Zasada dzielenia się sztuką ze światem nie wydaje się zbyt skomplikowana: najpierw artysta coś tworzy, a potem to prezentuje - choćby przez uroczyste uniesienie ukończonego dzieła nad głowę. W społecznościach nie znających pojęcia zamkniętej przestrzeni dzielenie się sztuką to przekazywanie jej wytworów z rąk do rąk przez uczestników grupy otaczającej palenisko. Przy palenisku nie potrzeba procesu ewaluacji, CV, portfolio, egzaminów, przesiewów, konkursów, wykazów cen i profesjonalnego oświetlenia. Pokazów nie trzeba planować z dwuletnim wyprzedzeniem, a kłody służą jedynie wygodzie siedzących.
Odłóżmy jednak na bok te utopijne wizje, bowiem w naszej praktyce proces doboru i ewaluacji, którymi tak skomplikowaliśmy z gruntu prosty mechanizm dzielenia się sztuką ze światem, wydaje się nieodzowny, a artyści na myśl o tym, że ich sztuka może przynieść finansową porażkę lub nigdy nie dotrzeć do szerokiej publiczności, przestają być artystami lub tworzą pod potężną presją ideologii natychmiastowego i absolutnego sukcesu. Wydarzenia, które uważamy za niewarte zainteresowania mediów, nie zasługują na organizowanie, a jeśli nawet zaistnieją, to o nich nie wiemy z powodu braku zainteresowania mediów. Kompulsywne porządkowanie i hierarchizowanie sztuki już w momencie jej powstania nie pozwala na zaczerpnięcie oddechu.
Open Studios (otwarte pracownie), organizowane w amerykańskich miastach, to charakterystyczna forma prezentacji sztuki, która przynajmniej w pewnym stopniu rozwiązuje wspomniane dylematy. Niemal co miesiąc od wiosny do końca roku można oglądać robocze selekcje mniej lub bardziej ukończonych dzieł, zobaczyć, jak artyści pracują, jak mieszkają, porozmawiać z nimi, wymienić wizytówki lub nawet kupić od nich prace, choć samo wydarzenie nie ma ściśle komercyjnego charakteru. W Bostonie ma miejsce przeszło tuzin tego typu wydarzeń (corocznie w każdej dzielnicy miasta). W 2014 roku w Brickbottom Open Studios wzięło udział około 60 artystów, a przez ich pracownie w ciągu dwóch dni przewinęło się przeszło 1400 oglądających!
Format charakterystyczny dla Open Studios stał się inspiracją dla tego typu imprez organizowanych również w Polsce. Znam je jedynie z relacji, ale jeśli się nie mylę, są one staranniej przygotowane w warstwie kuratorskiej, a relacje prasowe wabią wyśmienitymi nazwiskami już od startu. Tymczasem w wersji amerykańskiej jedynym warunkiem partycypacji jest członkostwo w spółdzielni artystów działającej w obrębie określonej dzielnicy lub budynku komunalnego i opłacenie niewielkiej rocznej składki. Pieniądze są przeznaczone na organizację wydarzenia, jego promocję w lokalnych mediach, druk katalogów i mapek oraz na poczęstunek.
Organizatorzy wydarzenia, którzy często sami biorą w nim udział, nie ograniczają listy nazwisk artystów do tych najbardziej prestiżowych i nie tworzą formalnych limitów, dopuszczając naturalną rozpiętość rodzajów twórczości: od figuralnego malarstwa akademickiego, poprzez wszystkie inne jego rodzaje, tkaninę, biżuterię, papiernictwo, rzeźbę, ceramikę, grafikę, komiks, kaligrafię, fotografię mody, fotografię przestrzeni kosmicznej, sztukę wideo, film, animację, performans, instalację, muzykę, poezję, a nawet sztukę kulinarną. Niektóre ekspozycje są utrzymane w stylu galeryjno-muzealnym, inne są prezentowane sauté na stole roboczym. Niejednokrotnie w centrum zainteresowania gości jest też samo studio: jego położenie, metraż, rozwiązania przestrzenne, widok z okna...
Open Studios jest wydarzeniem prywatnym i publicznym zarazem. Z pewnością nie ekskluzywnym, gdyż jego uczestnikiem może być każdy lokalny artysta lub nawet nieartysta, ale też nie niszowym, gdyż często uczestniczą w nim także artyści cieszący się pewnym rozgłosem w tzw. głównym nurcie.
Ponieważ Open Studios odbywa się w sferze prywatnej, problem cenzury, autocenzury i nadmiernie emocjonalnych reakcji właściwie nie istnieje, a tak chętnie używany argument marnowania pieniędzy podatników zawisa w powietrzu. Open Studios jest w końcu imprezą samofinansującą się. Dla bezpieczeństwa bardziej kontrowersyjne treści są opatrzone odpowiednimi ostrzeżeniami.
Być może ten format prezentacji nie jest w stanie do końca odczarować współczesnych klątw związanych z instytucjonalizacją sztuki, niemniej Open Studios jest doskonałym punktem wyjścia, a też sposobem na dokonanie rocznego bilansu, poszerzenie kręgów publiczności, zaobserwowanie reakcji, nawiązanie nowych kontaktów i utrzymanie starych. Przede wszystkim jednak jest polem działania, na którym pokazanie prac może odbyć się w atmosferze względnego relaksu, z dala od pola bitwy, w której strach przed porażką i potrzeba udowodnienia własnej wspaniałości zdają się głównymi czynnikami motywującymi.
Ciekaw jestem, czy w prasowych relacjach z polskich edycji Open Studios mógłby kiedyś pojawić się nagłówek: „W imprezie biorą udział artyści zupełnie nieznani i wszystko się może zdarzyć".
Na temat miejsc sztuki, które nie są ani galeriami komercyjnymi, ani instytucjami publicznymi zobacz także:
Aleka Polis, Polskie galerie niezależne - Galeria Szara
Monika Weychert Waluszko, Galernicy sztuki