"Zachody" Bianki Rolando

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.
Bianka Rolando wypowiada się w dwóch rodzajach

Bianka Rolando wypowiada się w dwóch rodzajach mediów - literatury i sztuk wizualnych. Woli nie wiązać się z jedną domeną sztuki i swoją twórczość osadza w specjalnie do tego stworzonym obszarze określonym mianem Repubblica Bianka 1. Co jest przedmiotem działalności artystycznej Bianki Rolando? W swojej sztuce poszukuje języków metafizycznych 2 - pisze artystka. W oparciu o te słowa i doświadczenie kolejnych prezentacji można ukuć stwierdzenie, że Biankę interesuje przekładanie swojego osobistego przeżywania świata na różnorodne języki sztuki. Efekty tego procesu podaje widzowi do kontemplacji i pozwala wynieść z nich, co tylko zechce. Taką też taktykę zastosowała w Zachodach. Możliwość rozległej i zróżnicowanej interpretacji jest pociąga, powoduje jednak także zagubienie odbiorcy, któremu nie dostarczono odpowiedniej liczby tropów.

Dość niejasna jest sama istota wystawy, o co zdaje się pytać także tekst jej towarzyszący: Być może bohaterem zachodów jest czas, który naprawdę się nie odbył i miejsce, którego nigdy nie było; Możliwe, że siłą wystawy jest jej radykalna nostalgiczność 3. Rzeczywiście jest to możliwe, jednak najbardziej prawdopodobne wydaje mi się, że autor tekstu dzielił uczucie, które i mi towarzyszyło przy pierwszym podejściu do pisania tej recenzji. Chcąc wyodrębnić meritum prezentacji, łapałam się na zgubnej poetyzacji tematu i nadawaniu sensów zdecydowanie „na wyrost". Poza tym wystawie można było przypisać tak wiele znaczeń, jak wiele istnieje sposobów na opowiedzenie o specyfice indywidualnego poznania. Doprowadziło to do dosyć niebezpiecznej sytuacji, kiedy zbiór pojęć, do których odsyła wystawa, jest tak pełen, że równie dobrze mógłby być pusty.

Bianka Rolando wypowiada się w dwóch rodzajach

Wystawa rozgrywała się w niewielkim boksie wybudowanym specjalnie na tę okazję z ruchomych ścian. Cała przestrzeń poprzedzielana kolejnymi ściankami pomalowana została na czarno i oświetlona tylko jednym rzędem stłumionych świateł skierowanych na obiekty. Ciemny pokój miał się zapewne stać obszarem sprzyjającym intymnej wymianie pomiędzy oglądającym a oglądanym. W tym też pomieszczeniu zawisło na różnej wysokości dziewięć fotografii przedstawiających bajroniczne, na pierwszy rzut oka niepowiązane ze sobą sytuacje. Fotografie stały się głównym bohaterem wydarzenia lub raczej mogły się nim stać, gdyby nie kalafonia rozsypana na pokrytej czarną folią podłodze. Momentalnie pochłonęła całą moją uwagę, gdyż nijak nie potrafiłam zrozumieć gestu umieszczenia jej w tej przestrzeni. Być może fotografie faktycznie potrzebowały jakiegoś kontrapunktu, z którym nawiązałyby wizualny dialog i stworzyłyby pole, gdzie możliwe stałoby się owo doznanie, o jakie chodziło autorce, jednak rozkruszona na posadzce kalafonia nie podołała temu zadaniu. Właściwie nie wiem, czy problem tkwił w samym materiale, czy raczej w sposobie jego użycia. Kalafonia, jako pochodna żywicy, pobudziła mnie natychmiast do szukania odnośników w symbolice. Jak się potem okazało, zupełnie niesłusznie, gdyż żywicy jako takiej nie nadaje się żadnych znaczeń symbolicznych. Użycie jej tylko z powodu koloru (który w istocie przypomina barwy zachodzącego słońca) wydawało mi się zbyt trywialne, a ponadto sprowadzałoby substancję do niewdzięcznej roli rekwizytu. Moje skonfundowanie zauważyła zapewne pani pilnująca wystawy, gdyż podeszła i poinformowała mnie, że kalafonia miała imitować słońce, które zamiast zajść jak to zwykle bywa, spadło na ziemię i się roztrzaskało. Sądzę, że była to raczej swobodna interpretacja pracowniczki Arsenału, aniżeli zamysł autorski, jednak w banalności tej metafory kryła się tak rozbrajająca prawdziwość, że nagle zauważyłam, co utrudniało mi odbiór całości. Otóż ogół zawierał w sobie coś ze sztuczności specyficznej dla szkolnych inscenizacji. Ścianki, czarna folia, kalafonia bardziej udawały istnienie, niż faktycznie funkcjonowały jako przedmioty użyte w instalacji. Problem z tą nieszczęsną kalafonią polegał też prawdopodobnie na tym, iż było jej właśnie tyle, że zdawała się jedynie imitować swoją obecność. Może bytująca w większej ilości, utrudniającej przemieszczanie się, przez oczywistą nachalność osiągnęłaby status elementu wystawy. W stanie obecnym rozrzucenie jej było swoistym bon gest rujnującym sytuację.

Przez ten zabieg zatracił się także potencjał prezentowanych fotografii. A były one moim zdaniem najmocniejszym punktem wystawy. Dokładnie rzecz ujmując, były to wydruki, do których rzeczywiste fotografie posłużyły jedynie za matryce. Zbiór stanowił zdjęcia znalezione przez Biankę w rodzinnych albumach, archiwach muzeów makiet oraz zbiorach dokumentujących pracę cyrku. W efekcie przetworzenia zyskały barwy ograniczone do czerni i stłumionego pomarańczu o różnym natężeniu. Pozornie oderwane od siebie przedstawienia: portret dziewczynki w dniu Komunii, wnętrze pokoiku z makiety, grupa dziwnych stworów zgromadzona przy stole; w zestawie tworzyły suwerenny świat. Przywoływały na myśl zagadkową rzeczywistość z baśni, chwil minionego dzieciństwa balansujących na granicy pamięci i zapomnienia. Uwagę przykuwał mocny akcent w postaci naniesionych na powierzchnię zdjęć abstrakcyjnych plam. Te natomiast powstały w wyniku zamazywania wpisanych tam wcześniej słów, które miały dla autorki istotną wartość sentymentalną. Odwoływanie do świata dzieciństwa w przypadku Rolando poszerza się o okoliczność jej podwójnego pochodzenia: ona sama często nawiązuje do tego faktu i zasadza na nim znaczną część swojej twórczości (np. w Rozmówkach włoskich).

Bianka Rolando wypowiada się w dwóch rodzajach

Jednak w geście „bazgrania" po fotografiach, interesująca wydaje mi się jeszcze jedna właściwość. Skojarzenie odsyła do Rolanda Barthesa. W swojej książce Światło obrazu akcentuje on, że noematem fotografii jest to co było. Fotografia dzięki temu, że jest medium przeźroczystym, nie potrafi fałszować rzeczywistości, czyli musi pokazywać prawdę. To natomiast sprawia, że jej powierzchnia jest zamknięta i niemożliwa do przeniknięcia. Przywołując zdjęcie szczególnie sobie bliskie, Barthes pisze: nie mogę zgłębić ani przeniknąć Fotografii. Fotografia jest płaska, we wszystkich znaczeniach tego słowa 4. W pracach Bianki quasi-niszczycielski akt zamazywania paradoksalnie nabiera sensu właśnie dlatego, że jest spisany na straty. Plama nie wniknie w strukturę fotografii, na której jest czyniona. Może być jedynie czytana jako chęć oswojenia przeszłości zawartej w zdjęciach lub też ochronienia jej przed zapomnieniem.

Wielka szkoda, że wartość tych dziewięciu fotografii w Zachodach pozostała stłumiona przez środowisko, jakie zbudowała im autorka. W wystawie Austrian Ski team podłogę galerii Bianka pokryła sztucznym śniegiem. Stach Szabłowski w swojej recenzji napisał: nie wiadomo właściwie, co się pod nim kryje, a przecież trudno przestać wsłuchiwać się w niezrozumiałą mowę Rolando i trudno oprzeć się wrażeniu, że tak właśnie powinno być 5. W poznańskim Arsenale mowa Rolando była chyba zbyt niezrozumiała. Bianka miała ambicję skonstruowania wystawy, w której widz poprzez świadome uczestnictwo i jej zmysłowe doświadczanie zbuduje swoją interpretację i własną miarę, która nada wartości poszczególnym pracom. Jednak „stworzenie" sytuacji, w której wystawa sama staje się przekaźnikiem niewymagającym dodatkowego uzupełnienia jest niezwykle trudne i wymaga połączenia działania intuicyjnego, przy jednoczesnym, świadomym kontrolowaniu całości. Zdarza się niezwykle rzadko i zahacza o geniusz. Bez takiej umiejętności sprawa często kończy się niejasną transmisją intencji, gdzie niepewność zdecydowanie nie jest wartością.

Bianka Rolando, Zachody, Galeria Miejska Arsenał, Poznań 05-28.02.2010.

Fot. Bartek Górka, Dzięki uprzejmości Galerii Leto i Galerii Miejskiej Arsenał.

Bianka Rolando wypowiada się w dwóch rodzajach
  1. 1. H.Rydlewska, Barbarzyńca w Ogrodzie, „Exclusive" 2007, nr 5.
  2. 2. http://www.rolando.pl/bio.htm, data dostępu: 01.03.2010.
  3. 3. z tekstu do wystawy http://arsenal.art.pl/event/bianka-rolando-zachody/.
  4. 4. R. Barthes, Światło obrazu, przeł. Jacek Trznadel, Warszawa 1996, s.179.
  5. 5. S. Szabłowski, Bianki Rolando sztuka przywieziona z Alp, http://www.dziennik.pl/kultura/354925.htm, data dostępu: 01.03.2010.