Jeszcze parę dni temu z zapałem pisałem felieton, który miał mieć formę listu otwartego do mojej babci (a nawet obu babć), która z TV Trwam dowiedziała się o skandalu związanym z artystą profanującym krzyż w miejscu, w którym pracuję. Chciałem jej wyjaśnić, że praca Markiewicza nie powstała, by zranić jej uczucia religijne ani czyjekolwiek uczucia. Chciałem przeprosić ją za moich kolegów, którzy nie potrafili wyjaśnić ani jej, ani nikomu, dla kogo dyskurs artystyczny jest obcy, o czym właściwie ta praca opowiada i do czego się odwołuje. Chciałem zrobić to, czego niewielu się podjęło, pisząc zamiast tego pełne oburzenia odezwy. Chciałem go napisać językiem prostym, wyczyszczonym z akademicko-historycznosztucznego żargonu, językiem zrozumiałym dla wszystkich, a nie tylko dla tej garstki, która określa się dumnie jako „środowisko artystyczne". Bo kocham obie moje babcie i nie wierzę, że nie zrozumiałyby rzeczowych i prostych wyjaśnień. Szkoda mi kasować te skrawki tekstu, jakie powstały, więc je tutaj przytaczam:
Droga Babciu,
Słyszałem, że bardzo zaniepokoiło Cię to, że w instytucji, w której pracuję, pokazano film, w którym nagi mężczyzna przytula się do krucyfiksu (wszędzie piszą, że do krzyża, ale to nieprawda. To ważne, że w tym filmie jest właśnie krucyfiks, a nie krzyż). Mimo że nie miałem z tym nic wspólnego, bardzo mi zależy, żeby wyjaśnić Ci, o co w tym wszystkim chodzi. Wiem, że gdy o tym opowiada TV Trwam, brzmi to tak, jakby sam diabeł nakręcił ten film. Daję Ci jednak uroczyste słowo honoru, że nikt tu nie chciał obrazić Boga, katolików ani nikogo innego. Muszę Ci wyznać, że niestety ludzie zajmujący się sztuką współczesną rzadko są zainteresowani objaśnianiem jej tym, którzy nie mają z nią nic wspólnego. Czasem deklarują, że jest inaczej (organizując na przykład Dział ze sztuką w Biedronce), ale w praktyce niewiele z tego wynika. Kurator (organizator) wystawy ucieka przed kamerami, a sam artysta w jednym z wywiadów mówi, że „Każdy, jeżeli sobie obejrzy tę pracę, będzie dokładnie wiedział, o co chodzi". No, niestety, nie każdy, dlatego piszę do Ciebie ten list.
Dalej chciałem przypomnieć babci o pełnych zmysłowości ekstazach świętych, łączeniu się z Chrystusem, „Pieśni nad pieśniami" i innych odwołaniach, które zawiera realizacja Markiewicza. Uroczy list, prawda? Byłbym z niego bardzo dumny, gdybym mógł go w spokoju skończyć. Pod nim chciałem jeszcze napisać kilka słów do moich kolegów i koleżanek:
Pikieta przed Zamkiem Ujazdowskim, którą się wszyscy tak ekscytowaliśmy, nie została zorganizowana jedynie przeciwko pracy Markiewicza. Ona została zwołana przeciwko naszej arogancji, przeciwko zamknięciu się środowiska artystycznego uwielbiającego sztukę zaangażowaną społecznie, ale gdy przychodzi do objaśnienia „przesłania, które niesie to dzieło" lub „co artysta miał na myśli", zasłaniającego swoje zmieszanie ironicznym uśmieszkiem. To przecież tak banalne pytania! Nie po to robiliście magisterki i doktoraty, żeby teraz mówić prostym językiem. Po co nam w galeriach tabliczki z objaśnianiami kontekstów prac, skoro ograniczają one wolność interpretacji? Precz z nimi!
To wszystko poskutkowało tym, że sztukę objaśniają nam dziś w prosty sposób Fronda, TV Trwam i portal prawy.pl. Wszyscy możemy więc sobie pogratulować.
Tak, objaśniania i popularyzacji nigdy zbyt wiele - nadal tak uważam. Teraz jednak jakby tak trochę mniej... Coraz mniej chce mi się wyjaśniać, tłumaczyć i dyskutować, bo wypadki ostatnich dni pokazały, że gówno to wszystkich obchodzi. Po „obchodach" 11 listopada w Warszawie wszystkich nas chyba szlag jasny trafił. Gdy na YouTube oglądam relację z Marszu Niepodległości w TV Trwam, podczas której niejaki dr Krzysztof Kawęcki na tle płonącej „Tęczy" Julity Wójcik mówi, że „hańbą jest nie to, że ona płonie, ale hańbą jest to, że ona tutaj została, po prostu, umieszczona", to wiem już, że nie ma najmniejszego znaczenia, jaki jest sens tej pracy. Bo obojętne, czy jest to symbol społecznej i seksualnej różnorodności, czy raczej znak przymierza z Bogiem, zawsze znajdzie się ktoś, kto powie: „To jest widok przerażający: tęcza naprzeciwko Kościoła Najświętszego Zbawiciela!".
Bo najbezpieczniejsze dzieła sztuki to te, którym najtrudniej nadać znaczenie. Im mniej wyraziste, bardziej wieloznaczne, tym cenniejsze dla krytyków, a zarazem bardziej odporne na ogień. To nie sarkazm, taka jest prawda.
W pełni zgadzam się dzisiaj z Jarosławem Suchanem, który powiedział kiedyś, że sztuka krytyczna poniosła sromotną porażkę, nie spotykając się ze społecznym zrozumieniem. Teraz widzę cały humor tej sytuacji: kiedy Kozyra zrealizowała „Piramidę zwierząt", ukazując to, co ukryte za zgrabnie opakowanym filetem z kurczaka w supermarkecie, protestowali obrońcy praw zwierząt. Kiedy Nieznalska pokazała pracę o poświęceniu, na jakie gotowi są mężczyźni, by dowieść swojej dominacji, została przez tych mężczyzn upokorzona i sprowadzona do roli bluźnierczej czarownicy. Kiedy Rumas krytykował religijne gadżeciarstwo, został oskarżony o krytykę religii jako takiej. I wreszcie, dwadzieścia lat po tym, jak Markiewicz nakręcił film o religijnym uniesieniu, został oskarżony o herezję. Obojętne, co artyści krytykowali - zawsze byli oskarżani o coś wręcz przeciwnego. Moje najszczersze gratulacje, przyjaciele. (Tak, tym razem to już sarkazm).
Kiedyś, pisząc tekst do katalogu kolekcji CSW, zachwycałem się możliwościami, jakimi dysponuje kurator organizujący wystawy zbiorowe. Zestawiając ze sobą prace o odmiennych sensach może on przecież w niemal dowolny sposób manipulować znaczeniami, formować konteksty, wyciągać jedne wartości kosztem innych, a przy odpowiedniej dozie bezczelności i nonszalancji może stworzyć coś, co prezentowanym przez niego artystom nigdy nie przyszłoby do głowy. Wtedy się tym zachwycałem, teraz szlag mnie trafia, kiedy widzę, że prawicowi publicyści zachowują się jak biblijny Adam, któremu Bóg powiedział, że może nazwać „wszelki zwierz polny i wszelkie ptactwo niebieskie" i „aby obaczył, jakoby je nazwać miał" (Biblia Gdańska, Księga Rodzaju). I publicyści nazywają, manipulując znaczeniami niemal jak mój wyobrażony kiedyś bezczelny kurator, nadając sobie kompetencje krytyków sztuki bez najmniejszego zażenowania swą niewiedzą.
Po wydarzeniach w Warszawie 11 listopada zupełnie inaczej patrzę na niedawny performans Piotra Pawlenskiego na Placu Czerwonym. Bo kiedy wyrafinowana, bogata w znaczenia sztuka nie zdaje egzaminu z międzyludzkiej komunikacji, to jedyne, co może zrobić artysta, to przybić sobie jaja do bruku.