Dotkliwy brak Instytutu Sztuk Wizualnych

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Agnieszka Odorowicz z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, Dorota Buchwald z Instytutu Teatralnego, Grzegorz Gauden z Instytutu Książki, Andrzej Kosowski z Instytutu Muzyki i Tańca. I... no właśnie: Instytutu Sztuk Wizualnych brak. Zastanawiam się, dlaczego go nie ma. Czyżby artyści nie potrzebowali swojego instytutu? Czy czują, że jako jednostki są wystarczająco silni, że mają się na tyle dobrze w systemie państwowym, że nie potrzebują żadnej instytucji mogącej reprezentować ich przed ministerstwem kultury i władzami państwa? Czy instytucje, kuratorzy, galernicy, dziennikarze i cała reszta planktonu okołoartystycznego także mają się jak pączki w maśle? Czytając wypowiedzi ludzi sztuki, mam wrażenie, że jest wręcz przeciwnie.

Jakiś czas temu chwilowym echem przebiegła media wypowiedź pisarza Zygmunta Miłoszewskiego podczas odbierania Paszportów Polityki. Miłoszewski z dużą swadą, choć nieco niespójnie i w mętnej jak na pisarza narracji wytknął obłudę rządzących. Skierował uwagę publiczności na to, że decydenci chcą jedynie podbić sobie bębenek na transmitowanej w telewizji modnej imprezie, a każdego innego dnia spychają sprawy kultury na szary koniec bardzo długiej kolejki górników, lekarzy, rolników, frankowców i kogo tam jeszcze. Politycy robią to zupełnie bezkarnie (poza oczywiście przykrymi, choć krótkimi momentami wysłuchiwania podobnych deklaracji na mniej lub bardziej wystawnych galach). Dlaczego? Być może dlatego, że w przeciwieństwie do wspomnianych wyżej grup artyści raczej nie przyjadą do Warszawy rzucać kamieniami w budynki rządowe, nie zamkną nikomu przed nosem drzwi gabinetu lekarskiego, nie zablokują drogi. Raz próbowali zastrajkować, ale niestety do protestu nie przyłączyli się wszyscy, a sam strajk wypadł mało konsekwentnie, jako że "zwrócony" został widzom dzień strajkowy w postaci wolnego wstępu do galerii w innym terminie. W dodatku zorganizowano go nie wtedy, kiedy mógłby zostać faktycznie zauważony. Podejrzewam, że strajk w Noc muzeów odbiłby się szerszym echem, a może nawet (kto wie?) zostałby zauważony przez widzów, a nie tylko samych artystów i paru dziennikarzy. Artyści nie mają silnych związków zawodowych, zrzeszających większość, ani żadnej możliwości - i chyba też woli - masowego organizowania się dla załatwienia swoich spraw. A skoro owych związków, woli i możliwości nie mają, to tym bardziej przydałaby się reprezentująca ich interesy silna instytucja.

Dziś zapewne niewiele osób pamięta, że kilka lat temu z tego samego miejsca w Teatrze Wielkim swój odważny apel - i w przeciwieństwie do wypowiedzi Miłoszewskiego bynajmniej nie bezosobowy, ale bardzo bezpośredni, bo skierowany wprost do ówczesnego ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego i do głowy państwa, Prezydenta Bronisława Komorowskiego - wystosowała Julita Wójcik. Zwróciła wtedy uwagę na brak ubezpieczeń i emerytur dla artystów. Sugerowała, że mogłyby one być przyznawane na podobnych warunkach jak sportowcom. Kwestię sensowności takiego rozwiązania odsuwam na bok, ciekawi mnie bardziej, dlaczego ta sprawa nadal jest nierozwiązana? Kilka lat minęło i mamy kolejny apel, o którym zaraz znów wszyscy zapomną. Głos Julity Wójcik nie doczekał się żadnego konkretnego (czyli takiego, które przekłada się na działanie ustawodawcze) zainteresowania ze strony władzy; nie chodzi mi o konsultacje, bo z doniesień w mediach branżowych wiem, że Obywatelskie Forum Sztuki Współczesnej działa w tej kwestii, być może powstały nawet jakieś komisje, może trwają mozolne prace w podgrupach, nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że brak autentycznego, przekładającego się na realne zmiany, zainteresowania ze strony decydentów. Jak widzieliśmy ostatnio przy okazji zamieszania na Górnym Śląsku, w Polsce sprawy tego rodzaju załatwia się albo od razu, albo odkłada do zamrażarki. Jak można takiej zamrażarki uniknąć? Ano mając stanowczo działający związek zawodowy, grupę wpływowych lobbystów lub właśnie silne instytucjonalne przedstawicielstwo. Nadzieją na związek jest działające z różnym skutkiem OFSW. Zdania na jego temat są podzielone, niektórzy artyści i ludzie sztuki je negują. Nie ma jednak wątpliwości, że na razie alternatywa dla OFSW nie istnieje, a samo Forum nawet bez masowego wsparcia artystów podejmuje godne pochwały próby wynegocjowania lepszych warunków pracy dla twórców, co z kolei może w przyszłości przełożyć się na wzrost jego popularności i napływ członków. Tego też życzę - jak wiemy z historii, masowość jest w wypadku związków rzeczą absolutnie kluczową. W kwestii lobbystów, pojmowanych jako wpływowe osoby mające zakulisowy dostęp do ludzi władzy i środowisk decyzyjnych - nic mi na temat istnienia takowych w świecie sztuki nie wiadomo. Zresztą, w czyim imieniu mieliby lobbować? I tutaj dochodzimy do najważniejszego elementu, czyli braku przedstawicielstwa instytucjonalnego działającego w obrębie struktur ministerstwa. Jego brak jest tym bardziej niepokojący, że w pozostałych dziedzinach kultury: filmie, teatrze, muzyce, literaturze, takie instytucje z lepszym lub gorszym efektem działają.

Czym mógłby zająć się Instytut Sztuk Wizualnych? Przede wszystkim mógłby zjednoczyć środowisko - stać się podmiotem kontrolującym działania wszystkich elementów świata sztuki i tym samym ułatwić zachowanie proporcji między nimi. Mógłby wspierać artystów, kuratorów, dyrektorów instytucji publicznych, teoretyków sztuki, historyków, badaczy, dziennikarzy, nauczycieli szkolnych i akademickich. Podjąć próbę stworzenia ogólnych zasad wydatkowania państwowych dotacji (np. wpisać obowiązkowe minimalne, określane procentowo w stosunku do budżetu wystawy honoraria dla artystów i twórców ekspozycji), rozdzielać ministerialne pieniądze, organizować czy przynajmniej kontrolować i nadzorować ważne konkursy. Stworzyć czytelne procedury organizacji konkursów na stanowiska dyrektorskie na przykład w państwowych instytucjach. Wspierać prasę branżową, organizować kursy dla dziennikarzy, pomagać wydawać książki o sztuce. Stworzyć system stypendialny, próbować zbliżać ze sobą instytucje i artystów. Może nawet skonstruować jakiś sensowny system wspierania ambitnej twórczości, umożliwiający pracę nad dużymi przedsięwzięciami, trwającymi trochę dłużej niż kilka miesięcy. Stworzyć sensowne archiwa i źródła informacji o sztuce i dla wszystkich sposób dostępu do nich. Świat sztuki nie doczekał się nie tylko swojego instytutu, ale także bazy danych; jestem filmoznawcą i jednym z moich głównych narzędzi pracy, obok źródeł papierowych, jest rewelacyjna i cały czas rozwijająca się strona http://www.filmpolski.pl/. Kiedy w pracy od czasu do czasu przygotowuję program publicystyczny zahaczający o zagadnienia związane z teatrem, wchodzę na http://www.e-teatr.pl/. Jeśli chcę sprawdzić coś z zakresu sztuki, to pozostają mi jedynie strony samych artystów. Mogę oczywiście szukać informacji na http://www.culture.pl/, ale ta baza, mimo kilku ciekawych tekstów, jest zdecydowanie zbyt rzadko aktualizowana i niekompletna. Stworzenie obejmującej całość aktualizowanej bazy danych z odnośnikami do źródeł papierowych, dokumentacjami wystaw etc. to katorżnicza praca, wierzę jednak, że gdyby czuwał nad nią Instytut Sztuki, to galerie bardzo szybko zapełniłyby ją treścią bardzo ułatwiając dostęp do wiedzy o sztuce polskiej. Listę tego, czym mógłby zająć się taki dobrze i strategicznie kierowany instytut można oczywiście ciągnąć znacznie dłużej.

Zdaję sobie sprawę, że mamy do czynienia ze środowiskiem stosunkowo niewielkim, do tego podzielonym walką o wpływy, prymat, moc wytwarzania trendów, tworzenia mód, lansowania poszczególnych zjawisk oraz możliwość kontrolowania przepływu finansów. To nie sprzyja walce o wspólne cele. Przypuszczam, że np. warszawska Zachęta niechętnie poddałaby się nadzorowi jakiejkolwiek instytucji w sprawie organizacji konkursu na aranżację pawilonu polskiego na Biennale w Wenecji, że MSN nie ma ochoty tłumaczyć się nikomu z tego komu, dlaczego i na jakich zasadach przyznaje Nagrodę filmową. Pytanie tylko, czy aby na pewno poczucie nieomylności uznanych nawet ośrodków jest wartością? Czy dla dobra wszystkich nie lepiej raz na zawsze rozwiązać kwestie przejrzystości procedur, dostępu do informacji o wydawaniu publicznych pieniędzy? Myślę, że takie procedury zrobiłyby dobrze wszystkim, również samym instytucjom.

Wydaje się, że nastał dobry politycznie czas na zainicjowanie takiego instytutu. Minister Omilanowska w przeciwieństwie do swojego poprzednika sprawia wrażenie osoby, od której można oczekiwać konkretnego działania. Problem polega na tym, że aby zacząć planować utworzenie takiej instytucji, należałoby przede wszystkim nauczyć się współpracy. Wydaje się to oczywiste, lecz im dłużej obserwuję świat sztuki współczesnej, tym bardziej myślę sobie, że żadnym światem wcale nie jest. Pośrednio winni są sami artyści, a przynajmniej ci z nich, którym własne ego i rozwój karier przesłoniły całą resztę. Na spotkaniach poświęconych funkcjonowaniu artystów na rynku pracy można usłyszeć niejedną brednię w rodzaju: "chyba każdego stać na samoubezpieczenie się, to tylko kwestia kilkuset złotych miesięcznie"; "Jeśli was nie kupują, to znaczy, że jesteście słabi". To autentyczne wypowiedzi artystów myślących na zasadzie: nam się udało, czemu mamy walczyć o to, żeby innym było lepiej. Mnie udało się nie przez przypadek: jestem wybitny/ genialny/ piękny/ mam wielki talent/ poniedziałek ja, wtorek ja, środa ja, czwartek ja. Piątek, sobota i niedziela też JA, taki jestem zdolny. Nie wiem, z czego to wynika - może z systemu kształcenia? Może z chimeryczności rynku sztuki, który w nieprzewidywalny sposób jednych wynosi, a innych, wcale nie gorszych, a często mądrzejszych, odstawia w kąt i skazuje na zapomnienie? Wierzę jednak, że taki stan rzeczy można przełamać. Wzór dał Zbigniew Libera, wspierając wspomniany strajk artystów i firmując go własną twarzą. Co pokazał w historii polskiego kina Andrzej Wajda, prezesując w bardzo trudnym okresie Stowarzyszeniu Filmowców Polskich, łatwiej władza (każda) usłyszy głos artysty z nazwiskiem, sprzedającego się, popularnego, niż kilku zaangażowanych osób z drugiego rzędu. To okropne, ale prawdziwe. Bez skonsolidowanego środowiska artystów (nie chodzi mi o to, żeby wszyscy myśleli tak samo, lecz o to, żeby działali wspólnie) nie ma co marzyć o jakiejkolwiek sile przebicia. Oczywiście nie wyłącznie artyści są winni. A dziennikarze, kuratorzy i dyrektorzy galerii? Krytykują ci, którzy czują się pominięci i niedocenieni. Ci, którzy obsadzili stanowiska w ośrodkach decyzyjnych, szybko milkną. Przecież to oni decydują, to oni mają wszystkie karty w ręku, dlaczego więc mieliby cokolwiek zmieniać? W tak skonstruowanym świecie trudno oczekiwać jakiejkolwiek poprawy - młode, wchodzące pokolenie zostaje przez niego zassane albo wypchnięte poza margines. Łatwo przykleja się tutaj łatki frustratów i niezdolnych wariatów, którymi powodują niespełnione ambicje. Inna sprawa, że niektórzy sami wystawiają się na tego rodzaju ataki.

Czy powstanie Instytutu Sztuki rozwiązałoby wszystkie problemy światka sztuki? Na pewno nie. Więcej - być może wygenerowałoby kolejne. Trzeba jednak liczyć, że taki Instytut przynajmniej zmierzyłby się z nimi. Oczywiście, wymarzony Instytut wymagałby odpowiednich osób, które unikną pułapki wykreowania wszechmocnego Babilonu i pogodzą zwaśnione grupki i ośrodki. Takich, które wspierałyby nie tylko "swoich", ale wszystkich, także tych, którzy myślą inaczej, prezentują inne wartości i poglądy. Taki Instytut mógłby okazać się zbawieniem dla całego świata sztuki. W morzu wątpliwości i znaków zapytania jedna rzecz jest pewna: chętnych do objęcia sterów w takim instytucie z pewnością nie zabraknie.