Rykoszetem w miasto. ArtBoom po raz drugi

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.
MACIEJ KURAK, FOT. WERONIKA SZMUC
MACIEJ KURAK, FOT. WERONIKA SZMUC

Kiedy w ubiegłym roku ArtBoom Tauron Festival (wtedy jeszcze pod nazwą ArtBoom) wkraczał na krakowską scenę artystyczną, został obdarzony kredytem zaufania, który zwyczajowo udzielany jest wszystkim debiutantom. Impreza zebrała bukiet recenzji, gwiazdy polskiej sztuki współczesnej odcisnęły swój ślad w tkance miasta, a mieszkańcy przez dwa tygodnie mieli szansę dowiedzieć się, czym jest przestrzeń publiczna i jak można ją kształtować. Po roku przyszedł czas na drugą edycję. Tym razem już bez taryfy ulgowej, za to z pełną weryfikacją sukcesów i porażek.

Na tegorocznych materiałach promocyjnych znalazł się trójkąt o bokach opisanych hasłami artysta - dzieło - odbiorca. Kompozycja nawiązuje do najprostszego modelu komunikacyjnego, do triady: nadawca - przekaz - odbiorca. Jak deklarują organizatorzy, refleksja nad porozumiewaniem ma być myślą przewodnią festiwalu. Czy sztuka może być medium, kto może się nim posługiwać i do kogo jest w stanie dotrzeć za jego pomocą? Jednak nie wiem, czy to przypadek, czy też celowy, ironiczny zabieg twórców: projekt niezwykle celnie punktuje jeszcze jeden, nieco mniej zaszczytny wymiar festiwalu. Artysta - dzieło - odbiorca: niby wszystko razem, a jednak osobno; niby się przenika, a jednak nie łączy; niby ma być dialog, a jednak jest cisza.

ROZALIA KOSTKA, NON KRAKÓW, FOT. WERONIKA SZMUC
ROZALIA KOSTKA, NON KRAKÓW, FOT. WERONIKA SZMUC

Artysta - nadawca
O ile podczas pierwszej edycji festiwalu nacisk położono na prezentację twórców rodzimych, o tyle w tym roku proporcje między tym, co polskie i tym, co zagraniczne rozkładają się raczej równomiernie. Do udziału zaproszono twórców mniej rozpoznawalnych i jest to chyba zwrot w dobrą stronę - odchodzenie od formuły, która przypomniała odrabianie lekcji ze znajomości repertuaru polskiej sztuki współczesnej w stronę rzetelnego researchu i upowszechniania jego efektów. Nie ograniczono się do bezpiecznej i sprawdzonej Europy Zachodniej, ale udzielono głosu również tym, którzy tworzą na terenach powszechnie uważnych za artystyczną ziemię jałową - czyli Białorusinom (Siergiej Shabotin) oraz Izraelczykom (Ben Guy Nar). W doborze twórców polskich w tym roku postawiono na zręcznych sztukmistrzów, na tych, co to z widzem grę prowadzą i w matnię go wiodą - czyli - żeby wymienić najbardziej rozpoznawalnych: Roberta Kuśmirowskiego, Cezarego Bodzianowskiego i Grzegorza Drozda.

Różnorodność nadawców skutkuje rozmaitością w sposobie formułowania przekazu. Daje się odczuć rozdźwięk między podejściem polskich i zagranicznych twórców do miejsca, w którym ich prace mają być prezentowane. Artyści zagraniczni swoje prace do przestrzeni publicznej wprowadzają, wybierając miejsca nie ze względu na ich charakter i symbolikę, lecz walory ekspozycyjne. Natomiast artyści polscy starają się dzieła z tej przestrzeni wyprowadzić, przepracować konteksty i zaprezentować odbiorcy ostateczny efekt. Takich prac - przemyślanych, kontekstualnych w ubiegłym roku było więcej. Szkoda, że ta idea gry z miejscem, miastem i widzem została w tym roku nieco zarzucona.

KARIM SEILER, FOT. WERONIKA SZMUC
KARIM SEILER, FOT. WERONIKA SZMUC

Dzieło - przekaz
Jak czytamy w tekście zamieszczonym w materiałach promocyjnych festiwalu, ArtBoom to eksplozja stuki współczesnej w przestrzeni publicznej. W tym roku odłamki eksplozji są wyjątkowo duże i wyjątkowo barwne. Od realizacji nawiązujących do tradycji samego miasta (Kobasa Laksy LikeKonik stanowiący modernizację miejskiej legendy), poprzez te wpisujące się w szerszą tradycję polskiej kultury (Janka Simona Bzik tropikalny odwołujący się do twórczości Witkacego i polskich międzywojennych marzeń o kolonializmie), po ponadnarodowe nawiązania do Chopina (Kula satelitarna i Przystanek Aleksandra Janickiego umożliwiające odsłuchiwanie dzieł Chopina w chwilach wytchnienia). Mamy parę prac grających z krytyką instytucjonalną (Store Sergey'a Shabohina, Bunker Cezarego Bodzianowskiego, Adin Dwa Tri Macieja Kuraka) oraz prace akcentujące czarną kartę najnowszych dziejów Krakowa, czyli przebudowy i modernizacje (Roberta Kuśmirowskiego Makieta projektu rozbiórki oraz Lem Monument grupy Raumlaborberlin). Gdzieś między tymi trzema tematami plasują się prace o wymiarze „ogólnym", podejmujące uniwersalne tematy, takie jak przestrzeń, komunikacja, interakcja (Hypnos Kerima Seilera i Listy do brata Grzegorza Drozda). Mimo, że każdy z tych tematów jest istotny i warty uwagi, odbiorcy nastawieni na bardziej ambitne realizacje nie znajdą w programie festiwalu zbyt wiele dla siebie. Twórcy i organizatorzy postawili w tym roku na zabawę optyczną, zapełniając place i skwery wielkogabarytowymi, przyciągającymi uwagę konstrukcjami, które cieszą oczy, głównie te dziecięce.

Hojnie szafująca deszczem czerwcowa pogoda zmusiła organizatorów do przeniesienia akcji Grzegorza Drozda Listy do brata na ostatni dzień festiwalu. W ten sposób ArtBoom zyskał spektakularny finał. W samo południe na zdziwionych krakowian spadły tysiące białych kartek - listów zza więziennej bramy. Świetny pomysł - nawiązujący do komunikacyjnej idei festiwalu, dający możliwość wypowiedzi środowisku na codzień pozostającemu w izolacji tak fizycznej, jak i społecznej - i równie dobry oddźwięk. Listy pozostały na ulicach do późnego wieczora i mimo narastającej na nich warstwy kurzu i brudu były podnoszone i odczytywane przez przechodniów.

KOBAS LAKSA, LIKEKONIK, FOT. WERONIKA SZMUC
KOBAS LAKSA, LIKEKONIK, FOT. WERONIKA SZMUC

Odbiorca (sztuki i komunikatu)
Termin „przestrzeń publiczna" jest pojęciem, które od częstego używania stało się niemal przezroczyste. ArtBoom ze swymi założeniami mógłby stać się okazją do jego redefinicji czy uściślenia. Na fali demokratycznego huraoptymizmu przestrzeń publiczną kojarzymy z miejscem, które nie należąc do nikogo osobiście, należy do wszystkich. Wobec czego jest miejscem wspólnym, neutralnym, obszarem interakcji i ścierania się postaw. Jednak w praktyce wygląda to nieco inaczej. Nie ma przestrzeni neutralnej. W przypadku festiwalu jest przestrzeń miejska i przez miasto udostępniana. Są dyżurne dzielnice i dyżurne place do prezentowania sztuki. Dylemat czy prezentować dla wielu, tam gdzie prace ma szansę zobaczyć jak najwięcej osób, czy też dla mniej licznych, ale w miejscach, gdzie prace mogą wywołać większy oddźwięk, w dzielnicach i miejscach mniej reprezentacyjnych, wygrała opcja pierwsza - prezentować dla wielu. Sztukę, która miała wyjść poza galerie i muzea, prezentuje się na zieleńcu pod Wawelem, naprzeciwko ASP, obok Instytutu Historii Sztuki i w Muzeum Narodowym. To może najostrzejsze przykłady, ale pozostałe prace prezentowane są również w obrębie Starego Miasta i Kazimierza, czyli dzielnic, które zwyczajowo nastawione są na ekspozycję i odbiór sztuki.

W mieście takim, jak Kraków, prace nikną. I paradoksalnie - im są większe, im bardziej spektakularne, tym łatwiej im się wtopić w jarmarczny, turystyczny pejzaż. Ludziom realizacje ArtBoomu mylą się z obchodami Roku Chopinowskiego, a Rok Chopinowski z kampanią reklamową. W tym roku organizatorzy zdecydowali się umieszczać obok prac naklejki podające jej tytuł, autora i informujące, że jest ona jedną z ArtBoomowych realizacji. Ale naklejki jakoś oczom przechodniów umykają, podobnie jak plakaty oszczędnie rozwieszane na przystankach i billboardach. Wśród pytanych przeze mnie osób niewiele potrafiło powiązać nazwę festiwalu z prezentowanymi w Krakowie pracami. Organizatorzy proponują ciekawy cykl spotkań i oprowadzań, tylko, że zachodzi tu podobny problem, jak w przypadku całego festiwalu - informacja o nich dociera do zbyt wąskiego grona. To znaczy wiedzą Ci, którzy i tak wzięliby w nich udział i dla których sztuka współczesna nie jest anonimowym obszarem. Więc to, co miało być egalitarne, staje się znowu elitarne i przeznaczone dla „środowiska". Sztuka jest dla wszystkich, ale wnikliwy i głęboki odbiór tylko dla nielicznych. Czyli jak na szkolnej wycieczce - dzieci z muzeum pamiętają tyle, że pani przewodnik miała dziwny mundurek i można było ślizgać się w kapciach po posadzce.

W tym roku do programu wydarzeń towarzyszących włączono konkurs Fresh Zone przeznaczony dla młodych twórców. Jako jego wynik uzyskano zestaw prac zaskakująco świeżych, kipiących energią, inteligentnych i zadziornych. Prac może mniej spektakularnych niż te wpisane w podstawowy program festiwalu, lecz dużo bardziej wymownych. Wyrastających z atmosfery i historii miejsc, w których są prezentowane, wyśmiewających krakowskie wady, punktujących problemy, wskazujących rozwiązania. Zrealizowana w ramach konkursu praca Eweliny Woźniak-Szpakiewicz Dobry Inwestor, przemieniająca plac Wolnica w plac budowy, wywołała falę protestów wśród mieszkańców. Krakowianie oburzeni wizją blokowiska w centrum Kazimierza reagowali spontanicznie dzwoniąc do gazet, zapowiadając protesty, oburzając się na politykę urbanistyczną Krakowa. Myślę, że właśnie taki sposób myślenia o twórczości w przestrzeni publicznej - jako o zjawisku prowokującym, pobudzającym do reakcji - powinien wskazywać kierunek rozwoju festiwalu.

Bo taka impreza z pewnością jest Krakowowi potrzebna. Jej festiwalowej atmosferze i rozmachowi, wachlarzowi wydarzeń towarzyszących nie można niczego zarzucić. Istnieje jednak potrzeba gruntownego zastanowienia się nad tym, jak i do kogo chcemy mówić. Bo inaczej przekaz ginie w ulicznym szumie docierając do odbiorcy w okrojonej, zniekształconej formie.

ArtBoom Tauron Festiwal, Kraków, 11-27.06. 2010

W tym temacie czytaj także:
Paulina Olszewska, ART BOOM, czyli jak miasto Kraków sztuką zbombardować próbowano
Justyna Nowak, List do przyjaciela z prowincji o tym, że nie ma już sztuki, jest za to Wschód Sztuki

Na froncie: Grzegorz Drozd, Listy do brata, Fot. Weronika Szmuc [fragment]