Co widziało martwe oko

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Róg 2149 ulicy i 8 alei, Nowy Jork, Stany Zjednoczone: ubrany na czarno anonimowy mężczyzna zamiera, krzyczy z rękami wzniesionymi do nieba, stojąc nad zanurzoną w kałuży foliową torebką. Autostrada nr 888, Finnmark w Norwegii: wyraźnie spłoszony renifer ucieka pustą drogą ciągnącą się wzdłuż morza. Dzielnica Songshan w Taipei, Taiwan: wyludnionym chodnikiem przed sklepem Gucci raczkuje kilkumiesięczne dziecko, za chwilę wejdzie na jezdnię... To tylko kilkoro bohaterów prac Jona Rafmana zaprezentowanych na jego indywidualnej wystawie "The Nine Eyes of Google Street View" w londyńskiej Saatchi Gallery. Artysta, od lat pracujący głównie w sieci, po raz pierwszy prezentuje swój projekt w formie materialnej - wielkoformatowych fotografii.

Idea wydaje się prosta, a zarazem genialna: pozwolić mówić obrazom, tym przypadkowym - nie wystudiowanym - wykonanym przez beznamiętne oko aparatu Google Street View, a nie poszukującego chwytliwego tematu i dobrego ujęcia fotografa. Tytułowe dziewięć oczu zainstalowano na wozie wysłanym przez Google na ulice w 2007 roku w celu skatalogowania widoków ulic miast i miasteczek, od najruchliwszych arterii po samotne i nieco zapomniane drogi na wybrzeżach kontynentów. Rafman należy do tych, którzy w tych obrazach, automatycznie zarejestrowanych przez sprzęt sieciowego potentata, widzą coś więcej niż wyłącznie wskazówki, jak odnaleźć drogę do hotelu. Dzięki wielogodzinnym poszukiwaniom i przemierzaniu tysięcy kilometrów bez podnoszenia się zza biurka kanadyjski artysta od 2009 roku tworzy szczególny album fotografii z różnych części globu.

Jon Rafman - 9 Rua Pereira da Costa, Rio de Janeiro, Brasil 2010 (c) The Saatchi Gallery
Jon Rafman - 9 Rua Pereira da Costa, Rio de Janeiro, Brasil 2010 (c) The Saatchi Gallery

W jego kolekcji znajdują się mniej i bardziej malownicze krajobrazy, w których, jak sam mówi, stara się odnaleźć echa wielkiej tradycji romantycznego malarstwa pejzażowego, wydobyć subtelność, która pozostała jeszcze w niektórych miejscach tego "postinternetowego świata", w którym przyszło nam żyć. Jednak na wybranych przez niego ujęciach dominują ludzie - czasem samotni, zdezorientowani, zdziwieni lub przerażeni tym, co widzą, czasem po prostu znudzeni, jak podstarzałe prostytutki z małomiasteczkowych dróg, niekiedy wykonujący irracjonalne gesty, jak ów mężczyzna na nowojorskiej ulicy wznoszący ręce ku niebu, innym razem zgromadzeni licznie na miejscu wypadku, przyglądający się z zaciekawieniem martwemu ciału na środku jezdni.

Jon Rafman - 330R. Herois de Franca, Matosinhos, Portugal 2009 (c) The Saatchi Gallery
Jon Rafman - 330R. Herois de Franca, Matosinhos, Portugal 2009 (c) The Saatchi Gallery

Rafman pokazuje te obrazy w galerii, nie usuwając jednak umieszczonego w lewym górnym rogu symbolu nawigacyjnego Google, a także loga firmy oraz hiperłącza "Zgłoś problem", które tutaj wydaje się symbolicznym znakiem całkowitej alienacji człowieka od prezentowanej na ekranie rzeczywistości. Kiedy przeszukując Mapy Google natrafia się na widok płonącej furgonetki lub kobiety tępo wpatrzonej w oko aparatu, gdy jej dziecko z jakiegoś powodu czołga się po ulicznym krawężniku, można mieć ochotę użyć tego przycisku. Poczucie dyskomfortu stanie się jeszcze większe, gdy uświadomimy sobie, że kierowca samochodu rejestrującego te sceny również nie zareagował. Podążał dalej, pochłonięty swoją misją dostarczenia ludzkości "obrazu świata".

Jon Rafman - 2149th Ave, New York, NY, United States 2010 (c) The Saatchi Gallery
Jon Rafman - 2149th Ave, New York, NY, United States 2010 (c) The Saatchi Gallery

Sam artysta uważa tego rodzaju zdjęcia za punkt kulminacyjny współczesnej fotografii: "To prawie tak, jakby aparaty Street View były tym nowoczesnym bogiem, który widzi wszystko, wszystko obserwuje, ale nie wydaje żadnych ocen moralnych, nie wkracza do akcji, jest wyłącznie czystą obserwacją poprzez swoje neutralne robotyczne spojrzenie". Niewątpliwie to właśnie bezruch, krzycząca niemota przypadkowo uchwyconego momentu przykuwa uwagę najmocniej i powoduje, że te zdjęcia są nieraz o wiele bardziej magnetyzujące i poruszające niż najlepiej dopracowane kadry profesjonalnego fotografa.

Jon Rafman - R370, Jan Kempdorp, South Africa 2011 (c) The Saatchi Gallery
Jon Rafman - R370, Jan Kempdorp, South Africa 2011 (c) The Saatchi Gallery

Poetyka idyllicznego pejzażu przeplata się z fotografią drogi, fotografią reportażową i społeczną, a wszystko to okraszone jest lekkim posmakiem reality show, w którym zwykli ludzie, w tym wypadku dosłownie wzięci z ulicy, mimowolnie stają się obiektem obserwacji. Tkwi w tym pewien paradoks, trudne do uniknięcia wrażenie, że artysta stawia widza w pozycji bezwstydnego podglądacza prywatnych rytuałów - tych, których oglądać raczej nie powinien. I nawet przy pełnej świadomości, że ciało w foliowym worku, leżące na publicznej drodze, zostało odarte z intymności już wcześniej i nie z naszej winy, obraz ten pozostawia pewien dyskomfort. Dzięki temu zapada w pamięć na długo po opuszczeniu wystawy.

Jon Rafman - Rv888, Finnmark, Norway 2010 (c) The Saatchi Gallery
Jon Rafman - Rv888, Finnmark, Norway 2010 (c) The Saatchi Gallery

W wyborze dokonanym przez Rafmana widać jak w pigułce bogactwo, dobrodziejstwo, ale i wieloznaczność projektu, jakim jest Google Street View, jawiący się tutaj niczym album z wakacji połączony z kroniką policyjną (przypadkowe ujęcia mężczyzny z pistoletem na ulicy Săo Paulo czy moskiewskich handlarzy bronią) oraz obyczajową (prostytutki w oknach amsterdamskich burdeli). Jednocześnie wystawa mówi nam też coś o nas samych, współczesnych odbiorcach obrazów, które mimo agresywnej wszechobecności nadal potrafią zainteresować. Można wręcz odnieść wrażenie, że im bardziej są one przypadkowe, wyrwane z kontekstu, "wykradzione" właściwemu im miejscu i czasowi, tym bardziej przykuwają naszą uwagę. Wszystkie te anonimowe postaci są dowodem, że to, co widzimy na ekranie komputera, otwierając Street View, to nie tylko dekoracje, lecz, nomen omen, rzeczona rzeczywistość. Pewnie właśnie to powoduje, że ilekroć wędrujemy "wirtualną" ulicą, podążając za białą strzałką, patrzymy nie tylko na kierunek, ale i na wszystko to, co przypadkowo uchwyciło mechaniczne oko aparatu Google.


Jon Rafman, "Eyes of Google Street View", Saatchi Gallery, Londyn, 26.07 - 5.11.2012.