Człek wór gnoju

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Nie chciałbym zostać źle zrozumiany, ale mam wrażenie, że malarstwo Magdy Moskwy jest dla wrażliwych odbiorców sztuki współczesnej tym, czym dla nadwrażliwych licealistów była kiedyś muzyka zespołu Coma. Dlaczego? Bo łatwo jest cenić malarstwo, które efekt osiąga sprawdzonymi, emocjonalnymi środkami. Co prawda sama artystka w jednym z wywiadów twierdziła: "Mojego malarstwa nie trzeba rozumieć, raczej wymyka się intelektowi i racjonalnej analizie, należy je odbierać intuicyjnie, emocjami. Odbiorcy, którzy próbują wszystko wyjaśnić, zrozumieć, osadzić i do czegoś porównać, mają z tym wielki kłopot w przypadku mojego malarstwa". Nic bardziej mylnego. Obrazy Moskwy są jasne i czytelne, do ich zrozumienia wystarczy znajomość historii sztuki na poziomie gimnazjalnym.

Oto mamy sztukę, która wprost nawiązuje do średniowiecznego malarstwa religijnego, często nawet do późnogotyckiego okrucieństwa z jego ostentacyjną umęczoną cielesnością i otwartą mięsistością. Jej miłośnik może natychmiast przywołać takiego na przykład Matthiasa Grünewalda ze wszystkimi jego broczącymi krwią ranami. Co ciekawe, kiedy w 2006 kilkoro łódzkich artystów zorganizowało wystawę "Grünewald 2", nie było wśród nich Moskwy. Można by z przekąsem zażartować, że pewnie dlatego, że jej sztuka postrzegana była wówczas jako za mało awangardowa... Poza tym artystka nie pokazała przecież jeszcze wszystkiego co potrafi, na przykład obiektów z ostatnich lat, przypominających fragmenty ciała, z werystycznie odtworzoną tkanką i przerażającymi, jątrzącymi się ranami, przechodzącymi niekiedy na wylot. Moskwa zaprezentowała je teraz, na monograficznej, a nawet retrospektywnej wystawie w łódzkim Muzeum Sztuki. Znalazły się na niej zarówno prace z początku twórczości, jak i ostatnie realizacje. Inspiracje późnym gotykiem kumulują się w najnowszych obrazach, w których artystka posługuje się zaprawą kredową, umożliwiającą bardzo plastyczne i efektowne modelowanie powierzchni w taki sposób, że przypomina ona żywą, choć nienaturalnie bladą skórę. Widać pod nią nawet delikatnie zarysowaną siatkę żył. Wyglądają, jakby nadal płynęła nimi krew, prowadząca ku otwartym i zdeformowanym ranom. Wizja niczym z sennego koszmaru albo taniego horroru - co kto woli.

Kolejna inspiracja - barokowy portret trumienny. Jakżeby inaczej. Zastygłe twarze bez wyrazu, kojarzące się z pośmiertnymi maskami, zostały umieszczone na tle imitującym srebro, pokrytym płatkami aluminium tradycyjną techniką złocenia (na mikstion). Sine, martwe ciała słabo kontrastują z metaliczną powierzchnią. Skrzyżowane dłonie niekiedy odrywają się od tułowi i lewitują wokół głowy. Aura spokojnej tajemniczości, kontemplacyjnego uduchowienia i refleksji nad kruchością życia sprawia, że świeżo upieczeni miłośnicy sztuki na tej wystawie na pewno westchną z powagą. Sama artystka mówi w kontekście tych prac o "ucieleśnieniu wewnętrzności", cokolwiek miałoby to znaczyć. O takiej sztuce mówi się, że "podejmuje kwestie egzystencjalne". I zazwyczaj mówi się to całkiem poważnie.

Na końcu wystawy wspomnianych miłośników czeka wisienka na torcie, czyli ujawniony warsztat artystki. Farby, fiolki, słoiczki, masy, szmatki, pędzle, nożyki i waciki - wszystko to buduje atmosferę zaufania oraz wiary w warsztat i geniusz artysty. Do niedawna jeszcze model sztuki uprawianej przez Moskwę omijany był szerokim łukiem przez kuratorów progresywnych instytucji, a także przy zakupach do publicznych kolekcji. Z rzadkimi wyjątkami. Ostatnio jeden z wcześniejszych obrazów artystki znalazł się na wystawie "Co widać" w Muzeum Sztuki Nowoczesnej, ale już na jej kontynuacji w Kunsthalle Bratislava "Działania na głowę. Polska sztuka dzisiaj" nie wystawiono żadnej jej realizacji.

Skąd ten dystans kuratorów do jej twórczości? Może właśnie dlatego, że tak łatwo jest cenić to malarstwo. Zbyt łatwo. Tutaj wszystko jest podane na tacy. Odwołania łatwo prześledzić, konteksty zrekonstruować, przekaz zrozumieć i jeszcze znajdzie się chwila na zadumę nad wartością historii sztuki i głębokiej duchowości, zaklętej w zmarszczkach i bruzdach zastygłych ciał. Trochę w tym Comy, trochę Paula Coelho, choć krytyczka "Rzeczpospolitej" Monika Małkowska woli w nich widzieć Faulknera (!), tytułując swoją recenzję "Dotykanie duszy" (a może to tytuł redakcji?). Tak czy inaczej, zacytujmy króla emocjonalnej literatury Paula Coelho: "Bo w oczach tkwi siła duszy"...

Dlaczego zatem tak awangardowa (niemalże z definicji) instytucja, jak łódzkie Muzeum Sztuki zdecydowało się poświęcić swoją cenną przestrzeń na tak mało progresywną wystawę? Pomińmy oczywiście to, że Moskwa mieszka w Łodzi.

Spróbujmy odpowiedzieć na to pytanie. Dotąd wymieniałem minusy sztuki Moskwy. Czas na plusy. Przede wszystkim muszę powtórzyć: łatwo jest cenić to malarstwo. Kogo (poza marudnym krytykiem) obchodzi to, że wszystko jest tu podane na tacy? Wystarczy stanąć przed niewielkim obrazem przedstawiającym trzy blade splecione dłonie i już można zbierać szczękę z podłogi. Precyzja rysunku, doskonałość warsztatu i absolutnie perfekcyjne panowanie nad detalem jest tak obezwładniające, że urzeczony krytyk musi się zamknąć i po prostu podziwiać. Ogromnie interesujące jest poszukiwanie na tych pracach detali, jak szósty palec u dłoni przekształcony w długi ptasi pazur, prawdziwe tipsy na namalowanych dłoniach, delikatnie zmarszczona pończocha na obutej w złoty trzewik stopie, prawdziwe (?) włosy łonowe wrastające w otwartą ranę oglądaną przez szkło powiększające... Jest w tym wszystkim nuta perwersji, wstydliwego erotyzmu, mrocznego i grzesznego pożądania. Sama Moskwa zresztą przyznaje: "Właściwie w całej swojej twórczości próbuję przemienić to, co przyjęte jest za odpychające, w coś takiego, co każe na siebie patrzeć, a nawet się tym zachwycić (...). Wszystko to, czego się boję - na przykład zgniliznę ciała albo pokaleczenie - próbuję pięknie przedstawić, tak bardzo, że nieraz sama nie mogę od tego oderwać oczu". Współcześni artyści próbują niekiedy zmierzyć się z wizją ludzkiej fizjologii, lecz nigdy nawet nie zbliżają się w swojej precyzji i sugestywności do efektu, jaki osiągnęła Moskwa. Warto tu przypomnieć choćby Pawła Matyszewskiego, który jest "młodym dobrze zapowiadającym się" artystą, znanym choćby z dziesiątej edycji wrocławskiego konkursu Gepperta, a niebawem zaprezentuje swoje prace w galerii Piekary. Różnica jest kolosalna. Oglądając najnowsze prace Moskwy - te mięsne bulwy o otwartych ranach - nie mogę pozbyć się myśli księdza Baki: "Nic po stroju, człek wór gnoju / Pompę zbrzydzi, świat ohydzi".

Skoro jesteśmy przy ubraniach - Moskwa projektuje również stroje. I jest to kolejny element tej wystawy, na który warto zwrócić uwagę. Dziwne struktury - bardziej zbroje niż ozdoby, kostiumy niż praktyczne okrycia, defensywne oręża niż miękkie materiały - budują znacznie bardziej interesującą i niejednoznaczną opowieść niż pozostałe prace. Aż chciałoby się ponarzekać, że tak mało znalazło się ich na tej wystawie.

Wydaje się, że na najbardziej interesujące realizacje Moskwy trzeba jeszcze zaczekać. Artystka osiągnęła już poziom warsztatowego mistrzostwa w stopniu, który obcy jest większości dzisiejszych artystów. Teraz tylko wystarczy czekać i obserwować, do czego je wykorzysta.

 

Magda Moskwa, "Nomana", MS2, Łódź, 06.03. - 16.05.2015

Magda Moskwa, Bez tytulu, 1994-2004
Magda Moskwa, Bez tytulu, 1994-2004

Magda Moskwa, Bez tytulu, 2001
Magda Moskwa, Bez tytulu, 2001
Magda Moskwa. Bez tytulu, 2003
Magda Moskwa. Bez tytulu, 2003

Magda Moskwa, bez tytulu, 2003
Magda Moskwa, bez tytulu, 2003

Magda Moskwa, Bez tytulu, nr 53, 2009
Magda Moskwa, Bez tytulu, nr 53, 2009

Magda Moskwa, Portret ojca, 2003
Magda Moskwa, Portret ojca, 2003

Magda Moskwa, Bez tytulu, 2008
Magda Moskwa, Bez tytulu, 2008

Magda Moskwa, Bez tytulu, nr 79, 2014
Magda Moskwa, Bez tytulu, nr 79, 2014

Magda Moskwa, Bez tytulu, nr 81, 2014
Magda Moskwa, Bez tytulu, nr 81, 2014

fot. Piotr Tomczyk
fot. Piotr Tomczyk