U źródeł autentyczności - Jacek Wilewski, artysta niechciany

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

(rozmyśla krytyk starej daty)

 

W moje długie życie po dziewięćdziesiątce niespodzianie wtargnął, jakby rzeźbiony strumieniem wydarzeń, etos innego człowieka, znacznie młodszego. Owładnęło mną uczucie braterstwa wobec splotu szczęścia i nieszczęść, gdy zapoznałem się z jego zawiłym życiorysem. Zasługująca na empatię cierniowa droga oryginalnego artysty wysokiej rangi.

Niechciany, nieznany, samotny, odrzucony, na granicy psychicznej sprawności. Jakiś czas temu granica została przekroczona. Uznany został przez lokalne władze za nieprzystosowanego do samodzielnej egzystencji. Pociągnęło to konieczność roztoczenia nad nim rygorystycznego nadzoru. Szlachetna postać. Szaleństwo w obsesji jednego tematu: ciało kobiety. Erotyzm egzystencjalny, zakotwiczony w dzieciństwie, odwołujący się do mitu pramatki ziemi, symbolu prapoczątku rzeczy. Psychoanaliza przemieszana z dojrzałą, filozoficzną motywacją swojej sztuki. Spontanicznie uświadomiłem sobie, że występuje tu pokrewieństwo z motywem w kulturze literackiej Francji końca XIXw. , zwanym les poetes maudits (przeklęci), z nich, okrytych sławą, Verlaine, Rimbaud. Historia lubi analogie. Mimo, że nie znałem artysty fizycznie - jedynie na podstawie obrazu filmowego, tego, co i jak mówi o sobie - drgnęła we mnie szczególnie ludzka solidarność, gotowość, wręcz obowiązek wsparcia, opowiedzenia się po stronie niechcianego polskiego artiste maudit. z Lozanny, która stała się, po Warszawie, jego miastem na dobre i złe.

Jacek Wilewski, fot. dzięki uprzejmości grupy filmowej "Rekontrplan"
Jacek Wilewski, fot. dzięki uprzejmości grupy filmowej "Rekontrplan"

Mowa o Jacku Wilewskim, rysowniku i rzeźbiarzu, osiadłym od 1968r .w Lozannie. Wbrew upływowi kilkudziesięciu lat, urwaniu się naturalnych więzi z polskim językiem i polską kulturą (nic nie wiadomo o zbliżeniu z szwajcarską Polonią*), artysta zachował prawie nieskazitelny język ojczysty. I, co najważniejsze, pamięć emocjonalną Warszawy, którą zabrał ze sobą wraz z żywymi obrazami dzieciństwa, matki, podwórka, gry w klasy, szczególnie powracający wizerunek Syrenki warszawskiej. Kilkakrotnie odwiedzał Warszawę i znajomych. Wspomagał ruch Solidarności.

Po obejrzeniu filmu-dokumentu "Spalony", zrealizowanego przez reżysera Irka Dobrowolskiego, zareagowałem odruchowo. Toż to dramatyczna przestrzeń życia van Gogha! Powtórzyłem hipotetyczne podobieństwo publicznie na prapremierze filmu w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie ( 3.12.2008). Wkrótce okazało się, że kojarzenie z Wielkim Holendrem weszło do słownika medialnego. Niestety uproszczone, jak to bywa w żargonie dziennikarskim. Rozmowę z reżyserem zaopatrzono tytułem: "Polski van Goch". I o dziwo robi karierę! Obiektywnie zbieżność cech zastanawiająca. Film prosi się o komentarz naukowy, analizę ze stanowiska psychologii, może psychoanalizy. Niestety, brak mi dobrego wykształcenia filozoficznego i znajomości psychologii osobowości.

Jacek Wilewski, fot. dzięki uprzejmości grupy filmowej "Rekontrplan"
Jacek Wilewski, fot. dzięki uprzejmości grupy filmowej "Rekontrplan"

Przestudiowałem przeto klasyczne dzieło wiedzy o van Goghu, "Listy do brata", do Theo. Każdy student historii sztuki zna tę unikalną korespondencję - świadectwo psychicznych stanów malarza, rozterek, nadziei i wyczerpania fizycznego. Z liczącego blisko 600 stron (przekład Joanna Guze, Maciej Chełkowski) wybrałem fragmenty najbardziej styczne z naszym rodakiem:

Jedna, druga chwila słabości, a załamię się - i już nigdy nie stanę na nogi... żyję w stałej gorączce pracy... a przecież muszę malować... od zaraz... za moje malarstwo płacę ryzykiem życia... jestem zagrożony ze wszystkich stron, jedyny sposób, żeby się z tego wydobyć, to wytrwała praca... starać się być prawdziwym to może sposób, żeby zwalczyć chorobę, która mnie niepokoi. (Przypomnijmy: van Gogh za życia nie sprzedał ani jednego obrazu). Chciałoby się w tym miejscu rzec: ech, przydałby się drugi Theo!

Jacek Wilewski, fot. dzięki uprzejmości grupy filmowej "Rekontrplan"
Jacek Wilewski, fot. dzięki uprzejmości grupy filmowej "Rekontrplan"

Odwołuję się ponownie do filmu i fragmentów opowieści artysty, monologu wewnętrznego adresowanego do widza. Autentyczne, zobiektywizowane wyznanie, spokojnym głosem, niekiedy uśmiech do siebie, przerwy na głębokie, kilkakrotne zaciąganie się końcówką ustnika. Joint, mieszanka haszyszu z tytoniem, źródło ukojenia i upadku, zostawił nieodwracalne ślady na środkowym palcu: skóra wypalona do cna.

Jestem spalony. W dzień śpię, palę... stałem się dziki... moje rysunki są cechami mojego charakteru... la douleur et l'erotisme... piękno ciała ludzkiego, mój cel... 8000 rysunków... całe moje życie... wrażliwość polska, la sensibilite polonaise... szwajcarska precyzja... strukturalizacja.. .o moim życiu decyduje kurator... niepokorny dziwak... nie istnieję w Lozannie jako artysta... tutaj czas jest zaszachowany... jestem w brzuchu, mam 7 lat...

Jacek Wilewski, fot. dzięki uprzejmości grupy filmowej "Rekontrplan"
Jacek Wilewski, fot. dzięki uprzejmości grupy filmowej "Rekontrplan"

 

Taką zadziwiającą, ubraną w słownictwo nadrealistów zapowiedzią rozpoczyna się film "Spalony". Wraz z reżyserem wchodzimy w świat, w którym czas jest ruchomy, przemieszany wedle innego porządku i logiki. Poddajmy się tej huśtawce obrazów, słów i słynnych nazwisk, przerywanych dla równowagi widokami z pociągu i grzebaniem się artysty w sklepie Armii Zbawienia. Tam jego oko z chłamu wyławia perełki. Nic już nas nie zadziwi. Seans z modelką, Catherine, szwajcarską muzą artysty, która wyzwala w nim wspomnienia Mamy. Jej obraz poprzedza inny, ukiyo-e, barwny drzeworyt Hokusai i Sharaku, którego nazywa swoim mistrzem. Z japońskiej delikatnej linii w procesie montażu wrażliwy wizualnie grafik (Robert Manowski), stosując zabiegi animacji, tworzy elektroniczne przenikania i złudzenia. Onże wprzęga nowoczesną technikę do "krainy snów" z początków kinematografu. Miniaturowe rysunki, wielokrotnie powiększone tworzą fryz ściennych obrazów. Rysunek z modela, na pozór niepozorny, akademickiego rodu, przy bliższym oglądzie stwarza złudzenie wypukłości.

Jacek Wilewski, fot. dzięki uprzejmości grupy filmowej "Rekontrplan"
Jacek Wilewski, fot. dzięki uprzejmości grupy filmowej "Rekontrplan"

Odcisk trzeciego wymiaru wydobyty jest oryginalnym pomysłem artysty, z akademickim wykształceniem rzeźbiarza. Pomysł mógł zrodzić się w wieku Renesansu i wcześniej. Polega na naturalnym hamowaniu szybkości ręki rysującego. Wilewski podkłada pod arkusz do rysowania arkusz papieru ściernego, powodujący opór przy prowadzeniu ołówka. W rezultacie rwana, nerwowa, linia błądząca, niepewna, powtarzająca się, generuje ekspresję. Jest wiernym odbiciem stanów emocjonalnych spływających do ręki. Spreparowany w pierwszej fazie rysunek linearny artysta przenosi z papieru, za pośrednictwem matrycy, na inne materiały: filtr ze skrętu zręcznie rozprasowany, serwetkę, zgrzebną tkaninę, liście. Kondensuje rysunek do miniaturowej skali, m.in. na pudełku od zapałek; znaczki (à la znaczki pocztowe) budzą zachwyt oglądającego, jak każde preciosa. Autor komentuje swoje upodobanie do minimalizmu: ilość informacji jest niezależna od formatu utworu. Broni racjonalnymi argumentami swojej metody pracy. To brzmi jak prośba do widza: zaufaj mi!

Jacek Wilewski, fot. dzięki uprzejmości grupy filmowej "Rekontrplan"
Jacek Wilewski, fot. dzięki uprzejmości grupy filmowej "Rekontrplan"

Na ekranie przesuwa się niekończąca się taśma aktów kobiecych, podobnych, do których pozowały przez 25 lat bardzo młode modelki z różnych krajów. Najmłodsza miała 16 lat. Catherine po długim okresie przyjaźni przyzwoliła na pozowanie nago. Seans ten, odbywający się w atelier Wilewskiego w Moudone, już na wejściu do narracji jest jednym z najbardziej wyrazistych epizodów filmu. Wilewski rysuje z modela, trzydziestoletniej kobiety o pięknym ciele. Natomiast w warstwie słownej zwierza się, że znajdował się od wczesnej młodości pod urokiem dziewczynek bawiących się na podwórku. Ta pamięć jest obecna i wtedy, gdy rysuje Catherine, nie wyjmując z ust skręta. Warstwy prawdy i pamięci przeplatają się.

Po innych sfilmowanych wątkach nieodzownych dla utrzymania rytmu i pełniejszej wiedzy o bohaterze, zbliżamy się do niespodzianego zwieńczenia. Niczym deus ex machina pada nazwisko magiczne: Balthus. Niewykluczone, że wykształcony i obyty ze sztuką widz sam doszedł do takiego "linku", używając języka epoki Internetu. A gra dziewcząt z podwórka - dwuznaczna, domyślna, niewinna - które uwiecznił wiedziony tymże erotycznym magnesem na swoich obrazach słynny malarz - kto?

Jacek Wilewski, fot. dzięki uprzejmości grupy filmowej "Rekontrplan"
Jacek Wilewski, fot. dzięki uprzejmości grupy filmowej "Rekontrplan"

Balthasar Klossowski de Rola i Jacek Wilewski spotykają w tym samym pociągu (nawet język jest tu dwuznaczny!), w tym samym kraju - prawie sąsiedzi. Jakaż pyszna, smakowicie zmajstrowana mini-nowelka. Reżyser pokazał pazur sytuacji zainscenizowanej. Rozmowa telefoniczna. Zaproszenie Balthusa. Wizyta w jego willi w Rossiniere. Gospodarz uprzedza gościa Polaka. W czystej polszczyźnie wypowiada jedyne zdanie, którego się wyuczył: ja nie mówię po polsku!

Chociażby dla tego odruchu wielkiego mistrza XX w, który, jak mniemam, wejdzie do historii, warto zapoznać się z filmem i postacią naszego rodaka. Rozwija on wątek, rozmowy z Balthusem w salonie, zakończonej wspólnym wyjazdem do miasta po zakup sztalug (zachował się u Jacka szkic Balthusa przedstawiający typ sztalug).

W przypływie odwagi Jacek wyraził chęć wykonania portretu Balthusa w rzeźbie. Otrzymał szereg fotografii malarza. Rysował go. Fotografie w trzech rzutach z wykonanej rzeźby, odlew w cynie, wysłał do Balthusa. O tym dowiadujemy się z ust Jacka. Natomiast na ekranie reżyser przenosi nas do ciasnego wnętrza, pracowni Wilewskiego, gdzie z pomocą nader prymitywnych narzędzi artysta lepi z gliny tors męski, następnie następuje odlewanie negatywu w cynie. Prawda tej sceny, toporne obtłukiwanie odlewu bawi, intryguje autentyzmem ręcznych manewrów. Inscenizacja prowokowana jest mocną stroną języka tego filmu. I zakończenie wątku: Telefon, Jacek podnosi słuchawkę, słyszy głos lokaja i zaraz potem: - Balthus. bonjour Jacek, vous etez sculpteur!

Jacek Wilewski, fot. dzięki uprzejmości grupy filmowej "Rekontrplan"
Jacek Wilewski, fot. dzięki uprzejmości grupy filmowej "Rekontrplan"

Epilog.

W dwa lata później. W Domu Opieki. Dramat samotności i bezradności, od czego zacząłem opowieść o Jacku. Mój pociąg dalej nie pojedzie... Na ekranie przywołana Syrenka warszawska, fotografie artysty, poczynając od dzieciństwa, podwórze na Koszykowej 49, dziewczynki grają w klasy. Piosenka o Warszawie. Ponownie Mama. Wszystko spowite mgiełką wspomnienia w kolorze zielonym.

Ilustracje dzięki uprzejmości grupy filmowej "Rekontrplan"

* Wzmianka o Polonii w Szwajcarii, podyktowana jest okolicznością, że od lat zajmuję się badaniem udziału artystów polskich i artystów polskiego pochodzenia w innych krajach. Patrz: Szymon Bojko, "Z polskim rodowodem", Toruń 2007. Muzeum Polskie w Rappersville mogłoby odegrać pionierską rolę w promocji polskiego artysty w Szwajcarii.

Jacek Wilewski, fot. dzięki uprzejmości grupy filmowej "Rekontrplan"
Jacek Wilewski, fot. dzięki uprzejmości grupy filmowej "Rekontrplan"