Bal Pożegnanie wiosny był nieoficjalną inicjatywą krytyków i artystów związanych z Galerią Foksal. Odbył się 2 czerwca 1968 roku w prywatnym domu i przylegającym do niego ogrodzie w Zalesiu Górnym pod Warszawą, w otoczeniu dekoracji zaprojektowanych przez Edwarda Krasińskiego i Zbigniewa Gostomskiego. Nawiązująca do obrazu Pietera Bruegela aranżacja z manekinami leżącymi pod obficie zastawionym stołem, przestrzenna martwa natura z warzyw ułożonych na wozie drabiniastym, oraz nieproporcjonalnie duży "bar dla olbrzymów", wzmacniały intencję nadania balowi charakteru wyzwania wobec kontekstu represji politycznych, które nastąpiły po manifestacjach studentów w marcu 1968 roku.
Tytuł Pożegnanie wiosny, kojarzący się z tytułem znanego poloneza, przeczył nastrojowi rezygnacji i żałoby dominującemu w środowiskach intelektualnych i artystycznych tamtego okresu. "Rewindykowaliśmy zabawę jako przeciwnika niedocenianego przez władzę i najtrudniejszego do opanowania," komentuje Anka Ptaszkowska. "Postanowiliśmy się bawić w wyzywający i zuchwały sposób. Dlatego, że wszystkie zebrania były zakazane." Kwestionując narzucone odgórnie zasady legalności zachowania, bal w Zalesiu obnażał słabości retoryki władzy. Zwisające z gałęzi drzew ogrodu pęta kiełbasy, przedrzeźniające gomułkowską koncepcję narodu "lubiącego wędliny", pozwalają kojarzyć go z rodzajem sytuacjonistycznego détournement.
We wspomnieniu Natalii Svolkien czytamy: "Pisząc o tym balu, trudno jest uniknąć ciągłych aluzji malarskich i literackich, gdyż jego środkiem ciężkości był pastiche "Pays de Cocagne" Breughela, nie dokładne odtworzenie, ale jakby szkic, natychmiast zrozumiały dla tych, którzy znali pierwowzór - a więc można założyć, że dla każdego z gości. Pień szacownego dębu otaczał specjalnie zrobiony stół nachylony pod tym samym kątem co w oryginale, z leżącym na nim podobnym glinianym dzbankiem. Na trawie rozwalały się kukły pasibrzuchów wykonane przez Edzia z workowatego płótna wypchanego sianem.
Wokół płonęły walpurgiczne ogniska, podsycane przez zaangażowaną do tego celu rodzinę z miejscowego lumpenproletariatu, niezupełnie przypominającą westalki. Aby zadowolić naród kochający wyroby masarskie, na drzewach rozwieszono kiełbasy. Bar dla olbrzymów miał kilka metrów wysokości i otaczały go takiegoż rozmiaru stołki, zbite z belek, na które trzeba się było wdrapać, by dosięgnąć stojących na blacie flaszek wódki. Chłopską furmankę, pożyczoną z sąsiedniej wioski, pozbawiono jej powszedniej roli i zamieniono w bufet. Piętrzyły się na nim stosy bardziej malowniczych nowalijkowych jarzyn, stanowiących część uczty. Całość w duchu Petit Trianon i Le roi s'amuse. Obok starą żeliwną wannę na łapach napełniono lodem i butelkami przeróżnych napitków. A może ta ostatnia była tylko zjawą z mojego snu nocy letniej?"
Paweł Polit
wybor fotografii i podpisy: Ola Berłożecka