Historie tworzące się później

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Minęły dokładnie dwa miesiące od czasu, kiedy w warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej Mieke Bal w rozmowie z Łukaszem Zarembą mówiła o swoim projekcie „Madame B”, przedpremierowo pokazując fragmenty zrealizowanego filmu-instalacji. Filarem pracy jest kanoniczna powieść Flauberta „Madame Bovary”, która, choć wydana ponad 150 lat temu, nadal potwierdza swoją aktualność – czy to poprzez liczne kinowe adaptacje, czy opracowania naukowe. Film Bal wpisuje się w tę tradycję, ale też w pewien sposób jej umyka; w oczywisty sposób podejmuje wątek fabuły, lecz z drugiej strony całkowicie przepisuje sposób jej opowiedzenia i właśnie na to, na narrację, kładzie największy nacisk. Nie powinno to w żadnym wypadku dziwić, Bal jest bowiem znana przede wszystkim jako wybitna badaczka i teoretyczka zajmująca się m.in. teorią narracji w dziele literackim, ale nie tylko. W „Dyskursie muzeum” zaproponowała istotne narzędzia dla współczesnej krytyki muzeów i galerii, rozpatrując wystawę (zarówno przestrzeń, jak i koncepcję) jako swego rodzaju narrację, która często naturalizowana staje się przezroczysta, a przecież może być źródłem ważnych informacji.

Wystawy „Madame B. Zgłębianie kapitalizmu emocjonalnego” nie da się skomentować bez zarysowania tła, na jakim porusza się niderlandzka artystka. Tym bardziej, że jej doświadczenie akademickie jest niezbywalnym elementem dzieła, w którym zamysł nad sposobem pokazywania jest właściwie przedkładany nad samą realizację artystyczną. Dlatego też o całości projektu należy mówić dwojako, uwzględniając całkiem udany film oraz dalece ciekawszą wystawę, która przy okazji „Madame B” staje się tematem samym w sobie. Trudność polega na zdecydowaniu, jakie świadectwo to narzucające się rozdwojenie wystawia samemu dziełu. Trudność tylko pogłębia moje wrażenie, że tak skonceptualizowane wystawy są na polskim podwórku rzadkością, a rozmiar tego dzieła totalnego, niezależnie od jego wartości, może przerastać nastawiony na konkret język krytyki artystycznej.

Fot. P. Tomczyk, dzięki uprzejmości Muzeum Sztuki w Łodzi
Fot. P. Tomczyk, dzięki uprzejmości Muzeum Sztuki w Łodzi

Pierwszy pokaz wybranych części filmu mógł wywołać u widzów niepokój. Wyświetlane na jednym ekranie projekcje przeznaczone na wiele kanałów w niewielkim stopniu odnosiły się do ambitnej logistyki wystawy, którą zapowiadała reżyserka (jedna z dwóch, nie należy bowiem zapominać, że przy realizacji filmu pracowała także Michelle Williams Gamaker, współodpowiedzialna za ostateczny kształt wystawy). Sam film operuje starannymi zdjęciami, kamerze udaje się powiązać świat przedstawiony z główną bohaterką i widzem, a na ścieżkę dźwiękową składa się nieilustracyjna muzyka odgłosów w twórczy, nieoczywisty sposób związana z obrazem. Bal i Williams Gamaker nie powtarzają powszechnego wśród artystów błędu kategorycznego oddzielania filmu narracyjnego od artystycznego – „Madame B” jest zarówno dziełem sztuki, jak i dziełem kina w pełnym tego słowa znaczeniu, nie powielając pretensjonalności wielu tzw. filmów artystycznych i jednocześnie uchylając się od komercyjnych uwikłań kina; może nawet lepiej byłoby powiedzieć, że projekt wskazuje na bezzasadność tego podziału. Mimo wielu zalet „Madame B” w MSN nie porywała. Być może paradoksalnie przyczyniło się do tego również samo wystąpienie Bal tłumaczącej podstawy projektu, ponieważ postawione sobie przez autorki ambitne zadanie wskazania splotu kapitalizmu i obrazu romantycznej miłości – splotu, którego symptomem ma być powieść Flauberta – w bardzo niejasny sposób korespondowało z prezentowanymi obrazami. Imponujące założenia wystawy z pełną mocą wybrzmiały dopiero w Łodzi.

Fot. P. Tomczyk, dzięki uprzejmości Muzeum Sztuki w Łodzi
Fot. P. Tomczyk, dzięki uprzejmości Muzeum Sztuki w Łodzi

Sama Bal mówi o projekcie jako re-mediacji, przeciwstawionej adaptacji. Podczas gdy ta druga zachowuje wierność wobec oryginału, praca re-mediacji polega na wytyczeniu drogi do przedstawienia narracji za pomocą nowego medium – i to w ten sposób, by samo medium także stało się, parafrazując semiotykę, „opowiadającym”. Zasadniczym zadaniem było więc znalezienie innego języka dla Flaubertowskiej współczesności, która dla Bal ma szczególny status wyrażany w koncepcji „radykalnej współczesności”: tak głębokiego zrozumienia i odczucia własnych czasów, że aż wybiegającego w przyszłość. Świadectwem profetyzmu francuskiego pisarza jest wedle Bal zaobserwowanie i opisanie spojenia kapitalizmu i afektu, w którym to hybrydycznym porządku zanurzona jest dzisiejsza kultura. Artystki posługują się współczesnością, by zadawać jeszcze bardziej fundamentalne pytania o możliwość wskrzeszenia przeszłości w sztuce i nadawania jej aktualnych znaczeń (w miniprzewodniku po wystawie pisze się nawet o „wyzwalaniu politycznej siły”), ale to chyba temat na zupełnie inną dyskusję.

Fot. P. Tomczyk, dzięki uprzejmości Muzeum Sztuki w Łodzi
Fot. P. Tomczyk, dzięki uprzejmości Muzeum Sztuki w Łodzi

Reżyserki, opisując wystawę, podkreślają jej immersyjność. To pochłanianie widza przez obrazy należy jednak rozumieć szeroko. Przede wszystkim chodzi oczywiście o ich nagromadzenie: osiem części instalacji wyświetlanych jest na dziewiętnastu ekranach. Istotna jest też kompozycja, ekrany nie są bowiem rozmieszczone równomiernie, ale układają się w różne konstelacje — raz będą to dwa naprzeciwko siebie, innym razem rząd czterech. Określenie przestrzeni wystawy jako labiryntu byłoby oczywiście przesadą, jednak rozproszenie uwagi dochodzącymi zewsząd impulsami jest znamiennym elementem kuratorskiego zabiegu. Wystawa jest w końcu immersyjna, bo jest otwarta – w tym sensie, że zachęca do przechadzania się bez przyjęcia odgórnego klucza, a już tym bardziej chronologii fabuły. Dlatego też „Madame B” może być doświadczeniem kinowym na ciekawszym niż domyślny poziomie, przewiduje bowiem nierównomierny podział uwagi, dużą dowolność, nie narzuca tempa filmu, ale oddaje kontrolę widzowi. Jest w tym geście aluzja do pozycji współczesnego Flaubertowi flâneura, zdekoncentrowanego spacerowicza, ale przede wszystkim uczestnika i widza spektaklu rzeczywistości – spektaklu, z którego dobry użytek robią Bal i Williams Gamaker, demaskując jego rewers: nudę, rozczarowanie i jałowość, tak głęboko odczuwane przez Emmę Bovary.

Mimo to odbiór wystawy oparty jest na zabawie i nie chodzi tylko o kombinatoryczny potencjał narracji filmowej. Elementem gry jest także dotychczasowe doświadczenie widza, sprawdzającego swoje nie zawsze oczywiste reakcje na media i obrazy, co jest tym istotniejsze, że często daje się dziś słyszeć o rzekomym przeładowaniu przestrzeni treścią wizualną, o zalewających nas obrazach. W Muzeum Sztuki mamy możliwość wystawić się na taki zmasowany atak i obserwować własne reakcje obronne – chociażby próby uspójnienia niejednorodnej narracji. To kolejny poziom aktywnego uczestnictwa w wystawie. Dla każdego widza jest ona spersonalizowana i od niego zależna. Widz dopowiada bowiem historię Emmy, uzupełniając o treści symboliczne przestrzenie między obrazami. Zawarte tam sensy, które widz sam musi wyłuskać ze zderzeń obrazów, mogą znów budzić skojarzenie z przeszłością, a mianowicie z radzkiecką szkołą montażu, zwłaszcza eksperymentami Lwa Kuleszowa. Podobnie jak wybitny reżyser-teoretyk, Bal i Williams Gamaker stawiają pytanie o proces, który doprowadza do wykrystalizowania sensu z różnych, często nieprzystających do siebie obrazów, a więc o to, co takiego znajduje się pomiędzy nimi. Jednak pracy Kuleszowa nad ujęciami wewnątrz filmu artystki przeciwstawiają eksplozję wizualnej treści i wychodzą z pytania poza kino – interesuje je kultura wizualna jako całość, niezwykle gęsta sieć interobrazowych połączeń, tworzących niemal nieprzenikalną magmę „historii tworzących się później”, jak nazywają to same artystki. Niemniej to skądinąd karkołomne wyzwanie nie przeciąża wystawy, a historia Emmy B, mimo że potraktowana pretekstowo, służy jako wiarygodny reflektor oświetlający ten niezwykle interesujący obszar dzisiejszej – ikonocentrycznej, jak chcieliby niektórzy – kultury.

Fot. P. Tomczyk, dzięki uprzejmości Muzeum Sztuki w Łodzi
Fot. P. Tomczyk, dzięki uprzejmości Muzeum Sztuki w Łodzi

Centralne zagadnienie badań nad kulturą wizualną – patrzenie – staje się też właściwym tematem wystawy Bal i Williams Gamaker. Widz ma zdać sobie sprawę z tego, w jaki sposób patrzy, jakie są jego przyzwyczajenia, z czego czerpie przyjemność, a co go męczy. Służyć temu ma sam sposób eksponowania pierwszej część filmu (i jednocześnie jednej z najlepszych) wyświetlanej dwukanałowo tak, by niemożliwe było obserwowanie ekranów jednocześnie. Dynamika spojrzeń jest również istotnym elementem świata wewnątrz filmu, to jest właśnie pierwszą płaszczyzną powiązania miłości i kapitalizmu – uwodzicielskiego, przeciągłego spojrzenia na towar, oceniającego jego wartość. Nie bez powodu Bal używa wprost sformułowania „gospodarka spojrzenia”. Mimo uwikłania w opresyjne struktury władza wzroku jest w filmie raczej afirmowana, a dokładne odtworzenie trajektorii spojrzenia Emmy i potraktowanie go jako punktu wyjścia całej narracji sugeruje, że być może to właśnie praktyka świadomego oglądania była przez długi czas jedynym ratunkiem dla tragicznej bohaterki. Kiedy język w filmie artystek jest dobitnie ukazany jako narzędzie tortury, uniemożliwiające komunikację i izolujące, wzrok stanowi siłę wyzwalającą. Wydaje się, że taki wniosek na gruncie logocentrycznej kultury Zachodu wciąż może mieć wywrotowy potencjał.

Fot. P. Tomczyk, dzięki uprzejmości Muzeum Sztuki w Łodzi
Fot. P. Tomczyk, dzięki uprzejmości Muzeum Sztuki w Łodzi

Mimo że zapowiadane w tytule łódzkiej wystawy zgłębianie kapitalizmu emocjonalnego zostaje zepchnięte na dalszy plan wobec innych pytań, wystawa wciąż wydaje się konsekwentnie i dobrze poprowadzona. Nie rozumiem jedynie wywieszonych fotosów z filmów, ich prezentacja wydaje się krótkim i urwanym dialogiem z medium, z którego film niejako się wywodzi, lecz niewiele z tego wynika dla całej wystawy. Pozostaje najważniejsze pytanie: o samo dzieło. „Madame B” jako temat wystawy sprawdza się świetnie, współgrając z dobrze wyłożonymi koncepcjami artystek. Mam wątpliwości, czy praca będzie się tak samo dobrze sprawdzała jako niezależny film, wyjęty z kontekstu wystawy. Być może właśnie wtłoczenie jej w wymiar czysto kinowy byłoby zamachem na jeden z jego najsilniejszych punktów, zestandaryzowaniem wszystkiego tego, co wydaje się w nim płynne i niejednoznaczne, jak czas i odbiór. Z tą obawą należy jednak uznać wartość wystawy i filmu w tej formie, w jakiej może być oglądana obecnie.

Mieke Bal i Michelle Williams Gamaker, „Madame B – zgłębianie kapitalizmu emocjonalnego”, MS1, Łódź, 6.12.2013 – 9.2.2014

"Emma B Parfumerie". Na zdjęciu Marja Skaffari jako Emma, fot. Thijs Vissia
"Emma B Parfumerie". Na zdjęciu Marja Skaffari jako Emma, fot. Thijs Vissia