Szukanie jelonka, czyli ile zapłacę za dzieło sztuki

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Sztuka a pieniądze – temat stary jak świat, wzbudzający obecnie szczególnie duże emocje. Z jednej strony setki milionów dolarów płacone za Cézanne'a, dziesiątki za Richtera, inwestycje alternatywne, dywersyfikacja portfela. Z drugiej kolekcjonerzy, osoby pragnące mieć coś ładnego na ścianie, zwykli snobi lub zakręceni fani.

Aby połączyć sztukę z pieniądzem, konieczny jest sprzedający oraz klient. Na naszym podwórku sztukę sprzedają domy aukcyjne lub galerie – i to o nich, a raczej o cenach dostępnych w nich prac, chciałbym napisać. I nie chodzi mi o to, ile co kosztuje, ale jak ta informacja oznajmiana jest klientowi.

Galerie sztuki pełnią, a raczej mogą pełnić różne funkcje. W stosunku do artystów, których wystawiają i którymi się (w idealnym wypadku) opiekują oraz w stosunku do klientów, zwiedzających czy kolekcjonerów. Jedną z ważniejszych relacji między prywatną galerią sztuki a zwiedzającym jest potencjalna relacja handlowa. Nie zawsze bywa to łatwe. Parę miesięcy temu na wernisażu spytałem o cenę trzech gwaszy młodego artysty. Tysiąc złotych sztuka – oznajmił właściciel galerii. Tysiąc czterysta za wszystkie trzy – oznajmiła niezależnie od niego wspólniczka – ale sprawdzimy. (U kogo? – cisnęło mi się pytanie). Dzień później e-mailem przyszła wiadomość: 1600 za komplet, ale… pozostańmy przy cenie dwieście złotych niższej. Ceny prac nie były wyeksponowane, nie było cennika, choć wszystkie były na sprzedaż.

Takie sytuacje zdarzają się, niestety, dość często. A znajomy prawnik twierdzi, że „podmioty prowadzące działalność handlową obowiązane są do odpowiedniego informowania konsumentów o cenach, czyli umieszczania cen towarów w sposób zapewniający ich widoczność. Skoro galerie handlują, to prowadzą działalność gospodarczą, a skoro ją prowadzą, to powinny mieć to zapisane w statutach i być wpisane w KRS także do rejestru przedsiębiorców, a nie tylko do rejestru fundacji. O ile wiem, są VAT-owcami, bo wystawiają faktury VAT-marża”. I przytacza podstawę prawną, a w niej zapis:
„1. Towar przeznaczony do sprzedaży detalicznej oznacza się ceną.
2. W miejscach sprzedaży detalicznej i świadczenia usług uwidacznia się (...) ceny jednostkowe towarów i usług w sposób zapewniający prostą i niebudzącą wątpliwości informację o ich wysokości (...).” No chyba, że jest jakiś prawny kruczek, który wyjmuje handel sztuką spod tych regulacji.

Dzieła sztuki to przynajmniej w części wypadków sfera sacrum, wyższe uczucia, górnolotne intencje, geniusz twórcy. Ale przecież teatr, film, książka, dobry koncert też noszą podobne atrybuty, ale zawsze wiadomo, ile trzeba za nie zapłacić. Co jest przyczyną braku zwyczaju oznaczania ceną prac wystawianych na sprzedaż? Co dzięki temu zyskują galerie? Nie wiem, ale chętnie bym się dowiedział.

Podejrzewam, że w wielu wypadkach galerie na takiej polityce tracą. Sam, poznając cenę pracy, często byłem zdziwiony, że jest tańsza, niż się spodziewałem; kiedy ją wcześniej znałem mogłem dojrzewać do zakupu, oswajać się z sumą, jaką miałem wydać, mogłem obserwować rynek, ale też czasem szukać okazji.

W kontekście uwidoczniania cen moją uwagę zwrócił ostatnio portal Artvolver, pośrednik między kupującym a galeriami oferującymi dzieła na sprzedaż. Portal ten na życzenie galerii wprowadził dość zaskakujący mechanizm publikowania cen. Najtańsze (poniżej 2,5 tys. zł) prace mają ceny widoczne dla każdego. By zobaczyć pozostałe, należy się zalogować, podając na przykład dane osobowe z konta na Facebooku. A cenę najdroższych można poznać jedynie drogą mailową, mimo że z reguły nie osiągają one ceny nowego Fiata Panda (31 990 zł).

Artvolver twierdzi, że ten mechanizm utrudniania dostępu do cen jest zawarty w umowach z galeriami na ich prośbę. Ale z punktu widzenia klienta takie zasady są kuriozalne. Wyobraźmy sobie świat, w którym trzeba się legitymować, by poznać cenę kosiarki, auta czy, pozostając w świecie sztuki, designerskiej lampy lub sukni słynnego krawca. Co mnie dodatkowo niepokoi, to to, że informacje, kto co ogląda na portalu Artvolver mogą być (ale dostałem zapewnienie, że oczywiście nie są) wykorzystane do stworzenia profilu klienta, jego zainteresowań, a w ekstremalnym, teoretycznie możliwym wypadku do wyświetlania cen prac w zależności od tego, kto takiej informacji szuka.

Jeszcze niedawno państwowe muzea wydające pieniądze Ministerstwa Kultury miały obowiązek publikowania cen prac nabytych do kolekcji. Tak na krótko zrobiło Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Krakowski MOCAK, pytany o ceny zakupu, wysłał mnie do portali zbierających informacje o zamówieniach publicznych, ale obiecał udostępnić listę na swojej stronie WWW. Od niedawna jednak informacje tego typu w ogóle nie są publikowane. Sukces lobby zaciemniającego rynek?

Na placu pozostaje samotny klient, targany wątpliwościami, czy aby na pewno interesujące go dzieło sztuki warte jest kupienia, i jeszcze dodatkowo zmuszony zastanawiać się, czy przypadkiem cena, którą mu podano, nie jest pochodną jego wyglądu, chwilowego humoru właściciela galerii i rynkowej wartości pracy.

Autor prowadzi bloga www.falecki.com.