Polityka libido

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Zimne grudniowe popołudnie. Alejami Ujazdowskimi ostatnie, spóźnione hufce spieszą na pole bitwy pod Grunwaldem, czy pod Moskwą albo z ZOMO, gdzieś. Wiedzą, że walka będzie nierówna. Są gotowi na śmierć. Jeszcze nie wiedzą, że jest dla nich dobra nowina. Czy ucieszy ich wieść, że bitwa już dawno skończona, i że nad polem walki krąży zwycięski biały orzeł, polski orzeł?


Zwycięstwo Polakom głosi samozwańczy mesjasz Uklański. Przybywa w swoje czterdzieste czwarte urodziny i zwołuje na narodową orgię, plemienne bachanalia. W dyskotece. To znaczy w galerii. W tej samej, gdzie 90 lat wcześniej zginał pierwszy prezydent Rzeczpospolitej Polskiej. Czy Polacy uwierzą uzurpatorowi? Odwrócą się od dotychczasowego małego wodza, opuszczą mroźne ulice i wyluzowani oddadzą się dyskotekowym pląsom? Wyluzowani, bo wojna już się skończyła. Polska jest wolna. Polska jest sexi, nie trzeba się już bać. Czy uwierzą? Pozwolą się uwieść wzniosłej urodzie triumfu polskiego godła nad wrogą armią butnych nazistów. Dostrzegą w tym kontynuację starożytnych ceremonii pieczętujących chwałę zwycięzcy u którego stóp składa się barwne proporce pokonanego nieprzyjaciela. Tak jak to odbyło się na Placu Czerwonym w 1945, kiedy pod Kremlem lądowały na bruku imperialne swastyki.

Piotr Uklański, "Czterdzieści i cztery", Zachęta, Warszawa, fot. Grzegorz Borkowski

Takie widowisko trzeba odpowiednio zaaranżować Uklański w tej roli sprawdził się świetnie. Polityka to estetyka, kunszt organizowania wyobraźni wokół czegoś tak nieuchwytnego jak, na przykład naród. Wyobraźnia musi do czegoś przylgnąć, pożywić się, zakotwiczyć swoje libido w czymś zmysłowym. Polską wyobraźnię najskuteczniej mobilizowało słowo. Z tego trudnego zadania ulepienia wyobrażonej wspólnoty najskuteczniej wywiązywali się poeci. Nie mieli konkurencji. Dorównał im tylko Matejko. Po nim już nikt. Przez ponad sto lat polski zmysł wizualny cierpiał na chroniczne niedożywienie, na krótko tylko dopieszczony piękną szarżą filmowej polskiej szkoły. Szarżą zbyt jednak chwiejną, rozrzedzającą swoje szeregi pod ciężarem wątpliwości, goryczy, niewiary w zwycięstwo. Jednak mimo wszystko jakieś osiągnięto. Musiało takie wystarczyć.


Później było zresztą jeszcze gorzej. Zbiorowa wyobraźnia została całkowicie opuszczona, osierocona. Zamknięto urzędy kodyfikujące kanoniczność obrazów, którymi należy karmić wspólnotowe fantazje. Zamknięto biblioteki gdzie wprawna ręka układała adekwatne tytuły na półce polskich lektur, polskich widoków, polskich opowieści.

Piotr Uklański, "Czterdzieści i cztery", Zachęta, Warszawa, fot. Grzegorz Borkowski

Język tożsamości stał się cichy, prywatny, niezobowiązujący. Starczyło mu już siły co najwyżej na zmienianie nazw ulic, lecz bez szans na wykucie symboli silniejszych niż interes najbliższego podwórka. Jednak żądza tożsamości wcale nie stała się mniej drapieżna, a jej roszczenia mniej natarczywe. Całą Polskę zasiał rój kamiennych wytworów zbiorowej wyobraźni. Nie oszukujmy się - są brzydkie, dziwaczne - niekontrolowane emocje nie znajdują w nich dekorum, formy. Bo przecież ta została wyprzedana na wolnym rynku swobodnej ekspresji.


Polityczność stała się ludyczna. Nieokrzesana. Bełkotliwa i histeryczna, bez formy. I wcale nie ulotna. Pleni się nadal, pulsuje wypływa na wierzch jak wyparty sen. Domaga się swojej formy, szuka jej.

Piotr Uklański, "Czterdzieści i cztery", Zachęta, Warszawa, fot. Grzegorz Borkowski

Znalazła? Właśnie w Zachęcie, w sali, gdzie zginął Narutowicz? Tutaj odnajdą się ci wszyscy targani niepokojem swojej polskości. Uwierzą Uklańskiemu.


Liberalizm unieważnił wszystkie publiczne funkcje, które wykraczały w swoich ambicjach poza techniczne regulacje przepływu jednostkowych potrzeb, interesów, przyjemności lub frustracji. Może nic ponad to nie istnieje? Wszelka kolektywność to ułuda? Może. Jeśli nawet tak jest, to wszystko wskazuje na to, że po amputowanej iluzji kolektywności pozostał jakiś fantom, jej cień, który drażni, męczy swędzi, niczym utracona część cielesnej całości. Takie fantomowe, polskie ciało opisane tak sugestywnie przez Jana Sowę w jego książce.


Tłum sunący trzynastego grudnia po ulicach Warszawy miał w sobie wiele z fantomu. Cień przeszłości. Zgodnie z marksowskim szyderstwem, że tragedia zawsze powtarza się jako farsa. Tym czasem w Zachęcie samozwańczy mesjasz wielbi orła triumfującego nad nazistami. Podobną intencję mógł mieć Artur Żmijewski organizując rekonstrukcję walk o Berlin w 1945 roku. Zwycięskich w końcu!

Piotr Uklański, "Czterdzieści i cztery", Zachęta, Warszawa, fot. Grzegorz Borkowski

Polski nacjonalizm jest przeraźliwie płaczliwy. Wycieka jak bolesna ciecz, coś wstydliwego. Nie można się tego pozbyć, nie da się tego polubić, bo jest brzydkie. Najlepiej ignorować. Co za bzdura! Czy nie lepiej zaryzykować i zdobyć się na dorosłość i przyjąć z odwagą tę całą polskość na siebie. Niech wtedy będzie już na tyle dojrzała, rozwinięta, żeby można było ją potraktować poważnie, bez pytania rodziców o zgodę, czy można pójść na piwo, lub do łóżka. I niech ta cała polskość będzie już groźna i ze wszystkimi swoimi grzechami. Niech już będzie nawet po przejściach. Niech już będzie wreszcie dorosła, poważna.

Polacy zostawcie swojego małego wodza na Placu Trzech Krzyży, niech sam marznie. Idźcie do Zachęty na polską dyskotekę. Zatriumfujecie i wyluzujecie. Nie lękajcie się.


Piotr Uklański, "Czterdzieści i cztery", Zachęta, Warszawa, 11.12.12 - 17.02.2013.

Jan Sowa, "Fantomowe ciało króla. Peryferyjne zmagania z nowoczesną formą", Universitas, Kraków 2011; ISBN: 97883-242-1633-8; wyd. elektron.: 97883-242-1544-7.


Fot.: Grzegorz Borkowski

Piotr Uklański, "Czterdzieści i cztery", Zachęta, Warszawa, fot. Grzegorz Borkowski