Potrzeba Biennale. Konferencja w MN Warszawa

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

"Mamy wreszcie dwa biennale sztuki z prawdziwego zdarzenia" - takie hurraoptymistyczne stwierdzenie padło z ust jednego z dyskutantów, którzy zebrali się na zaproszenie "Arteonu" w sali kinowej warszawskiego Muzeum Narodowego. Obok Jarosława Lubiaka, Ryszarda Kluszczyńskiego i ustępującego w tym czasie dyrektora muzeum Piotra Piotrowskiego za stołem zasiadła reprezentacja poznańskiego miesięcznika o sztuce, którego redaktor naczelny, Piotr Bernatowicz, poprowadził dyskusję.

Czy w Polsce potrzebne jest biennale sztuki? Otwierające pytanie zdaje się zasadne na równi z pytaniami, czy w Polsce potrzebne są galerie, wystawy i sztuka w ogóle. Tak, biennale jest potrzebne! Nie trzeba było czekać długo, by Piotr Bernatowicz, streszczając swój artykuł z październikowego "Arteonu", stwierdził, że biennale stało się jedną z najlepszych i najefektywniejszych form promocji sztuki. W takim razie należałoby zadać pytanie, jakie biennale sztuki jest w Polsce potrzebne, a przy okazji - jakie potrzebne już nie jest i co trzeba zrobić, żeby z nim skończyć.

Daniel Knorr, "Skradziona historia - Statua Wolności", ul. Piotrkowska 37, Fot. Daniel Knorr
Daniel Knorr, "Skradziona historia - Statua Wolności", ul. Piotrkowska 37, Fot. Daniel Knorr

W dydaktycznym wstępie Piotr Bernatowicz opisał krótko historie biennale, a właściwie struktur, w jakich się ono kształtuje. Podając przykłady najstarszego biennale weneckiego, za nim mniej narodowego w charakterze biennale w Sydney i nomadycznych Manifesta, wskazał za René Blockiem trzy strategie działań, które przyjmują dziś te największe festiwale sztuki współczesnej. Mogło stać się to początkiem dyskusji o tym, jak zorganizować dobre biennale sztuki w Polsce. Niestety, dyskusja od tego momentu zaczęła grzęznąć w problemach często organizacyjnych związanych z Mediations Biennale. Nie ma się co dziwić, bo inicjatywa spotkania wypłynęła między innymi od organizatorów tego wydarzenia.

Pierwsze pytanie skierowane było do Ryszarda Kluszczyńskiego. Współtworzący z Tsutomo Mizusawą wystawę Beyond Mediations Kluszczyński wskazał problem hybrydalności biennale. Problem niezwykle ważny dla wydarzeń tego pokroju. Trzeba zadać sobie dziś pytanie, jak skonstruować biennale, by nie stało się ono miejscem nacjonalnego sporu i kolonialnych strategii, z drugiej zaś strony, by przy swojej wielokulturowości nie zaowocowało tylko miałkim współistnieniem wielu narodowych głosów, które co najwyżej mogą razić polisemią poruszanych tematów. Kluszczyński podkreślał, że w swojej wystawie problem starał się rozwiązać przez nawiązanie do transkulturowości. Istotne dla badań Wolfganga Welscha pojęcie opisuje współistnienie i przenikanie się kultur, które - inaczej niż w społeczeństwie multikulturowym - budują lokalność kultury, czerpiąc z "globalnego banku symbolicznego". Taka koncepcja mogłaby odwrócić standard wystawy, w której biorą udział artyści wielu narodowości, a jeden temat opracowywany jest z reguły z wielu lokalnych perspektyw, gdzie choćby minimalna relacja jest niwelowana przez lokalne aberracje.

W tym momencie Bernatowicz pyta o - zdaniem prowadzącego dyskusję kontrowersyjną - pracę Sell Tango. Dzieło to to wiele symultanicznych obrazów wideo, które dodawane są przez widzów, a kojarzone zgodnie z algorytmem wyznaczonym przez artystów. Zdaniem redaktora "Arteonu" praca Tango, zajmująca tak ważne miejsce w przestrzeni wystawy, może rodzić pytanie, czy nie jest to właśnie owa multikulturowość, współistnienie w separacji, a nie relacja i współpraca. Moim zdaniem - i tu się zgadzam z kuratorem wystawy - praca przez ów algorytm, który "dopasowuje" różne materiały wideo na zasadzie internetowej wyszukiwarki i tak zwanych tagów, staje się właśnie transkulturowa. Dzięki temu zabiegowi różne obrazy "uderzają" jeśli nawet nie w ten sam, to przynajmniej w podobnie brzmiący dzwon.

Białe flagi – Grzegorz Klaman, "Poddanie się", Biała Fabryka, ul. Piotrkowska 282, fot. Gabriela Płażewska
Białe flagi – Grzegorz Klaman, "Poddanie się", Biała Fabryka, ul. Piotrkowska 282, fot. Gabriela Płażewska

Następne pytanie - do Piotra Piotrowskiego. Proste: czy biennale to przestrzeń dla sztuki krytycznej? Prosta też odpowiedź: - Tak. Ale dalej padają już konkrety, które wydają mi się rudymentarne dla konferencji. Piotrowski przytacza dane: w 2009 roku na świecie zorganizowano 176 biennale! W takiej sytuacji trzeba się zastanowić nad całą konstrukcją wystawiennictwa na biennale. Niczym nowym, zdaniem Piotrowskiego, jest nie retrospektywny, ale raczej prospektywny charakter wystaw towarzyszących biennale. Dalej zadaje (sam sobie) pytanie, czy "pro" może być krytyczne. I szybko odpowiada, że i owszem, a krytyka ta może budować rodzaj politei sztuki, która zastanowi się nad nową konstytucją polityczną świata. Życzenie godne sztuki zaangażowanej, ale ciężko zanegować tę rolę sztuki krytycznej, która w globalnej skali może mieć bardziej doraźne znaczenie, a na pewno głośniejszy oddźwięk. Wypowiedź kończy bardzo trafna uwaga, że choć biennale może być krytyczne, tak jak to ma miejsce co dwa lata w Stambule, to przecież w mnogości tego rodzaju wydarzeń jest też miejsce na biennale nastawione turystycznie.

W tym momencie za sprawą Jarosława Lubiaka akcent przenosi się na łódzkie biennale. Jego wypowiedź dotyka zarówno tematu ingerencji sztuki w sferę publiczną, czyli ulicę Piotrowską w Łodzi, jak i problemu funduszy: państwo i miasto niechętnie wykładają pieniądze ze swojej kasy, a jeśli już, to bardziej na promocję miasta niż na działalność kulturalną. W efekcie centrum handlowe z galerią MS2 wchłonęło jakby kulturalną sferę Łodzi, a Piotrkowska straciła jakikolwiek poza konsumpcyjnym status. Władze w Łodzi owszem, mają Fokus Biennale na względzie, ale nie tak znowu bezinteresownie. Bo w zamian za pieniądze wypadałoby przecież ładnie artystycznie się do władz uśmiechnąć, a przynajmniej zadbać o to, by biennale promowało miasto.

Tu w słowo mówcy wchodzi Adam Klimaczak, który wskazuje na brak kuratorsko-instytucjonalnych ingerencji w biennale. Artyści stali się w Łodzi sami kuratorami swoich przedsięwzięć, co jest swoistym sprzeciwem wobec konsumpcyjnych roszczeń państwowego mecenasa. Nawiązując do Konstrukcji w Procesie, która była oporem wobec zastanej sytuacji, przyznał, że biennale właśnie w tej bezkuratorskiej formule może stać się adwersarzem nowej, ale też w pewien sposób opresyjnej rzeczywistości.

Dyskusja powoli przeskoczyła na temat Mediations Biennale, a właściwie jednej pracy: Poznań to nie firma kanadyjskiej artystki, Michelle Terran. Tu dyskutanci naświetlili tylko jeden problem, a wniosek był prosty i oczywisty: komu jak komu, ale władzom miejskim do jakiegokolwiek zrozumienia dla sztuki daleko. Zanim dyskusja nabrała lokalnego zabarwienia, wypowiedziały się dwie redaktorki "Arteonu": Sabina Czajkowska i Monika Szmyt. Obie, odrywając się od tematu polskiego biennale, nakreśliły koncepcję o metastrategiach organizacyjnych, które warto przemyśleć, organizując biennale. Po pierwsze, balans między regionalnością a światowością , który według Aliny Czajkowskiej powinien być bardzo precyzyjnie wyważony. Biennale to nie ucieczka w multikulturowość, która sprowadza się do globalnego miszmaszu, ukrywającego brak konkretnego pomysłu na wystawę.

Zorka Wolny i Anna Szwajgier,
Zorka Wolny i Anna Szwajgier, "Łódź - epopeja miasta", performance przy współpracy z łódzką orkiestrą filharmoniczną, ul. Piotrkowska, fot. Gabriela Płażewska

Myślę, że dużo w tym racji, bo tak jak jest miejsce na biennale prowodzowskie i to bardziej krytyczne, tak też jest miejsce na biennale transkulturowe i to etnicznie zakorzenione w sztuce danego obszaru.

Dalej dyskusja przybrała charakter personalny i bardziej przypominała gorzkie żale niż merytoryczną dyskusję. Jest to jednak nieunikniony etap każdej dyskusji na temat mecenatu państwa, jego traktowania sztuki jako czegoś niezbyt sercu miłego, na co pieniądze daje się niechętnie albo wcale (bo nie ma), a jeśli już to obwarowane klauzulą "płacimy i wymagamy". Było dużo żalów o milczenie mediów, ale tak już jest, że tego typu wydarzenia mniej je ciekawią niż skandaliki na planie byle serialu i trzeba o tym pamiętać. Wina nie leży tylko po stronie gazet, które po prostu traktują każdy temat merkantylnie, ale też samych organizatorów - dziś trzeba zadbać o medialną oprawę wystawy na równi z organizacyjną.

Jakie zatem ma być biennale? Trochę lokalne, trochę globalne? Trochę popowe, trochę alternatywne? Trochę krytyczne, trochę łatwe do przełknięcia?

Ma być, mówiąc za Moniką Szmyt, świętem sztuki. A święto sztuki to nie tylko wystawy, ale panele dyskusyjne, warsztaty i bogata otoczka, która wyciąga biennale ze starego schematu. Dobre biennale to takie, którego organizatorzy na równi z poziomem artystycznym zadbają o zaplecze finansowe oraz o reklamę i promocję, która coraz wyraźniej staje się piętą achillesową wydarzeń tego typu w Polsce.

Jakie biennale jest Polsce potrzebne? Biennale, które wreszcie pokaże, że i u nas można robić wystawy na światowym poziomie. Światowym w takim sensie, że dotyka problemu politei artystycznej wspominanej przez Piotrowskiego. W Polsce potrzeba biennale, ale w liczbie mnogiej, co zresztą jak na razie nam się udaje. Potrzeba miejsca na promocję tutejszej sztuki i artystów w projektach międzynarodowych oraz nagłaśniania problemów lokalnych w przestrzeni ogólnej. Żadna konferencja nie odpowie na pytanie, jak zrobić dobre biennale. Ale już sam fakt podjęcia dyskusji jest znaczący i wskazuje potrzebę rozwoju tej formy działań. Na przemyślenia jest czas, bo biennale i w Łodzi i w Poznaniu dopiero za dwa lata, ale jak powiedział Tomasz Wendland, organizator Mediations Biennale, festiwal to właśnie te dwa lata przygotowań. To od nich zależy, jak wyglądać będą łódzkie i poznańskie biennale A.D. 2012.

Czy w Polsce potrzebne jest biennale sztuki?, panel dyskusyjny, Muzeum Narodowe, Warszawa, 14.10.2010

Via Lewandowsky, "Życie ulicy", ul. Piotrkowska 164, fot. Gabriela Płażewska
Via Lewandowsky, "Życie ulicy", ul. Piotrkowska 164, fot. Gabriela Płażewska