Być jak David Bowie. Hagiografia i immersja na wystawie w Martin-Gropius-Bau

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Zacznijmy od tego, że ta wystawa podoba się wszystkim. Nie spotkałam osoby, która po jej obejrzeniu wyrażałaby negatywne opinie albo żaliła się na marnowanie cennego czasu kulturalnego turysty, zabieganego między atrakcjami Londynu czy Berlina. Wszyscy, którzy ją widzieli, pieją natomiast peany i powtarzają słowa o wspaniałym przeżyciu i że ta wystawa ustanawia nową jakość dla organizatorów wystaw muzycznych, którą trudno będzie już zignorować. Autorzy tych wypowiedzi należą zarówno do tak zwanej szerokiej publiczności, jak i osób zawodowo związanych ze światem sztuki. Skąd ta jednomyślność opinii? Jedną z odpowiedzi stanowi fakt oczywisty: na wystawę poświęconą postaci Davida Bowie idą przede wszystkim jego fani. Trudno wyobrazić sobie, by wybrała się na nią osoba, która nie darzy piosenkarza sympatią, a na dźwięk jego utworów zatyka uszy i wychodzi z pomieszczenia. Fani natomiast tworzą zachwycony, falujący tłumek, podrygujący do rytmu „Let's Dance" albo kiwający się do nostalgicznego „Space Odity". Każdego, komu na sercu leży upowszechnianie kultury, ucieszy wieść o tym, że entuzjastów Brytyjczyka nie odstrasza nawet wygórowana cena biletów (14 euro) ani widok pokaźnej kolejki (większej niż na odbywającą się równolegle wystawę Ai Weiweia), ustawiającej się na godzinę przed otwarciem wrót Martin-Gropius-Bau i w której trzeba odstać minimum dwie godziny. Oczywiste, że wystawa poświęcona popularnej postaci przyciąga tłumy, jednak zastanawiam się, czy powodzenie zawdzięcza samej legendzie piosenkarza czy swoje robi też niesiona przez wieść gminną sława samej ekspozycji. Ja sama - choć bardzo lubię Davida Bowie - poszłam na tę wystawę zaciekawiona opowieściami tych, którzy ją widzieli.

Rekopis tekstu piosenki Ziggy Stardust, David Bowie, 1972, The David Bowie Archive, fot.: © Victoria and Albert Museum
Rekopis tekstu piosenki Ziggy Stardust, David Bowie, 1972, The David Bowie Archive, fot.: © Victoria and Albert Museum

Za realizację przedsięwzięcia odpowiedzialne jest londyńskie Victora and Albert Museum, jej pierwsza odsłona miała miejsce właśnie tam w zeszłym roku (marzec-sierpień 2013, później też w Toronto i São Paulo). Jak czytamy w informacji prasowej, wystawa jest „próbą pokazania procesu twórczego", prezentuje Davida Bowie jako muzycznego innowatora, wynosząc go do rangi „ikony kultury". Zwracam uwagę na brak przedrostka "pop" w ostatnim słowie, co oznacza, że bohater ekspozycji jest dla jej organizatorów czymś zdecydowanie więcej niż wykonawcą kilku znanych przebojów, które nuci już parę pokoleń. Moim zdaniem istotne jest to, że kuratorzy wystawy - Victoria Broackes i Geoffrey Marsh - pochodzą z obszaru sztuk performatywnych i teatru, a nie muzyki czy sztuk wizualnych. Stawiają na doświadczenie i spektakl, a nie wrażenia czysto wizualne, które traktują w mało wyrafinowany sposób, o czym za chwilę. Ich wizja Davida Bowie to obraz przybierającej różne maski persony. Pokazują kolejne wcielenia, które towarzyszyły jego zmieniającemu się stylowi muzycznemu i eksperymentom. Te role mają wymiar totalny - trudno oddzielić kostium od prawdziwej osoby. Właściwie nie wiemy, czy androgyniczna uroda i niezdrowa chudość służyły kreowaniu wizerunku Ziggy'ego Stardusta i kolejnych postaci, czy odwrotnie - były efektem prób dostosowania ciała do odgrywanej roli. Jedno jest pewne: budząca niepokój, charakterystyczna różna wielkość źrenic gwiazdora to nie efekt żadnych fantastycznych soczewek kontaktowych, ale trwały ślad po szkolnej bójce, w której efekcie młody David Robert Jones omal nie stracił oka. Wiedza ta (wystawa o tym nie wspomina) wcale nie pomagała mi jednak dotąd w oddzielaniu prawdziwej postaci od scenicznych wizerunków, a nawet spajała je jeszcze bardziej. Ostatecznie Bowie swoje życie prywatne zamienił w produkt, o czym najlepiej świadczą jego zmieniające się jak w kalejdoskopie wypowiedzi na temat własnej orientacji i upodobań seksualnych z plotkami na temat romansu z Mickiem Jaggerem na czele, które rozpowiadała pierwsza żona Bowiego.

Kostium na trasę koncertową „Aladdin Sane”, 1973, projekt: Kansai Yamamoto, fot.: Masayoshi Sukita, © Sukita / The David Bowie A
Kostium na trasę koncertową „Aladdin Sane”, 1973, projekt: Kansai Yamamoto, fot.: Masayoshi Sukita, © Sukita / The David Bowie Archive

Kuratorzy wystawy zwracają uwagę na karierę aktorską idola, wymieniając ją jednym tchem obok jego głównej profesji. Warto zwrócić uwagę, że choć w historii show-biznesu nie jest pod tym względem wyjątkiem, to w jego wypadku nie mamy do czynienia z epizodycznymi kaprysami spragnionej nowych wrażeń gwiazdy. Pamiętamy go głównie z „Człowieka, który spadł na ziemię" i „Labiryntu", ale warto przypomnieć sobie kilka istotnych tytułów z filmografii Davida Bowie, takich jak „Ostatnie kuszenie Chrystusa" Martina Scorsese (rola Piłata), „Jean-Michel Basquiat - taniec ze śmiercią" (jako Andy Warhol), komedia „Zoolander" czy poświęcony rywalizacji dwóch iluzjonistów „Prestiż" Christophera Nolana (jako Nicola Tesla). Wystawa przypomina część z nich (pomija niestety moje ulubione wcielenie gwiazdora: postać wampira u boku Catherine Deneuve w „Zagadce nieśmiertelności", fabularnym debiucie Tony'ego Scotta) pokazując, że sceniczno-filmowe wcielenia Bowiego są poważnymi aktorskimi kreacjami, a nie przebierankami w egzotyczne fatałaszki.

Zdjęcie z okładki albumu „Aladdin Sane”, 1973, fot.: Brian Duffy, Photo Duffy © Duffy Archive & The David Bowie Archive
Zdjęcie z okładki albumu „Aladdin Sane”, 1973, fot.: Brian Duffy, Photo Duffy © Duffy Archive & The David Bowie Archive

Imponuje prezentowany na wystawie zbiór ponad 300 obiektów - codziennych przedmiotów, rękopisów tekstów piosenek, kostiumów, instrumentów, okładek płyt, fotografii... Wiele z tych rzeczy pochodzi z prywatnego archiwum. Istotny jest również kontekst historyczny, który pojawia się w kilku miejscach wystawy - szczególnie kwestia podboju kosmosu jako tło powstania postaci i historii Ziggy'ego Stardusta, czy wątek berliński, rozbudowany specjalnie z okazji prezentacji wystawy w tym mieście. Wystawy fanowskie mają oczywiście wiele wspólnego z hagiografią. Znam wielu amatorów podziwiania prywatnych przedmiotów znanych postaci, którzy chwalą je sobie jako świetny bodziec dla wyobraźni, jednak sama nie potrafię traktować z namaszczeniem zaprezentowanych w szklanych gablotkach pamiątek: tu młody David naskrobał coś na serwetce, a tu klucze do berlińskiego mieszkania i ławeczka z klubu, w którym bywał. Na tej ostatniej dostrzegalne są wyglądające na autentyczne ślady użytkowania. Można jej dotknąć, a nawet na niej usiąść. Podążając grzecznie wyznaczoną przez kuratorów ścieżką, rozglądałem się za gablotką z dziurawymi skarpetkami, puklem włosów i ścinkami paznokci. Podobne szczątki po Che Guevarze, traktowane jak relikwie, widziałam przed laty w hawańskim Muzeum Rewolucji.

Klucze do mieszkania przy Haupstrasse 155, Schoeneberg, w którym David Bowie mieszkał w latach 1976-78 © The David Bowie Archive
Klucze do mieszkania przy Haupstrasse 155, Schoeneberg, w którym David Bowie mieszkał w latach 1976-78 © The David Bowie Archive

Od ludowej hagiografii krok dzieli nas do muzeum etnograficznego, które wdarło się na wystawę w Martin-Gropius-Bau ze swoimi nieśmiertelnymi manekinami. Tym razem nie krakowskie gorsety i łowickie pasiaki, ale kosmiczny kostium Ziggy'ego Stardusta autorstwa Freddiego Burettiego czy jeden ze strojów zaprojektowanych przez Kansai Yamamoto na trasę „Aladdin Sane". Zdaję sobie sprawę, że prezentacja stroju to niezwykle trudna materia i z pewnością pomysł na jego świeżą i nowoczesną prezentację zostałby przyjęty z entuzjazmem przez zainteresowane środowiska, jednak te martwe kukły bez twarzy wyglądały nie to, że nieciekawie, ale po prostu smutno.

Fotokolaż Davida Bowie złożony z fragmentów kadrów z filmu „Człowiek, który spadł na Ziemię”, 1975 – 1976, kadry: David James, T
Fotokolaż Davida Bowie złożony z fragmentów kadrów z filmu „Człowiek, który spadł na Ziemię”, 1975 – 1976, kadry: David James, The David Bowie Archive. Kadry © STUDIOCANAL Films Ltd, fot.: © Victoria and Albert Museum

Wystawa przytłacza widza masą przedmiotów Bowiego-artysty, performera, aktora. Mnóstwo na niej świetnych fotografii, fragmentów filmów i teledysków - wszystko to atrakcyjne, wciągające, ale gdzie ten teatr, scena i wyjątkowość? Tajemnica kryje się w modnym ostatnio słowie immersja. Otóż wystawę w całości zwiedzamy ze słuchawkami na uszach, podłączonymi do przenośnego odbiornika. Specjalnie zaprojektowany system nadajników uruchamia odpowiednie fragmenty ścieżki dźwiękowej, kiedy zwiedzający znajdzie się w zaplanowanych przez organizatorów miejscach wystawy. Dźwięk nie jest tu tłem, ale skrupulatnie zaplanowanym doświadczeniem. Pochodzące z różnych epok efekty dźwiękowe, wywiady i piosenki, zarejestrowane w różnych technologiach, zostały mistrzowsko zmiksowane i zaprezentowane słuchaczom w postaci harmonijnej całości. Zwiedzamy więc wystawę słuchając muzyki Davida Bowie w kompletnej izolacji i bez uciążliwej kakofonii, towarzyszącej praktycznie każdej współczesnej prezentacji, której częścią jest jakikolwiek dźwięk. Słuchawki odcinają zwiedzającego od otoczenia, utrudniają komunikację z towarzyszącymi osobami, zmuszają po prostu do tego, by dać się wessać w świat Dawida Bowie. Punktem kulminacyjnym tego indywidualnego doświadczenia jest sala wypełniona ekranami, na których wyświetlane są pochodzące z różnych etapów kariery gwiazdora publiczne wykonania piosenki „Heroes". Wśród nich znalazło się m. in. pochodzące z koncertu „Live Aid" w 1985 roku i nowojorskiego koncertu dla służb ratowniczych po zamachach na WTC. Migotliwe kolorowe światła na obrazie odbijają się od rozmieszczonych między ekranami luster. Pojawia się w nich również zwielokrotniona w odbiciach zwierciadeł postać bohatera wystawy. Zatopiona w sączącej się ze słuchawek muzyce bezwiednie nucę:

...nothing will keep us together
We can beat them, for ever and ever
Oh we can be Heroes,
just for one day...

Na moment zapominam o hagiografii, smutnych manekinach i nieszczęsnej ławeczce, na której On siadywał. Jakbym była (z) Nim na scenie.

David Bowie, Martin-Gropius-Bau, Berlin, 20.05 - 10.08.2014.

Where are we now © Avantgarde, fot.: Thomas Bruns
Where are we now © Avantgarde, fot.: Thomas Bruns
Stage and Screen © Avantgarde, fot.: Thomas Bruns
Stage and Screen © Avantgarde, fot.: Thomas Bruns

Wystawa w Berlinie © Avantgarde, fot.: Thomas Bruns
Wystawa w Berlinie © Avantgarde, fot.: Thomas Bruns