Od takiej emigracji uchowaj nas Transkulturo!

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Wojtek Doroszuk, "Reisefieber"
Wojtek Doroszuk, "Reisefieber"

Dziś, gdy wizerunek smutnego Polaka-emigranta wyjeżdżającego za granicę za chlebem przesłoniły tłumne wyjazdy młodych ludzi do Anglii, w której, jak sami mówią, nie tylko znajdują pracę, ale odnajdują siebie, projekt Wojtka Doroszuka zdaje się przeczyć ich rojeniom o powszechnej szczęśliwości w rajskiej krainie obczyzny. W filmach zrealizowanych podczas wyprawy do Berlina próżno szukać wizerunków sukcesu czy uśmiechniętej twarzy rodaka, który wreszcie czuje się w Europie jak "u siebie".

Berlin Zachodni dla emigracyjnej fali lat 80. był rajem, którego nie mogli doświadczyć w ojczyźnie, a dla tych, którzy nie załapali się na stały pobyt - Eldorado, do którego przyjeżdżało sie na saksy i z którego zawsze wracało się z tarczą, dla siebie zachowując wspomnienie upadków, porażek i upokorzeń. Ówczesny emigrant zwykle nie znał języka, nie potrafił obsłużyć najprostszych urządzeń, płacił gigantyczne frycowe za chwile szpanu, jakiego mógł zadać po powrocie do ojczyzny. A jeśli nie mógł wrócić do kraju, żeby się pokazać, wracał do domu i łykał gorzkie emigranckie łzy. A jaki jest Berlin Wojtka Doroszuka, współczesnego acz chwilowego emigranta?

Wojtek Doroszuk, "Reisefieber"
Wojtek Doroszuk, "Reisefieber"


Pierwszy film zaczyna się długą sekwencją chmur, ponad którymi leci samolot. Na tym etapie wszystko jeszcze jest możliwe, wszystkie marzenia mogą się spełnić, nic nie zostało przesądzone, można snuć domysły, planować. To reisefieber w czystej postaci - jednocześnie lęk przed nieznanym i niecierpliwe oczekiwanie na to, co przyniesie miejsce, którego jeszcze nie widać. W głowie tworzy się pierwsze wizerunki miasta, na razie wyobrażonego. Widok, który ukazuje się pod chmurami, rozczarowuje. Szare, brzydkie blokowiska ciągnące się w nieskończoność. To pierwsze zderzenie wizji z rzeczywistością. Ten film przywołuje niepokojące skojarzenia z ekspozycją Triumfu woli Leni Riefenstahl. Morze chmur, z których nagle wynurza się samolot Hitlera przy akompaniamencie dźwięków marsza, który nawołuje Niemców do "zbudzenia się z ich pokornego snu i nie pozostawiania w swojej ojczyźnie miejsca dla Żydów". Zgodnie z tą ideologią, za którą stała monolityczna koncepcja kultury, Żyd, czyli Inny, tak samo jak emigrant, jest kimś spoza, kimś, kto nie powinien rzucać się w oczy, a najlepiej w ogóle zniknąć. To "wymazywanie obcego" odbywa się nie tylko za pomocą drastyczych metod eksterminacji. Wystarczy poczucie wyobcowania, jak wówczas, gdy bohater, w którego wciela się artysta, stoi z boku, obserwując tłum świętujący nadejście Nowego Roku. To kolejny symbol zawiedzonej nadziei. Początek kolejnego roku to czas szczególnie silnie nacechowany marzeniami, moment, gdy wydaje się, że wszystko może się zmienić, że oto otwiera się nowy rozdział. Tu także spotyka emigranta rozczarowanie. Nie potrafi weselić się z tłumem, pozostaje obcy, choć niczym nie różni się od świętujących berlińczyków. Ta obcość jest w nim, nie potrafi więc być beztroski - czuje się osamotniony, wyalienowany. Nikt go nie szykanuje, nie poniża, on sam wycofuje się z wiru zabawy, czując, że jest tu nie na miejscu.

Wojtek Doroszuk, "Reisefieber"
Wojtek Doroszuk, "Reisefieber"


Codzienność Doroszukowego emigranta jest smutna. Wykonuje pracę, którą żaden "porządny" obywatel się nie para: myje samochody, pomaga w knajpie. Żyje od przerwy do przerwy, od początku dniówki, do momentu, gdy może wreszcie schować się w domu. Emigrant rozwesela się tylko w gronie takich jak on - podczas lekcji niemieckiego dla obcokrajowców. Tu czuje się jak u siebie, ma te same problemy co pozostali, nie czuje się gorszy, bo tu wszyscy są równi, w tym samym stopniu nie radzą sobie z mową, która ma im zastąpić język ojczysty. I w tej części projektu Doroszuk pozostaje najbardziej wierny swoim dotychczasowym poszukiwaniom, w których badał ograniczenia języka jako narzędzia komunikacji. Jednak przedstawiana w nich niemoc była wynikiem braku wspólnego języka rozumianego dosłownie: jako pewien zbiór słownictwa, reguł gramatycznych i leksykalnych. A język nie jest jedynym komponentem kultury. Dlaczego emigrant Doroszuka nie bawi się z tłumem berlińczyków, skoro z łatwością można by w tym tłumie odnaleźć innych Polaków, którym najwyraźniej implikowane przez te filmy różnice kulturowe nie przeszkadzają?

Wojtek Doroszuk, "Reisefieber"
Wojtek Doroszuk, "Reisefieber"


Patrząc na ten obraz emigranta, można odnieść wrażenie, że dotyczy on bardziej przywołanej na początku tekstu rzeczywistości lat 80. Dziś przecież nie musimy przechodzić poniżającej selekcji w Dover, bramka "UE Members" stwarza być może złudne, lecz jednak poczucie przynależności. Teraz języków obcych uczymy się jeszcze w Polsce, nie mamy problemów z obsługą najbardziej skomplikowanych urządzeń, też byliśmy na Majorce, a w czasie spotkań ze znajomymi jeszcze w Polsce przygotowywaliśmy zarówno pizzę, jak i kaczkę po pekińsku. Wydaje się, że problemem Doroszukowego emigranta jest przede wszystkim on sam, jego zamknięcie się na inną kulturę, zamknięcie tym bardziej dziwne, że ta kultura w żaden sposób - zwłaszcza podczas zabawy sylwestrowej - go nie odrzuca, nie zamyka się przed nim, co więcej, nie różni się niczym od tego, w czym można uczestniczyć w tym samym momencie na krakowskim Rynku. Projekt wydaje się raczej podsumowywać stereotypowe podejście do emigracji. Powyższe stwierdzenie nie oznacza, że "czarna" emigracja została całkowicie wyeliminowana, nie jest już jednak jedyną formą "bycia na obczyźnie", co filmy w pewien sposób wydają się sugerować. W kontekście kreowanej przez nie wizji najważniejszym pytaniem pozostaje, jak projekt Wojtka Doroszuka ma się do koncepcji transkultury.

Wojtek Doroszuk, "Reisefieber"
Wojtek Doroszuk, "Reisefieber"


Nawet po wstępnej analizie wydaje się on raczej wodą na młyn przeciwników transkulturowości, zakochanych w Herderowskiej koncepcji kultury unifikującej, zakorzenionej w ludzie i wyodrębniającej, niż Welschowskiej (ale nie tylko przecież, bo powtarzanej przez Appaduraia) koncepcji płynnych i nieostrych granic kulturowych, ich wzajemnych zazębień tak na poziomie jednostki, jak i całych społeczeństw, która stanowi podstawę tego, co określamy mianem transkulturowości. Bohater Doroszuka - emigrant - pozostaje wyobcowany, stworzenie nowej jakości się nie udało, Niemcy pozostali Niemcami, a on Polakiem, z całym garbem przeszłości indywidualnej i zbiorowej. Nie ma tu dialogu - no, może poza lekcją niemieckiego, ale to jedynie namiastka komunikacji - nie ma nawet zderzenia kultur. Pozostają one na siebie niewrażliwe. Polak przyjmuje przypisaną mu rolę, nie stara się tego zmienić i pozostaje wyobcowany, jednak nie w wyniku braku porozumienia, lecz z powodu rezygnacji z prób nawiązania dialogu.

Wydaje się, że kuratorki projektu Transkultura mylą wielokulturowość z transkulturowością. Widać to wyraźnie wówczas, gdy posługują się sformułowaniami w rodzaju "na styku kultur", co automatycznie narzuca myślenie o odrębnościach kultur, które stykają się tylko granicami, a nie o płynności transgresji; tym samym bliższe jest dzisiejszemu rozumieniu wielokulturowości niż formułowanym współcześnie koncepcjom transkulturowości. Pierwsza, jak dowodzi Welsch, daje jedynie czasowe odroczenie w kwestiach spornych dotyczących tolerancji, akceptacji, czy uniknięcia konfliktu pomiędzy różnymi grupami kulturowymi. Jednak w jej ramach niemożliwe jest [...] prawdziwe zrozumienie czy nawet transgresja dzielących nas barier. Niemożliwość wynika z samej istoty wielokulturowości, która jest źródłem owych barier. Drugą znakomity niemiecki filozof postmodernizmu i ponowoczesności definiuje poprzez cel, którym jest zazębiające się i obejmujące różne treści, a nie separatyzujące i wyłączające rozumienie kultury. W ramach transkulturowości poszukuje się powiązań, które następnie mogą zostać rozwinięte i przekształcone, przyczyniając się do kolejnych zmian stylu życia. Warunkiem sine qua non jest tu rezygnacja z koncentrowania się na jednoznacznie wartościującej biegunowości ja - Inny, czy moje - obce. Z tak zarysowanymi różnicami w podejściu do możliwych spotkań i powiązań między kulturami zgadzają się także inni badacze, między innymi Ewa Rewers w swojej znakomitej książce Post-polis. Zarówno bohater Doroszuka, jak i Entekhabiego, do którego ów się odwołuje, jest wyobcowany, jego inność jest zauważalna, to ona stanowi główny temat prac. Obaj artyści w żaden sposób nie próbują odnaleźć tego, co wspólne, tego, co uświadamia nam, że jesteśmy kształtowani przez rozmaite kultury jednocześnie.

Projekt Doroszuka jest ciekawą propozycją artystyczną, nie spełnia jednak ostatecznie warunku obrazowania rzeczywistości transkulturowej - chyba że ostatecznym celem kuratorek jest udowodnienie, że przestrzeń taka nie istnieje, co wydaje sie jednak współcześnie zadaniem dość karkołomnym.

Marta Raczek

25.01 - 25.02.2007 - Wojtek Doroszuk, "Reisefieber", Bunkier Sztuki, Kraków

Cytaty zaczerpnięto z:
E. Rewers, Post-polis. Wstęp do filozofii ponowoczesnego miasta, Kraków 2005.
W. Welsch, Transkulturowość. Nowa koncepcja kultury. Problemy ponowoczesnej pluralizacji kultury. Wokół koncepcji Wolfganga Welscha, cz. 1, red. A. Zeidler-Janiszewska, Wydawnictwo Fundacji Humaniora, Poznań 1998. S. 195-222.

Wojtek Doroszuk, "Reisefieber"
Wojtek Doroszuk, "Reisefieber"
Wojtek Doroszuk, "Reisefieber"
Wojtek Doroszuk, "Reisefieber"