Spokojnie, to tylko sztuka

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.
TYMEK BOROWSKI, BEZ TYTUŁU (PSD1), 70X85CM, AKRYL I OLEJ NA PŁÓTNIE, 2009
TYMEK BOROWSKI, BEZ TYTUŁU (PSD1), 70X85CM, WYDRUK NA PŁÓTNIE, 2009

Automatycznie oddelegowany przez redakcję „Obiegu" na [kolejny] odcinek „zmęczenia rzeczywistością" stawiłem się w galerii A, aby obejrzeć wystawę najnowszych prac Tymka Borowskiego. I - sam już trochę zmęczony „zmęczonymi" - pozytywnie się zaskoczyłem: wydaje się bowiem, że Borowski postanowił jak najprędzej uciec od maniery, do której zdążył już przyzwyczaić publiczność, krytykę i kolekcjonerów.

Od wystawy tego artysty na korytarzu przy pracowni prof. Leona Tarasewicza minęło ledwo ponad rok. Potem były Wspólne obrazy z ukrytym przekazem malowane wespół z Pawłem Śliwińskim, a po drodze jeszcze solowy pokaz Śliwińskiego, który warto tu wspomnieć, bo Borowski napisał do niego tekst. Młodzi artyści malowali więc jak najęci, jednak ich pokazom czegoś brakowało: były letnie, nieprzekonywujące, jakby wszystko przychodziło im zbyt łatwo. Śliwiński i Borowski szli jak po sznurku, nie ryzykowali, a jeśli gdzieś popełniali błąd, to był on w pełni kontrolowany, wpisany w koszta. A dodatkowo ich malarstwo zdumiewająco często bywało pomyślane, a nie poczute - choć przecież miało przynależeć do obszaru wyobraźni. Teraz wydaje się, że na Nowych dobrych czasach Borowski zaryzykował naprawdę. I mimo że trudno jednoznacznie ocenić czy wygrał, to przynajmniej podjął wysiłek - o tej wystawie można powiedzieć wszystko, ale nie to, że ani ziębi, ani grzeje.

W rozmowie z marca ubiegłego roku Tymek Borowski opowiadał o tym, co malował wcześniej i dlaczego już tego nie robi: „Wcześniej kładłem przede wszystkim nacisk na to, żeby moje obrazy były o czymś. Np. robiłem taki trik, że brałem jakiś obraz z czymś nadrukowanym na podobraziu i malowałem na tej martwej naturze jakieś roślinki. I to miała być taka gra z malarstwem. Później stwierdziłem, że robię to strasznie na siłę - wymyślam sobie subtelną grę z malarstwem - co zresztą jest ultra popularnym motywem, żeby grać z malarstwem, grać z tradycją".

A więc nic na siłę, żadnych intelektualnych gier, żadnych recept na sztukę, żadnych ponowoczesnych sztuczek - to już było, to jest nasza klasyka. A zatem co? Szczerość, rzecz jasna. Twórczość bez blokad, także tych, które artysta nakłada sam na siebie przejmując się tym „co można", a co nie. W tej samej rozmowie możemy przeczytać: „Już mnie ktoś kiedyś pytał - czym się kieruję jak wybieram? Właściwie nie kieruję się w ogóle. Chodzi o to, żeby malować obrazy. A te rzeczy mogą być mniej lub bardziej przypadkowe".

TYMEK BOROWSKI, BEZ TYTUŁU (POSZARPANY), 70X85CM, AKRYL I OLEJ NA PŁÓTNIE, 2009
TYMEK BOROWSKI, BEZ TYTUŁU (POSZARPANY), 70X85CM, AKRYL I OLEJ NA PŁÓTNIE, 2009

Można chyba powiedzieć, że to najważniejsze dla Borowskiego kategorie: ostentacyjne wręcz odżegnywanie się od sztuki wykalkulowanej, a z drugiej strony apoteoza szczerości, całkowite zawierzenie swoim artystycznym pragnieniom. Dlaczego maluję? Bo lubię. Dlaczego namalowałem to, a nie co innego? Bo miałem ochotę. Przy okazji wystawy Śliwińskiego, w tekście Sztuka zaangażowana w malarstwo, Borowski pisał: „XX wiek był w sztuce odpowiednikiem epoki odkryć geograficznych. Dziś kontynenty i wyspy są już odkryte, mapy (choć jeszcze niezbyt dokładne) narysowane - zaczęła się kolonizacja. Teraz na tych nowych ziemiach trzeba zbudować domy, miasta i fabryki rakiet tenisowych. Może tamten podróżniczy etap był bardziej romantyczny i ekscytujący, ale żmudna praca nad dobrą sztuką też ma swój - choć inny w smaku - urok". I chyba ten fragment równie dobrze odnosi się do twórczości Borowskiego - fraza z „narysowanymi mapami" powraca przy opisie Nowych dobrych czasów. A zatem w sprawach generalnych wszystko zostało już powiedziane, teraz każdy niech pielęgnuje swój ogródek, a może od czasu do czasu ujrzymy jakiś piękny kwiat. I nie ekscytujmy się zanadto - to tylko sztuka.

Borowski jest więc niepoprawnym (w szerszym, niż mogłoby się wydawać, znaczeniu tego słowa) optymistą, cieszy się z sukcesu polskiej sztuki, docenia fakt, że scena artystyczna kwitnie, a jemu jest łatwiej, ma więcej możliwości. Borowskiemu zdecydowanie daleko jest do hipokrytów psioczących na globalny świat sztuki z tarasu willi, w której akurat przebywają na pobycie rezydencjalnym.

TYMEK BOROWSKI, BEZ TYTUŁU (OBRAZ MALOWANY MŁOTKIEM), 70X85CM, AKRYL I OLEJ NA PŁÓTNIE, 2009
TYMEK BOROWSKI, BEZ TYTUŁU (OBRAZ MALOWANY MŁOTKIEM), 70X85CM, AKRYL I OLEJ NA PŁÓTNIE, 2009

A jednak Tymek Borowski został zaszufladkowany jako wytwórca obrazów „w stylu surrealistycznym", a nie artysta, który zastanawia się nad rolą sztuki i powinnością twórcy. I wygląda na to, że ta etykieta zaczęła mu przeszkadzać. W tym ujęciu Nowe dobre czasy to rozbudowany, wielowarstwowy manifest programowy - powtórzenie i rozwinięcie koncepcji wyłożonych we wspomnianym wywiadzie, ale już przyobleczonych w kostium malarski. Borowski zrozumiał najwyraźniej, że mało kto zdaje sobie sprawę z jego uzasadnień, że mało kto je zna. Okazało się, że ogródek ma też wadę: mimo że można zaprosić do niego znajomych, nawet wznieść w nim szklarnię, to trudno poinformować o jego istnieniu innych. Bo ci „inni" w najlepszym razie widzą tylko kwiatki wystające zza parkanu, ale jako że nie są znajomymi malarza, nie mają pojęcia, dlaczego ten je hoduje.

Pierwsze wrażenie: gros z tych obrazów naprawdę ciężko będzie powiesić nad kominkiem. A jeśli już ktoś lubi poszarpane płótna i pstrokatą kolorystykę, to do każdego będzie musiał dodać opis (to w dużym stopniu wystawa do czytania). Prace z Nowych dobrych czasów można podzielić na dwie podstawowe grupy. Pierwsza to obrazy, które Borowski „po prostu miał ochotę namalować". Jest więc dziurawy pejzaż inspirowany Picassem malowany przy użyciu pajęczyny w sprayu, obrazy „fakturowe", bo „Tymek uwielbia glutowatą materię farby", obraz podarty na strzępy, obraz „iluzjonistyczny", bo będący w całości wydrukiem, obraz malowany młotkiem... i tak dalej. Układa się to w galerię mniej lub bardziej kiczowatych i nie pozbawionych swoistego uroku, choć jednocześnie „niegramotnych" płócien spiętych jedynie owym „bo ja tak chciałem". Przedziwny festiwal kostropatych faktur i ostentacyjnych ornamentów, na widok których nie wiadomo czy śmiać się, czy płakać. W ten oto - chyba mimo wszystko przekorny - sposób dowiadujemy się, że Borowski traktuje swoje koncepcje literalnie, a zadanie artysty to ni mnie, nie więcej, tylko „tworzenie światów". Druga część prac pokazuje dlaczego. To ironiczne komentarze do statusu, który według Borowskiego posiada dziś sztuka współczesna. Otóż - zdaje się twierdzić autor - sztuka to już najwyżej mieszczańska dystynkcja, czego z polskiej perspektywy być może jeszcze nie dostrzegamy, ale dostrzegać zaczniemy. Wielki lunapark, w którym znajdziemy i tunel grozy, i labirynt krzywych luster, i pałac śmiechu. To świat, którego „kontynenty i wyspy są już odkryte" - sztuka jest wszędzie, a jej sensy są wszystkim i niczym. Doprawdy, nic specjalnego. I nie jest to bynajmniej konstatacja pesymistyczna.

Na wystawie znajdziemy więc duże zdjęcie pracowni Borowskiego, bo „ważne jest na co patrzy artysta od rana do wieczora", deskę, bo „żadnych ram i schematów już nie ma, można nareszcie przejrzeć na oczy i zobaczyć... deskę", a także szkic „urządzenia do oglądania sztuki" - swoistej galerii, którą będzie można zainstalować w domu, bo przecież „nie rozróżniamy już życia od sztuki". Czyż nie tak miało być? Czyż nie tego chcieli wszelcy awangardziści? I chcą nadal, ale są już tylko śmieszni, bo nie zauważyli, że ich postulat już się ziścił.

TYMEK BOROWSKI, BEZ TYTUŁU (CZARNY), 70X85CM, AKRYL I OLEJ NA PŁÓTNIE, 2009
TYMEK BOROWSKI, BEZ TYTUŁU (CZARNY), 70X85CM, AKRYL I OLEJ NA PŁÓTNIE, 2009

Wbrew pozorom nie są to banalne zagadnienia, a wystawy Borowskiego nie sposób zbyć prostym epitetem „sztuka komercyjna". Co więcej, jest ona o wiele bardziej wywrotowa, niż proste krytyczne konstrukcje, gdyż jej autor zdaje sobie sprawę, że jesteśmy już po postmodernizmie. Bo skoro doskonale wiemy, że - na przykład - instytucja sztuki nie jest przestrzenią neutralną, to czyż nie możemy wystawić w niej „po prostu sztuki"? Borowski pyta, co zrobić w momencie, w którym „wiemy, że wiemy", w którym zdekonstruowaliśmy już wszystko i wszystko rozbiliśmy na czynniki pierwsze. Czy w sytuacji, gdy jest to wiedza w sensie ścisłym podręcznikowa, warto raz jeszcze się tym ekscytować i trąbić, że white cube to obszar „znaczący"? Borowski twierdzi, że to ciężki banał, a najlepszym rozwiązaniem jest swoiste „wyzerowanie", bo już od dawna to ogon macha psem.

W tym sensie Nowe dobre czasy to ciekawy komentarz do czasów, w których naprawdę każdy artystą, a sztuką wszystko. Ciekawy także dlatego, że mimo wszystko niejednoznaczny - tak jaskrawy, że nie wiadomo, czy brać go za satyrę (o tym świadczyłaby druga grupa prac), czy przeciwnie, za apoteozę (grupa pierwsza). Prawdopodobnie jedno i drugie, bo przy wszystkich swoich rozpoznaniach Borowski musi zdawać sobie sprawę, że w tym systemie o realnym buncie nie może być mowy.

Warto przy tym wszystkim zauważyć, że Nowe dobre czasy to ni mniej, nie więcej, tylko „subtelna gra z malarstwem". Borowski to nie jest - w przeciwieństwie do „poetów" w rodzaju Ziółkowskiego czy Janasa - artysta dryfujący po morzach globalnego świata sztuki (choć przybijający czasem do portu jednej lub kilku dobrych galerii), lecz zadający na jego temat pytania i próbujący dostarczyć na nie odpowiedzi. I w tym sensie pokaz Borowskiego to samobój, wynika z niego bowiem, że bez ironii, gagów i mrugania okiem, które składają się na swoiste „intelektualne alibi", bynajmniej nie można „po prostu malować".

Przypomina mi się w tym miejscu tekst Dominika Kuryłka pt. To nie jest tekst o malarstwie Jakuba Juliana Ziółkowskiego, w którym autor stawał na głowie, aby dowieść, że swoista naiwność i absolutne - nie tyle lekceważenie, co niedostrzeganie - teoretycznego zaplecza współczesnej sztuki przez Jakuba Juliana Ziółkowskiego jest naprawdę niemożliwe. I tak jak Kuryłek dowiódł jedynie, że każdy dyskurs łatwo obraca się we własną karykaturę, tak Borowski - przekonując na każdym kroku, że jest „szczery" - potwierdził tylko, że nie jest artystą „dryfującym", lecz raczej chłodnym analitykiem. Bo wbrew temu, co w tekście towarzyszącym wystawie Nowe dobre czasy pisze Jaś Kapela, wstawienie do galerii deski byłoby na wskroś pretensjonalne, gdyby Borowski nie opatrzył tego gestu rozległymi przypisami. Bo że Borowskiemu się to „najzwyczajniej podobało" - nie wątpię. Niestety to za mało, by zamienić deskę w interesującą pracę.

A zatem Nowe dobre czasy to ze wszech miar interesujący zapis artystycznej świadomości młodego malarza zilustrowany mniej lub bardziej oryginalnymi obrazami, które w pierwszym rzędzie są jednak „pomyślane", a nie „poczute". Jednym słowem, Ziółkowski „po prostu maluje", a Borowski tłumaczy, dlaczego można „po prostu malować" i nie być posądzonym o galanteryjność czy wstecznictwo. A to zupełnie co innego.

Tymek Borowski, Nowe dobre czasy, galeria A, do 27 czerwca.

W TYM TEMACIE CZYTAJ TAKŻE:
Adam Mazur, Nad nadrealiści: Borowski i Śliwiński w Galerii A
Grzegorz Borkowski, Czy to będzie "Jutro" polskiej sztuki?
Jakub Banasiak, Archeologia polskiego nadrealizmu (historia obrazkowa)

TYMEK BOROWSKI, BEZ TYTUŁU (ACRYLIC IN SPACE), 50X60CM, AKRYL W PRZESTRZENI, 2009
TYMEK BOROWSKI, BEZ TYTUŁU (ACRYLIC IN SPACE), 50X60CM, AKRYL W PRZESTRZENI, 2009