Zbuduj mur

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Praca nad budowaniem granic jest żmudna i nieprzerywalna. Formowanie muru wymaga rytuałów, powtarzalnych czynności, ale może też wiązać się z zabawą, przyjemnością, świętem. Zaczyna się w toalecie, kończy na miejskim placu. Obejmuje wstydliwą intymność i sięga uwznioślonego tłumu. Piotr Wysocki w swojej kolekcji filmów „Praktyki” zarejestrował chyba wszystkie objawy lepienia tożsamości. Opowiedział w ten sposób o codziennym rozpadzie i krzepnięciu otaczającego nas świata. Naszego świata. Naszego? Raczej Twojego, mojego, ich, niczyjego. Tylko z takim zastrzeżeniem można to nazwać „naszym” światem.

„Praktyki” to obrazy filmowane przez ostatnią dekadę. To wędrówka przez najnowszą historię. Filmy składają się na całość, choć słowo „całość” w kontekście filmów Wysockiego brzmi dość perwersyjnie. Chodzi w nich raczej o praktyki rozbijania całości i budowania swojej inności. Nie w imię nas, ale siebie wbrew innym. To praktyki budowania muru. Jest to jednak obraz rzeczywistości, która nas otacza. Murem. Ja zobaczyłem filmy Wysockiego nie osobno, lecz obok siebie.

Zaprezentowane razem w Królikarni (17.02 – 21.04.2013) mimo wszystko budowały wspólną narrację. W wyciemnionych salach na kolejnych ekranach rozwijały się dynamiczne relacje o zaznaczaniu swojej odrębności. Nawet jeśli jest ona dziedziczona od pokoleń, i tak wymaga pieczołowitej pielęgnacji. Wręcz wirtuozowskiej. Pierwszy film zapierał dech kaskaderskimi wyczynami radomskich chłopaków uprawiających parkour. Fruwają nad murami i dachami z diabelską swobodą. Oddają się swoim ćwiczeniom z luzem rozbawionych raperów. Mają w nosie nie tylko granice fizyczne – przeskakują również granice prawa, społeczne i zdrowego rozsądku. Właściwie i tak zostali wyrzuceni poza te granice – chłopaki z Radomia. Więc ćwiczą razem ze swoim wrogiem, policją. Policja jest ciężka, idzie jak czołg. Ponad nią swawolnie przelatują parkourowcy. Obie frakcje okazują sobie nawzajem respekt. Wysportowane szczeniaki i państwowi funkcjonariusze potrzebują się nawzajem. Honorują swoje terytorium. To ma sens. Jest nawet jakoś ładne.

Być może nie należało oglądać tej wystawy po kolei. Ale pierwszy był tak widowiskowy, że i drugi kusił. Mecz piłki transwestytów. Jakieś mieszane drużyny. O co chodzi? A o co chodziło podczas zeszłorocznych mistrzostw Europy? Ten mecz to mimo wszystko całkiem dobra zabawa dla wszystkich, która się kończy jednak pod krzyżem. Znamy tę eksplozję kiczu i histerii. Ta ponowna integracja to chyba jedyna szansa na ucieczkę od nijakości na co dzień. Jakaś szansa na formę dla tych, co bardzo jej potrzebują.

Praca nad formą zaczyna się wcześnie. Trenują ją czeczeńskie dzieci z ośrodka dla uchodźców bawiąc się w układanie muru z papierowych cegieł. To dzieci, więc to jeszcze zabawa, ale trzeba być czujnym, roztargnienie kosztuje cios po łbie od silniejszego kolegi. Na ekranie obok był film o kontroli na granicy. Strażnik sumiennie wykonuje swoją pracę, nieustająco zdzierając poszycie drzwi w poszukiwaniu kontrabandy. Dzieci budujące mur dla zabawy pewnie poznają wkrótce smak przemytu przez prawdziwe granice. Granica stanie się źródłem utrzymania i sensu.

Przekraczamy kolejną. Ta jest dobrze obwarowana. Widzimy to na filmie. Śpiewający, tańczący mężczyźni, chyba Czeczeni. Być może tak się właśnie spajali razem od setek lat. Nie jestem pewien, bo to może jakaś nowa mutacja tego rytuału. Ale działa. Taniec zagarnia wszystkich; pięknie zbudowali swój mur. Odgradzając się od tego, co na zewnątrz, skleili się ze sobą rytmem rytualnego tańca. Są bezpieczni. Już nigdy się nie opuszczą. Artysta sfilmował ten rytualny taniec w tym samym miejscu, w którym zaprezentował wystawę, w Królikarni. Tańczący zawładnęli tym miejscem, rytuał okazał się silniejszy od obcych kulturowo murów.

Nie wiem, na kim mógł się oprzeć główny bohater tej wystawy. Chyba tylko na sobie. Aldona, mężczyzna, który postanowił być kobietą, choć nadal pociągają go kobiety. Ten film stanowił oś wystawy, dokumentację wieloletniej metamorfozy. Na przekór wszystkim Aldona poddaje się kolejnym mękom przeistoczenia. Wysocki przez sześć lat śledził historię prostego człowieka, który nie bał się połamać sobie życie. Oddać się szpitalnej maszynerii, która zrobiła sobie z jego ciała obiekt monstrualnego eksperymentu. Po co? W imię czego ta odwaga? Czy w tej seksualnej fantazji jest jakaś wolność? Czy to już najwyższe stadium praktyk budowania muru, na własną rękę, przeciw wszystkim, dla przyjemności, ale z pomocą szpitala, pielęgniarzy, ponurego sztafażu zamkniętej instytucji? A może ostrzeżenie, jak można się pogubić, kiedy zabraknie wspólnych praktyk budowania muru, dla siebie, dla innych, przeciw innym? Oglądając ten film, czułem, że to także zapis metamorfozy świata otaczającego Aldonę. Filmowany przez kilka lat portret kraju, który wypada z zawiasów. Może Aldona skorzystała z tej wolności? Przecież jest tu jak dresiarz, który chce ją przegonić z miejskiego placu.

Na kolejnych ekranach powracał polski karnawał. Smoleński Wawel, Kaczyński, Polska spod krzyża.

Doszedłem do końca. Słucham poezji dziwnej kobiety. Nic nie rozumiem. I odbijam się od jej inności, pieczołowicie wypracowanej. Nie wiem, czy nie komicznej. Do kogo ona mówi i po co? Kto jest publicznością? Byłem sam w ciemnych salach Królikarni. Publiczność? My, oni, tu, na tej wystawie? W tym mieście? W tym kraju? Każdy jest aż lub tylko odizolowanym widzem. Ja wziąłem udział w praktyce bycia widzem galerii nie całkiem samotnie – byli strażnicy, panie pilnujące.

Filmy Wysockiego składają się na obraz rzeczywistości, która rozpaczliwie szuka porządku, formy. Odizolowane grupy lub samotni ludzie usiłują się zdefiniować się za wszelką cenę. Ale ta praca niesie też jakąś przyjemność. Jest przecież czymś w rodzaju święta. Przynosi ulgę: pozwala się odnaleźć. Świętem ryzyka i adrenaliny jest spektakl parkourowcow. Taniec Czeczenów to niemal religijne uniesienie. Pogrzeb prezydenckiej pary to fajerwerk polskości spontanicznej, szczerej, naiwnej, dla niektórych pewnie głupiej.

Napisałem, że to obraz jakiejś rzeczywistości, ale to złe słowo. „Rzeczywistość” niesie ze sobą obietnicę jakiejś struktury, powagę realności, z którą trzeba się zmierzyć. Można nawet powiedzieć, że rzeczywistość to synonim władzy. U Wysockiego władzy nie ma. Ludzie lądują w pustce i czynią porządek na własną rękę.

Jeśli już miałbym trzymać się słowa „rzeczywistość”, to zaryzykowałbym tylko tak: polska rzeczywistość. Poharatana, mozolnie składana na nowo – co rano, na własną rękę. Prawdziwa wolność. Prawdziwa samotność.