Kunsztowne życiorysy. Rozmowa z Piotrem Krajewskim

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Na otwarciu wystawy „Rysopis", prezentującej realizacje kilkunastu młodych artystów, powiedziałeś, że nie chcesz definiować tego pokolenia, urodzonego około roku 1989. Ale już przez samo zestawienie ich ze sobą dokonujesz jednak jakiegoś podsumowania, dlatego chciałbym cię poprosić o skomentowanie ich postaw.

Na podsumowanie pokolenia, które w sztuce dopiero wkracza w obszar widzialności, jest za wcześnie. Widać jednak, że to pokolenie samodzielnych postaw, mało wspiera się odniesieniem do sztuki, jaką tworzyli jego poprzednicy. Na wystawie pokazujemy prace, w których autorzy starali się samodzielnie określić siebie. Wydają się nieufni wobec mistrzów, a zatem wolni od chęci naśladowania; starają się zarysować własną perspektywę.

Rozpiętość prac, zarówno pod względem technik, jak i tematyki, jest ogromna. Z jednej strony jest na przykład Maria Toboła, która przedstawia upalonego ufoludka z blantem, a z drugiej poetycka, liryczna i emocjonalnie rozedrgana realizacja Marty Węglińskiej. Ta rozpiętość mnie zaskoczyła, bo nie potrafiłem przez nią zrekonstruować modelu sztuki, który jest ci bliski.

Czy pracując z artystami, powinienem nakłaniać ich do przyjęcia bliskiego mi modelu sztuki? Nawet, kiedy go nie podzielają? Dyskusje z nimi bywały dosyć intensywne, z mojej strony polegały na wydobywaniu czegoś, co uważałem za sedno ich propozycji. Sugerowałem, by autorzy skupiali się na jej głównej wartości i jej uwypuklaniu bez nadmiernego obudowywania. Akurat w pracy Marty Węglińskiej istotny był dla mnie jej uderzający walor wizualny, precyzyjnie artykułujący to rozedrganie, o jakim mówisz. Namawiałem artystkę, by go umacniać, oczyścić wideo z początkowego, dosyć przypadkowego montażu. I żeby już nie przywoływać przeżycia, które stało się twórczą inspiracją, niekoniecznie bezpośrednio ukazywać w ukończonej pracy. Ale w końcu to artystka przekonała mnie, że musi zestawić obraz wideo z recytacją swego wiersza i z książką. Więc dalej pracowaliśmy już nad tym, jak to zrobić najlepiej. Obok projekcji z delikatnym dźwiękiem, która jest dla mnie głównym elementem tej pracy, pojawiła się kolejna ścieżka dźwiękowa z recytacją i książka z tekstami do przeglądania. Taka konfiguracja środków oddaje symptomatyczną dziś sytuację operowania skorelowanymi środkami wypowiedzi, z których każdy buduje osobistą emocję. Jednocześnie przy takiej, zdawałoby się, swobodzie, pojawiają się też rygory. Bo owa książka wydrukowana jest z użyciem tradycyjnych metod, została złożona przez autorkę ołowianymi czcionkami. Takie narzucenie sobie przez artystów reguł widoczne jest w wielu pracach obecnych na wystawie. Pojawia się powrót do zapomnianego warsztatu, jakiejś tradycyjnej materiałowości i wysiłku związanego z jej opanowaniem. To takie odejście od łatwości tworzenia cyfrowego, może przesyt nieważnością wyborów, które można anulować jednym undo. Są tu prace, które odbieram jako arbitralne wyznaczenie sobie reguł wymagających przyzwoitego opanowania warsztatu.

Marta Węglińska, "Ponowione sytuacje", fot. Mirosław E. Koch
Marta Węglińska, "Ponowione sytuacje", fot. Mirosław E. Koch

Masz na myśli kunszt? Taki tytuł ma aktualne Triennale Młodych w Orońsku.

Raczej techné, wytwarzanie według reguł. Czyż to nie jest widoczne na tej wystawie? Kunszt jest słowem szlachetnie wartościującym, ale kiedy pozbawić je tego wartościowania, pozostanie w nim odniesienie do umiejętności. Przynajmniej kilka prac „Rysopisu" podejmuje kwestię reguł.

Wspomniałeś wcześniej, że z większością tych artystów pracowałeś już wcześniej.

Z częścią tak. Przede wszystkim poprzez call for works - otwarte i szeroko kierowane zaproszenie do zgłaszania propozycji poprzedzające Biennale WRO - które przynosi całkiem niezłe rozeznanie pośród młodszego pokolenia artystów, nie tylko polskich. Wybrane prac prezentowane są w programie biennale, w którym właściwie od zawsze prace młodych mogły zaistnieć na równi z pracami uznanych artystów. Więc Agata Kus, Justyna Misiuk czy Maria Toboła, teraz prezentujące nowe prace, dały się wcześniej poznać przy okazji poprzednich edycji tej międzynarodowej imprezy. Spotykanie młodych artystów podczas wykładów, konferencji, pokazów, w jakich biorę udział, czy wreszcie podczas zajęć na uczelniach artystycznych, jakie prowadzę, tworzy pole kontaktu. Przy takich okazjach studenci przychodzą z chęcią podzielenia się swoimi pomysłami, czasem proszą o ocenę gotowych prac. Jest w tym potrzeba uzyskania potwierdzenia, przetestowania pomysłów poprzez zwrócenie się do kuratora, który oceni je w sposób nieograniczony szkolnymi ramami. Niektóre z tych konsultowanych i dyskutowanych wspólnie prac widziałem już zrealizowane. Przy powstającym w ten sposób zarysie wystawy niemal naturalnie pojawiło się odniesienie do „Rysopisu" Jerzego Skolimowskiego. „Rysopis" stworzył dojrzały artysta, a jednocześnie jeszcze student. To chyba przesądziło o zamiarze realizacji wystawy generacyjnej, dającej możliwość nie tylko pokazania, ale także stworzenia dzieł.

Julia Taszycka, "A very sad story", fot. Mirosław E. Koch
Julia Taszycka, "A very sad story", fot. Mirosław E. Koch

Które z prac były produkowane specjalnie na tę okazję?

Znaczna większość to prace nowe, niektóre z nich były przez nas współprodukowane, nad wieloma artyści pracowali samodzielnie. Ci, którzy potrzebowali technicznego wsparcia, otrzymywali je. Wiele pomysłów wymagało wymyślenia sposobu ich pokazania i nie mam tu na myśli aranżacji ekspozycji, bo to oczywiste, tylko o coś znacznie bardziej fundamentalnego, czyli nadanie im formy możliwej do wystawienia w galerii. W wypadku „Very sad story" Julii Taszyckiej trzeba było zadecydować, jak pokazać Facebook jako obiekt. W innych pracach chodziło o stworzenie koncepcji programistycznej realizującej wstępne autorskie intencje, np.
„Nawarstwianie" Kamili Wolszczak zostało wyprodukowane z zespołem WRO. W instalacji „Zaginione" Agaty Kus wybraliśmy sposób prezentowania jednego z jej elementów, wystawienia pamiętnika nie jako zeszytu, lecz w formie interaktywnej aplikacji umożliwiającej swobodne śledzenie stron, oglądanych jakby przez lupę.

Jak rozumiem, współpracowałeś z tymi artystami na każdym etapie pracy?

Nie było jednej metody, każdy z projektów wymagał innego podejścia. Bywało, że po omówieniu wszystkiego na początku spotykaliśmy się przy niemal gotowej pracy, ale bywało i tak, że współpracowaliśmy na wielu etapach jej powstawania lub nasza współpraca następowała na końcu procesu. Na przykład Filip Ignatowicz miał bardzo rozbudowaną pracę w postaci różnorodnych dzieł-produktów pomyślanych jako oferta fikcyjnej firmy Fignacy and Co: obiektów, stojaków, dystrybutorów w rodzaju tych do coca-coli i innych gadżetów. Z tak rozłożystej instalacji zdecydowaliśmy się na skoncentrowany, wręcz minimalistyczny wybór: kolekcję masek-autoportretów oraz towarzyszące im wideo.

Filip Ignatowicz, "Autoportret", fot. Bartosz Świerszczek
Filip Ignatowicz, "Autoportret", fot. Bartosz Świerszczek

To była jedna z wielu realizacji, których autorzy prezentowali lub opisywali samych siebie. Hasło „Rysopis" wisiało nad artystami od początku ich pracy?

„Rysopis" to było hasło wywoławcze, więc rzeczywiście, od początku wisiało nad artystami. Prosiłem, by zaproszeni przeze mnie artyści obejrzeli film Skolimowskiego. Chodziło mi przede wszystkim o to, by odnieśli się do tego, że ktoś, kto był zbliżony do nich wiekiem, stworzył prawdziwie znaczące dzieło (pięćdziesiąt lat temu Skolimowski miał tyle lat, co artyści „Rysopisu" teraz). Widziałem też pewne podobieństwo historyczne epok, gdy tamta rzeczywistość oderwała się od rozpamiętywania wojny, rozpoczynał się okres małej stabilizacji. Podobnie teraz: traumy historyczne i legendy walki o wolność nie są częścią bezpośrednich doświadczeń tego młodego pokolenia. To odniesienie do dwóch współczesności wydawało mi się wyraziste jako punkt startu i myślę, że tak zostało przyjęte przez artystów.

Wiele prezentowanych prac wpisuje się w typowy obraz młodego artysty - ironisty i kpiarza. Tak jest w wypadku zdjęć klaunów Ireny Kalickiej, obiektów Adriana Kolarczyka, wykonującego bezsensowną rzeźbiarską pracę, czy filmu Anny Jochymek, transportującej do swojego mieszkania w bloku niewiarygodne ilości słomy...

Postaw kpiarskich w polskiej sztuce zawsze był dostatek. Ale nawet w takiej nadpodaży kpina może być głęboka, gdy wynika z egzystencjalnego napięcia, które ze sobą niesie lub które maskuje. Praca Anny Jochymek ukazująca proces zapychania słomą własnej kawalerki w warszawskim bloku może była odbierana przez współmieszkańców bloku jako bolesna kpina z nich samych, ale powód przeprowadzenia akcji wynikał z innych, wewnętrznych potrzeb. Realizacja Adriana Kolarczyka, oparta na absurdalnym być może trudzie, nie wyczerpuje swego przesłania na kpinie ze współczesnej rzeźby. Natomiast niesamowita seria zdjęć klaunów Kalickiej to praca improwizowana w grupie „żartownisiów", ale i mocno osadzona w tradycji wizualnej. To nie jest fotografia cyfrowo manipulowana, lecz robiona z pomocą małoobrazkowego automatycznego aparatu na kliszę. Te wydobywane fleszem dziwne postaci niemal zapraszają do solidnej interpretacji ikonologicznej. Przy braku drastyczności powstają zdjęcia egzystencjalnie przerażające. Nie mogą być ujęte wyłącznie w kategorii kpiny, choć Kalicka odwołuje się też do postaci trickstera, specyficznego figlarza, niepokojącego zabawnisia. Przedstawia grupę, która wspólnie tworzy dziwne sytuacje. Oni nie pozują, lecz robią coś razem. Kalicka oddaje te emocje i momentalne wyglądy niesione przez sytuacje.

Justyna Misiuk, "Euforion", Mirosław E. Koch
Justyna Misiuk, "Euforion", Mirosław E. Koch

To, o czym mówisz, nasuwa mi skojarzenia z prezentowanymi obok filmami Justyny Misiuk, przedstawiającymi przebieg domowej imprezy z perspektywy laptopowej kamery.

W tej w pracy Justyny ostentacyjna, ale przecież pozorna banalność staje się mocna i nośna przez odniesienie do mitu Euforiona. Euforion w pierwszej kolejności kojarzy się z euforią, stanem raczej przyjemnym, choć bywa, że niebezpiecznym. Ale Misuk wydobywa tu nieco zapomniany mit o kochanku bogów, cierpiącym na bezmiłość i nie odwzajemniającym ich uczuć, którego z kolei własne dionizyjskie emocje i upojenia samym sobą prowadzą do zguby. Znaczenia nie mają tu jednego wymiaru. To praca zabawna i wiwisekcyjna, może to też jakiś pokoleniowy rys...

Rysopis" ma duży rozmach, jest dość spektakularną prezentacją młodej sztuki. Czy zastanawiałeś się nad tym, żeby odbywała się cyklicznie, jako impreza równoległa do Biennale?

Na pewno będzie jakiś rodzaj jej kontynuacji. Program wystawienniczy Centrum Sztuki WRO jest oczywiście otwarty na młodych artystów. Obok ostatnich wystaw Carolee Schnemann, Istvana Kantora czy Leszka Kanflewskiego, także przed „Rysopisem" w naszym programie obecni byli młodsi artyści, często w formie warsztatów czy rezydencji artystycznych. Podobnie jest z Biennale WRO, które zawsze było otwarte na młodą sztukę. „Rysopis" jest oczywiście bardzo szczególnym przedsięwzięciem także przez to, że do dyspozycji bardzo młodych artystów zostały oddane całkiem pokaźne możliwości realizacyjne i ekspozycyjne, co w wypadku tak młodej sztuki nie jest częste. To też przyniosło duże zainteresowanie publiczności oraz wysoko ustawiło oczekiwania widzów. „Rysopis" dał artystom się pokazać, lecz nie sprzedać przy tym systemowi.

Maciej Olszewski, "DIY", fot. Mirosław E. Koch
Maciej Olszewski, "DIY", fot. Mirosław E. Koch

W takim razie to paradoksalne, że nie chcąc się sprzedać, prezentują swoje prace w centrum handlowym Renoma.

We współczesnym doświadczeniu centra handlowe to przede wszystkim rodzaj przestrzeni publicznej. Wrocław nie dorobił się przestrzeni wystawienniczej z prawdziwego zdarzenia. Konieczność jej istnienia, a z drugiej strony walor dynamicznego przenikania doświadczenia codzienności, aktywności miejskiej z nową sztuką, jest przedmiotem szerszego procesu dochodzenia do publiczności. Renoma to znakomita przestrzeń, wspaniała architektura. W tej przestrzeni wystawa WRO, które programowo unika wszelkiej komercji, więc dba też o to, by wszystko, co robi, oferować widzom za darmo, pojawia się w warunkach pełnej niezależności programowej, jednocześnie inwestując w widzialność artystów, których nie sprzedaje i nie będzie sprzedawać jak komercyjne galerie sztuki. To jest nasz trzeci projekt realizowany w Renomie dzięki współpracy z Griffin Art Space. Ani tej, ani żadnej z poprzednich nie ograniczał rodzaj miejsca.

Co dalej? Wspomniałeś przed chwilą, że jakaś kontynuacja „Rysopisu" będzie.

Wystawa jako całość to proces. Odbywają się rozmaite związane z nią działania: warsztaty prowadzone przez artystów, oprowadzania, nagrywane są rozmowy z artystami, które codziennie uzupełniają aplikację towarzyszącą wystawie, ten żywy projekt byłoby niezwykle interesująco przymierzyć do kolejnej ekspozycji w Polsce czy za granicą... W wypadku tak dużego przedsięwzięcia nie będzie to jednak łatwe. Niezależnie od tych planów mamy kolejne projekty obejmujące młode pokolenie artystów. Część z nich ma związek z nadchodzącym 16 Biennale Sztuki Mediów WRO 2015. A czy powstanie z tego cykliczne wydarzenie? Są precedensy. Jednym z nich był realizowany przez WRO festiwal Monitor Polski, istotny dla medialnego pokolenia artystów debiutujących na początku lat 90., kiedy rozpoczął się intensywny rozkwit nowej twórczości medialnej. Na Monitorach Polskich (realizowanych nota bene tak na dworcach, jak i w telewizyjnym studiu) pokazało się wielu interesujących artystów, że wspomnę choćby Annę Baumgart, Igora Krenza, Janka Kozę, grupę Cukt. Rysopis tej formacji to już naprawdę obszerne dossier.

 

„Rysopis", Centrum Sztuki WRO, Dom Handlowy Renoma, Wrocław, 20.10 - 30.11.2014

Marek Deka, "Nic dodać", fot. Bartosz Świerszczek
Marek Deka, "Nic dodać", fot. Bartosz Świerszczek

Anna Jochymek, "Zdobyć przestrzeń", fot. Bartosz Świerszczek
Anna Jochymek, "Zdobyć przestrzeń", fot. Bartosz Świerszczek

Kamila Wolszczak, "Nawarstwianie", fot. Marcin Maziej
Kamila Wolszczak, "Nawarstwianie", fot. Marcin Maziej

Kuba Borkowicz, "Endurance", fot. Marcin Maziej
Kuba Borkowicz, "Endurance", fot. Marcin Maziej

Izabela Sitarska, "Pomiędzy", fot. Mirosław E. Koch
Izabela Sitarska, "Pomiędzy", fot. Mirosław E. Koch

Piotr Krajewski, fot. Marcin Maziej
Piotr Krajewski, fot. Marcin Maziej