co i jak ma zostać pokolorowane. Dziś jest Photoshop.
W galerii Klimy Bocheńskiej dyplomanci z pracowni Tarasewicza i Susida. Nie chcemy ich oceniać surowo, bo artystyczne odkrycia są pewnie dopiero przed nimi. Publikujemy więc zdjęcia bez komentarza.
W BWA Warszawa, piętro niżej niż Asymetria w Domu Funkcjonalnym, fenomenalna wystawa Agnieszki Kalinowskiej. Kunsztowne realizacje z kruchych, delikatnych materiałów, pieczołowicie wypleciona siatka wzorowana na ogrodzeniu somalijskiego obozu, zasieki ze słomy i ściana zatynkowana papierowym sznurkiem - prace Kalinowskiej są tyleż efektowne, co subtelne i eleganckie. Kalinowska brawurowo posługuje się prostymi materiałami, z barokową swobodą zmieniając ich przeznaczenie, a nawet wygląd. Warto zwrócić uwagę.
Surrealizujące prace Doroty Buczkowskiej w galerii Czarnej spełniają zasadę Matisse'a, twierdzącego, że sztuka powinna być jak wygodny fotel. Subtelne, bardzo sensualne i wyrafinowane, choć niekiedy - dość rzadko na szczęście - ocierające się o banał, ale zawsze uwodzące delikatnymi formami kojarzącymi się z cielesnością, ledwo skrywanym erotyzmem, ale również z zadawaniem bólu. Ogląda się z prawdziwą przyjemnością.
W Fundacji Profile, jak piszą organizatorzy wystawy: "wielkie idee rozsypują się w sterty desek lub ulatują jak wirujące skrawki papieru wydobywające się z niszczarki do dokumentów". To fragment tekstu o malarstwie Tomasza Kopcewicza. Idea dekonstruowania, podważania bądź analizowania form, jakie przybierała pierwsza awangarda - w szczególności konstruktywizm i futuryzm - jest zawsze pociągająca, jednak gdy zostanie już zrealizowana, można się jedynie zastanawiać, co po niej pozostało. Po obejrzeniu obrazów Kopcewicza można skonstatować, że to już właściwie koniec. Nie ma już nic. Z awangardy zostały miłe wspomnienia. Można zamknąć sklepik i iść do domu. Niestety.
W Galerii m2 [m kwadrat] Andrzej Wasilewski zmaga się ze swoimi emocjami i próbuje uporządkować emocje innych. Najciekawsza jest wyliczanka, obsesyjnie powtarzana i wypełniająca nerwowym pismem jedną z galeryjnych ścian: "kocha lubi szanuje nie chce nie dba żartuje bije kopie katuje dusi szarpie maltretuje ośmiesza i pluje". Cała wystawa sprawia wrażenie nieco fragmentarycznej i chaotycznej, miejscami przypominającej towarzyskie zabawy w skojarzenia, jednak jest to zabawa całkiem interesująca.
Kojarzące się z estetyką komiksu rysunki Zofii Gramz w Heppen Transfer są zabawne i wzruszające. Kilkoma kreskami opisują codzienne paranoje życia w mieście i oniryczne przygody kogoś bardzo spostrzegawczego i dysponującego błyskotliwym poczuciem humoru. Szkoda, że rysunków jest tak mało. Szkoda też, że film animowany wykonany przez artystkę nie jest klasyczną animacją, lecz kolażem fotografii. Oglądając go po obejrzeniu rysunków, trudno się pozbyć uczucia rozczarowania, bo różnica między nimi jest tak wielka, jakby wykonały je dwie różne artystki. Pozostaje czekać na większą wystawę samych rysunków, bo apetyt został rozbudzony.
Im dłużej myślę o wystawie w galerii Kolonie, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, jak świetne prace tam zobaczyłem. Spotkanie trzech artystów: Tymka Borowskiego, Przemysława Mateckiego i Pawła Śliwińskiego to pokaz doskonałego malarstwa, o co ostatnio raczej dość trudno. Refleksyjny Borowski, notujący swoje spostrzeżenia na płótnach, Śliwiński, którego prace urzekają nieco staroświecką aurą onirycznych wizji pierwszej awangardy oraz Matecki, który zaczął przeszukiwać obrazowe archiwum historii sztuki i przetwarzać to, co tam zobaczył, za pomocą rysunku - działalność każdego z tych malarzy warto uważnie śledzić. Wiadomo to zresztą nie od dzisiaj.
Wystawa w galerii Leto to zupełne szaleństwo. Obszerny pokaz prac ekspresyjnych, naiwnych, mniej lub bardziej imponujących sprawia, że nie wiadomo, na czym w pierwszej kolejności skupić wzrok. Kiepskie prace sąsiadują z interesującymi, lecz wszystko i tak rozpływa się w kakofonii obrazów. Po uporządkowanej i fascynującej wystawie w Koloniach trudno pozytywnie ocenić tę w Leto, choć parę prac z pewnością przyciąga uwagę. A może w tym szaleństwie jest metoda?
W galerii LOKAL_30 kolejny surrealista. To już zaczyna być męczące. Zwłaszcza że prace Mateusza Szczypińskiego wydają się raczej pastiszem tej estetyki, żartobliwym rebusem, po rozwiązaniu którego nie dostajemy żadnego sensownego komunikatu. Cytaty z klasycznych dzieł, fragmenty gazet przyklejanych na płótno, zabawne nagłówki wyrwane z kontekstu - każdy obraz przypomina dowcip, z którego można się chwilę pośmiać, ale nic więcej.
Ogromny wykaz sposobów socjalizacji zrealizowany w estetyce kojarzącej się nieco z rosyjskim konstruktywizmem można zobaczyć na wystawie Evy Kotátkovej w nowej siedzibie galerii Raster. Monstrualna ilość starych fotografii, na których postacie zostały zamknięte w geometrycznych "klatkach", narzędzia do ograniczania ruchów, paranaukowe badania ludzkich skłonności do wpisywania własnych zachowań w deterministyczne schematy - wystawa czeskiej artystki musi budzić podziw. Nowe otwarcie słynnej galerii połączono z pokazem świetnych prac, choć z drugiej strony jest to dowód na to, że Raster okrzepł, żeby nie powiedzieć zastygł do tego stopnia, że trudno już po nim oczekiwać niespodzianek, spektakularnych odkryć nowych nurtów sztuki, metod interpretacji czy świeżego spojrzenia na sztukę, jaką znamy. Jest to teraz po prostu dobra galeria z ciekawymi artystami. Ale czy naprawdę potrzebujemy czegoś więcej...?
Fot.: Grzegorz Borkowski