Piękni geje w Muzeum Narodowym

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.
Piękni geje w Muzeum Narodowym
PLAKAT WYSTAWY

Wystawa Ars Homo Erotica wzbudziła kontrowersje jeszcze przed oficjalnym otwarciem. Jak można się było spodziewać pomysł, aby przedstawienia miłości homoseksualnej umieścić w przestrzeni publicznej - w szacownych murach Muzeum Narodowego w Warszawie - niektórzy uznali za co najmniej niewłaściwy. Dodatkowo, jak stwierdził kurator Paweł Leszkowicz w rozmowie z pismem „The Art Newspaper", katastrofa smoleńska i związany z nią wybuch patriotyzmu wzmocniły środowiska prawicowe, w związku z tym było trudno przewidzieć co się wydarzy, gdy wystawa zostanie otwarta. Rzeczywistość okazała się mniej groźna od wyobraźni i poza protestami kilku konserwatywnych polityków nie wydarzyło się nic specjalnego. Nie pojawiły się ani masowe protesty, ani indywidualne akty dywersji.

Można się jednak zastanawiać, czy napięta atmosfera wokół projektu i antycypowana przez kuratora skala społecznego oporu nie wpłynęły na ostateczny kształt wystawy. Oglądając Ars Homo Erotica miałam wrażenie, że oglądam jakąś wygładzoną i zaskakująco tradycyjną wizję nieheteronormatywnej erotyki. Wizję, w ramach której eksponuje się głównie to, co estetyczne, atrakcyjne i miłe dla oka, reprodukując przy tym relacje władzy zakorzenione w dominujących dyskursach płci i seksualności. Zupełnie tak, jakby wystawa zrobiona była z myślą o widzu, którego należy nie tylko wyedukować, ale i ugłaskać, uważając przy tym, aby go nie odstraszyć nazbyt głęboką eksploracją tabu.

Kurator wystawy wystąpił w roli poszukiwacza skarbów, który odkopuje i oczyszcza z patyny ukryte dotąd wizerunki i treści, a następnie prezentuje owe skarby zgodnie z myśleniem o sztuce w kategoriach linearnych - od antyku do współczesności. Paweł Leszkowicz opisywał swoją pracę w kategoriach „kuratorskiego śledztwa". Jego celem było wydobycie z przepastnych zakamarków muzeów zapomniane dzieła oraz artystów, których prace nie były dotąd interpretowane przez pryzmat teorii queer. Zabrakło mi jednak kuratora-krytyka, który odsłania mechanizmy władzy wpisane w erotykę i ciało, oraz hierarchie istniejące także w obrębie grup wykluczonych.

Wystawa spotkała się z bardzo pozytywnym odbiorem, więc może przyjęta przez twórców strategia jest słuszna? Może po polu minowym, jakim jest polska kultura należy poruszać się w sposób przewidywalny i nie zapuszczać się za daleko na margines, szczególnie wtedy, gdy temat jest kontrowersyjny z definicji? Może rzeczywiście należy się cieszyć - jak to czyni większość krytyków piszących na ten temat - że taka wystawa w ogóle mogła się w Polsce odbyć i to na dodatek w Muzeum Narodowym? Może z uwagi na historyczno-kulturowe zapóźnienia musimy przejść teraz w przyspieszonym tempie przez wszystkie etapy - najpierw cierpliwie wydobywać z niebytu, eksplorować i ostrożnie wprowadzać do mainstreamu poszczególne dzieła sztuki, a dopiero potem poddawać je krytyce, obnażać i bezlitośnie dekonstruować? Być może tak. Jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Ars Homo Erotica odtwarza w gruncie rzeczy zasadnicze elementy dominującego dyskursu tożsamości płci, zamiast poddać krytyce podstawy, na którym ów dyskurs się opiera. Powielenie owo następuje już na poziomie układu całości. W opisach autorstwa Pawła Leszkowicza pojawia się co prawda pojęcie płynnej tożsamości oraz stwierdzenie, iż ową tożsamość konstruuje się społecznie w ramach wyobrażenia o binarności i komplementarności płci. Nie przeszkadza to jednak autorowi koncepcji wystawy w odtworzeniu owego dyskursu poprzez wyznaczenie lesbijkom i osobom transpłciowym oddzielnych sal: „Imaginarium lesbijskiego" i „Transgender". Wygląda na to, że nawet w ramach środowisk dyskryminowanych przez mainstream istnieje jasna hierarchia, dziwnie podobna zresztą do hierarchii obowiązującej w dyskursach głównego nurtu, gdzie kobiety i osoby, których tożsamość wymyka się binarnym podziałom spychane są na margines. Homo erotica okazuje się być rodzaju męskiego, a wśród pokazanych dzieł królują męskie ciała, mężczyźni jako artyści i bohaterowie kulturowych mitów, podczas gdy temu, co nie-męskie wyznaczono osobne miejsce.

Oczywiście, można ów zarzut uznać za bezpodstawny, stwierdzając po prostu, że w przepastnym magazynie Muzeum Narodowego nie ma zbyt wielu dzieł, które zaliczyć by można do „Lesbijskiego Imaginarium", czy tym bardziej sekcji „Transgender". Wciąż jednak pozostajemy bez odpowiedzi, dlaczego nadrzędnym kryterium podziału ma być płeć biologiczna? Dlaczego bezrefleksyjnie odtworzono patriarchalny porządek, w ramach którego to, co męskie staje się neutralne, podczas gdy to, co kobiece, bądź umykające binarnemu podziałowi musi być wyraźnie wydzielone i nazwane? Może należałoby wystawę nazwać po prostu „męskie ciała", albo „akt męski od antyku do współczesności" i mielibyśmy problem z głowy? Obawiam się, że niekoniecznie, bowiem autorzy wystawy nie problematyzują też relacji władzy zakodowanej w wizerunkach pięknych nagich ciał, władzy patrzącego, która eliminuje chorobę i starość, wypycha fizyczną niedoskonałość poza margines widzialnego. Homoerotyczna sztuka przesycona tęsknotą za młodością, niepokalaną powierzchnią świeżych pośladków i ostrą linią szczęk, okazuje się w gruncie rzeczy bliska mainstreamowym wyobrażeniom idealnej męskości i podobnie jak owe wyobrażenia, odtwarza - często nieświadomie - podziały związane z fizyczną sprawnością, rasą czy klasą. Niestety, autorzy wystawy nie dotykają tej kwestii, skupiając się raczej na podkreślaniu historycznej ciągłości wyobrażeń męskiego pożądania w sztuce. Nawet wówczas gdy prace mają pewien potencjał rozsadzenia sztucznie homogenicznej wizji uniwersalnego homo erotica - jak w przypadku ciekawych skądinąd obrazów z okresu PRL-u - ich interpretacja podporządkowana zostaje nadrzędnej zasadzie tropienia ukrytych, zakodowanych śladów homoseksualnego pragnienia. W podobny sposób zubożona interpretacyjnie została część poświęcona Św. Sebastianowi. Pomysł jako żywo przypomina quiz z pewnej kolorowej gazety, gdzie zdjęcia panów obdarzonych niezbyt gustownymi blond fryzurami opatrzono pytaniem: „Gay or German?". Tu mamy nieco ciekawszą wersję, czyli: „Catholic or gay? Or both?" co nie zmienia faktu, iż wielość potencjalnych odczytań sprowadzona została do banalnego w gruncie rzeczy pytania, które wizerunki katolickiego świętego można uznać za homoerotyczne.

Tymczasem niektóre fragmenty wystawy domagają się wręcz głębszej refleksji nad tym, kto, w jaki sposób i na jakich warunkach ma prawo przedstawiać, obnażać, kupować piękne nagie ciała, a komu owo prawo nie przysługuje. Mam tu na myśli nie tylko męskie akty, które wyszły spod ręki kobiety, nie mającej w XIX wieku prawa do oglądania, a tym bardziej przedstawiania męskiej nagości, wyposażyła swoich modeli w czerwone przepaski, zasłaniające potencjalny przedmiot pożądania. Historia Ganimedesa porwanego przez boga w postaci orła, może być interpretowana nie tylko jako sposób na kodowanie w sztuce nieakceptowanych społecznie treści, ale też jako reprezentacja przemocy seksualnej w ramach homoerotycznego imaginarium. W grecką wizję związków pomiędzy mężczyznami, idealizującą relację między dojrzałym mężczyzną i chłopcem wpisana jest erotyzacja nierówności społecznych, co każe zapytać w jaki sposób ideał ten realizowany jest dziś, w epoce indywidualizacji i neoliberalnego wzorca relacji międzyludzkich opartych na balansowaniu korzyści i kosztów? Niestety, ani w opisach towarzyszących pracom, ani w materiałach umieszczonych na stronie internetowej muzeum, podobne pytania się nie pojawiają. Co ciekawe, oprowadzając po wystawie potencjalnych widzów Paweł Leszkowicz zauważa, iż tradycyjnie modelami malarzy byli robotnicy, chłopi i żołnierze, jednak nie rozwija tej myśli, skupiając się głównie na podkreślaniu jak wiele homoerotycznych obrazów udało mu się w Muzeum odnaleźć (http://www.obieg.pl/obiegtv/18068). Zupełnie pominięto też kilka istotnych wątków, obecnych we współczesnej homo erotica takich jak sadomasochizm, czy fetyszyzm. Izabela Kowalczyk w swej - generalnie pozytywnej - recenzji z wystawy wspomina, że brakuje choćby wzmianki o Robercie Mapplethorpie, ale lista pominiętych nazwisk i nurtów jest znacznie dłuższa. Można oczywiście powiedzieć, że żadna wystawa o charakterze przeglądowym (a z taką mamy w tym przypadku do czynienia) nie jest i nie może być wyczerpująca. W efekcie jednak wizja homoseksualnej erotyki, która wyłania się z wystawy pozbawiona jest pazurów, układa się w odwróconą wersję heteroseksualnego romansu, z nieodłącznym motywem uwiedzenia (część poświęcona Ganimedesowi), seksualnego spełnienia (np. praca Adama Adacha) i cierpienia, jako nieodłącznie splecionego z pożądaniem (Św. Sebastian szczególnie w interpretacji Stasysa Eidrigeviciusa czy Karola Radziszewskiego). O ile wystawa Ars Homo Erotica jest nie do przecenienia jako rodzaj politycznej wypowiedzi, to jednak nie wydaje się by rzeczywiście była wydarzeniem przełomowym, po którym - jak stwierdził dyrektor Muzeum Narodowego Piotr Piotrowski - zmieni się nie tylko ta instytucja, ale także całe miasto i cały kraj.

Piękni geje w Muzeum Narodowym
PLAKAT WYSTAWY