Obszerna retrospektywa Frida Kahlo, prezentowana w Muzeum Sztuki Współczesnej (MOMA) w San Francisco do 28 września 2008 roku, prezentuje niemal wszystkie znane obrazy Kahlo, jak i niepublikowane dotąd fotografie pokazujące artystkę wśród przyjaciół i w pracy, przechowane przez rodzinę doktora Leo Eloessera z San Francisco.
W kompozycji wystawy podkreślana jest meksykańskość Kahlo, a ta niesie ze sobą anty-amerykańskość. Autoportret na granicy między Meksykiem a Stanami Zjednoczonymi, namalowany w Detroit w 1932 roku, przedstawia tak oto podzielony obraz świata. Pośrodku, w odświętnej, różowej sukience stoi Frida. Po lewej stronie znajduje się Meksyk, a zatem kraj, gdzie ocalony został związek kultury i natury. Nad piramidami unoszą się, niczym bóstwa, słońce i księżyc. Z tarcia pomiędzy ich przeciwstawnymi elementami rodzi się piorun. Ze starych religii zostały sterty kamieni i porozrzucane wizerunki bóstw płodności, ale z meksykańskiej ziemi wciąż się rodzą przedziwne owoce i kwiaty.
Frida, trzymając w ręku meksykańską flagę, zwraca twarz w stronę Meksyku. Jej ręce są jednak skrzyżowane, a w drugiej dłoni trzyma, na pozór tylko przekornie, papieros. To upodobanie do samozniszczenia zdaje się być jedynym wspólnym punktem między nią a Ameryką, sterylną ziemią, gdzie kominy wyrzucają z siebie dym. Nie ma tu miejsca na naturę, tylko na Ford Motor Company. Jedynym bogiem panującym na tej sterylnej ziemi jest amerykańska flaga. Państwo, które wyznaje kult samego siebie, nie dopuszcza harmonii przeciwieństw. Z ziemi wyrastają, niczym potworne kwiaty, maszyny - hybrydy.
Kolejny obraz, Moja sukienka tam wisi z 1933 roku, podsumowuje wrażenia Kahlo z podróży do Nowego Jorku. Ludowa sukienka Fridy wisi w rzeczy samej na sznurku pomiędzy dwiema neoklasycystycznymi kolumnami. Muszla klozetowa symbolizuje nowojorską obsesję na punkcie instalacji wodociągowej, natomiast puchar na kolumnie po prawej stronie oddaje amerykańską fascynację sportem. Sukienka jest "pusta", właścicielki już nie ma, bo Frida ucieka statkiem w kierunku wprost przeciwnym do zwyczajowego ruchu emigrantów przybywających na Ellis Island. A tam Statua Wolności ani wita, ani żegna, tylko stoi z wyciągniętą do góry ręką, czyli po prostu "robi swoje" - podobnie jak masy wyciętych z gazet ludzi przemierzających ulice w codziennej procesji do pracy - piekła. Aby osiągnąć efekt, artystka na tym obrazie swobodnie stosuje technikę collage.
Wyjątkowość malarskiego stylu Kahlo kryje się często w pozornej jarmarczności, w tym więc, że malarka korzysta z wzorów dziewiętnastowiecznej meksykańskiej sztuki ludowej: portretów i malarstwa wotywnego. Te inspiracje dają się odczywać w jej najbardziej skomplikowanych obrazach, jak i w małych autoportretach, takich jak Rama, gdzie zbliżenie twarzy Fridy umieszczone zostało w otoczeniu kwiatów malowanych na szkle i stanowiących rzeczoną ramę.
Wśród znanych mi już autoportretów, gdzie twarz artystki pojawia się w otoczeniu papug i roślin, pozytywnie zaskoczył mnie fresk wykonany na kawałku ceramiki, a potem jeszcze potem dodatkowo i chyba wbrew woli artystki obłupanym, czyli Autoportret "bardzo brzydka" z 1933 roku. Przypomina mi "Paryżankę" z Knossos.
André Breton nazwał Kahlo surrealistką, ale ona tak skomentowała to w jednym z wywiadów: "Uważali mnie za surrealistkę, ale nią nie byłam. Nigdy nie malowałam snów. Malowałam swoją własną rzeczywistość". Jeden z obrazów nosi jednak tytuł Sen. Na baldachimie łóżka czuwa kościotrup, niczym groteskowa bomba zegarowa, opleciony materiałami wybuchowymi. Można pomyśleć, że tym właśnie stało się po wypadku autobusowym z 1926 roku jej własne ciało. Poniżej śpi Frida, którą oplata drzewo (życia bądź regeneracji). Jej sen będzie spokojny tak długo, jak długo straszliwa, uśmiechnięta mara na to pozwoli.
A jednak kościotrup był - Kahlo mogła go widzieć codziennie leżąc w łóżku, gdyż był przytwierdzony do wnętrza baldachimu. Naprawdę zasypiała w jego towarzystwie. Uśmiechnięte kościotrupy obojga płci występują nie tylko podczas Święta Zmarłych - zajmują ważne miejsce w popularnej sztuce meksykańskiej. A zatem Sen to nie sen, tylko jej rzeczywistość.
W towarzyszących wystawie omówieniach twórczości Kahlo podkreśla się, iż wierzyła ona w siłę przeciwieństw: światło/ciemność, noc/dzień, kobiecość/męskość, życie/śmierć. Tam, gdzie dochodzi do kontaktu pomiędzy nimi, dochodzi też do rozwoju, do zmiany. Nie jest to jednak pogląd naiwnie optymistyczny. Na obrazie Moja mamka i ja, Frida jest karmiona przez indiańską mamkę, która na twarz ma nałożoną kamienną maskę. W rzeczy samej Kahlo zaczęła być karmiona przez indiańską matkę, jak tylko urodziła się o rok młodsza siostra Cristina. Tu jednak Frida jest dorosła, a zarazem wyobcowana.
Mogłaby to być opowieść o związku z naturą, o jej odradzającym aspekcie, ale tak nie jest. Nie ma też czułości w przedstawionym akcie - mleko, którym mamka karmi Fridę zamienia się w szron, a nad pejzażem tropikalnym pada śnieg. Być może nawet lodowata jest biała koszulka, którą nosi Frida, a obrębiające ją koronki są również oszronione. Przekaz okazuje się jeszcze bardziej skomplikowany, gdy odnotować, że na lewo od postaci mamki i Fridy gałęzi uczepił się "chodzący patyk", owad, który rozmnaża się przez dzieworództwo, na prawo zaś, pod zlodowaciałym liściem, widać gąsiennicę i motyla, boginiczne symbole przemiany i nieustającego odrodzenia.