Stworzyć, pokazać, powtórzyć

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Zasada dzielenia się sztuką ze światem nie wydaje się zbyt skomplikowana: najpierw artysta coś tworzy, a potem to prezentuje - choćby przez uroczyste uniesienie ukończonego dzieła nad głowę. W społecznościach nie znających pojęcia zamkniętej przestrzeni dzielenie się sztuką to przekazywanie jej wytworów z rąk do rąk przez uczestników grupy otaczającej palenisko. Przy palenisku nie potrzeba procesu ewaluacji, CV, portfolio, egzaminów, przesiewów, konkursów, wykazów cen i profesjonalnego oświetlenia. Pokazów nie trzeba planować z dwuletnim wyprzedzeniem, a kłody służą jedynie wygodzie siedzących.

Odłóżmy jednak na bok te utopijne wizje, bowiem w naszej praktyce proces doboru i ewaluacji, którymi tak skomplikowaliśmy z gruntu prosty mechanizm dzielenia się sztuką ze światem, wydaje się nieodzowny, a artyści na myśl o tym, że ich sztuka może przynieść finansową porażkę lub nigdy nie dotrzeć do szerokiej publiczności, przestają być artystami lub tworzą pod potężną presją ideologii natychmiastowego i absolutnego sukcesu. Wydarzenia, które uważamy za niewarte zainteresowania mediów, nie zasługują na organizowanie, a jeśli nawet zaistnieją, to o nich nie wiemy z powodu braku zainteresowania mediów. Kompulsywne porządkowanie i hierarchizowanie sztuki już w momencie jej powstania nie pozwala na zaczerpnięcie oddechu.

“Time Zones”, Par-don Collaborative, fot. Lisa Lunskaya Gordon
“Time Zones”, Par-don Collaborative, fot. Lisa Lunskaya Gordon

Open Studios (otwarte pracownie), organizowane w amerykańskich miastach, to charakterystyczna forma prezentacji sztuki, która przynajmniej w pewnym stopniu rozwiązuje wspomniane dylematy. Niemal co miesiąc od wiosny do końca roku można oglądać robocze selekcje mniej lub bardziej ukończonych dzieł, zobaczyć, jak artyści pracują, jak mieszkają, porozmawiać z nimi, wymienić wizytówki lub nawet kupić od nich prace, choć samo wydarzenie nie ma ściśle komercyjnego charakteru. W Bostonie ma miejsce przeszło tuzin tego typu wydarzeń (corocznie w każdej dzielnicy miasta). W 2014 roku w Brickbottom Open Studios wzięło udział około 60 artystów, a przez ich pracownie w ciągu dwóch dni przewinęło się przeszło 1400 oglądających!

Format charakterystyczny dla Open Studios stał się inspiracją dla tego typu imprez organizowanych również w Polsce. Znam je jedynie z relacji, ale jeśli się nie mylę, są one staranniej przygotowane w warstwie kuratorskiej, a relacje prasowe wabią wyśmienitymi nazwiskami już od startu. Tymczasem w wersji amerykańskiej jedynym warunkiem partycypacji jest członkostwo w spółdzielni artystów działającej w obrębie określonej dzielnicy lub budynku komunalnego i opłacenie niewielkiej rocznej składki. Pieniądze są przeznaczone na organizację wydarzenia, jego promocję w lokalnych mediach, druk katalogów i mapek oraz na poczęstunek.

Pracownie Jerry’ego Lainoff’a. Dzięki uprzejmości artysty. Fot. Lisa Lunskaya Gordon
Pracownie Jerry’ego Lainoff’a. Dzięki uprzejmości artysty. Fot. Lisa Lunskaya Gordon

Organizatorzy wydarzenia, którzy często sami biorą w nim udział, nie ograniczają listy nazwisk artystów do tych najbardziej prestiżowych i nie tworzą formalnych limitów, dopuszczając naturalną rozpiętość rodzajów twórczości: od figuralnego malarstwa akademickiego, poprzez wszystkie inne jego rodzaje, tkaninę, biżuterię, papiernictwo, rzeźbę, ceramikę, grafikę, komiks, kaligrafię, fotografię mody, fotografię przestrzeni kosmicznej, sztukę wideo, film, animację, performans, instalację, muzykę, poezję, a nawet sztukę kulinarną. Niektóre ekspozycje są utrzymane w stylu galeryjno-muzealnym, inne są prezentowane sauté na stole roboczym. Niejednokrotnie w centrum zainteresowania gości jest też samo studio: jego położenie, metraż, rozwiązania przestrzenne, widok z okna...

Open Studios jest wydarzeniem prywatnym i publicznym zarazem. Z pewnością nie ekskluzywnym, gdyż jego uczestnikiem może być każdy lokalny artysta lub nawet nieartysta, ale też nie niszowym, gdyż często uczestniczą w nim także artyści cieszący się pewnym rozgłosem w tzw. głównym nurcie.

Ponieważ Open Studios odbywa się w sferze prywatnej, problem cenzury, autocenzury i nadmiernie emocjonalnych reakcji właściwie nie istnieje, a tak chętnie używany argument marnowania pieniędzy podatników zawisa w powietrzu. Open Studios jest w końcu imprezą samofinansującą się. Dla bezpieczeństwa bardziej kontrowersyjne treści są opatrzone odpowiednimi ostrzeżeniami.

Pier Gustafson, instalacja na korytarzu. Dzięki uprzejmości artysty. Fot. Lisa Lunskaya Gordon
Pier Gustafson, instalacja na korytarzu. Dzięki uprzejmości artysty. Fot. Lisa Lunskaya Gordon

Być może ten format prezentacji nie jest w stanie do końca odczarować współczesnych klątw związanych z instytucjonalizacją sztuki, niemniej Open Studios jest doskonałym punktem wyjścia, a też sposobem na dokonanie rocznego bilansu, poszerzenie kręgów publiczności, zaobserwowanie reakcji, nawiązanie nowych kontaktów i utrzymanie starych. Przede wszystkim jednak jest polem działania, na którym pokazanie prac może odbyć się w atmosferze względnego relaksu, z dala od pola bitwy, w której strach przed porażką i potrzeba udowodnienia własnej wspaniałości zdają się głównymi czynnikami motywującymi.

Ciekaw jestem, czy w prasowych relacjach z polskich edycji Open Studios mógłby kiedyś pojawić się nagłówek: „W imprezie biorą udział artyści zupełnie nieznani i wszystko się może zdarzyć".

 

Na temat miejsc sztuki, które nie są ani galeriami komercyjnymi, ani instytucjami publicznymi zobacz także:

Aleka Polis, Polskie galerie niezależne - Galeria Szara
Monika Weychert Waluszko, Galernicy sztuki

Pracownia Lany Hermann. Dzięki uprzejmości artystki. Fot. Lisa Lunskaya Gordon
Pracownia Lany Hermann. Dzięki uprzejmości artystki. Fot. Lisa Lunskaya Gordon

Elen Young, instalacja dźwiękowa na klatce schodowej (fragment). Dzięki uprzejmości artystki. Fot. Lisa Lunskaya Gordon
Elen Young, instalacja dźwiękowa na klatce schodowej (fragment). Dzięki uprzejmości artystki. Fot. Lisa Lunskaya Gordon