Od momentu, gdy po raz pierwszy wpadł mi w ręce, potwornie już wówczas zaczytany, egzemplarz Mechanicznej pomarańczy Anthony'ego Burgessa, do chwili, gdy w styczniu 2007 powstały pierwsze szkice Projektu Medchaniczna Pomarańcza, minęło jakieś czternaście lat. Najpierw czytałam wersję z rusycyzmami, potem tę bazującą na slangowej angielszczyźnie, wreszcie orginał. Zdanie otwierające powieść szybko stało się jednym z kultowych powiedzonek wśród moich znajomych, przywoływaliśmy je szczególnie chętnie zwłaszcza wtedy, gdy nadchodziła jesień. W międzyczasie obejrzałam Kubrickowską adaptację, zresztą w ciągu z innymi filmami, w których główną rolę zagrał Malcolm McDowell: If... i Szczęśliwego człowieka, obu wyreżyserowanych przez Lindseya Andersona.
W opowieści o Aleksie najbardziej pociągały mnie dwie rzeczy: niczym nieskrępowana brutalność, która nie szukała dla siebie uzasadnienia i przyjmowała formę zabawy, czy wręcz akcji parateatralnej oraz przedstawienie metod pełnej przemocy - zarówno fizycznej, jak i wizualnej - resocjalizacji bohatera, której efekty napawały przerażeniem. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, jaka jest współczesna wartość tego tekstu kulturowego. Wracając myślami zarówno do stron powieści, jak i do kadrów z filmu, z przerażeniem uświadomiłam zbieżność pomiędzy przymusowymi seansami filmowymi aplikowanymi Aleksowi a przemocą wizualną, jakiej doświadczamy jako widzowie telewizyjni, czy kinowi, gdy przed naszymi oczyma ukazują się tysiące komunikatów reklamowych. Choć nikt nas nie przypina do siedzeń, jednak producenci rozmaitymi sposobami starają się zmusić nas do skupienia się na tych komercyjnych komunikatach - chociażby poprzez odmienne ustawienie sygnału głośności podczas programów i w trakcie emisji reklam. Później pojawiło się pytanie: czy świat Mechanicznej pomarańczy może być dziś jakąkolwiek inspiracją dla artystów. Po kilku nieformalnych rozmowach okazało się, że jak najbardziej. Wtedy wspólnie z Fundacją Sektor podjęliśmy decyzję o zorganizowaniu projektu, dla którego punktem wyjścia będzie właśnie Mechaniczna pomarańcza. Przy uzgadnianiu terminu wybór padł na okres wakacyjny, przede wszystkim dlatego, że w międzyczasie pojawił się pomysł walki z "artystycznym sezonem ogórkowym na Śląsku". Impulsem było powodzenie Letnich Ogrodów Teatralnych, które od wielu lat cieszą się niesłabnącm zainteresowaniem publiczności. Pomyśleliśmy, że skoro teatr potrafi przyciągać w wakacje, to czemu nie mogą tego osiągnąć sztuki wizualne. Wybrany przez nas termin zdeterminował niejako samą formułę projektu. Chcieliśmy uciec od klasycznej dla okresu wakacyjnego, statycznej ekspozycji, która otwarta w połowie czerwca, przez kolejne trzy miesiące niczym już widzów nie zaskoczy. Chcieliśmy, żeby był to projekt żywy, podczas którego równie dobrze będzie się bawiła publiczność, artyści, jak i organizatorzy. Wówczas zapadła decyzja o przekształceniu przestrzeni galerii w knajpę. Nie chodziło nam jednak o stworzenie kolejnego alternatywnego klubu, w którym kwestie wizualne byłby potraktowane marginalnie, kosztem nadmiernie eksponowanych wątków muzycznych. Celem było stworzenie przestrzeni, do której nie przychodzi się oddawać transowemu zapomnieniu, lecz takiej, w której nie tylko obcuje się ze sztuką żywą, ale przede wszystkim można o niej podyskutować, porozmawiać z artystami, jednym słowem, nie tylko zobaczyć i usłyszeć, ale rzeczywiście poczuć sztukę.
Na ostateczną wersję projektu złożyły się dwa równoległe typy działań. Po pierwsze zmieniająca się co miesiąc aranżacja przestrzeni galeryjnej, w której oczekiwaliśmy od artystów nie tylko bezpośredniego odwołania się do książki i filmu, ale podjęcia tematyki przemocy rozumianej bardziej en general. Po drugie akcje artystyczne, performance, projekcje sztuki wideo i inne jednorazowe wydarzenia organizowane w każdy piątek, a także w niektóre czwartki. Całość okazała się być wielowątkowa. Wielokrotnie byłam zaskoczona tym, jak różnorodne tematy można wyabstrahować z tekstu czy filmu.
W projekcie, którego głównym tematem jest przemoc, trzeba bardzo ostrożnie dawkować emocje. Nadmiar wrażeń mógłby doprowadzić do tego, że publiczność poczuje się jak w Tunelu Duchów i zamiast oczyszczającego strachu ogarnie ją tylko śmiech. Chęć uniknięcia nadmiaru "krwawości" podsunęła mi pomysł na skontrastowanie ze sobą wysublimowanej estetycznie - co nie oznacza, że nie pozbawionej elementów przemocy - aranżacji przestrzeni z akcjami, w ramach których artyści poddadzą bezpośredniemu, brutalnemu działaniu zarówno samych siebie, jak i publiczność. Autorzy pierwszej odsłony aranżacji, jak i lipcowi performerzy doskonale się w tę koncepcję wpasowali. Poza powyższym założeniem, starałam się nie ingerować w pomysły artystów, wychodząc z założenia, że lepiej przyjąć rolę moderatora, niż egzekutora. W pierwszej aranżacji Leszek Lewandowski odwołał się do problemu popularności przemocy na ekranie, przywołując kultowy już dziś serial Crime Story, Piotr Kurka w instalacji Roshi skupił się na brutalnych aspektach filozofii Wschodu zręcznie zamaskowanch estetyczną formą wizualną, a Marcin Berdyszak pokazał pracę z cyklu Robofruit - mechaniczne owoce, które nieustająco odwołują się do wzajemnych relacji natury i kultury, a których sztuczność jawi się jako symbol benjaminowskiej "mechanicznej reprodukcji". W tej przestrzeni zaprezentowali się Rahim Blak (z Listem motywacyjnym - Projekt Warszawa), Marek Zygmunt (Mechaniczna Medytacja), Arti Grabowski (AC / DC), Grupa Sędzia Główny (Rozdział LXV) i Robert Kuśmirowski (Electrorange).
Po atrakcjach lipcowych, postanowiłam zaoferować publiczności doznania podobne do tych, jakie czekały Aleksa, po jego umieszczeniu w zakładzie poprawczym. Aranżację galerii przygotowała Elżbieta Jabłońska odwołując się bezpośrednio do środkowego fragmentu filmu i wystroju owej instytucji resocjalizacyjnej, dzięki której Aleks miał się stać porządnym obywatelem. Każdy z widzów mógł złożyć w depozycie swoją przeszłość umieszczając jej symbole (zużyte bilety, pamiętniki czy biżuterię) w kartonowych pudłach starannie katalogujących depozyty.
W sierpniu zaprezentowaliśmy publiczności szereg filmów, w tym obszerny pokaz twórczości Mariolii Brillowskiej, który cieszył się olbrzymim powodzeniem. Na zakończenie Paweł Althamer zaproponował wyjście z galerii (w domyśle wyjście z zakładu poprawczego) i zrobienie czegoś dla tych, których Aleks i jego kumple prześladowali - okolicznych bezdomnych. Podczas akcji Piknik rozdawał podopiecznym katowickiej Pomocy Społecznej pizzę i inne frykasy pozyskane od różnych restauracji. Wydawało się, że resocjalizacja udała się w pełni.
Jednak doskonale wiemy, jak opłakane skutki dla osobowości Burgessowskiego bohatera miała instytucjonalna naprawa jego charakteru. Toteż ostatnia aranżacja pokazała, że pod dobrą zabawą i miłymi rzeczami może kryć się taka sama przemoc, jak w bezpośrednich brutalnych aktach. Wrześniowa aranżacja Sudeten Land autorstwa czeskiego artysty Jiriego Suruvki doskonale ograła ten motyw. Z jednej strony krowa - kojarząca się jednoznacznie z ciepłem domowego ogniska i beztroskim dzieciństwem na wsi u dziadków - ale w militarnym pokrowcu, czołg z sygnaturą Picassa, twórcy Gołąbka Pokoju, kwiatki podpisane powszechnie znanymi polskimi przekleństwami, serce połączone ze skrzyżowanymi ciupagami, elementy można by mnożyć. Pierwsza akcja przeprowadzona w tej nowej przestrzeni przez grupę František Lozinski o.p.s. (Jiri Suruvka, Petr Lysáček i František Kowolowski) ukazywał potencjalne skutki nadmiernej fascynacji estetyką i muzyką kreowaną przez zespoły takie jak Rammstein, nawiązując bezpośrednio do relacji pomiędzy fascynacją Alexa muzyką Beethovena, a jego czynami.
W akcji innej czeskiej grupy Kamera Skura (tym razem wystąpili w dwuosobowym składzie: Rene Rohan i Martin Červenák) zatytułowanej Live VJ's nie zabrakło motywów "mechaniki owocowej". Z rozmaitych produktów, wśród których przeważały owoce, czescy artyści wyczarowywali niezwykłe obrazy, a wszystko to do mechanicznie powtarzalnej muzyki.
W tej części projektu wiele też było teatru i teatralności jako formuły, która pozwala wziąć rzeczywistość w nawias, jak w nawias biorą gwałt Aleks i jego koledzy odwołując się do baletowej estetyki i śpiewając Singing in the Rain. Problem teatralności, przebierania się i podszywania pojawił się przede wszystkim w prezentacji projektu Katarzyny Kozyry W sztuce marzenia stają się rzeczywistością.
Zabawa połączona z bezpieczną agresją była tematem akcji Performance Machen autorstwa Darka Fodczuka, który wystąpił w towarzystwie swoich przyjaciół, z którymi wspólnie tworzy Międzynarodowy Teatrzyk Terapeutyczny (Krzysztof Żywczak i BBB Johannes Deimling), aktywizując publiczność, zmuszając ją do śpiewania i wykonywania układów choreograficznych, a następnie demolując zaaranżowana przez siebie przestrzeń. Akcja Fodczuka pokazała, jak cienka bywa granica między przemocą kontrolowaną - bardzo atrakcyjną wizualnie dodajmy - a brutalnym pójściem na żywioł.
Mocny akcent stanowiła ostatnia akcja projektu, w ramach której Zorka Wollny zaproponowała każdemu chętnemu usługę w postaci dobrowolnego pobicia przez ochroniarzy. Ci ostatni wystąpili jako całkowicie bezosobowe narzędzia z maskami na twarzach mechanicznie wykonujący powierzone im zadania.