Płaszcz Grzegorzewskiego

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Wystawę Jerzego Grzegorzewskiego (1939-2005) - postaci znanej bardziej środowisku teatralnemu niż szeroko pojętych sztuk wizualnych - przygotowała warszawska galeria Atak (wernisaż 9 kwietnia). Jeśli ktoś spodziewa się teatralnych śladów może poczuć się lekko zaskoczony - nie będzie dokumentacji spektakli, fotosów ani zakurzonych rekwizytów. Te ostatnie w pewnym sensie się pojawią, ale raczej jako osobista refleksja o najbliższej materii - bardziej domowej przestrzeni, niż przestrzeni sceny. Wystawa nie prezentuje obiektów, ale raczej sposób myślenia i czasów kształtowania jednego z ciekawszych polskich reżyserów teatralnych, ale też - o czym niewielu pamięta - studenta łódzkiej Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych, której nigdy nie ukończył. Dwie sale budują historyczny kontekst malarstwa i mocno eksponują obraz samego Grzegorzewskiego; warto zwrócić szczególną uwagę na „salę neoplastyczną" i ukłon w stronę Władysława Strzemińskiego. Zresztą - na marginesie - dla Jerzego Grzegorzewskiego każdy teatr jest wizualny. Jednak te malarskie sale to tylko preludium; najważniejszą częścią są kurioza i precjoza ujawniające eklektycznego kolekcjonera przeróżnych lamp, kolumn i rakiet tenisowych pamiętającego o ogrodzie i - jak się okaże bardzo dosłownie - odlatującego w fotelu. Wystawa ta wymaga na pewno poczucia humoru i dystansu do powagi sceny. W spektaklach Grzegorzewskiego dominowała charakterystyczna nieoczywista cytowalność, przetworzenie i pozornie niespójne łączenie wątków - w tym minimalnym przedstawieniu postaci doskonale te wątki widać. Jego kardiograficzne rysunki kreślone ni to od niechcenia jak we śnie, ni to dla ćwiczenia ręki, pomimo że prezentowane w korytarzu mówią w pewnym sensie najwięcej. Przypadkowe ruchy ręki jednak dokądś prowadzą. Jak kończył swoje przemówienie z okazji nadania mu doktoratu honoris causa Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi: „Teraz zwracam się do przyjaciół malarzy. Do tego świata, z którym czuję się najgłębiej związany. Słowami Stanisława Ignacego Witkiewicza, malarza i człowieka teatru: «W nieskończoności wszelkich możliwości możliwym jest i taki przypadek: spotkanie się czterech identycznych snów. To nazywają czasem cudem»". I ten płaszcz na wieszaku przynależy trochę do snu, trochę do rzeczywistości.


„Że też musiała Pani zadać to pytanie!", galeria aTak, Warszawa, 09.04 - 09.05.2015