Pisząc niniejsze posłowie czuję się jakbym miał 16 lat i właśnie złapał naciąg perkusyjny rzucony ze sceny przez muzyka Iron Maiden podczas koncertu na warszawskim Torwarze (trasa The X Factour). Na tekstach „Rastra" się bowiem wychowałem, a stronę www.raster.art.pl otaczałem kultem tylko trochę mniejszym niż ulubione zespoły. Pamiętam, że nr 6 papierowego „Rastra" dostałem przez przypadek - razem z „Lampą i Iskrą Bożą" - przed wejściem na imprezę promocyjną w Laboratorium ZUJA, gdzie trafiłem bynajmniej nie w celach artystycznych. To był mój pierwszy kontakt z „Rastrem". Dobrze trafiłem: w „szóstce" był słynny artykuł pt. Układ scalony sztuki polskiej autorstwa tajemniczego Piotra Śmigłowicza oraz grafika dla malarza „do wycięcia i powieszenia przy sztaludze". „Zanim dotkniesz, pomyśl!" - głosił napis, który, co być może zabawne, w pewnym stopniu ukształtował moje myślenie o sztuce. Wtedy jednak nie wiedziałem o niej niemal nic, interesowałem się raczej muzyką, zaś „Raster" był kolejnym zinem, który postanowiłem czytać. Był rok 1998, a ja miałem osiemnaście lat.
Pozwalam sobie na te ckliwe retrospekcje, bo „Raster" - zarówno magazyn, jak i galeria - to zjawisko w pełnym znaczeniu tego słowa formacyjne. I mogę przypuszczać, że powyższa historia jest w pewnym stopniu uniwersalna. Na „Rastrze" i galerii Raster wychowałem się przecież nie tylko ja: Łukasz Gorczyca i Michał Kaczyński przemeblowali umysły całego pokolenia młodych ludzi z wielkich miast, którzy mieli już swoją muzykę, swoją literaturę, swoje czasopisma i swoje ulubione sklepy z ubraniami, ale ciągle nie mieli swojej sztuki. A przemeblowali je w jedyny możliwy sposób: używając nowego, „młodego" języka. Gorczyca i Kaczyński postąpili zgodnie z zaleceniem starożytnego chińskiego mędrca Sun Tzu, który pisał, że aby zmienić rzeczywistość, należy zacząć od zmiany języka. Konsekwentnie uzupełniany „Słowniczek artystyczny »Rastra«" krok po kroku redefiniował więc mechanizmy i zjawiska właściwe polskiej sztuce lat 90. Mechanizmy zazwyczaj ukryte, często opierające się jeszcze na nomenklaturowych rozdaniach, a zjawiska absurdalne, choć przecież dominujące w ówczesnym pejzażu artystycznym. „Arte polo", „gluty", „błoto", „ZUJ", „arti", „oczapizm" czy w końcu „Kowalnia" to elementy słownika, którego używamy na co dzień. W tym ujęciu „Raster" to nic innego, jak wielka semantyczna rewolucja. Wygrana, bo słownik Gorczycy i Kaczyńskiego na dobre zagnieździł się w mowie potocznej ludzi interesujących się sztuką. W ten sposób „Raster" zdemontował dwa leksykalne modele, które warunkowały postrzeganie artystycznej rzeczywistości końca lat 90.: dobroduszne akademickie ględzenie o „czystej sztuce", ale także jałową nowomowę właściwą opisom sztuki współczesnej.
W pierwszych papierowych „Rastrach" ilościowo dominowała literatura, „młoda" proza i poezja, ale uwagę przykuwał także „WARPÓŁ", czyli „Wieści z ARtystycznego PÓŁświatka". „WARPÓŁ" był czymś w rodzaju kroniki składającej się z plotek, krótkich wywiadów, parozdaniowych notek, „nieocenzurowanych" przedruków recenzji z „Art & Business" i „Machiny", w których publikowali Gorczyca i Kaczyński, a nawet „foto-story" ilustrujących życie nadwiślańskiego artystycznego półświatka. „Nielegalny nieregularnik artystyczny" (później „nieregularnik artystyczny") działał w zgodzie ze starą, sprawdzoną zasadą: „nieważne jak o tobie piszą, ważne żeby pisali". To dlatego „Raster" mógł być jednocześnie środowiskowy i wobec środowiska krytyczny.
Przełom przyniósł monumentalny Układ scalony sztuki polskiej, niebywałe, całościowe ujęcie sceny artystycznej Anno Domini 1998. I być może nikt nie potraktowałby tej publikacji poważnie, gdyby nie była to satyra - satyra o rozmachu badań terenowych. Po tym tekście nic nie było już takie jak przedtem, a mapa polskiej sztuki doczekała się nowej legendy - dosłownie i w przenośni. Dla skostniałego i, jak można wnosić z lektury archiwalnych „Rastrów", wewnętrznie popękanego środowiska retoryka młodych krytyków okazała się ozdrowieńczym wstrząsem.
W 2000 roku - po pięciu latach od premiery pierwszego numeru drukowanego (a w zasadzie kserowanego) - pojawia się elektroniczne wydanie „Rastra". Łukasz Gorczyca i Michał Kaczyński trafiają w punkt: polski Internet był wówczas Ziemią Obiecaną, a kariery wyrosłe na jej gruncie nie były bynajmniej wirtualne. „Raster" - „Internetowy tygodnik szybkiego reagowania" - nie ma konkurencji i błyskawicznie staje się zwornikiem środowiska. Aktualizowany niemal codziennie, tętni życiem: zawsze jest pierwszy, zawsze „na miejscu" i zawsze dysponuje informacjami zza kulis. Zręcznie balansuje na granicy stylu wysokiego i niskiego, o sprawach poważnych pisząc lekko i dosadnie. O tych niepoważnych zresztą też. Gorczyca i Kaczyński kpili z uświęconego podejścia do sztuki już na poziomie konstrukcji magazynu, będącej rozwinięciem formuły wydań papierowych: krzykliwe nagłówki przypominały „jedynki" brukowców, bezczelne akcentowanie kwestii personalnych sugerowało powinowactwo z kroniką towarzyską w kolorowym magazynie, a ironiczne komentarze przywodziły na myśl relacje „z terenu" rodem z peerelowskiej prasy. Do tego miscellanea w postaci znanej z rubryki „WARPÓŁ", plus ankiety, dyskusje i teksty autorów zewnętrznych. Słowem, w internetowym „Rastrze" można było przeczytać nie tylko recenzje wystaw, ale także to, kto z kim się spotyka, kto co powiedział na wernisażu, kto jest nadęty, a kto cierpliwie znosi krytykę, no i oczywiście - to najważniejsze - kto lubi „Rastra", a kto nie. Bo „Raster" był też ostentacyjnie narcystyczny.
Aby w pełni docenić wpływ rozpoznań zawartych na łamach „Rastra" zarówno na obecny kształt sceny artystycznej, jak i samej sztuki, teksty zawarte w niniejszym tomie warto czytać na kilku poziomach.
Po pierwsze, teksty Łukasza Gorczycy i Michała Kaczyńskiego to przykład krytyki, do której polska sztuka nigdy nie miała szczęścia: niebywale witalnej, ironicznej, drapieżnej, jak najdalszej od akademickiego żargonu, lecz w pełni kompetentnej. I oczywiście bezwzględnej. Podobnie pisali raczej krytycy i felietoniści literaccy, teatralni i filmowy: od Karola Irzykowskiego i Tadeusza „Boya" Żeleńskiego, przez Antoniego Słonimskiego i Konstantego Puzynę, aż po Stefana Kisielewskiego i Zygmunta Kałużyńskiego. To krytyka „szybkiego reagowania", skupiająca się raczej na aktualnych wydarzeniach niż rysująca dalekosiężne projekty. Lekka w formie, doraźna, jednakże wychodząca od refleksji obejmującej całość artystycznego doświadczenia swojego czasu. Taki model krytyki konstruuje nowe narracje niejako mimochodem, niemniej niezwykle skutecznie: dowodem, że na sztukę przełomu stuleci ciągle patrzymy przez okulary „Rastra".
Co niebagatelne, Gorczyca i Kaczyński byli skorzy do eksperymentowania - zarówno w warstwie formy, jak i treści. Dzięki temu ich teksty wykraczały poza sztywne ramy gatunków właściwych „pisaniu o sztuce", a lektura „Rastra" do dziś sprawia przyjemność na najbardziej podstawowym poziomie - obcowanie z tą krytyką to po prostu frajda.
Po drugie, antologia tekstów „Rastra" to wielobarwna fotografia epoki, w której polska sztuka dopiero nabierała kształtu, z jakiego znamy ją dzisiaj. Epoki, w której „dr Magdalena Środa" broni prawa Daniela Olbrychskiego do pocięcia szabelką Nazistów Piotra Uklańskiego, zaś krytycy „Gazety Wyborczej" błądzą w kwestii sztuki współczesnej jak dzieci we mgle, co „Raster" bezwzględnie i z upodobaniem komentował. Epoki, w której tryumfy święcili artyści z kręgu YBA, czyli Young British Artists - było to w przededniu tryumfu YPA, Young Polish Artists . Słowem, były to czasy, w których sztuki współczesnej uczyły się elity, publiczność, studenci uczelni artystycznych, kolekcjonerzy i instytucje.
Muzeum Sztuki Nowoczesnej było w sferze planów, Anda Rottenberg odchodziła ze Zniechęty, zainaugurowano „Spojrzenia", otwarto pierwsze targi Frieze, a Adam Szymczyk został dyrektorem Kunsthalle w Bazylei. To ostatnie wydarzenie „Raster" komentował tak: „Szymczyk dołącza do grona najbardziej opiniotwórczych osób międzynarodowej sceny artystycznej, i to jest fakt naprawdę wielkiego kalibru, nad którym powinniśmy się głęboko zastanowić - może nawet w tej chwili głębiej niż nad malarstwem Aleksandra Kobzdeja, któremu »Gazeta Wyborcza« poświęciła obszerny artykuł dokładnie w tym samym wydaniu, w którym w niedługiej nocie poinformowała o nominacji Szymczyka". Z kolei sam Szymczyk w wywiadzie dla „Rastra" nie krył wzruszenia: „»Wyborcza«" napisała o mnie na stronie kulturalnej. W kilkuzdaniowej nocie znalazła się między innymi informacja, że opublikowałem zbiór opowiadań w 1995 roku".
Ale to także okres niezwykłego artystycznego fermentu. Padają stare hierarchie, a na scenę wkracza pokolenie artystów, krytyków i kuratorów urodzonych w latach 70. Zmianę widać także na łamach „Rastra": z biegiem czasu krytyka zaczyna ustępować afirmacji, pojawia się coraz więcej sylwetek obiecujących artystów i relacji z dobrych wystaw, w tym tych legendarnych, jak Ukryte w słońcu czy Zawody malarskie. W tym ujęciu „Podróże artturystyczne »Rastra«", czyli obszerne relacje ze scen artystycznych Wielkiej Brytanii, Austrii czy Europy Środkowej dla wielu, także niżej podpisanego, były oknem na świat. Pamiętajmy, że działo się to wówczas, gdy nie było tanich linii lotniczych, a za granicą płaciło się jeszcze szylingami i markami.
W połowie 2003 roku „Raster" donosi: „W największych targach sztuki współczesnej - Art Basel w Bazylei - doczekaliśmy się udziału polskich wystawców. W tym roku po raz pierwszy udział wzięły dwie polskie galerie: Fundacja Galerii Foksal z Warszawy i Galeria Starmach z Krakowa". W 2007 roku dołączyła do nich galeria Raster, zataczając tym samym koło od art zina do Art Basel. Nie przeceniając znaczenia rynkowego wymiaru sztuki, warto podkreślić kierunek ewolucji „Rastra", gdyż symbolizuje on rozwój całej polskiej sceny artystycznej.
Po trzecie, antologia niniejsza wpisuje się w dyskusję o sztuce i krytyce lat 90. W 2001 roku, a więc w momencie, gdy Dorota Nieznalska została oskarżona o obrazę uczuć religijnych, sztuka krytyczna dławi się już własnym ogonem. Przy okazji wystawy Niebezpieczne związki „Raster" pisał: „Coś się nieodwołalnie kończy. Mianowicie, sposób myślenia i mówienia o sztuce hasłami i ogólnikami: »ciało«, »tożsa¬mość«, »inny«, »struktura władzy«". Jednocześnie „utwardza" się retoryka krytyków związana ze sztuką krytyczną: merytoryczną argumentację zaczynają wypierać truizmy, zaś krytykę sztuki krytycznej „ustawia się" jako akt cenzury.
Tymczasem kto wie, czy to nie na łamach „Rastra" dokonała się najbardziej wyrazista kampania przeciwko cenzurowaniu sztuki. I czy to nie teksty Gorczycy i Kaczyńskiego miały największy walor edukacyjny. Przedłożone wprost, bezceremonialne, ostre do granic epitetu, były prawdopodobnie o wiele bardziej efektywne niż „naukowy" język krytyki akademickiej właściwej sztuce krytycznej. To również teksty publikowane na stronie internetowej „Rastra" znajdowały największy środowiskowy rezonans.
„Dalszy los Galerii Wyspa jest niepewny. To kolejna potyczka z kołtuństwem polskim i akademicką konserwą, z którymi sztuka przegrywa" - czy to napisała Izabela Kowalczyk, czy „Raster"? A to? „Ostrożność dyrektora jest zrozumiała: nie chce mieć kłopotów i chce obronić instytucję przed ciemnogrodzką zwierzyną. Jednocześnie jednak wpisuje się w normy panujące w ciemnogrodzie - boi się widoku zdjęć kochających się hetero- i homoseksualnych par, widoku »narządów płciowych« i kojarzy je z obszarem zakazanym". Lektura archiwalnych wydań „Rastra" nie tylko rozbija fałszywą opozycję wykreowaną przez krytyków związanych z nurtem sztuki krytycznej, ale także prowadzi do wniosku, że na łamach „Rastra" wiele miejsca poświęcono... krytyce instytucjonalnej. Jednocześnie Łukasz Gorczyca i Michał Kaczyński przyznawali sobie prawo do krytyki nieudanych wystaw sztuki krytycznej, co być może najdobitniej wyraża ten cytat: „Dorocie Nieznalskiej składamy życzenia: żeby nie musiała już więcej myśleć o swoich tarapatach w katolickim ciemnogrodzie, a więcej czasu mogła wreszcie poświęcić na obmyślanie sztuki pełnej intelektualnej przenikliwości, polotu i finezji. Ale żeby wszystko było jasne: źli artyści też mają prawo do wolności słowa!".
Po czwarte, teksty zawarte w niniejszym tomie warto skonfrontować z opiniami, jakie narosły wokół samego „Rastra" i galerii Raster, co po części wpisuje się w interpretację poprzednią. Być może przyczyną była pokoleniowa przepaść, niemniej, mówiąc metaforycznie, zwolennicy sztuki krytycznej utożsamili bohatera pop-banalistycznej narracji z jej autorem, a pop-banalistyczny świat przedstawiony uznali za apoteozę konsumpcjonizmu. Przy okazji wystawy POPelita1 Izabela Kowalczyk pisała: „[...] artyści POPelity ulegli urokowi kultury konsumpcyjnej, w której sprzedać można jedynie to, co wpisuje się w jej logikę, gdzie sztuka, a jeszcze bardziej własny wizerunek, są produktami na sprzedaż i to pozwala im zaistnieć"2. I dalej: „Warto jednak przywołać pewne skojarzenie: słowo pop-elita brzmi podobnie do słowa popelina, którym kiedyś określało się wszystko, co zgrzebne, »zramolałe«, nudne i nieciekawe. Dzisiejsza popelina to zachłyśnięcie się rzeczywistością supermarketów, niewychylanie się z narzuconych społecznie norm [...]"3.
W konsekwencji sztuka krytyczna i pop-banalizm - a wraz z nim magazyn „Raster" - znalazły się na przeciwnych krańcach artystycznego uniwersum. Ta pierwsza, jako odważna, wartościowa, różnorodna, ta druga - nieco naiwna, „krótkowzroczna", „neokonserwatywna", „bez pary"4. Pytanie o krytyczny wymiar sztuki pop-banalistycznej, jeśli nawet wypowiedziane, nie doczekało się należycie pogłębionej odpowiedzi. Co jest mocniejsze, skuteczniejsze? Billboard Jak tu teraz żyć? Marcina Maciejowskiego, czy zaangażowane prace artystów krytycznych? Co mocniej wpłynie na świadomość społeczeństwa? Jaki plastyczny język najcelniej trafia do młodych ludzi? Te rozważania przyszły dopiero później, wraz z pokoleniem krytyków, którzy na sztukę końca lat 90. i pierwszych lat XXI wieku patrzyli już z dystansu. Przyjęcie ich perspektywy to dobry punkt wyjścia do lektury niniejszego tomu.
Po piąte w końcu, teksty Gorczycy i Kaczyńskiego można spróbować odnieść do sytuacji obecnej, radykalnie odmiennej od tej sprzed kilku lat, jednak podobnej w dwóch zasadniczych wymiarach. Z jednej strony zarówno przed dekadą, jak i dzisiaj, ma miejsce pokoleniowa zmiana warty. Narracje sztuki krytycznej i pop-banalizmu uległy ostatecznemu umuzealnieniu, konieczne są nowe modele opisu teraźniejszości - nowy język. Z drugiej zaś, o czym często się zapomina, zła, wtórna i emfatyczna sztuka nie zniknęła wraz z odejściem arte polo. Przywdziała jedynie inny kostium, kostium sztuki współczesnej, ale artyści nadal posługują się sztancami, zaś ich egzegeci operują komunałami. „Słowniczek artystyczny »Rastra«" domaga się nowych haseł, a mapa polskiej sztuki nowej legendy.
A co się zmieniło? Niemal wszystko. Nie żyją Beksiński, Starowieyski i Duda-Gracz, a „Gazeta Wyborcza" na wielką dyskusję z okazji dwudziestolecia odzyskania niepodległości zaprasza m.in. prof. Grzegorza Kowalskiego. Można też przypuszczać, że do elit dotarło w końcu, iż sztuką może być także piramida zbudowana z wypchanych zwierząt. Zmienia się artystyczna infrastruktura. W całej Polsce powstają lub są projektowane nowe gmachy przeznaczone tylko i wyłącznie do prezentacji sztuki współczesnej. „Złote" pokolenie artystów urodzonych pod koniec lat 60. i w latach 70. zdobyło świat, ale zawładnęło także sercami i umysłami rodzimej publiczności. Nazwiska takie jak Sasnal, Sosnowska, Althamer, Maciejowski czy Uklański to dziś ekstraklasa światowej sztuki. Akademicka młodzież odwiedza muzea i galerie na całym kontynencie, hierarchie współczesnego art worldu zna z rankingu Power 100 drukowanego rokrocznie przez magazyn „Art Review", wie kto to jest Pipilotti Rist i Hans Ulrich Obrist, a po wykładach chadza nie tylko do ZUJA i Zniechęty, ale także do Muzeum Sztuki Nowoczesnej i MS2. Nic dziwnego, przecież na akademiach i uniwersytetach studiuje już rocznik 1990 - pierwsze pokolenie, które nie zaznało komunizmu nawet w kołysce. Dla nich „Raster" to przede wszystkim jedna z warszawskich galerii. Należy mieć nadzieję, że książka ta zmieni to wyobrażenie.
Ci, którzy byli świadkami rastrowej rewolucji semantycznej mieli szczęście żyć w ciekawych czasach. Ci, którzy wraz z tekstami Gorczycy i Kaczyńskiego wchodzili w artystyczną dorosłość - krytycy, kuratorzy, kolekcjonerzy - nie mogli wymarzyć sobie lepszego startu. Ci, dla których Raster był przede wszystkim galerią, mieli swoją legendarną „kawiarnię" - współczesną wersję bodaj najistotniejszej nieoficjalnej „instytucji" polskiej kultury. Dla jednych i drugich lektura niniejszego tomu będzie sentymentalną podróżą w czasy, kiedy sztuka była lepsza, a krytycy ostrzejsi... To odczytanie najbardziej powierzchowne, ale przecież niepozbawione znaczenia.
Epoka, której jednym z centralnych reprezentantów był „Raster", już minęła - na szczęście, ale i niestety. Na szczęście, bo mimo wszystko lepiej, gdy wartościowa sztuka współczesna jest stabilnym elementem polskiej kultury, a krytycy największych mediów nauczyli się ją rozpoznawać. I niestety, bo dzisiejsza produkcja artystyczna, choć już bezsprzecznie „współczesna", jest również w jakiś sposób letnia, przewidywalna, taśmowa. Nie będzie już „Młodej Sztuki z Polski", bo obecna polska sztuka jest sztuką artystycznej międzynarodówki z centrami w Berlinie, Londynie i Nowym Jorku. Może dlatego tak często jest także sztuką bez właściwości, tak idealną, że aż nudną. I choć jest jej niewątpliwie mnóstwo, to próżno szukać talentów na miarę wspomnianych wyżej artystów. Czy dlatego, że ci ostatni lepili swoją sztukę z lokalnego, polskiego, często przaśnego, ale przecież niepowtarzalnego doświadczenia?
Ale może to tylko wrażenie człowieka, który dorastał, gdy „Raster" był jeszcze papierowy, a teraz może już tylko narzekać: „kiedyś to były czasy...".
Niniejszy tekst ukazał się jako posłowie do książki Raster. Macie swoich krytyków
DANE KSIĄŻKI:
Tytuł: Raster. Macie swoich krytyków
Autor: antologia tekstów
Liczba stron: 512
Format: 11,7 x 16,5 cm
Ilustracje: 80 (60 kolor, 20 czarno-białe)
Okładka: miękka
Cena: 40 PLN
ISBN 978-83-928864-5-7