Seks, perwersja, religia w Kolekcji GK#1

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.


Na okładce katalogu kolekcji widać parę zamykających się i otwierających oczu Grażyny Kulczyk, które na konferencji prasowej autor tego pomysłu i katalogu - Lech Majewski chwalił za urodę i głębię. Ale ważniejsze niż kurtuazyjne komplementy były argumenty kuratora ekspozycji, Pawła Leszkowicza, który stwierdził, że te oczy to po prostu oczy kolekcjonerki a więc klucz do całej kolekcji.

Bettina Rheims, Pieta i odbicie pracy Leszka Knaflewskiego, Kiling Me Softly, fot GB
Bettina Rheims, Pieta i odbicie pracy Leszka Knaflewskiego, Kiling Me Softly, fot GB

Czytaj teksty:
Moniki Branickiej, Czy te oczy mogą kłamać? Chyba nie...
Justyny Kowalskiej, Czym zaskakuje ten pokaz?
Marcina Krasnego,Oczami Pawła Leszkowicza

GK Collection
GK Collection

Czy te oczy mogą kłamać? Chyba nie...
Do poznańskiego Starego Browaru na otwarcie wystawy kolekcji Grażyny Kulczyk przybyli liczni dziennikarze nie tyle z powodu samej kolekcji, ale przede wszystkim z powodu Grażyny Kulczyk. Przyciągnęła ich tu chęć podglądania, oceniania osoby powszechnie znanej. Fotoreporterzy sunęli za kolekcjonerką, ale gdy ta opuściła ekspozycje, zostali sam na sam z dziełami sztuki. Trzech z nich weszło do pomieszczenia z pracą Katarzyny Kozyry Łaźnia, w którym Kozyra podgląda kobiety w prywatnej, bardzo intymnej sytuacji. O ironio fotoreporterzy z jakąś niezwykłą zaciekłością zaczęli fotografować tę sytuację podglądania, nieświadomi, że sami są tu podglądaczami. Sytuacja się zdublowała, spiętrzyła. Podglądali nie tylko podglądającą Kozyrę, ale prywatne życie Grażyny Kulczyk. Owo podglądanie sfotografowałam i ja (to już chyba czwarta warstwa podglądactwa) bo wydało mi się to znamienne dla całej sytuacji, w której najistotniejsze będzie dla mnie nie tyle recepcja środowiskowa, ale społeczne konsekwencje tego medialnego wydarzenia. Jeśli takowe - miejmy nadzieję - nastąpią.

Na okładce katalogu kolekcji widać parę zamykających się i otwierających oczu Grażyny Kulczyk, które na konferencji prasowej autor tego pomysłu i katalogu - Lech Majewski chwalił za urodę i głębię. Ale ważniejsze niż kurtuazyjne komplementy były argumenty kuratora ekspozycji, Pawła Leszkowicza, który stwierdził, że te oczy to po prostu oczy kolekcjonerki a więc klucz do całej kolekcji.

Publiczne życie kolekcji prywatnych (w Polsce)
Dotychczas publicznej ocenie (krytyce) podlegały w Polsce kolekcje publiczne. Dyskusja wokół nich (żyjemy właśnie emocjami związanymi z konfliktami wokół warszawskiego muzeum) ma zwykle wymowę krytyczną. Chcielibyśmy aby kolekcje te były wybitne (choć każdy ma inne tego wyobrażenie), ogromne, a najlepiej jeszcze nic nie kosztowały, bo argument publicznych pieniędzy jest świetnym batem na dyrektorów instytucji. Dlatego rodzą się one przy akompaniamencie takich lamentów i są często zachowawcze.

Tymczasem Grażyna Kulczyk jest w sytuacji idealnej: ma pieniądze, chce je wydawać na sztukę, ma odwagę na tak zwane "kontrowersyjne" wybory (jak zazwyczaj media nazywają prace krytyczne), a co najważniejsze, ma odwagę to publicznie pokazać i firmować własnym nazwiskiem. Jakby na to nie patrzeć, to nowy dział w historii powojennego polskiego kolekcjonerstwa i (mecenatu), które mimo, iż nadal jest na początku drogi, zrobiło duży krok do przodu. Być może Polacy wreszcie przyjmą do wiadomości (bo poza Polską to oczywiste), że związek sztuki współczesnej i pieniędzy to nie mezalians, o którym należy mówić cicho i ukradkiem.

W powojennej historii Polski prywatne kolekcje nie miały szczęścia (wywłaszczenia w PRLu) a później - dobrej renomy (żeby wspomnieć tylko spółkę Art-B). Było i jest u nas sporo kolekcji, ale nikt nie chce ich pokazywać publicznie. Najczęściej kolekcjonerzy ukrywali je; a to przed złodziejami (przypadki rabunków w biały dzień) a bywało, że i przed urzędami skarbowymi. W ciągu ostatnich lat to się zmieniło, niedawno oglądaliśmy muzealne wystawy kolekcji Bogdana Jakubowskiego (Gdańsk) czy braci Dariusza i Krzysztofa Bieńkowskich (CRW Orońsko, MS Łódź). Tak czy owak, w świadomości publicznej powszechnie funkcjonowała jedynie kolekcja Wojciecha Fibaka, która zresztą w ostatnich latach przeszła ewolucję (od kręgu École de Paris do sztuki o jakieś 80 lat nowszej. To, że Fibak jest osobą znaną, wpłynęło swego czasu na popularność malarstwa szkoły paryskiej i mocno stymulowało ceny, przede wszystkim zaś miało decydujący wpływ na recepcję jego kolekcji. I z tego samego powodu media zainteresowały się kolekcją Grażyny Kulczyk. Dzięki Fibakowi społeczeństwo dowiedziało się, że można być kolekcjonerem, a dzięki Kulczyk dowie się, że można zbierać sztukę WSPÓŁCZESNĄ, i że to nobilituje. Dowie się, że to, co dotychczas napiętnowano jako dewiację, marnowanie pieniędzy publicznych, skandale czy "koniec sztuki" itd. - np. filmy Katarzyny Kozyry czy prace Doroty Nieznalskiej, jest obiektem kolekcjonerskim.

Wolnoć Tomku w swoim domku
Kolekcja Grażyny Kulczyk to jej wybory. Można się oczywiście przyczepiać do szczegółów, ale przy tej skali byłby to dowód braku dobrej woli (bo jednak drobiazgi pozostaną drobiazgami) a nawet nietakt (bo każdy może robić ze swoimi pieniędzmi co chce). Kulczyk sama wielokrotnie podkreśla, że za jej kolekcją kryje się ona sama, że pokazaniem kolekcji odsłania swoją prywatność. Możliwe, że zapłaci za to krytyką (jako osoba publiczna) ale sztuka się jej odwdzięczy pamięcią. Ma tego świadomość. Dlatego świadomie powołuje się na wielkie kolekcjonerki Gertrud Vanderblit Whitney, Isabelle Stewart Gardner i (oddech) Peggy Guggenheim. Wie też, że Poznań pamięta o swoich mecenasach (np. Raczyńskich), a w planach ma zbudowanie muzeum sztuki współczesnej, co przy jej uporze i niezależności pewnie się uda. I dobrze. Należy naśladować dobre wzorce.

Również Paweł Leszkowicz kilkakrotnie podkreślał wolność wyboru, jaką miał przy organizacji wystawy. Chodzi o brak cenzury, bo sztuka pokazywana w przestrzeni prywatnej nie podlega żadnym naciskom (wcześniej w Browarze miała miejsce wystawa Doroty Nieznalskiej, która od 4 lat nie miała wystawy w Polsce). Jeśli prywatny mecenat daje azyl sztuce cenzurowanej na forum publicznym, to znaczy, że idziemy w dobrym kierunku, że na szczęście są metody by jej bronić przed "prawomyślnością" władzy. Tę samą funkcję spełniają popularne ostatnio wystawy w mieszkaniach prywatnych, ale one funkcjonują w małej skali, w wąskim gronie i nie wpływają na opinię publiczną.

Kolekcja: profil, rozwój, doradcy i kurator
Co do samej kolekcji - na wystawie pokazano tylko niewielką część zbiorów, około stu prac, choć cała kolekcja liczy ich kilkaset (nie ujawniono szczegółów). Cechą kolekcji Grażyny Kulczyk jest brak prac artystów współpracujących z FGF i Rastrem, (jakaś forma alternatywy wobec dwóch najbardziej opiniotwórczych galerii), są natomiast prace pochodzące np. z Galerii Starmach (choćby perwersyjne rysunki Nowosielskiego pokazane tam onegdaj na wystawie, Stażewski, Abakanowicz) i innych galerii polskich i zagranicznych (zakupione także na targach) lub pośredników, a także nabyte bezpośrednio od artystów.

Widać, że kolekcja nie ma konkretnego profilu, jest tu wszystko: od ikon do video, od XVII w. po prace najnowsze. Jak się przyznaje właścicielka, dzieła sztuki nadal kupuje bardzo spontanicznie chociaż bardziej świadomie w kontekście tego, co już w kolekcji jest. Mówi: "Teraz, kiedy moje prace są już uporządkowane, poza tym, że następne muszą mi się podobać, wpisuje je w te tematy, które zostały już w sposób świadomy rozwinięte."

Kulczyk ma świadomość rozwoju swojej kolekcji, nie wstydzi się go. Rozwoju, który trzeba uszanować, i który dotyczy wszystkich kolekcjonerów często zaczynających od sztuki dawnej lub zachowawczej: "Nigdy nie chciałam się odcinać, od tego co zbierałam 10 lat temu, nigdy nie chciałam powiedzieć, że to dla mnie nieważne. Propozycje jakie padały ze strony fachowców, żeby może zapomnieć o tym wszystkim co dotychczas zebrałam i uszyć nową kolekcje na miarę europejską zupełnie mi nie odpowiadały, bo to by było, jak zaparcie się tego, skąd się jest. A pomysł [kuratora] na to żeby zachować szacunek do tego co zebrałam wcześniej jest znakomity" - mówi.

"Kupując zwykle podejmowałam decyzje sama. Oczywiście rozmawiam z fachowcami bo lubię się uczyć, dokształcam się, a nie jestem historykiem sztuki w związku z tym byłoby nadużyciem gdybym powiedziała, że znam się na wszystkim"- mówi Kulczyk. Zatem dzięki doradcom prace te mają w większości wysoki poziom. Ja z wielką radością i jeszcze większą zazdrością oglądałam "Łaźnię" Katarzyny Kozyry, której póki co nie można zobaczyć nigdzie poza Poznaniem, ogromnie cieszył mnie Rumas, Jabłońska, świetne prace Szapocznikow, Murak, zaskoczyły mnie obecne tu fotografie Thomasa Demanda i Vanessy Beecroft czy Mariko Mori, o takiej klasyce jak Ruff i Höffer nie wspominając. Zdziwiłabym się, gdyby - z uwagi na kuratora - zabrakło tu prac Macieja Osiki albo artystów środowiska poznańskiego - znakomitej Izabeli Gustowskiej, (właśnie trwa jej monumentalna wystawa w Muzeum Narodowym w Poznaniu) czy Agaty Michowskiej (jej wystawa równolegle w Galerii AT). Jasne, że wyrzuciłabym kilka prac, ale to jednak tylko kwestia moich preferencji.

Druga decyzja Grażyny Kulczyk - zatrudnienie kuratora - jest na tle polskiego kolekcjonerstwa niemalże wiekopomna, bo w ogóle ktoś (poza instytucjami) docenił "do czego służy" kurator. Chcę tu ponownie przywołać wypowiedź Grażyny Kulczyk: "w momencie gdy zorientowałam się, że tych prac jest tak dużo, poprosiłam pana Pawła Leszkowicza, który pomógł to wszystko bardzo zgrabnie uporządkować. I myślę, że pomysł podzielnia tematycznego kolekcji jest świetny ponieważ sale zawierają prace najwcześniejsze, późniejsze i najnowsze". Paweł Leszkowicz rzeczywiście uporządkował kolekcję, zbudował w niej ciekawe narracje i w zasadzie można powiedzieć, że w ten sposób uratował ją od chaosu, czyli zamienił zbiór w kolekcję. Narracje te niedalekie są od wcześniejszych obszarów jego zainteresowań, ale bardzo ciekawe.

Kolejnym trafnym posunięciem było zatrudnienie architekta do zbudowania przestrzeni wystawy. Pamiętajmy, że nie mówimy o instytucjach typu CSW i Zachęta tylko o kolekcji prywatnej, pamiętajmy też o polskich realiach: dbałość o przestrzeń nie dziwi za granicą, tu jednak cieszy podwójnie. Raman Tratsiuk w Browarze wykorzystał symbolikę barw np. purpurę dla "Sali religii", a salę aktu zamienił w różowy buduar z leżanką, na której można się wyciągnąć by oglądać erotyczne wideo Gustowskiej. "Sala muzealna" pysznie wręcz oddawała treść: szare "zwykłe" ściany z nudnym, szarym malarstwem powojennym typu Tchórzewski, Kantor, Rosenstein skontrastowane zostały wstawionym do wewnątrz white cubem, z minimalistycznym chirurgicznym klimatem, światłem świetlówek i pracami Stażewskiego, Strzemińskiego i Opałki. Bardzo dobrze zderzony charakter dwóch polskich awangard, niezwykle czytelny i działający na wyobraźnię.

Katalog wystawy zaprojektował prof. Lech Majewski, kolejny fachowiec w gronie osób współtworzących wystawę. Jakość reprodukcji jest wprost porażająca, ponoć wydrukowano je techniką bezrastrową (który to termin można odnieść do zawartości nie tylko katalogu ale i całej kolekcji ;-) Niektóre z tez Pawła Leszkowicza są dla mnie dość ekscentryczne (analogie przeprowadzone między Kozyrą a Mitorajem), ale tak czy owak to kawał porządnego albumu. Moim zastrzeżeniem jest jedynie brak historii obiektów, na co w tak znaczącej kolekcji powinno się zwracać uwagę. Pochodzenie podnosi rangę obiektu a i cenę przy okazji. Na światowych aukcjach za obiekt "z matką i ojcem" płaci się i drugie tyle, niż za taki sam ze zbiorów anonimowych. Nie chodzi tu o zastrzeżenia co do oryginalności, ale po prostu o markę. Nawet w przypadku zakupu nowych prac w dobrej galerii wypada się tym faktem chwalić. Historie niektórych obrazów są czasem imponujące (wybitni kolekcjonerzy, ważne wystawy, losy wojenne), zatem warto o tym na przyszłość pamiętać, to także element profesjonalizmu. Koniec końców kolekcja Grażyny Kulczyk sama staje się marką. A poza wszystkim dokładne opisy obiektów pomagają ustalić właściwą atrybucję, zatem obraz opisany jako "NN Tondo półakt koniec XIX wieku" mógłby być po prostu zidentyfikowany jako fragment XIX-wiecznej kopii "Zeusa i Io" Correggia.

W samej konstrukcji wystawy mnie najbardziej ucieszyła "Sala rzeźby cielesnej" zwana również "Salą geniuszu kobiecego" z rzeźbami Szapocznikow, Abakanowicz, Murak i Falender. "Historia sztuki nowoczesnej mogłaby wyglądać zupełnie odmiennie gdyby w jej centrum postawiono rzeźbiarki" - pisze kurator, z czym ja zgadzam się dozgonnie. Podobała mi się też sala przedmiotu - jak na ironię - nieco pustawa, z wyczuwalnym podziałem na przedmioty obdarzone pamięcią i przedmioty atrapy - antyprzedmioty. Podobał mi się Thomas Demand i zestawienie laski Antonio Tapiesa z parasolem Kantora. Ciekawe efekty dawało też zestawienie surowego Bałki i luksusowego, designerskiego Hadriana Pigotta.

Łaźnia Kozyry i reporterzy fot M Branicka
Łaźnia Kozyry i reporterzy fot M Branicka
Sala perwersji, fot. Monika Branicka
Sala perwersji, fot. Monika Branicka
Alina Szapocznikow, Okrągła, 1968, fot. GB
Alina Szapocznikow, Okrągła, 1968, fot. GB

Opinia publiczna
W wydarzeniu medialnym pt. "Kolekcja Grażyny Kulczyk" najistotniejsze jest to, że oto osoba publiczna ujawnia swoją kolekcję i firmuje ją swoim nazwiskiem. Ostatecznie przecież, co widać na europejskich przykładach, sztuka wygrywa nawet wtedy, jeśli jej właściciel bywa krytykowany (przypadek choćby szeroko krytykowanego Friedricha Christiana Flicka). Kolekcja Grażyny Kulczyk nie będzie na razie bezpośrednio oddziaływała na środowisko instytucji wystawienniczych (jak to bywa za granicą) czy krytyki, natomiast beneficjentami tego przedsięwzięcia będzie rynek sztuki wraz z artystami oraz opinia publiczna. Tym bardziej, że Kulczyk na konferencji prasowej mówiła, że chciałaby w Starym Browarze pokazywać kolekcje światowe, jak np. rodziny Rubellów. Jest zatem szansa, by dzięki niej sztuka weszła do świadomości naszego społeczeństwa tylnymi drzwiami, jeśli głównymi - wystawami i dyskusją publiczną - jej się ciągle nie udaje, albo wciąż ma z tym trudności. Nadzieja, że kolekcjonowanie stanie się alternatywą dla dotychczasowych sposobów budowania wizerunku publicznego. A mówiąc wprost, że kolekcjonowanie sztuki współczesnej stanie się modne, że średnia klasa - lekarze, prawnicy itd., na której zawsze opierał się mecenat - wyjdzie poza pułap landszaftów, czy w lepszym przypadku - klasyków. Nie łudźmy się, społeczeństwo nigdy nie kochało sztuki dla niej samej, ale - jeśli, to - dlatego, że sztuka była wyznacznikiem statusu społecznego i materialnego. Zniszczył to PRL, ale pojawiła się szansa by to zmienić. Bo jeśli najbogatsza Polka ma pracę Kozyry, którą onegdaj publicznie potępiono, to w oczach opinii publicznej powinno to o czymś świadczyć. Jest to szansa, by sztuka szanowana w swoim wąskim obiegu zaczęła być szanowana powszechnie. No i za tę szansę dla sztuki współczesnej wypada Grażynie Kulczyk podziękować.

PS. Jak na razie Grażyna Kulczyk spowodowała, że kolekcjami prywatnymi zainteresował się "Obieg", a to na jego łamach chyba (z wyjątkiem blogu Artbazaar) nowość. ;-)

Monika Branicka

Sala Biblioteki, fot Monika Branicka
Sala Biblioteki, fot Monika Branicka
Alina Szapocznikow, Szalona biała narzeczona, 1971, fot Monika Branicka
Alina Szapocznikow, Szalona biała narzeczona, 1971, fot Monika Branicka
Pisuar Piotra Lutyńskiego i Jasełka Jacka Malczewskieg, fot GB
Pisuar Piotra Lutyńskiego i Jasełka Jacka Malczewskieg, fot GB


Czym zaskakuje ten pokaz?
Prezentację swojej kolekcji Grażyna Kulczyk rozpoczęła od powołania się na kolekcję Isabelli Stewart Gardner. Paweł Leszkowicz, kurator, wspomniał kolekcje Gertrude Whitney i Peggy Guggenheim. Za to teraz każda prezentacja dużej polskiej kolekcji sztuki współczesnej będzie siłą rzeczy porównywana do zbioru Grażyny Kulczyk.

Czym wyróżnia się "GK Collection #1"? Na pewno profesjonalnym opracowaniem kuratorskim. W związku z tym, co kurator nazywa oględnie "rozpiętością programową" (a mówiąc wprost, jest to miszmasz kiczu, klasyki, sztuki krytycznej, dzieł wybitnych oraz słabych), trzeba docenić jego wysiłki, których wynikiem jest całkiem spójna, miejscami rewelacyjna wystawa. Przede wszystkim bardzo efektowna, z klarownymi podziałami tematycznymi.

Perełką ekspozycji jest "Sala religijna". Oglądając ją, trudno uwierzyć zapewnieniom, że cała kolekcja była tworzona bez zamysłu. Jeśli tak, to ta część wystawy jest kuratorskim majstersztykiem. Zestawienie "Jasełek" Malczewskiego z "Pisuarem" Lutyńskiego jest demonstracją kuratorskiego dystansu i umiejętności zręcznego odświeżenia klasycznego malarstwa. Biel pisuaru wypełnionego siankiem, na którym spoczywa strusie jajo, znajduje odbicie w rozświetlonym żłóbku z wielkiego obrazu olejnego. Dalszy ciąg sali religijnej to naprzemienne klasyczne i współczesne Piety i Matki Boskie z Dzieciątkiem, czyli "Madonna" Katarzyny Górnej i "Supermatka" Elżbiety Jabłońskiej obok XVII-wiecznej ikony "Matki Boskiej Śnieżnej" i "Las Vegas" Roberta Rumasa - Madonny płaczącej monetami. Przedstawienia rozciągają się od sceny radości narodzin do żałoby po śmierci w "Matce z zabitym synem" Wróblewskiego. Uwieńczeniem tego pasażu ikonografii maryjnej jest fotografia Leszka Knaflewskiego stanowiąca połączenie ikon męskości: księdza i wojownika. Wyłaniające się z mroku gęsto rozmieszczone obiekty przywołują atmosferę kościoła i płynnie przechodzą w salę perwersyjną.

Każda sala wydaje się być budowana wokół jednego dzieła - klucza. W "Sali Perwersyjnej" jest to "Implantacja perwersji" Doroty Nieznalskiej, którą uzupełnia ciekawa kolekcja erotyków Jerzego Nowosielskiego. W sali aktu jest to "Łaźnia" Katarzyny Kozyry. A żeby do niej dojść, trzeba minąć serigrafie Warhola przedstawiające sceny homoerotyczne, sprytnie kontrujące rzeźby Igora Mitoraja. Nie da się ukryć, że Warhol w tej kolekcji gra tylko rolę dobrego nazwiska. Natomiast rzeźb promowanego w Polsce przez panią Kulczyk Mitoraja Leszkowicz nie tylko nie pominął, lecz uwieńczył sytuującą się na drugim biegunie sztuki ciała pracą Katarzyny Kozyry.

Z kolei kluczem do sali przedmiotu jest minimalizm. W prawie pustej przestrzeni obiekty prezentują się elegancko, ale od strony koncepcji panuje tu chaos. Zestawienie rzeźb Mirosława Bałki z fotografią "Schreibtisch", czyli papierowego biurka Thomasa Demanda spłaszcza ich znaczenie.

Co zaskakuje w kolekcji Grażyny Kulczyk? Nie ma żelaznych pozycji modnych kolekcji sztuki, czyli Sasnala, Maciejowskiego czy Bujnowskiego. Czy wynika to tylko z preferencji kuratora? Wciąż nie wiemy, co jeszcze kryje się w zbiorach, których ponad połowa nadal nie została zaprezentowana.

Towarzyszący wystawie katalog, choć rozpoczyna się pompatycznym zdaniem: "kolekcjonerstwo zaczyna się od namiętności i pasji", rzetelnie spełnia swoje zadanie opisowe i wyjaśniające, nie epatując akademizmami. Podaje jasną interpretację i stanowi klarowny wywód na temat koncepcji prezentacji. Potwierdza tym samym, że za dobrą wystawą nie muszą stać hermetyczne teksty bliższe naukowej książce. Natomiast szczegółowe opisy są niezwykle obecnie rzadkim ukłonem w stronę niewtajemniczonego widza.

Swoją kolekcją Grażyna Kulczyk wpisuje się w poznańską historię mecenatu zapoczątkowanego przez rodzinę Raczyńskich. Hrabia Edward Raczyński ufundował dla Poznania Bibliotekę i wodociąg. Stworzona pod koniec XIX wieku w pałacu w Rogalinie kolekcja sztuki to jeden z nielicznych w tamtym czasie na ziemiach polskich zbiorów budowanych z myślą o udostępnianiu publiczności. Grażyna Kulczyk zawsze podkreślała swój patriotyzm lokalny, teraz bezpłatnie udostępnia swoją kolekcję szerokiej publiczności, oswobadzając sztukę z muzealnych murów i przybliżając ją do przestrzeni rozrywki. Biorąc przykład ze swoich amerykańskich pierwowzorów, zapowiada otwarcie w Poznaniu pierwszego prywatnego muzeum pro publico bono.
Kolekcja Kulczyk spotyka się z krytyką innych kolekcjonerów, podważających wartość wybranych do niej dzieł wybitnych skądinąd artystów. Tym bardziej, że pani Kulczyk jest jedną z niewielu osób w Polsce, które stać na naprawdę największe aukcyjne rarytasy. Ona sama kokieteryjnie podkreśla, że prezentując własną kolekcję, ujawnia swoje wnętrze i zdaje się na osąd innych, ale tak naprawdę wie, że po prostu nie musi się przejmować krytykami.

Justyna Kowalska

Robert Rumas, Las Vegas, 2000, fot. Monika Branicka
Robert Rumas, Las Vegas, 2000, fot. Monika Branicka
Izabela Gustowska, Miłość i róża, fot GK Collection
Izabela Gustowska, Miłość i róża, fot GK Collection
Paweł Leszkowicz i portet Grazyny Kulczyk ofiarowany przez Andrzeja Starmacha, fot GB
Paweł Leszkowicz i portet Grazyny Kulczyk ofiarowany przez Andrzeja Starmacha, fot GB


Oczami Pawła Leszkowicza
A można było pójść na łatwiznę. Gdyby Grażyna Kulczyk poszła za ciosem i po latach zbierania dzieł sztuki sama zaprezentowała swoją kolekcję, choćby nawet posługując się przy tym kluczem chronologicznym, to wydarzenia z tego raczej by nie było. Nawet, jeśli weźmie się pod uwagę niewątpliwą jakość wielu zgromadzonych przez nią prac. Na szczęście kolekcjonerka zaufała Pawłowi Leszkowiczowi, kuratorowi i teoretykowi sztuki, który w należącym do niej Starym Browarze zrealizował już wcześniej bardzo interesującą wystawę "Miłość i Demokracja". Leszkowicz twórczo podszedł do powierzonego mu zadania i, jak się wydaje, z powodzeniem z niego wybrnął przez tematyczne uporządkowanie i sproblematyzowanie dość chaotycznej z pozoru kolekcji. Oczywiście, nie obyło się bez uproszczeń i kompromisów, jednak w wypadku tego typu zlecenia było to oczywiście nieuniknione.

Organizatorzy chwalą się, że otworzyli "wystawę wystaw". Rzeczywiście, każda sala tej ekspozycji mogłaby być samodzielną, całkiem ciekawą prezentacją, a właściwie jej zaczynem, bowiem mimo wszelkich ambicji problem zawarty w każdej z nich został jedynie zarysowany. Wyjątek stanowi chyba tylko "Sala religii", w której zawisły prace przede wszystkim podejmujące temat macierzyństwa, nie tylko Marii.

Wróćmy jednak do początku. Pierwsza sala to "biblioteka", którą Leszkowicz traktuje jako metaforę kolekcji. Wszystko się zgadza, przecież księgozbiór jest właśnie zbiorem znaczeń. A jednak trudno pozbyć się wrażenia, że coś tu nie gra. Czy naprawdę centrum tej ekspozycji musi tworzyć instalacja Andrzeja Szewczyka? Zwłaszcza, że wokół wiszą rewelacyjne zdjęcia różnych bibliotek autorstwa artystów, którym bliski jest model surowej, niemieckiej fotografii - Thomasa Ruffa, Candidy Hofer, czy Caio Reisewitza. Towarzyszy temu między innymi książka złożona ze szklanych stron Jana Berdyszaka, o której złośliwi mogliby stwierdzić, że wygląda, jakby służyła do kontemplacji brązowego kubika, na którym leży.

Piętro wyżej znajduje się bardzo profesjonalnie przygotowana "Sala aktu". Zgodnie ze wszystkimi teoriami o zawłaszczającym i uprzedmiatawiającym męskim spojrzeniu na kobiece ciało umieszczono na niej zarówno akademickie obrazy z końca XIX wieku, jak i "Łaźnię" Kozyry, która zajmuje znaczną część ekspozycji. Instalację Izabeli Gustowskiej zainstalowano w bardzo wysmakowany sposób w samym centrum pomieszczenia, nad wielką, mieszczańsko luksusową sofą. W jej wypadku znowu mogliby się pojawić złośliwi, którzy uznali by tę pracę za pełną prostego efekciarstwa i anachronicznych zabaw obrazem typowych dla "poznańskiej szkoły instalacji". Jednak bardzo ciekawy sposób, w jaki realizacja ta została zaprezentowana skutecznie zamyka im usta. Najciekawszym elementem tej części prezentacji jest jednak jej wstęp, w którym Leszkowicz umieścił serigrafię Warhola przedstawiającą dwóch chłopców, z których jeden radośnie liże ucho drugiemu, flankowaną przez dwie rzeźby Igora Mitoraja. Całość domyka anonimowa, typowa XIX - wieczna figurka nagiego mężczyzny. Dzięki temu zabiegowi Leszkowicz zawłaszczył hołubionego przez polskie elity rzeźbiarza, wkomponowując go w kontekst sztuki homoerotycznej, czemu zresztą dał już wcześniej wyraz w tekście publikowanym w "Obiegu".

Tuż obok, za lightboxem Laury Paweli "Gotowa do ataku", w sali tak zwanej "Rzeźby cielesnej" znajdują się między innymi niezwykle zmysłowe rzeźby Barbary Felender, będące fragmentami złączonych w akcie seksualnym ciał oraz "Szalona biała narzeczona" Aliny Szapocznikow, czyli młoda kobieta oparta o potężnego fallusa w stanie wzwodu. "Rzeźbiarki w swych dziełach odciskają rozkoszną i bolesną historię zmysłów" - pisze Leszkowicz. Nic dodać, nic ująć. Można jedynie zapytać, co na tej niezwykle organicznej i zmysłowo rozbuchanej wystawie robi sztywno stojąca i bezgłowa "Mała postać" Magdaleny Abakanowicz. Trzeba stwierdzić, że to bardzo niefortunny pomysł zestawiać ją z tak fantastycznymi, wręcz orgiastycznie empirycznymi pracami.

Wyżej znajduje się z kolei "Sala Przemiotu", sprawiająca wrażenie skonstruowanej trochę "na siłę". Leszkowicz bowiem za kryterium doboru prac obrał w jej wypadku prostą tematykę zwykłego, pospolitego przedmiotu. To niestety trochę za mało, bowiem co mają wspólnego obiekty Mirosława Bałki z dysfunkcyjną armaturą łazienkową Hadriana Pigotta, albo emballage Kantora z fotografią papierowej makiety biurka Thomasa Demanda? Trudno mi się również domyślić, co w tej sali robi obraz Antonia Tapiés. Umieszczone w takim kontekście prace bardzo ciekawych artystów niestety dużo tracą. Zwłaszcza obiekty Bałki wyglądają tutaj jak smutne, niepotrzebne graty pozbawione jakiegokolwiek ładunku symbolicznego. Szkoda, bo to bardzo ciekawe prace. Widać, że w tym temacie Leszkowicz czuje się najgorzej. W pustej sali, w kątach rozrzucono kilka przedmiotów, a wydawałoby się, że w "Sali Przedmiotu" powinno być dość tłoczno.

Znacznie lepiej jest w "Sali Mody". Ogromne zdjęcia dokumentujące akcje Vanessy Beecroft, futurystyczny performens Moriko Mori, fotografie ubrań Jadwigi Sawickiej, autokreacyjne autoportety Macieja Osiki oraz oczywiście "Schoe" Warhola, czyli jedna z jego słynnych grafik przedstawiających ozdobne buty na wysokim obcasie. W tle podniosła muzyka religijna z "Pure Gothic Style" Agaty Michowskiej. Tutaj pustka nie dziwi, jest raczej oznaką elegancji.

W drugiej części wystawy umiejscowionej w galerii Starego Browaru znajduje się natomiast "Sala Perwersyjna". Zawiera prace jedynie czworga artystów i być może właśnie dzięki temu jest najprecyzyjniej skonstruowana. Zdjęcia z cyklu "Implantacja perwersji" Doroty Nieznalskiej sąsiadują w niej z mało znanymi rysunkami Jerzego Nowosielskiego, na których nagie kobiece ciała są poddawane najbardziej wyszukanym męczarniom. Obok wisi rysunek Brunona Schulza z "Xięgi Bałwochwalczej". W taki oto sposób Leszkowicz dzięki Nieznalskiej znalazł doskonały sposób na bezpośrednie powiązanie seksu z władzą, czyli to, co sztuka krytyczna wałkowała od początku lat 90. Świetna wystawa.

Tuż obok znajduje się wspomniana wcześniej "Sala Religijna", w której obok "Jasełek" Malczewskiego wisi pisuar Lutyńskiego wymoszczony słomą, na której leży wielkie jajo. Z kolei obok XIX wiecznej ikony Matki Boskiej Hodegetrii zawisło zdjęcie półnagiej dziewczyny z dzieckiem na ręku, czyli "Madonna" Katarzyny Górnej, a naprzeciwko Matki Boskiej Śnieżnej z II poł. VII wieku tanim blichtrem emanuje płacząca monetami Madonna Rumasa, czyli instalacja "Las Vegas". Od kanonicznych przedstawień macierzyństwa Marii po przedstawienia krytykujące gadżetową dewocyjność, przez symbolikę prywatnego, matczynego heroizmu (Jabłońska) i tragedię masowych mordów (Wróblewski) - "Sala Religijna" prezentuje całe spektrum przedstawień macierzyństwa i związanej z nią ikonografii. Na sam koniec, jakby dla zaakcentowania i spuentowania tej prezentacji wisi zdjęcie przedstawiające uzbrojonego po zęby i zamaskowanego księdza - terrorysty autorstwa Leszka Knaflewskiego. No i już wiemy, po której stronie znajdują się sympatie kuratora, który w opisie tej wystawy pisze o dwóch typach przedstawień: kanonicznych i heretyckich.

Na ostatnim piętrze galerii znalazły się obrazy, które na wystawie kolekcji znaleźć się musiały: Kantor, Cybis, Czapski, Potworowski, Rosenstein... Dużo, dużo farby we wszystkich kolorach. Obok, w szpitalnie białym kubiku, w hermetycznych niemal warunkach wiszą reliefy Stażewskiego i obrazy Strzemińskiego, a nawet jeden niewielki format Opałki. W tak oto sprytny sposób Leszkowicz odpracował pańszczyznę, czyli zaprezentował to, czym tak naprawdę interesuje się najmniej. Widać, że doskonale się czuje poruszając tematy ciała, aktu i seksualności. Pozostałe tematy wyciska chyba jednak trochę wbrew sobie, takie to przynajmniej sprawia wrażenie. Jednak podsumowując, całość prezentacji kolekcji Grażyny Kulczyk wypadła doskonale, zważywszy na ograniczenia stojące przed jej kuratorem. Przecież nie mógł on ściągać prac z odległych krańców świata tak, aby pasowały do jego koncepcji, a jedynie porządkować gotową, ograniczoną rozmiarami, choć rzeczywiście bardzo dużą kolekcję. Warto zauważyć, że zrealizował to z ogromną swobodą i odwagą. Dlatego właśnie, dzięki niemu pierwsza prezentacja prywatnych zbiorów sztuki współczesnej jest bezprecedensowym wydarzeniem.

Marcin Krasny

GK Collection # 1. Wystawa sztuki z Kolekcji Grażyny Kulczyk, Stary Browar, Poznań, 18.03 - 17.06.07

Autoprtrety Macieja Osiki, Fot GB
Autoprtrety Macieja Osiki, Fot GB
Andy Warhol i Igor Mitoraj, Sala aktu, fot. GK Collection
Andy Warhol i Igor Mitoraj, Sala aktu, fot. GK Collection
Sala mody, fot. Monika Branicka
Sala mody, fot. Monika Branicka
Sala aktu, Młodzieniec, NN w głębi rzeźba Igora Mitoraja, fot GB
Sala aktu, Młodzieniec, NN w głębi rzeźba Igora Mitoraja, fot GB
Sala przedmiotu, fot Monika Branicka
Sala przedmiotu, fot Monika Branicka