W końcu się skończył!

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Rok 2013 był pechowy jak wszystko, co trzynaste. Jestem zatem szczęśliwy, że w końcu się skończył – i to w dodatku szczęśliwie. Pussy Riot zostały wypuszczone z więzienia. Oglądałem to w telewizji ze łzami w oczach: dziewczyny przetrwały i wciąż są silne i piękne. To najważniejsze – napawające nadzieją – wydarzenie kulturowo-polityczne tego roku i początek dalszej walki i żmudnego wyzwalania i oświecania Europy Wschodniej (Polska stanowi jej część), które będzie trwało zapewne cały XXI wiek.

Z niepokojem śledziłem sytuację w Rosji związaną z ograniczaniem wolności wypowiedzi oraz praw gejów i lesbijek. Rosja znajduje się tak blisko Polski, że nasza skrajna prawica wzoruje się na putinowskich represjach i pseudowartościach. To, co się dzieje w Rosji, wciąż może też zdarzyć się tutaj, jeśli zmieni się układ polityczny. Dlatego tak ważna jest świadomość współczesnej opozycyjnej kultury rosyjskiej i solidarność z tamtejszymi organizacjami, artystami oraz aktywistami broniącymi wolności i praw człowieka. Dlatego najwyżej oceniam te wydarzenia artystyczne, które odnosiły się refleksyjnie lub krytycznie do rosyjskiej opresji.

Przede wszystkim chciałbym zaakcentować konferencję „Cenzura, demokracja, płeć. Feministyczna krytyka i strategie oporu”, zorganizowaną w Zachęcie przez Ewę Majewską, Agnieszkę Grzybek i Fundację im. Heinricha Bölla w maju 2013. Konferencja skupiała się na cenzurze w odniesieniu do kwestii płci i seksualności w Europie Środkowo-Wschodniej. Problematyka rosyjska była szeroko omawiana i doszło nawet do skypowego połączenia z Katariną Samucewicz z Pussy Riot. Perspektywa tej konferencji jest tak istotna, gdyż reszta roku upłynęła w Polsce pod znakiem absurdalnych medialnych, akademickich i pseudoreligijnych ataków na tzw. gender (świadomość płci kulturowej). To oczywiście stara melodia: jak zwykle atakuje się to, co skrajna prawica próbuje tępić od dwudziestu lat, czyli feminizm i prawa LGBTQ. Antygenderowi bojownicy są jednak coraz bardziej agresywni, szaleni i zdesperowani, gdyż wiedzą, że przegrywają (Pussy Riot wychodzą z gułagu jeszcze piękniejsze i silniejsze, a „Tęcza” Julity Wójcik jest wciąż odbudowywana i też coraz sławniejsza). To, że antygenderowi bojownicy nasilili swoją działalność również w świecie sztuki, uważam za jedno z nieuniknionych nieszczęść 2013 roku.

W związku z ważną rolą wydarzeń rosyjskich chciałbym także zaakcentować tegoroczne osiągnięcie Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie: z radością przyjąłem publikację „Post-Post-Soviet? Art, Politics & Society in Russia at the Turn of the Decade”. Ekscytujący jest także nowy projekt „Rozdział 1. Podróż do lęku”, nad którym pracuje Zuzanna Janin, oparty na jej podróży śladami Pussy Riot i innych rosyjskich bojowników o wolność. Janin dotarła w tej podróży do kolonii karnej, w której Pussy Riot były uwięzione. To się nazywa artystyczna determinacja! Jest to jednak projekt, który dopiero rozkwita.

Niewątpliwie najbardziej żywym dziełem w 2013 roku, jak i najbardziej skutecznym dziełem sztuki publicznej była „Tęcza” Julity Wójcik na placu Zbawiciela w Warszawie. O ile jej początki są nieco podejrzane, gdyż powstała w ramach obchodów polskiej prezydencji w Radzie UE i została początkowo wyeksponowana w 2011 roku przed Parlamentem Europejskim w Brukseli, aby stworzyć propagandowo fałszywą iluzję Polski jako kraju radosnego i tolerancyjnego (!?), to jej warszawska instalacja stała się zwierciadłem prawdy o naszym kraju i stolicy, wciąż rozrywanych walkami obyczajowymi i światopoglądowymi, gdzie zagrożenie homofobiczną agresją jest nieustanne. Dzieło to wyzwoliło się ze swego podejrzanego pierwotnego kontekstu ideologicznego i nieco mgliście ogólnych (de-queerujących) deklaracji artystki oraz samo w sobie stało się międzynarodowym symbolem trudnej sytuacji społeczności LGBT w Europie Wschodniej – w Polsce i w Warszawie. W końcu można wszystkie radykalne teorie sztuki publicznej odnieść do czegoś współczesnego.

Pozostając w tym samym temacie sztuki w przestrzeni publicznej, bardzo ciekawy i konsekwentny jest również program prowadzony przez mojego ulubionego obecnie kuratora, Szymona Pietrasiewicza, w Lublinie. Prowadzi on tam Pracownię Sztuki Zaangażowanej Społecznie Rewiry, której akcje regularnie wstrząsają lokalnymi mediami, politykami i neofaszystami, aktywizując lokalne interkulturowe społeczności. Najbardziej prowokacyjne i skuteczne były w minionym roku jego projekty wykorzystujące komunikację miejską. Do małej rewolucji doprowadziła akcja z biletami dekorowanymi drażliwymi satyrycznymi ilustracjami, które ostatecznie zostały wycofane/ocenzurowane i sprowokowały Radę Miejską w Lublinie do wprowadzenia dekretów przeciwko podejrzanej moralnie sztuce (zgodnie z putinowskimi wzorcami i instrukcjami)!!!. Jedna z ostatnich akcji Pietrasiewicza – „Komunikacja miejska” – polegała na tym, że informacje o przystankach w pojazdach komunikacji miejskiej czytane były przez członków czeczeńskiej społeczności Lublina, w którym żyje wielu uchodźców z tego kraju. Głosy, zróżnicowane pod względem wieku i płci, poprzez silny wschodni akcent niosą ze sobą echa innej kultury i przełamują językowy nacjonalizm sfery publicznej. Łamany polski z obcym akcentem to niewątpliwie fenomen, którym powinniśmy się radować.

Niestety, zasmucają autorytarne strategie władzy i rządzenia w niektórych galeriach publicznych w Polsce. Oto nieszczęścia tego feralnego roku. W 2013 roku szczególną empatię czuję wobec kuratorów CSW w Warszawie i Arsenału w Poznaniu. Dramatyczne wydarzenia związane z pozycją dyrektora w tych instytucjach pokazują, jak bardzo niedemokratyczne bywają niektóre publiczne (!) instytucje sztuki w demokratycznym kraju. Wypadek CSW to przykład lekceważenia praw, roli i wiedzy pracowników merytorycznych w ramach instytucji sztuki, natomiast wypadek poznański to negacja jakichkolwiek praw i godności instytucji sztuki jako takiej. Mam nadzieję, że nie tylko my – krytycy i kuratorzy sztuki – ale również stosowni urzędnicy Ministerstwa Kultury zauważą, że zarządzanie galeriami publicznymi musi zostać gruntownie przemyślane, aby nie marnować publicznych pieniędzy i potencjału kulturowego instytucji i nie pogrążać pracowników w wieloletniej frustracji.

Autentyczny dramat CSW i Arsenału ukazują potrzebę reformy zarządzania instytucjami sztuki w Polsce oraz przynajmniej częściowego wyzwolenia ich spod totalnej zależności od zmiennych dyrektoriatów i prowincjonalnych polityków oraz ich podejrzanych interesów. Niestety, te dwa projekty emancypacji instytucji sztuki są prawie utopijne ze względu na reguły administracyjno-prawne. Pozwolę sobie jednak na dalsze snucie tej utopii i trochę za Hanną Arendt zaproponuję radykalną ideę rezygnacji z dyrektorów w CSW i Arsenale i powołania samorządnych wewnętrznych rad. Proponuję zastąpienie funkcji i pozycji dyrektora radą złożoną z kuratorów, decydujących wspólnie o programie i kierunku galerii. Obydwie instytucje mają doświadczoną i profesjonalną kadrę pracowników merytorycznych, którym zależy na przetrwaniu instytucji, co jest szczególnie ważne w wypadku zagrożonego Arsenału – niech zatem oni zarządzają galeriami. Proponuję to jako eksperyment administracyjno-artystyczny, który warto wypróbować, gdyż zbyt wielu dyrektorów i konkursów dyrektorskich okazało się kosztownymi niewypałami. Tej wielkości laboratoryjne instytucje sztuki i kultury współczesnej mogą podjąć taki eksperyment, który dałby szansę na nowe, bardziej demokratyczne sposoby myślenia o instytucjach sztuki i tworzenia kultury w XXI wieku. Może efekt takiego eksperymentu będzie czymś, co polska kultura instytucjonalna wniesie do Europy.

W ramach szerszego problemu niesprawiedliwości i braku szacunku dla pracy kuratora w instytucjach sztuki postrzegam również niewyjaśnione odwołanie dużej międzynarodowej wystawy o męskości, nad którą Ewa Toniak pracowała przez kilka lat, w ramach kontraktu (!) z Muzeum Narodowym w Krakowie. Jako freelance kurator, który często współpracował z różnymi instytucjami, uważam taką sytuację za absolutny kuratorski koszmar i załamanie jakiejkolwiek etyki zawodowej w muzealnictwie. Uważam, że w problematycznych projektach powinno się dążyć do kompromisu, a nie zupełnego załamania. To bardzo złe publicity dla muzeum i zmarnowanie wysiłku pracy wielu ludzi. Odwołanie tej wystawy wydaje się tym bardziej bolesne, iż w polskich muzeach narodowych, w porównaniu z muzeami współczesnymi, powstaje bardzo mało wystaw opartych na autorskich i nowych badaniach naukowych, bez względu na rodzaj zastosowanej metodologii. Bardzo rzadko ważne wystawy sztuki (jakiejkolwiek) są przez nie organizowane. Muzea narodowe próbują ratować się przyjezdnymi pokazami „wielkich obcych mistrzów”, natomiast zupełnie zaniedbują swoją działalność naukową i twórczą pracę nad własnymi kolekcjami. Bardzo trudno znaleźć w muzeach narodowych wystawy, które byłyby znaczącym wkładem do polskiej i międzynarodowej historii sztuki, oparte na badaniach ich pracowników, które znacząco poszerzają wiedzę o sztuce dawnej. To nią te instytucje przecież głównie się zajmują i mają w swoich kolekcjach. Marzy mi się na przykład nowatorska komparatystyczna ekspozycja romańskiej rzeźby lub osiemnastowiecznego klasycyzmu, z katalogiem również w języku obcym, aby można go było wykorzystać do promocji sztuki tej części Europy za granicą. Chodzi mi o porządną, wręcz tradycyjną, a jednocześnie odświeżoną historię sztuki. Zbyt mało widoczni są historycy sztuki dawnej w naszym wystawiennictwie, natomiast muzealne wystawy indywidualne polskich artystów XX-wiecznych zbyt często mają charakter przypominający prezentacje w prowincjonalnych BWA. Tym bardziej chciałbym wyróżnić w tym roku wystawę i katalog „1913. Święto wiosny” zorganizowaną przez Muzeum Narodowe w Szczecinie (kuratorami byli Szymon Kubiak i Dariusz Kacprzak). Ta wystawa to z jednej strony historia lokalnej historii sztuki i architektury, a z drugiej panorama europejskich zjawisk artystycznych przed wybuchem I wojny światowej, do tego fascynująco podzielona tematycznie. To mój ulubiony przykład pracy kuratorskiej, gdzie autor ekspozycji łączy wiedzę z fantazją, niezbędne do tworzenia sztuki – a wystawy są sztuką same w sobie.

Najlepsze tematyczne wystawy sztuki współczesnej zorganizowała w tym roku Zachęta. Są to ekspozycje, które pokazywały ciekawe dzieła, a jednocześnie reagowały na najbardziej aktualne współczesne europejskie i globalne kwestie. Przywołam oczywiście „In God We Trust” (kuratorka Maria Brewińska), podejmującą ważną rolę religii i wiary we współczesnym społeczeństwie wizualnym. Choć wystawa skupiała się na USA, jest to raczej temat globalny w post-secular XXI wieku. Równie istotna była romska wystawa „Domy srebrne jak namioty” (kuratorka: Monika Weychert Waluszko). Wraz z otwarciem europejskiego rynku pracy i pełnej wolności migracji dla mieszkańców Bułgarii i Rumunii w 2014 roku obecność i uprzedzenia wobec Romów i ich stylu życia będą palącą kwestią dyskutowaną w całej UE. Te dwie wystawy przemawiają do mnie jako historyka kultury i dziennikarza.

Natomiast dla mnie jako akademika ulubionym dziełem sztuki tego roku jest cykl malarsko-rzeźbiarski „Zimowa opowieść” Łukasza Stokłosy, jednego z laureatów tegorocznej wrocławskiej nagrody Konkursu Gepperta. Jest to niezwykle kunsztowna i wyrafinowana grupa dzieł zainspirowana filmami Luchino Viscontiego i stylistyką dekadencji. Melancholijne, estetyczne i erotyczne malarstwo Stokłosy udowadnia, że młodzi artyści wciąż mogą być zarówno erudycyjnymi intelektualistami, jak i marzycielami, tworząc piękne i głębokie wizerunki z pogranicza historii sztuki, filmu i architektury. Pod względem konceptualnym interesujący jest również projekt Mariusza Tarkawiana „366 obrotów” dla galerii Labirynt w Lublinie, w którego ramach artysta codziennie umieszcza na stronie tej instytucji nowy rysunek, jak zwykle tworząc własną historię świata w obrazach.

Wystawa sztuki polskiej w galerii prywatnej, która mnie najbardziej zaskoczyła i spełniła, miała natomiast miejsce w Londynie. Jedna z ważnych tamtejszych galerii na krawieckiej Savile Row, galeria Luxembourg & Dajan, zorganizowała nieoczekiwanie wystawę malarstwa Jerzego „Jurry” Zielińskiego z lat 1968–1977. Zieliński to legendarna postać PRL-owskiej bohemy i kontrkultury, którego słabo dostępne zmysłowo-humorystyczne malarstwo zawsze mnie fascynowało. Jego londyńska ekspozycja to prawdziwy przysmak dla koneserów figuratywnego malarstwa z lat 60. i 70., do których się zaliczam, od lat znudzony kultem konceptualnej tradycji w polskiej (i nie tylko) historii sztuki.

Jeśli natomiast chodzi o interesujących autorów piszących o sztuce w szerokich kontekstach, to chciałbym przypomnieć wydaną w 2013 roku przez Wydawnictwo Czas Kultury książkę Agaty Araszkiewicz „Nawiedzani przez dym”. Jest to cykl erudycyjnych i błyskotliwych esejów o współczesnej sztuce, polityce i życiu, napisany z międzynarodowej perspektywy.

Zacząłem ten tekst od wypuszczenia z więzienia rewolucjonistów, na więzieniu też skończę. Niestety, w 2013 roku wciąż siedział w więzieniu – tym razem w Anglii – białorusko-polski artysta Włodzimierz Umaniec, który w 2012 roku został skazany na dwa lata za otagowanie obrazu Marka Rothki w Tate Modern. W „Obiegu” o wydarzeniu pisał Mikołaj Iwański, (którego uważam za najciekawszego obecnie krytyka sztuki w Polsce). Surowa kara była powiązana z pełnym potępieniem artysty (migranta) przez korporacyjny londyński świat sztuki. Przerażający dyrektor i urzędnicy Tate otwarcie cieszyli się z surowej kary!!! Po medialniej niesławie tego ikonoklastycznego wydarzenia Tate w 2013 roku zorganizowała dużą wystawę „Art under Attack. Histories of British Iconoclasm”. Historyczna część tej wystawy jest znakomita, szczególnie sale poświęcone angielskiej reformacji i wielbionym przeze mnie sufrażystkom. Problemem była część XX-wieczna, z dużą sekcją o sztuce współczesnej, gdzie spektakularne wydarzenie z Rothką i Umańcem nie jest nawet wzmiankowane. Wystawa pełna jest pseudoikonoklastycznej, banalnie komercyjnej i słabej współczesnej sztuki brytyjskiej. Tate osiągnęło wybitny poziom artystycznej hipokryzji. Jak widać, instytucje sztuki wszędzie pełne są słabości i małości. Nie mamy się co wstydzić warszawskich, poznańskich i krakowskich ekscesów… A Włodzimierz Umaniec (który studiował na poznańskiej ASP) po wyjściu z więzienia zostanie prawdopodobnie wyrzucony z Wielkiej Brytanii. Jako historyk sztuki-anarchista mam nadzieję, że wróci choć na chwilę do Polski i swoim absurdalnym yellowizmem będzie sprawiał kłopoty naszym wielkim nowym i starym dyrektorom. Szkoda, że nie ma już wystawy Marka Rothki w Muzeum Narodowym.

Zobacz też
Ranking „Obiegu" 2013: Przemysław Chodań, Dorota Jarecka, Izabela Kowalczyk, Wojciech Kozłowski, Adriana Prodeus, Magda Roszkowska (Notes na 6 tygodni), Maria Rubersz, Anna Theiss.