como espiar sin descargar nada press localizar numero movil here exposed cell pics programas para espiar por satelite el mejor espia gratis de whatsapp mua giong ong noi necesito espiar espia mensajes de texto de celulares telcel gratis como funciona spyphone pro como espiar blackberry messenger descargar programa prism espia

Kozioł ofiarny na ławie oskarżonych. Notatki na marginesie zielonogórskiego "Odczarowania"

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Czterysta lat temu jedną z francuskich wiosek nawiedziła niespotykana tragedia. Jej charakter i przebieg umknął niestety mojej zawodnej pamięci: czy była to śmierć krowy, choroba dziecka czy wyjątkowo nieurodzajne plony (mała epoka lodowcowa, jaka nawiedziła wówczas Europę, dawała się ostro we znaki) - dość, że, jak powszechnie wiadomo, każdy skutek ma swoją przyczynę, a w tym wypadku była ona dość ewidentna: samotnie mieszkająca wdowa, o której wszyscy wiedzieli, że nocami odprawia nieprzyzwoite harce z Szatanem, podobnie zresztą jak jej matka i babka. Zaszczuta przez społeczność kobieta, przekonana o swojej niewinności i zmęczona bezustannym napastowaniem postanowiła w końcu wziąć sprawy w swoje ręce: udała się do lokalnych władz, aby te, dysponując prawomocnymi dowodami - a raczej ich brakiem - ostatecznie oczyściły ją z absurdalnych zarzutów, uspokajając wzburzoną, żądną krwi tłuszczę. Stało się jednak inaczej. Świecki trybunał, któremu w obliczu niepokojów wśród ludności nie na rękę było wypuszczenie z rąk tak łakomego kąska, postawił przed wdową formalne oskarżenie o czary i, co za tym idzie, spowodowanie rozlicznych klęsk, jakie nawiedziły prowincję. Po procesie, przerywanym torturami, podczas których oskarżona wyznała wszystko jak na spowiedzi - sabaty z diabłami i innymi czarownicami, spółkowanie z Szatanem i całowanie go w zadek, bluźnierstwa przeciw Synowi Bożemu i knucie przeciwko sąsiadom - zapłonął stos, który uwolnił wieś od elementu niepożądanego. Ofiara została złożona, a rytm życia mógł wrócić do normalności. Władze świeckie okazały się przedłużeniem i uprawomocnieniem myślenia symbolicznego, legitymizując istniejące status quo. Z niespotykaną naiwnością i pewnością siebie kobiecina weszła do paszczy lwa, pokładając zaskakująco dużo ufności w ideologiczną neutralność trybów władzy.

Na analizę zatrważającego fenomenu polowań na czarownice zużyto wiele papieru, ale ich przewrotna logika nadal wymyka się jednoznacznej ocenie. Kształtujące ją przesłanki przypisuje się zwyczajowo fanatycznemu mizoginizmowi owych czasów oraz wpływowi filozofii chrześcijańskiej, nie znajdującej w Państwie Bożym przestrzeni dla kobiet nie wpisujących się w schematy świętej lub matrony. Nasuwa się jednak pytanie, w jakim stopniu zjawiska te stanowiły czynniki decydujące o wybuchach antyczarownicowej histerii, w jakim zaś pełniły jedynie funkcję zaczynu, na którym kształtowały się owe przerażające wydarzenia? A jeśli zakładamy ich rolę jedynie jako katalizatora, to co mogło stanowić faktyczny powód rozciągniętego w czasie małego holocaustu XVI i XVII wieku?

Wrogi, często podszyty nienawiścią stosunek do "żebra Adama" stanowił bez wątpienia główną przyczynę powstania takich "dzieł" jak "Młot na czarownice" autorstwa Heinricha Krämera i Jakoba Sprengera - wydanego w 1486 roku słynnego podręcznika do walki z czarownicami, który zawładnął umysłami mieszkańców Europy na następne dwa stulecia. Stopniem fanatyzmu dorównywać on może "Mein Kampf" - badacze już dawno zwrócili uwagę na to, że treści zawarte w "Malleus maleficarum" przypominają niejednokrotnie wizje ogarniętego chorobliwą obsesją delirycznego umysłu. Uderza zwłaszcza nagminność pojawiania się słów "koszmar" i "mara nocna" (incubus, succubus) na stronicach "Młota...", co można interpretować w kategoriach irracjonalnych lęków przed dominującą kobietą. Czy wizerunek silnej, "wiedzącej" niewiasty, mogącej sprawować władzę nad płodnością, nie tylko własną, ale także mężczyzny, stanowił źródło męskiego lęku przed utratą wiodącej roli, a nawet kastracją? Nie trzeba być gorliwym wyznawcą psychoanalizy, żeby doszukać się ukrytych przesłanek powstania "Malleus Maleficarum" - jego autorzy, nosiciele nieświadomości i prostoduszności epoki przedfreudowskiej nawet nie usiłują szczególnie ich ukrywać, bez zahamowań prezentując swoje najpierwotniejsze męskie lęki. W książce nagminnie pojawiają się bardziej lub mniej zawoalowane aluzje do vagina dentata, a opisy wszeteczności, jakich rzekomo podejmują się wiedźmy mogłyby z powodzeniem konkurować z najpikantniejszymi szczegółami perwersyjnej literatury erotycznej, z dziełami markiza de Sade na czele. Czytamy na przykład o zwyczaju kolekcjonowania przez czarownice męskich członków. Wiedźmy miały trzymać je zwinięte jak robaki i gotowe do ponownego wykorzystania. Autorzy przytaczają historię człowieka, który niezadowolony z wielkości swojego przyrodzenia, zawarł pakt z wiedźmami, które pozwoliły mu wybrać taki, jaki mu się spodoba ze swojej cennej kolekcji. Niestety, konstatują ze smutkiem Sprenger i Krämer, wybrany fallus nie przydał się nowemu właścicielowi, ponieważ wcześniej należał do księdza.

Uproszczeniem wydaje się jednak przypisywanie chrześcijańskiemu mizoginizmowi jedynej roli w rozpętaniu burzy przeciwko czarownicom. Początki przekonania o roli kobiety jako istoty niższej i podległej mężczyźnie datują się od starożytności, a jego wyznawcami byli najznamienitsi filozofowie, z Platonem na czele. Chrześcijaństwo przejęło wprawdzie ten sposób myślenia, wzbogacając grecko-rzymską pogardę dla kobiet (i tradycyjnie łączony z nimi aspekt cielesnej zmysłowości) o argumentację opartą na przekazach biblijnych, zwłaszcza Starego Testamentu, obarczającego Ewę brzemieniem odpowiedzialności za upadek rodzaju ludzkiego. Nic zatem dziwnego, że to one właśnie stanowią łakomy kąsek dla diabła, używającego swoich niecnych sztuczek do usidlenia bezbronnej ludzkiej duszy, stając się jego tajnymi wspólniczkami.

W owym logicznym ciągu argumentacji pojawia się jednak wyraźna rysa. Jak to się stało, że przez tysiąc lat bezapelacyjnego królowania ideologii chrześcijańskiej nienawiść wobec kobiet sporadycznie tylko wychodziła poza ramy werbalne, a nasilenie polowań na czarownice przypada dopiero na początki nowożytności, a więc czasów kształtowania się nowoczesnych dyskursów o podmiotowości i suwerenności jednostki ludzkiej? Uderzające jest porównanie retoryki "Młota..." z wcześniejszym o pięćset lat dokumentem "Canon Episcopi". Dzieło z początku X wieku, choć potępia wróżbiarstwo i czary jako praktyki sprzeczne z duchem chrześcijańskim, nie stawia ich na równi z herezją, a jako karę za nie przewiduje jedynie ekskomunikę. Co więcej, nie traktuje przekazów o paktach z diabłem w kategoriach faktu, a jedynie niegroźnych rojeń i wyobrażeń. Głębokie średniowiecze, choć do szpiku nasiąknięte duchem chrześcijańskim, pozostawało jeszcze w dużej mierze we władaniu pierwotnych struktur myślowych, zakładających istnienie obszaru tabu - osobliwego marginesu, w którym "czarownice" mogły odnaleźć swoje miejsce. Nasycony racjonalizmem, a zarazem obsesją Szatana renesans nie znał myślenia w kategoriach metaforycznych. Od tego czasu sabaty przeniosły się z obszaru mentalnego w przestrzeń fizyczną, obiektywną, a tym samym w pełni dostępną. Szatan nie był już przybyszem z innej realności - mógł czaić się wszędzie: w zgryźliwej sąsiadce, starej wróżbiarce, kobiecie chorej umysłowo. A w skrajnych przypadkach - w każdej innej córce Ewy.

Przekonanie o wyłącznej odpowiedzialności chrześcijaństwa za eksterminację dziesiątek, a może i setek tysięcy kobiet zaczyna chwiać się w posadach również wtedy, gdy uświadomimy sobie, że większość procesów, choć nierzadko podsycanych przez władze duchowe, odbywało się z ramienia trybunałów świeckich, wykazujących się przewyższającą niejednokrotnie działania Inkwizycji gorliwością (zdarzało się nawet, że ta ostatnia musiała studzić demaskatorskie zapały władz). Paradoksalnie ich największe nasycenie datuje się na czasy wzmożonej sekularyzacji społeczeństw (czyżby pragnienie powrotu do religijnych źródeł w czasach opanowanych przez racjonalistyczne doktryny Bruna i Kartezjusza?). Doby niepokoju, kiedy istniejący porządek zaczyna gnić od podstaw, tworzą idealną glebę dla "polowań na czarownice".

Wydaje się mianowicie, że fenomen procesów, których natężenie przypada na czasy stojące na przecięciu epok, w punkcie kształtowania się nowoczesności, można wytłumaczyć uderzającym zazębianiem się dwóch skrajnych paradygmatów. Pierwszy z nich, wyrosły z pierwotnego myślenia magicznego, zakłada istnienie irracjonalnych, potężnych sił kierujących wszechświatem, których okiełznanie wymaga stosowania ściśle określonych procedur, gwarantujących ujarzmienie, podporządkowanie sobie, a w skrajnym wypadku - wyeliminowanie demonicznych, zagrażających porządkowi elementów burzących zastany, odwieczny ład społeczny. Standardowym przypadkiem jest istniejące w wielu kulturach pierwotnych zjawisko kozła ofiarnego. Faktyczna "wina" prowadzonego na rzeź nieszczęśnika nie podlega przy tym racjonalnemu uzasadnieniu; próby dochodzenia jej istnienia lub braku stoją niejako w poprzek nie uznającej takiej dychotomii mentalności symbolicznej, dla której pojęcie podmiotowości jednostki było kryterium dosyć abstrakcyjnym. Echa owego pierwotnego sposobu myślenia nigdy w zasadzie nie wygasły, stapiając się w jeden amalgamat z narosłymi przez stulecia ideologiami - jednak jego najwyraźniejsze nasilenie można obserwować w czasach społeczno-politycznych kryzysów i niepokojów. A tych ostatnich w okresie bolesnego wykluwania się nowożytności nie brakowało: począwszy od epidemii czarnej śmierci w połowie czternastego wieku, poprzez wspomniane dziesiątkujące plony ochłodzenie klimatu, reformację i niepokoje religijne, na wojnie trzydziestoletniej kończąc. Niezawinione niczym dopusty boże, za które trzeba było znaleźć odpowiedzialnych.

Jednocześnie z nasileniem skierowanej przeciwko czarownicom histerii zaczyna się jednak kształtować całkiem nowy dyskurs, nadający specyficzny odcień interesującym nas wydarzeniom. Wytyczone przez Tomasza i scholastyków, ostatecznie uformowane na łonie myśli renesansowej racjonalistyczne postrzeganie świata wymagało od strzegących doczesnego i boskiego porządku innych, nowoczesnych procedur. Znane od stuleci, przećwiczone na heretykach i innych wywrotowcach metody postępowania z niesubordynowanymi mieszkańcami ojczyzny Adama, zyskały u zarania nowożytności najdoskonalszą formę, której nie udało się dorównać żadnym późniejszym dyktaturom aż do dwudziestowiecznych struktur totalitarnych. Były one ściśle określone i, biorąc pod uwagę stopień barbarzyństwa, uderzająco racjonalistyczne. Czarownicy nie można było po prostu spalić. Takie postępowanie byłoby równoznaczne z prymitywnym samosądem i zadawałoby gwałt legislacyjnym procedurom nowoczesnego społeczeństwa. Wysłanie "wiedźmy" na stos musiało zostać poprzedzone wyczerpującym procesem, podczas którego wnikliwie rozważano wszelkie "dowody" przemawiające przeciwko oskarżonej. Manipulatorsko prowadzone przesłuchania, tortury, próba wody i tym podobne metody postępowania z niewiastami spiskującymi z diabłem, były, w rozumieniu przesłuchujących, jedynie sposobami, aby uczynić zadość sprawiedliwości.

W tym miejscu dochodzimy do przypuszczalnego powodu, dla którego dramatyczne wydarzenia sprzed kilku stuleci spotkały się z tak silną mitologizacją. Jest to oczywiście materia dosyć skomplikowana i nieredukowalna - nie można przecenić chociażby wpływu idealistycznych wizji Micheleta tudzież naturalnych skłonności do zaprzęgania historii w tryby zbiorowych zafałszowanych wyobrażeń. Wydaje się jednak, że źródłem owego wpisania procesów o czary na listę wydarzeń fantazmatycznych jest ich obezwładniająca niedorzeczność, wręcz groteskowość, wynikająca z niespodziewanego zderzenia wspomnianych, tak odległych od siebie punktów zaczepienia, owocującego karykaturalnością opisywanych zdarzeń. Pochylając się nad historią procesów czujemy silny dyskomfort wynikający z faktu, że paradygmaty, stanowiące w założeniach punkt oparcia dla badanego zjawiska, ulegają w tym przypadku niespodziewanemu rozsunięciu, ujawniając głęboką przepaść pomiędzy dwoma kształtującymi je dyskursami. Dlatego przytoczona na wstępie opowieść o francuskiej "czarownicy" wydaje nam się tak absurdalna. Gdyby padła ona po prostu ofiarą rytualnego mordu, umiejscowienie jej historii na szachownicy znaczeń nie nastręczałoby większych trudności; podobnie jak w sytuacji wytoczenia przeciwko niej argumentów natury politycznej, tak, jak miało to miejsce w dwudziestowiecznych systemach totalitarnych. W przypadku wczesnonowożytnych prześladowań rozgraniczenie ulega wyraźnemu zatarciu. Nic zatem dziwnego, że argumenty z obszaru magicznego stosowane były nierzadko w celach czysto pragmatycznych i miały na celu eksterminację nie tyle symboliczną, co polityczną. Niewykluczone zresztą, że miało też tak miejsce w przypadku procesów zielonogórskich - prawie wszystkie podejrzane i stracone kobiety były, co stanowiło w przypadku oskarżenia o czary ewenement, żonami wysoko postawionych notabli, a wciągnięcie ich w krąg podejrzeń mogło posłużyć za wyrafinowany sposób spowodowania śmierci publicznej. Nowoczesność ujawnia tu swoją mroczną stronę już od zarania, wciągając w obszar swoich interesów zastane fantazmaty. Procesy jawią się tym samym jako ostatnie echo pierwotnego myślenia magicznego, a zarazem swoją metodycznością i zaprzęgnięciem mitu w tryby doczesności zwiastują racjonalistyczną, chłodną mentalność nowożytną, stanowiąc niejako mrożącą krew w żyłach uwerturę dla Auschwitz.
Owa dwutorowość myślenia związanego z polowaniem na czarownice, świadomość zderzenia skrajnych punktów odniesienia, przyświecała nam podczas konstruowania teoretycznych założeń projektu "Odczarowanie" w przestrzeni miejskiej Zielonej Góry. Mimo, że pod względem liczby kobiet wysłanych na stos nie dorównywała ona wielu innym miastom obszaru niemieckojęzycznego, jednak uderzająco dobrze zachowane do dnia dzisiejszego stenogramy przesłuchań oraz wysoki status społeczny wysłanych na stos sprawiły, że miasto zyskało pod tym względem ponurą sławę. Zaczęło się standardowo: oto jedna z oskarżonych o czary chłopek na torturach zaczęła "sypać". Tym razem jednak, ku zaskoczeniu podsądnych, wśród oskarżonych znalazły się szanowane zielonogórskie matrony: Elżbieta Grosse, Dotota Jeuthe oraz Elżbieta Apelt. Reakcja łańcuchowa, jak często bywało, nastąpiła błyskawicznie, wciągając w orbitę podejrzeń kolejne mieszczki. W przeciwieństwie do zielarek, kobiet zajmujących się aborcją oraz innych żyjących na marginesie, w obszarze nie objętym społecznymi normami, dla podejrzanych w procesach zielonogórskich oskarżenie musiało być niemałym szokiem, naruszając granicę oddzielającą bezpieczny obszar społecznie akceptowanej poprawności od przestrzeni wykluczenia (więcej o procesach na stronie www.bwazg.pl/odczarowanie/procesy).

Dzisiaj w społecznej recepcji zielonogórskich procesów można zauważyć charakterystyczną tendencję oswajania niewygodnych, traumatycznych wydarzeń poprzez ich mitologizację, wprzęgnięcie w obszar niegroźnych, infantylnych wyobrażeń. Procesy nie są nieobecne w lokalnym dyskursie; wprost przeciwnie - usiłuje się wręcz nadać im status symbolu mogącego stanowić punkt zaczepienia dla tożsamości miasta, którego historia z owej tożsamości ograbiła. Jest to jednak obecność pozorna, przykrojona do myślenia w kategoriach fantazmatycznych. Próbuje się z czarownicy (z butelką wina pod pachą) uczynić maskotkę miasta, ale faktyczne wydarzenia, jakie miały tu miejsce, przysłonięte są całunem milczenia i wstydliwych niedopowiedzeń. Świadomość, że to sympatyczne, ciepłe i senne miasto mogło być świadkiem tak koszmarnych zdarzeń wciąż nie może się tu zakorzenić, jakby jej przyjęcie było zbyt bolesne - lub zbyt absurdalne. Wtargnięcie podejmujących ten wątek realizacji artystycznych w przestrzeń miasta ma właśnie za zadanie dekonstrukcję owych utartych wzorców myślenia zakłamujących zbiorową pamięć i wtłaczających historię w oswojony obszar mitu. Funkcjonowanie realizacji artystycznych w przestrzeni publicznej (w tym także w miejscach silnie naznaczonych, takich jak cmentarz czy dawny Ogród Kata) przejmuje rolę symbolicznej, bezkrwawej inwazji mającej na celu przepracowanie wybiórczej i w dużym stopniu wypaczonej świadomości kształtującej obraz zielonogórskich procesów - a pośrednio także innych bolesnych wydarzeń, jakie niesie ze sobą historia.

"Odczarowanie" BWA i przestrzeń miejska Zielonej Góry, 29.09. - 20.10.2007

Artyści biorący udział w projekcie: Paweł Althamer, Anna Baumgart, Bogna Burska, Rafał Jakubowicz, Aleksander Janicki, Zuzanna Janin, Robert Kuśmirowski, Anka Leśniak, Aleka Polis, Jadwiga Sawicka, Sędzia Główny, ZBK

Fragment pracy Anki Leśniak
Fragment pracy Anki Leśniak