Trudno zapomnieć histerię matki bohatera filmu "Requiem dla snu", gdy ten wywiózł jej telewizor do lombardu, a ona natychmiast pobiegła, by go wykupić. Telewizja, w przeciwieństwie do kina, jest w kulturze bohaterem zazwyczaj negatywnym, synonimem spacyfikowania niezależnego myślenia, zastąpionego medialnym fast foodem o chaotycznej, absurdalnej strukturze, który konsumuje się w domowym zaciszu. Telewizor staje się częścią przestrzeni prywatnej, na pozór kolejnym meblem, stale towarzyszącym domownikom, przy którym się wręcz zasypia, a który jednak czasem zaczyna dominować i budzić różne mniej lub bardziej realne potwory.
W wypadku nowych prac Ivo Nikicia pokazywanych w Galerii Program (a wiosną prezentowanych częściowo w ramach projektu "Małe dziewczynki" w Berlinie) ani telewizja nie wydaje się tak demoniczna, ani też artysta nie skupia się na bezpośredniej krytyce medium. Można tu raczej odnaleźć elementy groteski: na ścianie wisi dziwne "malarskie" poroże, przypominające trofeum z jakichś egzotycznych obrzędów. Pośrodku galerii tkwią bezwładnie dwa stare, zniszczone skórzane fotele - w tym jeden wywrócony. Przyglądając się uważniej, można dostrzec na nich dziwne elementy - jakby duże guziki, ale podejrzanie inne, które ostatecznie okazują się być miniobrazami, malarskimi buttonami, na których namalowane zostały pary oczu - otwartych i zamkniętych. Nóżki wywróconego fotela zamieniają się w ciemne oczodoły, a on sam, zgodnie z tytułem pracy, przekształca się ze zwykłego "armchair" w "alien chair". Elementy te tworzą environment wystawy, pozostając w bezpośredniej relacji z obrazami, są niby rzeczywiste, namacalne, a przez to jednocześnie najbardziej zbliżone do surrealistycznych obiektów.
Cykl obrazów, których wizualnym łącznikiem jest zamazany, zaśnieżony obraz z rozregulowanego telewizora bądź nieostry kadr z napisami tworzy drugą warstwę. Znajdujemy się w nie do końca sprecyzowanym momencie - na kolejnych płótnach pojawiają się obrazy na granicy snu i tele(z)jawy, rozpadające się czy to wskutek technicznego, materialnego zakłócenia, czy też jako wytwór gasnącej percepcji. Zostaje jedynie świetlisty powidok, powstały w półsennym, halucynacyjnym widzeniu, obraz bez treści, zawierający nieistotne, abstrakcyjne już - bo nie do odczytania - informacje, jak listy podziękowań w napisach końcowych. Kontekst telewizji jest wyraźnie podkreślony: wewnętrzne czarne ramy kreślą kształt kineskopu, tym samym cały obraz zamienia się w zastygły obraz medium. Ważne pozostaje odniesienie do procesu malarskiego przetworzenia, utrwalenia widzenia - dokładnie na przymkniętej powiece małej dziewczynki, Azjatki z czarnymi warkoczykami, pojawia się biała plama jak odbicie flesza aparatu fotograficznego.
Istnieje wreszcie warstwa trzecia, odbiegająca formalnie od monochromatycznych telewizyjnych kadrów i neonowo połyskującego tekstu w rozpadzie. Znika czarna rama telewizora, a pojawiają się (techni)kolory i motywy: tygrys skąpany w psychodelicznej purpurze, wgryzający się w strumień utkany z pikseli telewizyjnego śnieżenia. "Kot Jałek", ewentualnie "Kot Jałek i mysz" - jak bohaterowie Lema trochę przypominający roboty, trochę oldskulową estetykę komputerową. Proces przetworzenia (mimo że powraca motyw fleszowego, fotograficznego rozbielenia - świadomie zaznaczonego błędu reprodukcji) idzie tu najdalej, wchodząc w obszar fantazji czy snu, gdzie rozpoczyna się twórcze miksowanie wizualnych motywów i ich nadrealne łączenie w nowe układy.
Realna obecność instalacji przywołuje prywatny, domowy wymiar kontaktu z telewizyjnym obrazem, ale odwrócony na wspak - teraz sam fotel patrzy i odsłania przypadkiem niepokojąco "obce" formy. Tematem staje się nie sam obraz czy komunikat, ale cała "telewizualna" sytuacja, gdzie gaśnie rzeczywisty ogląd, a patrzący obecny jest tylko poprzez własne zakłócone, nieostre postrzeganie ekranu oraz zapis kolorowych, sennych telefantazji - w obu przypadku tworzących wrażenie wyobcowania, zniknięcia w szczelinie między rzeczywistością a obrazem.
"Napisy końcowe" stały się nie tak dawno tematem pracy innego polskiego artysty, Oskara Dawickiego, jednak w bardziej konceptualnym ujęciu, jako, paradoksalnie niekończące się, spisy ekipy filmowej, którym towarzyszą jeszcze ostatnie takty ścieżki dźwiękowej i głos lektora. To także rodzaj powidoków narracyjnych, filmowy afterlife, moment przebudzenia, dotknięcia granicy fikcji i ironiczny komentarz wobec nieodpartego pragnienia iluzji.
Ivo Nikić, "Napisy końcowe", Galeria Program, 19.10 -14.11.2006.