Prace Małgorzaty Knoll uderzają indywidualizmem, odwagą i bardzo wysublimowaną refleksją na temat współczesności - refleksją, która dokonuje się za pomocą środków całkowicie wizualnych i zmysłowych. Wszystko zaczyna się od ciała: upozowanego, a zarazem cierpiącego, ludzkiego, bądź sztucznego, wygenerowanego symulakrum "wiecznie żywych" manekinów; ciała zawsze snującego (całkowicie bezsłowną) narrację o chorobie, bądź pożądaniu, swoim znikaniu i tym, co pozostaje: protest, gniew. To ciało wymyka się uniwersalizującej interpretacji: jest drwiące, kpiące, zdystansowane, odmienne, osobne. Nie potrzebuje litości, odrzuca ją; pozuje i pozoruje własne cierpienie, nie znosi interpretacyjnych łatwizn, wychodzi z kadru. Co jest zupełnie nadzwyczajne, w pracach Knoll anulowana zostaje pewna zwyczajowa ugoda na to, że wizualne przedstawienia niepełnosprawności nie powinny występować obok wizualnych przedstawień erosa. U Knoll mogą, powinny i występują: niepełnosprawność, dostrzegana przez nią, jest zawsze namiętna (choć nie tylko erotycznie, może być też rozgniewana). Erotyzm zaś jest namiętną obroną skazy i radykalnego nieprzystosowania, pamięci o wygnaniu i osadzenia się w marginalności. Wykluczenie to wszak bezwzględna decyzja patrzącego, który miał kiedyś czelność powiedzieć: "Odtąd nie będę cię dostrzegał". To, co wykluczone udowadnia jednak swoje istnienie i swe nadzwyczajne, zjawiskowe piękno. I nie tylko. W pracach Małgorzaty Knoll to wykluczone patrzy.
* Tytuł od redakcji