Don't try this at home

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Don't try this at home
Don't try this at home

Projekt Don't try this at home 1 skupiony jest na analizie przestrzeni pomiędzy dwoma transgresyjnymi obszarami kultury, jakimi są sztuka współczesna i pop-kulturowy fenomen Jackass. Polega na inicjowaniu współpracy pomiędzy 'performerami naiwnymi' a uznanymi polskimi artystami współczesnymi, stosującymi performersko-interwencyjne strategie artystyczne.

Paweł Książek
Paweł Książek

Paweł Książek
Paweł Książek

Paweł Książek
Paweł Książek

Paweł Książek
Paweł Książek

Paweł Książek
Paweł Książek

Paweł Książek
Paweł Książek

W ramach tego projektu Oskar Dawicki zaproponował Jackass wykonanie performance polegającego na leżeniu w bezruchu i słuchaniu, przez godzinę, egzystencjalnej (depresyjno defetystycznej) poezji Emila Ciorana czytanej przez Dyrektora CSW na tle międzynarodowej kolekcji sztuki współczesnej. Dawicki, jeden z czołowych polskich performerów, odkrył w Jackass coś w rodzaju performance naiwnego, kolejnego fenomenu kreatywności naiwnej, outsiderskiej, amatorskiej. Ich głupawe i żenujące akcje, epatujące niedojrzałością nie mają według niego charakteru czy intencji artystycznej, motywowane są jednak właściwą okresowi dojrzewania potrzebą ekspresji, intuicyjnego badania i przekraczania granic (swojego ciała, porządku obyczajowego, społecznego etc.). Sam Dawicki swoje wczesne, wiedzione młodzieńczą potrzebą buntu, wywrotowe akcje odnosił raczej do pola sztuki, do transgresji dadaizmu i sytuacjonizmu, do radykalnego performance w wykonaniu swoich mistrzów np. Zbigniewa Warpechowskiego. Dzisiaj, w dobie emitowanego w MTV programu Jackass, takie odniesienia są według niego dla młodych ludzi trudniejsze. Jako punkt odniesienia dla swoich obrazoburczych akcji obierają oni właśnie ten program. Artysta chciał pokazać, iż właśnie w ten sposób kultura mainstreamowa pacyfikuje, wyśmiewa, formatuje i komercjalizuje kontrkulturową energię. Poprzez swoją akcję Dawicki pragnie połączyć tę energię z poważnymi próbami krytyki kultury. Artysta kreuje atmosferę nieporozumienia, niemożności, porażki powstałej w wyniku spotkania nadmiernie poważnej i cierpiętniczej kultury wysokiej (w filmie oprócz poematu Ciorana, występują prace Abakanowicz, Opałki, Bałki) i jej ludycznej i dekadenckiej farsy (Jackass).


Igor Krenz zaproponował Jackass uczestnictwo w ośmiogodzinnej projekcji kinowej. Specjalnie na tę okazję nakręcił film "Palace", trwające ponad osiem godzin ujęcie Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie (od zmierzchu do świtu), remake słynnego dzieła Andy Warhola "Empire". Z pięciu uczestniczących w tym artystyczno-jackassowym wyczynie członków formacji Jackass Polska (zaprawionych w transgresyjnej działalności) do końca projekcji przetrwał tylko jeden (reszta uciekła). Dokumentacja tego wydarzenia została wyemitowana w MTV Polska (02.07.07) jako propozycja alternatywnego programu telewizyjnego dotyczącego Jackass. Programu skrajnie różnego od swojego amerykańskiego pierwowzoru poprzez skierowanie transgresji obecnej w Jackass na inne bardziej artystyczne tory. Krenz czołowy polski artysta sztuki wideo odniósł się również do faktu, iż MTV od momentu swojego powstania (1981) permanentnie komercjalizuje całą historię awangardowego filmu i wideo, interesując się jedynie nowymi estetykami wizualnymi, "zdobyczami formalnymi" produkowanymi przez artystów współczesnych, pomijając konceptualny i ideowy kontekst ich realizacji . Artysta w swoistej interwencji w przestrzeń nadawanego przez tę stację programu, pragnął przypomnieć o ich genezie, o ich konceptualnym rodowodzie (np. o filmach Warhola dezautomatyzujących konwencjonalny odbiór filmu, wprowadzających konceptualny namysł nad jego wyznacznikami np. nad kategorią czasu).

Paweł Książek wykonał serię obrazów i rysunków wychwytujących podobne motywy wizualno-performatywne obecne zarówno w klasycznych performances i happeningach z pola sztuki wspólczesnej (m.in. Valie Export, Akcjoniści Wiedeńscy, Paul Mccarthy) jak i w środowisku Jackass. Artysta obrazuje quasi artystyczność projektów Jackass oraz Jackassowy w warstwie wizualnej i performatywnej (nie konceptualnej) wymiar niektórych akcji artystycznych (np. prace Olega Kulika, Schwarzkoglera). Projekt Książka (podobnie zresztą jak Krenza i Dawickiego) pokazuje, iż w fenomenie jakim jest Jackass "dogorywa" cała tradycja awangardowego happeningu, performance, sztuki akcji, interwencji, ale również "sztuka żenująca", "abject art" etc.; jest ona nieświadomie przywoływana i dewaluowana. W projekcie Don't try this at home chodzi o uświadomienie tej dewaluacji, tej niechcianej i paradoksalnej realizacji awangardowych postulatów dotyczących ściślejszych związków sztuki z życiem.

Igor Krenz
Igor Krenz

Igor Krenz
Igor Krenz

Igor Krenz
Igor Krenz

Paweł Książek
Igor Krenz

Akcje Krenza i Dawickiego mają w sobie sadomasochistyczny rys tortury poprzez sztukę, są próbą odniesienia się do przekonania o utrudnionej recepcji sztuki współczesnej w szerszym polu konsumpcji kultury. Wspólnie z pracą Książka kreślą przewrotną metaforę sztuki współczesnej jako specyficznego Jackass dla wykształciuchów, jako Jackass dla pewnej szczególnej grupy inteligentnych i wrażliwych ludzi.

Marianna Dobkowska, Łukasz Ronduda

Oskar Dawicki
Oskar Dawicki

Oskar Dawicki i Jackass Mińsk Mazowiecki

Wyboru z pism Emila Ciorana dokonał Oskar Dawicki
czyta Wojciech Krukowski

Nie rozpoznaję siebie
Na próżno stwierdzam, że to mój płaszcz, mój szalik, mój kapelusz,
Nadal nie wiem, kim jestem
Bo to przecież nie jestem ja

...ale... ja nie wiem, kiedy zaczynam...

17 stycznia 1958
Kilka dni temu
Szykowałem się właśnie do wyjścia
Żeby poprawić szalik - przeglądam się w lustrze
I nagle - niewymowna trwoga: kim jest ten człowiek?
Nie rozpoznaję siebie
Na próżno stwierdzam, że to mój płaszcz, mój szalik, mój kapelusz,
Nadal nie wiem, kim jestem
Bo to przecież nie jestem ja
Trwało to około 30 sekund
Gdy wreszcie się odnalazłem, strach nie ustąpił od razu,
Tylko niepostrzeżenie opadał
Trwać przy zdrowych zmysłach to przywilej, który może nam być odjęty

Skrajność bezwoli
Żeby im umknąć, czytam niekiedy jakąś książkę o Napoleonie
Cudza odwaga nieraz działa na nas pobudzająco

Od rana do wieczora nic tylko się mszczę
Na kim?
Na czym?
Nie wiem, albo zapominam, skoro zgarnia to wszystkich
Zdesperowana wściekłość
Nikt nie zna jej lepiej ode mnie
Ach, te eksplozje mojego upadku

...kurcze, to jest... zupełnie nie mój tekst...

Jaka będzie przyszłość?
Będzie to bunt narodu bez historii
W Europie widać to jasno
Zatriumfują tylko ludy, które jeszcze nie żyły
Mojej niezdolności na życie dorównuje tylko moja niezdolność zarabiania na życie
Przeżyłem 47 lat
Nigdy nie mając żadnego dochodu
W ogóle nie potrafię myśleć w kategoriach pieniędzy
Właśnie umarłem
Dosięgnąć najniższej granicy, samego skraju upokorzenia
Pogrążyć się w nie
Zapadać z rozmysłem
Z jakimś nieświadomym, a chorobliwym uporem
Stać się cyfrą, wywłoką
Utonąć w błocie
Potem, przygnieciony grozą i wstydem, wybuchnąć
I pozbierać się
Składając do kupy własne odłamki

Noc krąży w moich żyłach

Wszystkie niemożności sprowadzają się do jednej
Niemożności kochania
Wyjścia poza własny smutek
Rozpacz jest niewątpliwie grzechem
Ale grzechem przeciwko sobie samemu
Jakże głęboka jest intuicja chrześcijańska
Brak nadziei umieścić pośród grzechów

19 lutego 1958
Szczęście nie do zniesienia
Tysiące planet puchnie w pozbawionej granic świadomości
Przerażające szczęście
Gdyby uczucie marności wszystkiego wystarczało do świętości
Ach, jakim byłbym świętym
Zająłbym naczelnie miejsce w hierarchii świętych
Podstawą rozpaczy jest wątpienie o sobie
Jestem skończony
Jestem na skraju modlitwy

Dziś 20 lutego 1958 roku myślałem o stanie rozkładu
W jakim znajdują się moi zmarli przyjaciele i ojciec
Myślałem też o własnym rozkładzie
Tylko praca mogłaby mnie ocalić, ale cóż
Pracować nie potrafię
Moją wolę poraziło coś już w chwili narodzin
Projekty bez granic
Chimeryczne, nieproporcjonalne do moich zdolności
Nie ma ani jednego tematu, który by zasługiwał na uwagę dłużej niż parę chwil
Właśnie żeby przeciwstawić się tej pewności
Próbowałem wszystkie moje myśli przekształcać w manie
To był jedyny sposób by trwały
W oczach mego ducha

Czym był by....
Czym bym był?
Co bym począł bez chmur?
Większość...
Większą część czasu spędzam przyglądając się im jak płyną

... coś się źle czyta ten tekst...

Czym był...
Czym bym był?
Czym bym był
Co bym począł bez chmur
Większą część czasu spędząc... spędzam...
... chyba mam kryzys czytania... nie... to jest akurat...

Czym bym był
Co bym począł bez chmur
Większość... większą część czasu spędzam przyglądając się im jak płyną
Mam wszystko z epileptyka oprócz epilepsji

7ego czerwca 1958
Znalazłem w jakimś kącie kawałek sera leżący tam od dawna
Wokół niego armia czarnych insektów
Bodaj tych samych, które w naszej wyobraźni pożerają resztki mózgu
Myślenie o własnym trupie, o okropnych przemianach jakim będzie podlegał
Ma coś w sobie kojącego
Opancerza nas przeciwko zgryzotom i lękom
Strach niszczący tysiąc innych strachów

Żeby stworzyć dzieło trzeba minimum wiary
W siebie bądź w to co się robi
Gdy jednak wątpi się w siebie i swe przedsięwzięcia
Do tego stopnia, że to wątpienie uzyskuje rangę wiary
Wiary negatywnej i jałowej
Nie prowadzącej do niczego
Chyba tylko do nie mających końca komplikacji bądź tłumionych krzyków

Paryż
Insekty stłoczone w pudełku
Być insektem sławnym
Wszelka chwała jest śmiechu warta
Ten, kto za nią tęskni, musi naprawdę mieć upodobanie w upadku

Wszystko jest pozorem, ale czego?
Niczego
Mam w sobie zapas sceptycyzmu, nad którym nic nie ma władzy
I który opiera się szturmowi wszystkich moich wierzeń
Wszystkich metafizycznych ciągotek

Obsesyjne odczucie własnej nicości to nie pokora
Bynajmniej
Trochę, troszeczkę pokory
Tego potrzebowałbym bardziej niż ktokolwiek
Ale od tego odczucia własnej nicości wprost pęcznieję z dumy
Odczucie owada przybitego do niewidzialnego krzyża
Dramat kosmiczny i znikomy
Ciążąca na mnie dłoń okrutna, a niepochwytna

Zbyt dużo czytałem
Lektura pożarła moją myśl
Czytając mam wrażenie, że coś robię
Że usprawiedliwiam się jakoś wobec społeczeństwa
Bo mam zajęcie
Więc unikam hańby próżniactwa
Człowieka zbędnego i nieużytego

Nie proponuję prawd lecz tylko półprzekonania
Herezje bez następstw, które nikomu nie pomogły ani nie zaszkodziły
Zawsze będę kimś bez uczniów
I taki jest też mój zamiar
Ludzie dążą za nami tylko gdy rozstrzygamy o czymś
Przyjmujemy jakąś postawę
Albo gdy przemawiamy w imieniu ludzi do bogów
Ale ani jedni, ani drudzy nie są moją specjalnością
Jestem sam i nie boleję nad tym

Jeśli nie czynię postępów na żadnej płaszczyźnie
Nic nie daję z siebie
To dlatego, że szukam rzeczy nie do znalezienia
Czyli, jak się kiedyś mówiło: prawdy
Nie mogąc jej dosięgnąć drepczę w miejscu
Czekam
Czekam

Gdybym miał odwagę powyć sobie codziennie przez kwadrans
Cieszyłbym się doskonałą równowagą

Nie rozumiem X, jest nudny nie będąc banalnym
Właśnie nuda wyłania się z szukania oryginalności
Z gonitwy za niezwykłym
Z wiecznego, a niepotrzebnego zaskakiwania

Ironia
Przywilej dusz zranionych
Każde wypływające z niej zdanie zaświadcza o jakimś ukrytym pęknięciu
Ironia sama przez się jest wyznaniem bądź maską jaką wkłada litość nad samym sobą

Stanów bezgranicznego szczęścia zaznawałem jedynie po kryzysach nerwowych
Po długich okresach bezsenności
Po jakichś bólach bez przyczyny
I po nieznośnych trwogach
Kompensacja? Czy naturalna konsekwencja?
Każda chwila śle mi jakieś ponaglenie
A ja się uchylam
Bez dwóch zdań
Nie dopełniłem obowiązku wobec czasu
Jestem
Tylko przez moje luki, dezercje, odmowy
Istnienie czysto negatywne
Wierzgam przeciw wszystkim moim zacnym postanowieniom
Zaciekle je porzucam
Z wytrwałością godną lepszej sprawy

Powinienem napisać rozprawę o łzach
Zawsze czułem ogromną potrzebę płaczu
W tym czuję się bliski postaciom Czechowa
Żałować wszystkiego
Całymi godzinami wpatrując się w niebo
Oto na czym spędzam czas
A tu oczekują ode mnie dzieł
I zewsząd nakłaniają mnie do aktywności

Słabym punktem
Defektem zbroi każdego z nas jest to co skrywamy
Nasz sekret nęka innych
Nie potrafimy więc ukrywać go długo
Im bardziej się o to staramy, tym głośniej o nim wszyscy mówią
A w końcu wybucha skandal
Z drugiej strony
Nic bardziej ubogacającego niż zatajenie jakiejś niegodziwości
Bądź czegoś co za nią powszechnie uchodzi
Może też prawdziwie istniejemy tylko przez to co próbujemy ukryć
Sekret każdego z nas jest skarbem
Żałować należy tych, którzy nie muszą obawiać się żadnej demaskacji

Pieniądze zarabia się tylko za cenę honoru

Zajadłość, z jaką Lukrecjusz dowodzi śmiertelności duszy
Zajadłość, z jaką Luter występuje przeciwko wolności
Należałoby poszukać przyczyn tego
Głębszych racji
Wola samozniszczenia
Pożądanie upokorzeń
Lubię każdą formę gwałtowności przeciwko samemu sobie

Do istotu... o właśnie...
Do istoty czasu zbliża się tylko ten, kto umie go roztrwonić
Człowiek zerowej przydatności
Wszystko, co myślę
Wszystko, co piszę
Nosi piętno straszliwej monotonii
Nie może być inaczej
Myśl, że jesteśmy wszyscy wrzuceni w spartaczony świat przeradza się u mnie w obsesję
Mam wszystkie ludzkie ułomności
A jednak wszystko co ludzie robią wydaje mi się niezrozumiałe

Gdyby wszystkie góry były książkami
Wszystkie jeziora atramentem
Wszystkie drzewa piórami
To nie wystarczyłyby one jeszcze do opisania bólu świata
Jakob Beme

Byłem sam na tarasie
Wystawiony na słońce
Nagle myśl, że to wszystko ma swój koniec w ziemi
Wśród zgnilizny
Zmroziła mnie
Śmierć jest niedopuszczalna
Niestosowność umierania

... coraz większa widownia... może jeszcze kogoś...

Moje niezadowolenie z samego siebie graniczy z religią
Nawet jeśli nie wierzy się już w miłość można jeszcze kochać
Tak jak można walczyć bez przekonania
Jednakże i w pierwszym i w drugim przypadku coś pękło raz na zawsze
Budowla, w której pęknięcie pełni funkcję stylu
Żaden temat nie wydaje mi się dość ważny abym się nim zajął
Wynika to z pewnej ułomności mojego umysłu
Którą z braku lepszego określenia nazwałbym zrozpaczoną płochością
Dojście do czegoś takiego
Do tej niemożności ustalenia się
A jed...

...a nie to... to inaczej... chyba jestem zmęczony...
...prawdziwy ten... jak to się nazywa... lektor by to naczytał, przedtem
...to ja powtórzę...

Nawet jeśli nie wierzy się już w miłość można jeszcze kochać
Tak jak można walczyć bez przekonania
Jednakże i w pierwszym i w drugim przypadku coś pękło raz na zawsze
Budowla, w której pęknięcie pełni funkcję stylu
Żaden temat nie wydaje mi się dość ważny abym się nim zajął
Wynika to z pewnej ułomności mego umysłu
Którą z braku lepszego określenia nazwałbym zrozpaczoną płochością
Dojście do czegoś takiego
Do tej niemożności ustalenia się
A jednocześnie okazywać wszelkie symptomy ciężko chorego obsesjonata
To znaczy
Być całkowicie niezdolnym do wyjścia z wąskiego, zawsze tego samego kręgu
Tematów właśnie
30 maja 1962
Mój wiecznie posępny humor jest pochodną mej niezdolności do pracy
Patrzenia, jak trwonię własny czas
Przesyconej wyrzutami atmosfery w jakiej żyję
Nie dotrzymuję wiary własnemu wizerunkowi
Zdradziłem i zniszczyłem wszystkie nadzieje, które pokładałem w samym sobie

13 czerwca
Po 10 godzinach snu wstaję z uczuciem ociężałości i bólu w całym ciele
Nigdy jeszcze nie czułem tak dojmująco
Że nikt i nic nie może odmienić ciągu moich niedomagań
Że konieczność jakiej podlegam jest niewzruszona i nie do złamania
Że nie ma sensu chcieć się jej wymknąć
I że dana jest mi tylko wolność stwierdzenia, iż odbiera mi ona wszelką wolność
Na próżno usiłuję zapomnieć o moim losie
Wszystkie choroby znów mnie do niego strącają
I znowu się dziwię
Jakże, nie będąc zdrowym, wierzyć w wolność?
Ideę losu wymyślił człowiek chory

Siły odzyskujemy tylko ciągle ...
... yyy... właśnie...

Siły odzyskujemy tylko dzięki codziennej kuracji nieświadomością, którą jest sen
Jawa pocię...

... kurcze... chyba... nie jest to mój fach...
... za mało głośno czytam...
... mogę jeszcze... trzy kawałki, żeby nie było, że ten...

Siły odzyskujemy tylko dzięki codziennej kuracji nieświadomością, którą jest sen
Jawa pociąga za sobą znużenie i zużycie
Nawet jeśli w ogóle się nie ruszamy bądź leżymy
Poprzez sen włączamy się w anonimowy nurt życia
Uczestniczymy w stanie sprzed indywiduacji
Jesteśmy tacy, jacy byliśmy nim w charakterze osób
Oddzieliliśmy się od kosmosu
Poprzez sen znów stajemy się zalążkiem powszechnym
Tymczasem przez świadomość dokonujemy zamachu na nasze źródła
Dopóki trzyma nas ona i jesteśmy do niej uwiązani nie ma dla nas ocalenia
Jest ona zatrutą zasadą naszego życia

Gdy aż do zawrotu głowy
Albo nudności
Wątpię w siebie
Przypominam sobie jednak, że mimo wszystko jestem kimś
Kto napisał całą książkę o łzach
Wszelkie przywiązanie jest koniec końcem... końców źródłem bólu
Szczęśliwi
Po tysiąckroć szczęśliwi
Którzy obywają się bez niego
Samotny nie opłakuje nikogo
Nikt też nie płacze nad nim
Niech ten, kto nie chce cierpieć
Kto czuje trwogę przed zgryzotą
Uwalnia się od ludzi

Największą przyjemność by mi sprawiło oglądanie słońca, które eksploduje
Rozpada się na drobiny i znika na zawsze
Dlatego z taką niecierpliwością czekam na zachody słońca i kontempluję je

... pewnie tyle... a, jeszcze ten... do niczego możemy dojść

Z biegiem czasu coraz częściej stwierdzam
Że w każdym punkcie stoję na antypodach myśli niczego
Coraz mniej lubię myślicieli szalonych
Wolę mędrców i sceptyków nie natchnionych per excelance
Których żaden ból nie ekscytuje ani nie bulwersuje
Lubię myślicieli podobnych do wystygłych wulkanów

  1. 1. taki tekst pojawia się zawsze na końcu programu Jackass emitowanego w MTV