Do trzech razy SZTUKA! w białostockim Arsenale

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Do trzech razy SZTUKA!
Kuratorzy: Anna Pohl, Patrycja Sikora, Piotr Stasiowski, Agata Małodobry
Współpraca: Agata Bieńkowska i Ilona Foryś


"Do trzech razy SZTUKA!
czyli o tym, jak wygląda praktyczny egzamin na kuratora."

Do trzech razy SZTUKA!
Kuratorzy: Anna Pohl, Patrycja Sikora, Piotr Stasiowski, Agata Małodobry
Współpraca: Agata Bieńkowska i Ilona Foryś

Wystawa w ramach XXI Dni Sztuki Współczesnej prezentuje wybór dzieł z Kolekcji II Galerii Arsenał i kolekcji Podlaskiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. Są to prace powstałe niedawno, lecz w większości już sławne i cieszące się uznaniem krytyków. Kluczem, według którego je rozmieszczono stały się trzy etapy życia. Tematyka, wymowa lub potencjał interpretacyjny eksponowanych dzieł odnoszą się zatem do jednej z faz życia człowieka. Na ten podział zostają nałożone trzy odrębne koncepcje wystawiennicze:

Z beztroskim i lekkomyślnym dzieciństwem powiązano estetykę "visual culture" - natłok bodźców wzrokowych, które coraz trudniej selekcjonować, prymat formy nad treścią i efektu nad głębszą refleksją.

Dojrzałość to - przynajmniej w teorii - wewnętrzna integracja, wyważone decyzje, potrzeba wpływu na zastaną rzeczywistość. Temu etapowi odpowiada wzmocnienie roli projektanta, który poprzez konstruowanie przestrzeni wystawowej podziałami architektonicznymi próbuje manipulować widzem narzucając mu sposób odbioru ekspozycji.

Konwencja "white cube" - białego sześcianu wnętrza galerii mającego oderwać dzieła sztuki od kontekstu miejsca, w jakim się znajdują i zobojętnić wszelkie poboczne znaczenia, została skojarzona z przemijaniem i starością. Tę modernistyczną utopię podważyło nowe pokolenie teoretyków kwestionujące neutralność przestrzeni galerii. Minimalizm aranżacji tej części wystawy łączy się ze smutkiem i wyobcowaniem schyłku życia.

Oto więc trzy sale Arsenału i trzy spojrzenia na białostocką kolekcję sztuki współczesnej.

Kultura obrazkowa - kultura pułapek

Każdy dorosły, który zaczyna oglądać tę salę powinien najpierw przejść przez instalację Mała Alicja Moniki Sosnowskiej. Powrót do perspektywy dziecka okazuje się przydatnym doświadczeniem: zyskujemy dziecięcą wrażliwość i entuzjazm, którego "poważnemu człowiekowi" wypada na co dzień unikać. Feeria barw i dźwięków, znajome kody kultury popularnej, pojawiające się i znikające papugi, jaszczurki, żaby i olbrzymia panda: to wszystko na nas czeka - atrakcyjne, do słuchania, do dotykania, a przede wszystkim do oglądania. Pod efektowną warstwą wizualną kryje się jednak szereg warstw ideowych prowokujących wątpliwości. Nasuwają się więc pytania o pozory, siłę iluzji, bohaterstwo, przemoc. Czy impulsy do nas docierające poddadzą się wartościowaniu? Czy potrafimy z informacyjnego chaosu wydobyć prawdę, a spojrzeć krytycznie na to, co powierzchowne? Jak odnaleźć się w coraz bardziej agresywnym świecie?

Dzieci zaproszone na warsztaty plastyczne pod wpływem obejrzanych prac namalowały na ścianie kompozycję odnoszącą się do poruszanych w tej części wystawy kwestii. Te pytania kierujemy również do wszystkich, którzy zdecydowali się podążyć śladem Alicji w krainie czarów. Warto porównać odpowiedzi i zastanowić się nad nimi.

Paweł Althamer, Teledysk Ś Vesna Bukovec, Czy sztuka jest potrzebna i dlaczego? (fragment) Ś Tomasz Ciecierski, bez tytułu Ś Elżbieta Jabłońska, Supermatka Ś Barbara Kasprzycka-Łosiak, Komórka oka Ś Dominik Lejman, Małe spektakle - Iguana Ś Marcin Maciejowski, Pies bohater Ś Robert Maciejuk, Panda Ś Małgorzata Markiewicz, Kwiaty Ś Zbigniew Rogalski, bez tytułu Ś Leon Tarasewicz, bez tytułu Ś Laura Pawela, Tu nie ma miejsca na sztukę Ś Jadwiga Sawicka, Zzemsty Ś Monika Sosnowska, Mała Alicja Ś Agnieszka Tarasiuk, Żaloty Ś Julita Wójcik, Koronka

Prace w tej części wystawy zostały podpisane przez dzieci z klas 1 - 3 Szkoły Podstawowej nr 37 w Białymstoku.

Dorosły design

Czy dojrzałość to czas świadomych wyborów? - zapytaliśmy o to w sali, której układ opiera się na minimalistycznych rozwiązaniach formalnych. Młody człowiek kończy studia (w bardziej lub mniej prawdopodobny sposób - o czym świadczy Praca magisterska Oskara Dawickiego), podejmuje pracę - tutaj przykładem jest zapis doświadczeń Joanny Rajkowskiej w berlińskiej galerii Müllerdechiara (Droga na lotnisko), rozpoczyna wspólne życie z ważną dla siebie osobą, zdobywa nowe kwalifikacje, ciężko pracuje na swój byt. Uwikłanie w rozmaite schematy wydaje się być nieuchronne. Nasz język, tak zdawałoby się niepowtarzalny, wpisuje się w kulturowe kanony. Z chwilą, gdy to odkrywamy, brzmi dla nas jak bełkot - niczym hamletowskie kwestie w filmie wiecznych chłopców z grupy Azorro. Na wytyczonej przez konwenanse drodze nie ma miejsca dla outsiderów. Najwygodniej się podporządkować, ale taka postawa rodzi frustrację. Trudno uciec przed zgorzknieniem, choćbyś stawał na głowie - śmierć jest nieuchronna. Co więc pozostaje? Może po prostu trzeba, tak jak bohaterowie eposu Viktora Marushchenki, którzy żyją zapomniani przez świat i szczęście wśród biedaszybów Donbasu, zachować marzenia i w nich odnaleźć siłę do codziennego zmagania się z niechcianą dojrzałością.

Pajęczynowe ingerencje w przestrzeń wskazując drogę zwiedzania podkreślają nieuniknioną kolejność zdarzeń, których jesteśmy uczestnikami. Z drugiej strony wykorzystanie przemyślanej koncepcji designerskiej w kształtowaniu narracji tej części wystawy nawiązuje do (często nieudolnych) prób "zaprojektowania życia" przez dorosłych.

Grupa Azorro, Hamlet Ś Krzysztof Bednarski, Miejsce dla dwojga I i II Ś Vesna Bukovec, Czy sztuka jest potrzebna i dlaczego? (fragment) Ś Oskar Dawicki, Praca magisterska Ś Kuba Dąbrowski, Co cię denerwuje? Ś Robert Kuśmirowski, Dokumenty Ś Viktor Marushchenko, Dreamland Donbas Ś Agata Michowska, Death Ś Andrzej Pepłoński, Absolwent Ś Joanna Rajkowska, Droga na lotnisko

Potencjał białego sześcianu

Tu nasza opowieść zatacza koło. Powrót do klasycznej, obecnie negowanej konwencji wystawienniczej, jaką jest "biały sześcian" odnawia pierwotny sens tworzenia zbiorowych ekspozycji. Prace umieszczone w tej części wystawy to historie bólu, starości, zbliżającej się śmierci, ukazujące tak bardzo naznaczony niemocą etap życia człowieka. Film Artura Żmijewskiego Nasz śpiewnik porusza kwestie pamięci i tożsamości narodowej, odnajdywane w indywidualnych, częstokroć pogmatwanych ludzkich losach. Wspominający swoją młodość emigranci od wielu lat przebywający poza granicami kraju, wzruszeni śpiewają polskie piosenki, które szczególnie zapadły im w pamięć. W instalacji Mirosława Bałki mydła wtopione w kratę okna przywodzą na myśl kruchość ludzkiego życia i nie dają zapomnieć o tym, jak łatwo zdegradować je do czystej cielesności. Wystawione na stoliki i spięte żelaznymi łańcuchami taborety Hanny Łuczak wyznaczają moment, kiedy nie jest nam już dane zasiąść wspólnie do bankietu życia. Te i inne prace tu zgromadzone wymagały ascetycznej oprawy, gdyż dodatkowe elementy zakłóciłyby nastrój refleksji i zadumy. Jedyną ingerencją w klasyczną galeryjną przestrzeń było zbudowanie ciemnego, długiego korytarza, na którego końcu ujrzymy własną twarz wpisaną w Portret trumienny Leszka Lewandowskiego. Memento mori.

Mirosław Bałka, 193 x 197 x 30 Ś Jarosław Bartołowicz, Listopad (głód wiary) Ś Vesna Bukovec, Czy sztuka jest potrzebna i dlaczego? Ś Konrad Kuzyszyn, Obiekty bycia Ś Leszek Lewandowski, Portret trumienny Ś Zbigniew Libera, Ostateczne wyzwolenie Ś Hanna Łuczak, Przerwa Ś Łukasz Skąpski, bez tytułu Ś Mikołaj Smoczyński Biblioteka Ś Artur Żmijewski, Nasz śpiewnik

Wystawa zrealizowana przez uczestników Podyplomowych Studiów Kuratorskich w Instytucie Historii Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego.




"Do trzech razy SZTUKA! czyli o tym, jak wygląda praktyczny egzamin na kuratora."

15 maja 2006 -podróż na północny wschód i pierwszy dzień pracy

Piotr Stasiowski: Do Białegostoku pojechaliśmy zaraz po weekendowym zjeździe w Krakowie, w trakcie którego Jarosław Suchan dał nam jeszcze kilka cennych wskazówek, a Marta Tarabuła pokazywała, jak się buduje markę wystawy oraz udzielała rad jak najlepiej "sprzedać" swoją pracę mediom. Te informacje, jak już wkrótce się okazało, były niezwykle przydatne. W Białymstoku byliśmy już w poniedziałek rano (15 maja) i nie dane nam było nawet wypić kawy w drodze z pociągu do galerii. Podczas pierwszej odprawy u pani dyrektor Moniki Szewczyk dowiedzieliśmy się, że większość technicznych pracowników galerii jest zaangażowana w budowanie Małej Alicji Moniki Sosnowskiej i że musimy uzbroić się w cierpliwość, jeśli chodzi o montaż kolejnych prac. Sytuacja była o tyle skomplikowana, że połowa montażystów już w środę miała wyjechać do Paryża, gdzie w Instytucie Polskim również była przygotowywana wystawa Kolekcji. Dziarsko chwyciliśmy więc za narzędzia, by nieco ulżyć zabieganym pracownikom. Nie obyło się bez drobnych incydentów - projekt plakatu Ani Pohl nie dotarł na czas do galerii, w związku z czym przed naszym przyjazdem wydrukowano serię plakatów, na których znalazła się jedynie informacja o tytule wystawy i czasie jej trwania. Udało się nam jednak uzgodnić z panią dyrektor, że obok tych gotowych plakatów zawisną nasze. Bardzo nam na tym zależało, gdyż na plakacie widniała kostka do gry, która stała się logo naszej wystawy oraz lista nazwisk artystów, których prace zaprezentowaliśmy W ten sposób zaczęliśmy budować markę tej ekspozycji.

Patrycja Sikora: Pierwszy dzień w Arsenale był dla nas dość trudny. Po kilku tygodniach pracy "na odległość" (czyli przez telefon, mail, Skype oraz dyskusje w Krakowie, Warszawie, Wrocławiu) w końcu stanęliśmy twarzą w twarz z przestrzenią, zapakowanymi jeszcze pracami i ogólnym chaosem typowym dla gorączki przygotowań do wystawy. Siłą rzeczy od razu po podróży musieliśmy ruszyć do boju, co wiązało się nie tylko z ciągłym podejmowaniem decyzji o rozmieszczeniu prac i podziale robót, ale też udziałem w pracach fizycznych. Wbijanie gwoździ, malowanie ścian, obsługa wiertarki czy wkrętarki - te czynności od pierwszego dnia miały stać się naszym chlebem powszednim. Od razu także stało się jasne, że decyzje, które postanowiliśmy podejmować konsekwentnie w sposób demokratyczny, są kompromisem, który (jak to z kompromisami bywa) nie jest w stanie wszystkich w pełni zadowolić. Takie są uroki pracy w grupie, która na szczęście w naszym przypadku okazała się dobrze dobrana, dzięki czemu praca szła stosunkowo gładko.

16 maja 2006 (wtorek) - montaż wystawy rusza na dobre, pierwszy dzień warsztatów z dziećmi

Piotr Stasiowski: Na wtorek udało się zwerbować kilku ochotników - studentów białostockiego kulturoznawstwa, którzy pomagali nam montować wystawę. Razem z chłopakami ustawialiśmy betonową Bibliotekę Mikołaja Smoczyńskiego, rozwieszaliśmy Absolwenta Pepłońskiego. W końcu dziewczyny zaangażowały chłopaków do wiercenia dziur w ścianach pod sznurki, co było dość skomplikowaną sprawą, bo sznurki miały przecinać całą salę i musiały być porządnie wymierzone, by się nie splątały. Oczywiście, przy okazji należało się zapoznać z całą filozofią wiercenia dziur w ścianach, ale koniec końców sznurki szczęśliwie zawisły w powietrzu. Podziękowaliśmy chłopakom, sugerując zaproszenie na następny dzień montażu, ale chyba trochę spanikowali, bo zobaczyliśmy ich ponownie dopiero na wernisażu.

Patrycja Sikora: Koncepcja rozwieszenia linek w sali umownie nazwanej "designerską" powstała w zasadzie na gorąco. Po przyjeździe na miejsce okazało się, że nasze pomysły na aranżację tej części wystawy należy zweryfikować. Trzeba liczyć się zawsze z tym, że nawet jeśli wcześniej projekt na papierze został przygotowany bardzo dokładnie, włączenie z jego wizualizacją, to jednak przestrzenie rządzą się własnymi prawami. I nagle może się okazać, że czegoś po prostu zrobić nie można. Wtedy właśnie zaczyna się prawdziwa zabawa w kreatywne myślenie. W naszym przypadku okazało się, że jedna ze ścian kryje w sobie zakamuflowaną pracę Truszkowskiego (wybitą w tynku na stałe). Dlatego cześć prac trzeba było od razu przemieścić i inaczej wytyczyć kierunek zwiedzania. Wybrałyśmy się z Anią do sklepu na łowy, aby poprzebierać w śrubach i linkach (jako jedyne przedstawicielki płci pięknej wśród klienteli) i ostatecznie wybrałyśmy prostą linkę służącą do rozwieszana prania. Potem pozostało nam rozpięcie jej między ścianami, w taki sposób, aby wyznaczyć jedną ścieżkę po której widz będzie się poruszał. Linki, które stworzyły rodzaj nieregularnej pajęczyny okazały się elementem dość mocno działającym w przestrzeni. Myślę jednak, że prace nie zostały zdominowane - wręcz przeciwnie, żeby przejść dalej, po prostu trzeba zobaczyć każdą z nich. Nasz główny cel został tym samym w pełni osiągnięty.

We wtorek odbył się także pierwszy warsztat z dziećmi ze Szkoły Podstawowej nr 37 w Białymstoku. W warsztacie uczestniczyło 10 dzieci (same dziewczynki!) z najmłodszych klas (I-II), które zostały wybrane wspólnie z pedagog szkolną spośród uczniów najniebezpieczniejszych dzielnic miasta.

Agata Bieńkowska i Ilona Foryś, które przeprowadziły warsztaty, miały w tym dniu za zadanie przedstawić dzieciom prace i przedyskutować z nimi tematy związane z agresją, przyjmowaniem określonych postaw, umiejętnością dokonywania wyborów, jak również umożliwić spontaniczny odbiór dzieła sztuki. Warsztat się powiódł, dzieci oszalały na punkcie Teledysku Pawła Althamera i Iguany Dominika Lejmana.

Zadanie wyznaczone dla dzieci na dzień następny to: własnoręczne podpisanie prac, które zobaczyły oraz wykonanie muralu na jednej ze ścian w sali "visual culture".

17 maja 2006 (środa) - montaż pełną parą, dziecięcy mural ukończony

Piotr Stasiowski: W środę do Arsenału przyjechała Monika Sosnowska, która chciała osobiście dopracować pewne detale Małej Alicji. Byliśmy wszyscy tak zabiegani, że w sumie udało się nam zamienić ze sobą jedynie kilka słów. Mimo że Monika pracowała z chłopakami od montażu do drugiej w nocy... Nie skończyliśmy jeszcze tekstu ulotki, Agata Małodobry poganiała nas z tym, by móc go zredagować. Trzeba było wieszać kolejne prace, chcieliśmy zrobić jak najwięcej. :Praca Mirosława Bałki została już zainstalowana, trwało konstruowanie szarego, wąskiego korytarza, na którego końcu miał zawisnąć Portret trumienny Leszka Lewandowskiego. Ania i Patrycja ustawiały lampki z narządami w lekarskiej szafce Konrada Kuzyszyna. W związku z warsztatami dla dzieciaków baliśmy się powiesić jakiekolwiek prace w części dotyczącej visual culture. Wieczorem, w końcu mnie, Agacie Bieńkowskiej i Ilonie Foryś udało się wyskoczyć na miasto w celu integracji z autochtonami. W klubie "Mesa" odbywała się akurat promocja "Dik Fagazine" Karola Radziszewskiego. Dobry pretekst dla wyjścia do knajpy, zabawa była przednia, choć oczywiście następnego dnia rano znów byliśmy na stanowiskach, zwarci i gotowi.

Patrycja Sikora: Kiedy już po ciężkim dniu i pierwszym zasłużonym konkretnym posiłku wróciłyśmy z Anią do galerii, wyjście na promocję "Dika" przerosło nasze siły, mimo że bardzo chciałyśmy wyrwać się - jak pozostała część grupy - z objęć galerii. Ekipa montażowa była jednak wciąż na miejscu, co chciałyśmy jak najpełniej wykorzystać. A późno wieczorem obie zasiadłyśmy zdrowo już zmęczone przed komputerami, odpowiadając na maile i próbując nie zawalić naszego normalnie toczącego się życia zawodowego (Ania - załatwiając sprawy galerii S.A.R.P., którą prowadzi w Katowicach, ja natomiast dopilnowując projektów we wrocławskim BWA).

W nocy, kiedy pracowała już tylko Monika Sosnowska i najbardziej wytrwały z załogi Arsenału - Michał, obejrzałyśmy z Anią wszystkie sale. Powstały tego dnia mural i rozpięte w sali designerskiej linki wydały się nam nagle najsłabszymi punktami wystawy. Na szczęście rano wszystko przestało wyglądać tak dramatycznie.

18 maja 2006 (środa) - wizyta Hanny Wróblewskiej; praca, praca, praca....

Nerwowa atmosfera zaczęła się w czwartek udzielać wszystkim. Połowa ekipy wyjechała, Alicja wciąż nie była skończona. Wiele prac ciągle leżało na podłodze. Na domiar złego akurat w czwartek postanowiła nas odwiedzić Hanna Wróblewska, która nie mogła być na naszym wernisażu. Obraz, jaki ujrzała był więc nader chaotyczny. Trochę nam jednak ulżyło, gdy pozytywnie wyraziła się o pomyśle ze sznurkami. Nadal nie byliśmy pewni, czy ich funkcja w przestrzeni zostanie dobrze odczytana. Tego samego dnia doszło w naszej grupie do spięcia, które wiązało się z rozmieszczeniem prac w części "visual culture". Układ poszczególnych sal został ustalony znacznie wcześniej. Mimo tego, gdy prace zostały ustawione pod ścianami na podstawie wykonanych przez Anię wizualizacji, coś zaczęło nam zgrzytać. A to kompozycja się sypała, a to porządek logiczny był zachwiany. Dość długo nie mogliśmy się przekonać do wzajemnych argumentów. Na dodatek decyzję należało podjąć natychmiast, bo akurat Zbyszek i Michał - pracownicy Arsenału - mieli wolną chwilę, by rozwiesić billboard Supermatka Jabłońskiej. Supermatka na pleksi wyjechała na wystawę do Paryża, ale dzięki Monice Szewczyk udało się nam zdobyć jedną kopię billboardu tej pracy. Oczywiście nie było mowy o przesuwaniu jej na inne miejsce, decyzja o jej zawieszeniu była wiążąca. W końcu konflikt pomogła nam rozwiązać Monika, która przychyliła się do pomysłu Patrycji i Ani.

Patrycja Sikora: Tak, muszę powiedzieć, że Piotr został tu spacyfikowany. Z kobietą (a tym bardziej z kobietami) nieraz nie da się wygrać!! Może jednak zamieńmy słowo "spacyfikowany" na "przegłosowany" - w myśl zasady większości i demokracji, o której pisałam już na wstępie.

Piotr Stasiowski: Teraz wystarczyło (tylko?) rozwiesić billboard na ścianie i pozostałe prace w tej najbardziej nasyconej części. Dzięki tej pracy nabyłem nową umiejętność - rozlepiania wielkoformatowych plakatów, co mam nadzieję, przyda mi się w przyszłej pracy zawodowej.

Patrycja Sikora: Ciekawym doświadczeniem było instalowanie pracy Death Agaty Michowskiej. Odlane z gipsu postaci i białe rękawiczki okazały się wdzięczną "dziewczyńską" robotą. Rozpakowywanie tych wszystkich pudełek, odwijanie odlewów z kołderek... Piotr zabrał się za wiercenie dziur w parkiecie.... za pozwoleniem pani dyrektor oczywiście! Ania, jako osoba o największych umiejętnościach i doświadczeniu zajęła się stawianiem na głowie gipsowych ludzików. Tymczasem zajęliśmy się z Piotrem rozmieszczaniem prac Vesny Bukovec, czyli delikatnym zawirusowaniem całej galerii. Kiedy skończyliśmy, był środek nocy.

18 maja 2006 (piątek) - do trzech razy SZTUKA!, godzina zero

Piotr Stasiowski: Prawdopodobnie nie wytrzymalibyśmy ciśnienia wernisażowego piątku, gdyby nie to, że zostało nam jeszcze sporo poprawek. Niemalże do samego końca dziewczyny przyklejały podpisy pod pracami. Pomagała im nawet Kasia Szydłowska, która przyjechała do Białegostoku z Warszawy. Oprócz niej, na wystawię przybyły też Gosia Kozioł i Renata Rusnak - ta aż z Krakowa. To było budujące.

Na piątek zostawiliśmy też montaż dwóch projekcji i trzech wideo. Największe problemy mieliśmy z Teledyskiem Althamera, który rwał się przy końcu. Kilkakrotnie wypalałem kopię tej pracy, by w końcu stwierdzić, że to ewidentnie wina projektora, który nie potrafi sobie z tym filmem poradzić. Gdy dziewczyny przyniosły mi z miasta porcję zimnych frytek, jedząc je, przebierałem się już na dyskusję o szesnastej. W ten sposób po prostu nie mieliśmy czasu na stres.

Dwie godziny przed uroczystym otwarciem wystawy odbył się panel dyskusyjny. Dyskusję rozpoczął Kamil Kopania, który prezentował swoją książkę "Arsenał sztuki". Przy okazji opowiedział o charakterze Kolekcji II i Kolekcji Podlaskiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych, zgromadzonych wspólnie pod dachem Arsenału. Następnie, zapytałem Dorotę Monkiewicz (zasiadającą w Radzie Programowej Podlaskiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych i pełniącą szereg innych poważnych funkcji w swiecie sztuki współczesnej) i Andrzeja Szczerskiego (członka kapituły eksperckiej Rady Małopolskiej Fundacji Muzeum Sztuki Współczesnej., a równocześnie kierownika naszych studiów) o przyszłość regionalnych Zachęt i możliwość współpracy pomiędzy nimi. Doszliśmy do kilku ciekawych wniosków, wśród których wymienić należy potrzebę konsultacji pomiędzy stowarzyszeniami, by uniknąć powtórzeń w zakupach dzieł. Okazuje się, że jest kilku artystów stanowiących kanon różnych lokalnych Zachęt, m.in. Zofia Kulik, Dominik Lejman, Azorro, Laura Pawela. Współpraca między stowarzyszeniami mogłaby także dotyczyć czasowych wymian prac z kolekcji, tworzenia wspólnych ekspozycji opierających się na różnych zbiorach, a także prowadzenie szerokiego programu edukacyjnego i promocyjnego w zakresie sztuki współczesnej. Czy te postulaty znajdą oddźwięk we wzajemnych kontaktach między Stowarzyszeniami? Padło również kilka pytań ze strony publiczności - m.in. o zasady, którymi kierują się Stowarzyszenia Zachęt w zakupach prac do kolekcji. Monika Szewczyk stwierdziła, że przekonującym dowodem braku jakiegokolwiek zainteresowania ministerialnym programem operacyjnym, "Znaki czasu" jest brak wśród publiczności kogokolwiek z Rady Miasta, czy Urzędu Miejskiego.

Patrycja Sikora: Po zakończeniu dyskusji nastąpił ważny dla wystawy, galerii i nas samych moment spotkania z przedstawicielami mediów. Piotr, Ania i ja udzielaliśmy na zmianę wywiadów, starając się jak najlepiej przybliżyć ideę wystawy i odpowiadać na pytania odnoszące się między innymi do genezy powstania projektu, problemów pracy z kolekcjami, jak również ich roli w promocji miasta. Warta podkreślenia była szczególnie kwestia silnej marki Białegostoku na kulturalnej mapie Polski i jej promocja za granicą. Białystok swą znaczącą pozycję z całą pewnością zawdzięcza galerii Arsenał - instytucji, która zainicjowała powstanie jednej z ważniejszych kolekcji sztuki współczesnej w kraju.

Potem nastąpiło długo wyczekiwane otwarcie wystawy. Na wstępie Ania Pohl opowiedziała o koncepcji wystawy zebranej publiczności, ja podziękowałam dzieciom, naszym wykładowcom ze studiów kuratorskich oraz pani Monice Szewczyk i pracownikom galerii (na których pomoc mogliśmy liczyć na każdym etapie przygotowania wystawy), Piotr natomiast podsumował wcześniejszą dyskusję i podziękował jej uczestnikom: Dorocie Monkiewicz i Andrzejowi Szczerskiemu.

Po części oficjalnej, ostatnich wywiadach i oprowadzeniu naszych gości po wystawie, poszliśmy na wspólną kolację, gdzie był czas na dyskusję o tym, co się udało, co mogło wypaść lepiej, o sytuacji białostockiej instytucji, o przyszłości, o naszych studiach...

Barbarzyńska pora wyjazdu następnego dnia z powrotem do Krakowa zmusiła Anię, mnie i Kasię Szydłowską do wcześniejszego wyjścia. Piotr, Ilona i Agata B. zostali dłużej.

Po powrocie do Krakowa wspólnie z Anią Pohl i Agatą Małodobry przedstawiłyśmy kolegom ze studiów oraz Hannie Wróblewskiej i Jarosławowi Suchanowi wyniki naszej pracy w Białymstoku. Szkoda, że nie wszyscy prowadzący z nami zajęcia i nie wszyscy nasi koledzy widzieli wystawę. Podczas seminarium było zaledwie parę uwag natury merytorycznej, a czasu na rozmowę niewiele - szczególnie że promotorzy zajęli się również innymi, wciąż dopracowywanymi projektami naszych koleżanek i kolegów.

Tak więc pierwsza wystawa realizowana w ramach Podyplomowych Studiów Kuratorskich w Instytucie Historii Sztuki UJ doszła do skutku. Czekamy na recenzje i opinie. I trzymamy kciuki za pozostałe, przygotowywane wystawy - a zapowiada się naprawdę ciekawie!